Stanisław Masłowski (1853-1926), Wschód księżyca
To jeden z moich ulubionych obrazów. Pomyślałam, że teraz właśnie go pokażę obecnym tutaj lunofilom; zawsze kojarzy mi się z Zaduszkami. Pewnie słusznie – na drzewach widać ostatnie liście, to późna jesień. Jest wilgotny i chłodny zmierzch, nad groblą zaczynają się unosić opary. Pusto. Światło uparcie walczy z mrokiem.
Nie pamiętałam dokładnej daty śmierci Stanisława Masłowskiego, więc zerknęłam do Wikipedii, gdzie w życiorysie artysty znalazłam nieznane mi, a interesujące szczegóły:
Dziadek Masłowskiego ze strony matki, Wincenty Danilewicz herbu Ostoja (ur. 1787) brał udział – jako szwoleżer – w kampanii napoleońskiej, za co został odznaczony francuskim orderem Legii Honorowej.
Ojciec artysty, Rajmund Masłowski, w powstaniu styczniowym był naczelnikiem okręgu chęcińskiego, za co w połowie 1864 roku został aresztowany, a następnie około 6 miesięcy spędził w więzieniu w Kielcach.
Sam Stanisław Masłowski studiował malarstwo w Warszawie, był uczniem Wojciecha Gersona, Józefa Chełmońskiego i Stanisława Witkiewicza, kolegą Aleksandra Gierymskiego, Józefa Pankiewicza i Władysława Podkowińskiego. Stał się sławnym i uznanym malarzem, zdobywał nagrody i medale, brał udział w wystawach wiedeńskiej „Secesji”. W roku 1879 został odznaczony Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta.
Ale szczęśliwe lata dzieciństwa spędzał w Bronowie koło Poddębic, w rodzinie przyjaciela swojego ojca, Jarosława Konopnickiego. Żona pana Jarosława, Maria, właśnie zaczęła pisać poezje, w roku 1881 ukazał się pierwszy ich tomik. A cztery lata później napisała małe opowiadanie, migawkę z codziennego życia, rodzajowy, ciepły obrazek – i w nim, wśród jej własnych dzieci, pozostał, utrwalony na zawsze, mały Staś.
Maria Konopnicka
JAK SIĘ DZIECI W BRONOWIE Z ROZALIĄ BAWIŁY
Dzieci w Bronowie było czworo: Tadzio, Staś, Janek i Helenka.
Tadzio był już taki duży, że kiedy w jadalnym pokoju stanął przy dębowym stole, to stół mu był do ramion; a Staś kiedy stanął przy stole, to mógł na nim akurat brodę położyć; co zaś do Janka — wcale z za dębowego stołu widać go nie było. Ale nie bójcie się. Umiał on i tak wypatrzeć, co tam smacznego stało.
Helcia była jeszcze mniejsza; ba, chodzić nawet nie umiała dobrze. Co się zapędzi, to jej się nóżki poplączą i buch! — na ręce mamy, albo niani. Takie to już te małe dziewczątka.
A nianię to miała Helenka taką dobrą, i taką ładną, że się jej od szyi prawie puścić nie chciała. Było tej niani na imię Rozalia, a dzieci się niezmiernie przy niej bawić lubiły, szczególnie, kiedy zaczęła opowiadać przeróżne bajki. Już to, co prawda, Tadzio, jako słuszniejszy, wyśmiewał nieraz Stasia i Janka, że się babskiego fartucha trzymają. A zdarzało się to wtedy zwykle, kiedy z nowej głowy cukru hełm papierowy dostał i za rycerza się przebrał.
Ale i on sam nieraz tak się w tych bajkach zasłuchał, że kiedy przyszła dziewiąta godzina, a mama zawołała: „dzieci, spać!“ — to mój Tadzio pierwszy w prośby:
— Moja mamuniu, jeszcze troszkę — tylko się złota kaczka przez morze przeprawi.
A dopieroż te piosenki, co to niemi Rozalia usypiała Helcię — było czego posłuchać! Nie wiedzieć skąd się brały, a co jedna — to ładniejsza, a co dzień — to nowa. Dziś o sierocie, co gąski zganiała do domu, bo wieczór nadchodził, w chacie była zła macocha, a sieroty nie było komu bronić; jutro o wilku, co się rozhulał i w lesie sobie wesele wyprawiał: to znów o ułanie, co stał na widecie, to o koniku, co rżał w stajence, czekając aż młody wojak pożegna ojca i matkę…
I ktoby je tam zliczył!
Zaczynało się to nieraz od samego rana. Tadzio w najlepsze śpi, a tu mu Rozalia przy łóżeczku śpiewa:Dzień dobry Tadziu, na powitanie,
Koniczek w stajni, szabla na ścianie.
A ty Tadziu jeszcze śpisz,
O koniku ani wiész!Zrywał się Tadzio, oczy przecierał i już się uśmiechał, myśląc o owej szabli na ścianie, rzeźko się mył, czesał, ubierał, jak na rycerza przystoi. Tymczasem Rozalia budziła Stasia, który był zawziętym śpiochem.
Dzień dobry, Stasiu, na powitanie
Jedzie tu Krakus w siwéj sukmanie.
A ty, Stasiu, jeszcze śpisz,
O Krakusie ani wiész!
Staś tę piosenkę niezmiernie lubił. Zaraz téż chwytał Rozalię za szyję i póty trzymał a całował, póki mu jej jeszcze ze dwa razy nie zaśpiewała. Wtedy zaczynały się różne pytania:
— A co to za Krakus?, a skąd on jedzie? a po co? a na jakim koniku? a jaka to ta siwa sukmana? a kiedy on tu przyjedzie?
Rozalia dopiero jedno po drugiem wszystko pięknie rozpowiada, tymczasem myje Stasia, czesze go, ubiera, a Stasiowi aż się oczy śmieją. A miał on jasne oczki, właśnie jakby dwie iskierki. (…)
Czy to właśnie ten Staś był? Tak mówią.
Oczki miał jakby dwie iskierki.
I dużo nimi widział. Więcej niż inni.
Tak sobie pomyślałam, że to będzie ładne wspomnienie przed Zaduszkami. Nasza pamięć pełna jest naszych zmarłych, drogich i kochanych, a któż pomyśli o tych, którzy dawno temu już minęli?
Uśmiechnijmy się do Marii Konopnickiej i pomyślmy ciepło o Stasiu. To tak, jakbyśmy zapalili im lampki na mogiłach.