(mal: Jessie Wilcox Smith)
Dzień Dziecka powinien być codziennie. To znaczy, każdego dnia powszedniego należałoby traktować dzieci tak właśnie, jakby to było ich święto. Codziennie przysparzać im radości, ukazywać im piękno świata, na który przyszły, mówić im rzeczy miłe, budujące i ciekawe. Rozśmieszać. Pocieszać. Przytulać i gratulować. I zawsze, zawsze, niezmiennie – szanować je, kochać i poważać.
Ale skoro najwyraźniej święto nie może być codziennie, ludzkość wymyśliła Dzień Dziecka i trzeba nam się cieszyć choćby tym jednym dniem w roku.
Wszystkiego najmilszego, Kochane Dzieci!
Ściskam Was najserdeczniej, jak tylko potrafię, i życzę, żeby Wam się dobrze żyło na tym pięknym (mimo wszystko) świecie i żeby dorośli przynajmniej nie przysparzali Wam smutków.
A w prezencie mam dla Was przewrotny wierszyk, którym ewentualnie możecie postraszyć Wiadomo Kogo, sugerując, co moglibyście zrobić W Razie Czego!
Oto on – w przekładzie Stanisława Barańczaka:
Shel Silverstein
CLARENCE
Clarence Lee, chłopczyk z Tennessee,
Niczego tak nie kochał, jak reklam w TiVi.
Rozwarte oczy wlepiał w ekran szklany
I każdy towar tam reklamowany
Sprowadzał zaraz drogą wysyłkową:
Krem, żeby skóra mogła czuć się zdrowo,
Brylantynę, by włosy elegancko lśniły,
Wybielacz, żeby biele bardziej się bieliły,
Tabletki, żeby zniszczyć ból głowy w zarodku,
Dżinsy, dopasowane do człowieka w środku,
Pastę do zębów „Biały Kieł”,
Proszek dla psa, a raczej – pcheł,
Płyn do płukania sobie ust,
Stanik, co uwypukla biust,
Owsianki, buty do rodeo,
Firanki, nową grę video
Lub towarzyską –
Dosłownie wszystko.
Aż pewnego dnia – reklama:
„TRWALSZY TATO! MILSZA MAMA!
NOWOŚĆ! SENSACJA! ULEPSZENIE!
ŚPIESZ SIĘ I SKŁADAJ ZAMÓWIENIE!”
Ma się rozumieć, nasz bohater na to
Z miejsca zamówił nową mamę z tatą;
Gdy przyszła paczka z ulepszoną parą,
Opylił zaraz na pchlim targu starą,
Schował pięćdziesiąt centów do kieszeni
I wszyscy teraz są zadowoleni:
Nowi rodzice – mili, liberalni;
Starzy – znaleźli robotę w kopalni.
Pamiętaj zatem te proste reguły:
Jeśli rodzice każą jeść brokuły,
Myć ręce, sprzątać w pokoju bałagan,
Jeśli nie szczędzą wymówek i nagan,
Jeżeli nudzą cię i są niemili –
Znaczy to, że się po prostu zużyli.
Natychmiast zamów nową parę i
W ogóle ciesz się życiem jak nasz Clarence Lee.
(wiersz pochodzi z książki Stanisława Barańczaka FIOLETOWA KROWA – antologia angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej, Wydawnictwo a5, Poznań 1993)
A tu – wiersz w wersji oryginalnej, bo zawsze ciekawie jest śledzić pracę tłumacza:
Shel Silverstein
CLARENCE
Clarence Lee from Tennessee
Loved the commercials he saw on TV.
He watched with wide believing eyes
And bought everything they advertised —
Cream to make his skin feel better
Spray to make his hair look wetter
Bleach to make his white things whiter
Stylish jeans that fit much tighter.
Toothpaste for his cavities,
Powder for his doggie’s fleas,
Deodorant to stop his sweat.
He bought each cereal they presented,
Bought each game that they invented.
Then one day he looked and saw
‚A brand-new Maw, a better Paw!
New, improved in every way —
Hurry, order yours today!’
So, of course, our little Clarence
Sent off for two brand-new parents.
The old ones he sold at a garage sale.
And now they all are doing fine:
His new folks treat him sweet and kind,
His old ones work in an old coal mine.
So if your Maw and Paw are mean,
And make you eat your lima beans
And make you wash and make you wait
And never let you stay up late
And scream and scold and preach and pout,
That simply means they’re wearing out.
So send off for two brand-new parents
And you’ll be happy as little Clarence.