W moim ogrodzie…

IMG_9891a

 

…właśnie kwitną, Mamo Isi, cztery rodzaje jabłoni ozdobnych w czterech odcieniach różu.

 

IMG_9892a

 

Pięknie się komponują ze złotym klonem

 

IMG_9886a

 

i z kaliną angielską, wonną

 

IMG_9903a

 

i z kremową magnolią

 

IMG_9896a

 

A tu na pierwszym planie pyszni się różowa japońska wiśnia piłkowana Kanzan.

Dalej ciągnie się długa esowata rabata, na której coraz mniej jest miejsca na byliny, bo krzaki ozdobne postanowiły się rozpanoszyć. Niebieskie kwiatki, zdobiące krawędź rabaty, to brunera – kiedy przekwitnie, będzie nadal dekoracyjna: ma śliczne biało-zielone liście. Białe podłużne bicze to urocza tawuła wiosenna, ślicznie pachnąca. Widać też niekwitnące jeszcze dwie róże („Graham Thomas” przy żardninierze i dalej – pękaty krzak „Claire Matin”). Kwitnie fioletowo bez, a duża lipa za nim właśnie okrywa się listeczkami w moim ulubionym odcieniu zieleni.

I coś Wam powiem: to wszystko – wszyściutko! – co tu widzicie, cały ten gąszcz, przed dwudziestu laty posadziłam na pustawej, łysawej, spalonej słońcem, piaszczystej działce – sama, osobiście, tymi oto rączkami, które może nie są małe, „lecz do pracy doskonałe”. Rączki, i owszem, mam po tych akcjach sfatygowane, kręgosłupik też, ale stwierdzam stanowczo: warto było bezlitośnie fatygować te elementy organizmu. Ogród odpłaca po stokroć włożone weń trudy – i teraz mogę sobie w nim spoczywać bez ruchu, wyłącznie napawając wzrok, węch i poczucie piękna. Od czasu do czasu, co prawda, wyrywam się z błogiej kontemplacji, podnoszę się i pilnie wyszarpuję z ziemi dostrzeżone właśnie chwaścisko (Mala herba cito crescit), ale potem znów się wyciągam na leżaku i nawiedza mnie myśl następująca (nie moja, tylko chińska starożytna): Najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku.

I jeszcze wyrywa mi się okrzyk: – Hej, ha, faktycznie praca się opłaca!

Po czym wracam do korekty „McDusi” (potrzebnej do tego nowego, pięknego, zbiorowego wydania) i nachodzą mnie bardzo podobne refleksje, wraz z identycznym uczuciem satysfakcji.

Wokół mnie wielki, bujny ogród, który na pewno mnie przeżyje i będzie cieszyć innych. Przede mną – wydanie zbiorowe „Jeżycjady”, o której mogę powiedzieć – z nadzieją – to samo, co o ogrodzie. Przy mnie – liczna rodzina z wciąż nowymi odnóżkami. Piękne widoki!

Zaczyna się od pierwszego kroku, pamiętajcie!

A potem już samo się dzieje.

Coś wspaniałego!

Odwagi!

 

Uściski od

MM

Różowa gałązka

N3147372

                                                                                                     Kwitnąca brzoskwinia – fot: DC Rysiek

 

Kazimierz Wierzyński

JAK DZIECINNE PIĄSTECZKI

 

Jak dziecinne piąsteczki, śmiesznie zaciśnięte,

Chwieją się na gałęziach pączki dzikiej gruszy

I przez powietrze, w niebo pachnące i święte,

Ślą pachnące uśmiechy swej różowej duszy.

 

Pośród tłustej zieleni skromne, nienatrętne,

Na poważnych się prętach huśtają z muchami,

I wszystko jest tak dziwnie dobre i odświętne,

Jak gdyby zamiast pąków myśmy kwitli sami.

 

(z tomu „Wiosna i wino”, Warszawa 1919)

 

Czyste wody

źródło

(zdjęcie źródła pochodzi ze strony beskidsądecki.pl)

 

DC KrzysztO, nasz Wilk Morski, prawdziwy nawigator, już jest na pokładzie olbrzymiego tankowca, na dalekich wodach. Zabrał ze sobą w ten długi rejs całą walizkę książek i tak oto do mnie pisze:

Czytam teraz „Świadkowie nadziei”, zapis rekolekcji, jakie w 2000 roku wygłosił na Watykanie kardynał Nguyen Van Thuan. Sam także był świadkiem, bo bardzo potrzebował nadziei, kiedy przez trzynaście lat był więziony przez reżim komunistycznego Wietnamu. Przytacza wiersz Charlesa Péguy, który pozwolę sobie tutaj przepisać:

 

Pytamy, jak to możliwe,

że ta fontanna Nadziei wiecznie tryska wodą,

wiecznie nową, świeżą, żywą…

Bóg odpowiada:

dobrzy ludzie, nie jest to wcale takie trudne…

Gdyby chciała ona uczynić swe źródła z czystej wody,

nigdy nie znalazłaby jej dosyć

w całym Moim stworzeniu.

Ale to właśnie ze złych wód

czyni ona swe źródła czystej wody.

To właśnie dlatego ma jej zawsze pod dostatkiem.

Ale i dlatego jest ona Nadzieją…

I to właśnie jest najpiękniejszy sekret,

jaki istnieje w ogrodzie świata.

(tłum. Beata Nuzzo)

 

Takiej Nadziei w naszym zepsutym świecie, pełnym złych wód, które jednak mogą w źródlane się przemienić – życzę i pozdrawiam serdecznie –

K.

 

***

 

Bardzo poruszający to wiersz, Krzysztofie, dziękuję, nie znałam go!

Prawdę mówiąc, nie wiem dlaczego, dreszcz mi przebiegł po plecach, kiedy go przeczytałam.

Charles Péguy (urodzony w 1873 roku w Orleanie, student Bergsona, francuski poeta i eseista, który zginął na froncie w roku 1914, postrzelony w czoło) ubrał w poezję szczerą, praktyczną prawdę. Ten najpiękniejszy, metafizyczny sekret w ogrodzie świata jest zarazem dobrze nam znanym faktem: tak właśnie przecież – z wszelkich wód, nie tylko opadowych, przenikających poprzez glebę  – powstają najczystsze  źródła.

Każdy wie o tym doskonale i już się nawet nad tym nie zastanawia. Tajemnice stworzenia otaczają człowieka ze wszystkich stron, są tak niezliczone, że aż przywykł do powszechności niesłychanych cudów. I nawet pozwala sobie na zwątpienie!

Jakże niesłusznie.

A skoro o cudach mowa: dwa przykłady z Singapuru, dokąd dopłynął nasz KrzysztO (zabierając w tej walizce i  Zgryzotkę). Odwiedzili razem tamtejsze Gardens by the Bay i natknęli się na drzewo, opisane jako Cannonball Tree:

 

Gardens by the Bay 5 (Cannonball Tree)

 

A zaraz potem ujrzeli takie oto dziwadła, które chyba jednak nie są dziełem natury, tylko zręcznych ogrodników. Chociaż, kto wie? „Ta natura jest niezmierna!”. Zgryzotka, jak widzimy, aż padła z wrażenia na pierwszy lepszy kamień!

 

Gardens by the Bay 4

 

Dziękuję, nasz drogi Wilku Morski, i życzę, żeby pozostałe trzy miesiące rejsu minęły jak najpomyślniej!

MM