Dostałam właśnie od córki (tej starszej, Zosi! Ona także robi piękne zdjęcia!) ten oto portret wiewiórki, przyłapanej na wyłudzaniu orzeszków od spacerowiczów w warszawskich Łazienkach.
Podobno smyrgają tam całe ich stada, nie bojąc się ludzi i oczekując nieustannych darów, a także z wyczuciem pozując wytrwale do zdjęć. Mądre stworzenia!
Tak pomyślałam i natychmiast przypomniała mi się wspaniała powieść Vladimira Nabokova – Pnin.
Wiewiórki przemykają przez tę książkę kilkakrotnie, a wraz z nimi pojawia się metafizyczne tchnienie, nie bez powodu: nieżyjąca już ukochana profesora Pnina nazywała się Mira Biełoczkin (biełoczka to po rosyjsku wiewióreczka).
Biełoczki więc pojawiają się co jakiś czas w tej powieści, w sposób znaczący; niekiedy jak błysk wspomnienia, na przykład – z czasu, gdy Pnin miał jedenaście lat i leżał w łóżku z wysoką gorączką:
Nie mógł zamknąć oczu, bo piekły go powieki. Spojrzenie przynosiło tylko eliptyczny ból i zdradzieckie ukłucia światła, znajome kształty stawały się siedliskiem potwornych omamów. Przy łóżku stał czteroskrzydłowy parawan z politurowanego drewna ozdobiony rysunkami piktograficznymi, przedstawiającymi polną dróżkę, wymoszczoną opadłymi liśćmi, staw porośnięty liliami, staruszka, zgarbionego na ławce i wiewiórkę trzymającą coś czerwonego w przednich łapkach.
A znów raz – kiedy Pnin jest już staruszkiem, zgarbionym na ławce w parku – wiewiórka pojawia się jak aluzja, a może jak duch, w każdym razie jej interwencja jest radykalna i skuteczna:
Był już niespodziewanie (albowiem rozpacz ludzka rzadko prowadzi do wielkich prawd) bliski znalezienia prostego rozwiązania zagadki wszechświata, lecz przeszkodziła mu w tym pewna natarczywa prośba. Dostrzegła go na ścieżce wiewiórka siedząca pod drzewem. Jednym zwinnym, krętym susem mądre stworzenie znalazło się na obrzeżu fontanny z wodą do picia, a kiedy Pnin podszedł bliżej, wysunęło ku niemu owalną mordkę i nadymając policzki, wydawało chrapliwe, bezładne dźwięki. Pnin zrozumiał, pogmerał chwilę i znalazł to, co trzeba nacisnąć, żeby osiągnąć pożądany efekt. Spragnione zwierzątko spojrzało tylko na niego z pogardą, natychmiast zanurzyło pyszczek w grubym, roziskrzonym słupie wody i piło tak przez dłuższą chwilę. „Może ma gorączkę” – pomyślał Pnin, płacząc cicho i otwarcie, ale nadal uprzejmie przytrzymywał dźwignię, chociaż starał się unikać niemiłego spojrzenia, które na nim zawisło. Kiedy wiewiórka ugasiła pragnienie, oddaliła się bez najmniejszego gestu podziękowania.
(cytaty pochodzą z wydania Państwowego Instytutu Wydawniczego, Warszawa 1987, przekład Anny Kołyszko).
Mądrę stworzenie nie dopuściło do tego, by profesor Pnin rozwiązał zagadkę wszechświata. Bardzo słusznie. Lepiej jej nie znać. Lepiej po prostu z wdzięcznością akceptować świat, który nas otacza, i pomagać mu, nie oczekując wdzięczności.
Lubię wiewiórki!