Camille Pissaro (1830-1903) Zrywanie jabłek
Robert Frost (1874-1963)
PO ZRYWANIU JABŁEK
Jeszcze drabina w niebo podwójnie wystrzela
Poprzez drzewa koronę
I stoją jeszcze u jej stóp nie napełnione
Kosze i jeszcze gałąź gdzieś z dwoma czy trzema
Jabłkami sama prawie do rąk mi je kładzie.
Ale na dzisiaj dość już mam roboty w sadzie.
Sen zimowy wieczorne niebo przyrumienia
Zapachem jabłek: senność przybliża się skrycie.
Nie mogę przetrzeć oczu z dziwności widzenia,
Którą się zaraziły, kiedy dzisiaj rano
Przez szybkę, zdjętą z wody w drewnianym korycie,
Spoglądały na trawę szronem obsypaną.
Lód zaczął topnieć, wymknął się, roztrzaskał. Ale
Było już dla mnie jasne
W chwili, gdy z rąk wypadał, że niebawem zasnę,
I moje własne
Sny ujrzałem zawczasu w tającym krysztale.
Wyolbrzymione jabłka płyną, wyraziste,
W oczach; widoczna jest każda drobina
Pyłu, ogonek, skaza skórki, uschły listek.
W obolałym podbiciu trwa ćmiąco i stale
Nacisk prężnego szczebla. Ciało czuje drżenie
Drabiny, chwiejność, kiedy gałąź się ugina.
A w uszach wciąż się piwnicznie panoszy
Głuche dudnienie
Jabłek, wysypywanych z przydźwiganych koszy.
Za dużo było dziś tego zrywania
Jabłek: tak, jestem przemęczony,
Choć sam liczyłem na obfite plony.
Te tysiące owoców, te ciągłe starania:
Ująć w dłoń, nie upuścić, złożyć na szczyt góry
Innych. Bo każdy, który
Upadł na ziemię, nawet całkiem zdrowy,
Nie otłuczony, nie nakłuty źdźbłem ,
Szedł na stertę odpadów o groszowej cenie,
Z których można wycisnąć tylko sok jabłkowy.
Wiem już zawczasu, jakie przywidzenie
Przetrwa pod powiekami, kiedy zasnę – wiem.
Gdyby nie zniknął w norze,
Jedyny chyba suseł potrafiłby orzec,
Czy zasnę jego długim snem, gdy się położę,
Czy tylko ludzkim snem.
(przełożył Stanisław Barańczak)
Robert Frost
.
AFTER APPLE-PICKING
.
My long two-pointed ladder’s sticking through a tree
Toward heaven still,
And there’s a barrel that I didn’t fill
Beside it, and there may be two or three
Apples I didn’t pick upon some bough.
But I am done with apple-picking now.
Essence of winter sleep is on the night,
The scent of apples: I am drowsing off.
I cannot rub the strangeness from my sight
I got from looking through a pane of glass
I skimmed this morning from the drinking trough
And held against the world of hoary grass.
It melted, and I let it fall and break.
But I was well
Upon my way to sleep before it fell,
And I could tell
What form my dreaming was about to take.
Magnified apples appear and disappear,
Stem end and blossom end,
And every fleck of russet showing clear.
My instep arch not only keeps the ache,
It keeps the pressure of a ladder-round.
I feel the ladder sway as the boughs bend.
And I keep hearing from the cellar bin
The rumbling sound
Of load on load of apples coming in.
For I have had too much
Of apple-picking: I am overtired
Of the great harvest I myself desired.
There were ten thousand thousand fruit to touch,
Cherish in hand, lift down, and not let fall.
For all
That struck the earth,
No matter if not bruised or spiked with stubble,
Went surely to the cider-apple heap
As of no worth.
One can see what will trouble
This sleep of mine, whatever sleep it is.
Were he not gone,
The woodchuck could say whether it’s like his
Long sleep, as I describe its coming on,
Or just some human sleep.