fot. Piotr Popielarz
Przeglądałam sobie, tak jak lubię, ogromne galerie malarstwa w internecie, skupiając się tym razem na obrazach Drogi Krzyżowej.
Nagle pośród znanych arcydzieł – tu Andrea Mantegna, tu Pieter Bruegel – pojawiła się ta oto wzruszająca stacyjka, rzeźbiona w drewnie i pięknie pomalowana – i już wiedziałam, że muszę Wam ją pokazać.
Chciałam obejrzeć pozostałe stacje – są równie piękne! – chciałam też poznać autora, ale go nie znalazłam, jest zapewne anonimowy. Trafiłam jednak na elipinki.pl i dowiedziałam się, że autorem zdjęć całej Drogi Krzyżowej z zabytkowego kościoła jest Piotr Popielarz, będący zarazem twórcą tej ciekawej strony.
Pan Piotr Popielarz opowiada o swoich Lipinkach, położonych w Beskidzie Niskim – o ich przyrodzie i architekturze, o okolicach i ludziach, o ich dniu dzisiejszym i ich historii.
Ciekawa to historia! Od roku 1530 na ziemiach okolicznych mieli prawo osiedlać się Łemkowie i Wołosi, a to na mocy zezwolenia królewskiego (zacytowanego niemal w całości na stronie), opatrzonego taką oto pieczęcią:
Łemkom poświęcono na stronie Lipinek sporo uwagi, jest nawet szczegółowy artykuł o tradycyjnych strojach łemkowskich, które tak oto wyglądały:
I wreszcie jest dział poświęcony starym fotografiom – dużo ich, mieszkańcy Lipinek najwyraźniej chętnie odpowiedzieli na apel pana Popielarza! A wśród nich jedno zwłaszcza, chyba najstarsze – pochodzi z roku 1930 – przykuwa uwagę. To właśnie:
Patrzę na miłą i zacną twarz tego wąsacza i myślę sobie, że to chyba ktoś taki właśnie mógł wyrzeźbić tę piękną Drogę Krzyżową dla kościoła w Lipinkach.
Prawda?
Dzięki za adres, Casciolino, odezwiemy się!
Wpisuję jednak tutaj, że ja również spróbowałam namalować widok z okna :) chętnie dołączę do galerii, gdyby taka miała powstać.
Otóż to :)
Trzeba jednak mieć nadzieję. Mimo wszystko.
Madziu, dziękuję za wiadomość prywatną, czyli za dobre wieści i te mniej dobre też.
„Jakoś to będzie”, jak głosi nasze ulubione powiedzonko.
Ha, Sowo! Cha, cha, KokoszaNel!
Ech, życie, życie.
Pyszne Jane ale się słodko nabrałam.
Dziś Kogucik też mnie nabrał: patrz mamo ludzie na dachu! Patrzę…A tu rzeczywiście ludzie na dachu :)
Musiałam dziś wyjść z domu i widziałam po drodze dwa primaaprilisowe żarty. Pierwszy to ten, że piekarnię zamykają o 16. A drugi to była kartka na drzwiach przychodni z informacją: prosimy starać się nie przychodzić osobiście. Potem były jeszcze dwa żarty, ale mało śmieszne.
Naprawdę? A to dopiero. I ja dziękuję.
O, już jest, Piętaszku!
Długo się przeciskał i z trudem, bo duży to obrazek.
Bardzo ładny i miły, dziękuję!
Wszystko w rozkwicie…:)
Najgorętsze uściski. (w 5a przerabiają teraz równoważniki zdań).
O, on się trzyma świetnie. Oto, co usłyszałam:
Jak teraz należy siadać w tramwaju?
1 fotel w rzędzie: Kazimierz
2 fotel: przerwa
3 fotel: Tetmajer.
Dobranoc, Jane!
Dzięki za smaczny kawał.
Ale to tylko dzisiaj, czy jutro też tak będzie?;)
To było tak na koniec dnia, żeby pokazać, że duch w narodzie nie umarł (cha, cha).
Dobrej nocki.
Piętaszku, to się dopiero okaże. :)
Dam znać, jak Adm. mi prześle.
Widzieliście? Portal Tatrzański informuje, że wczoraj miał miejsce gigantyczny obryw skalny i Rysy nie są już najwyższym szczytem Polski (teraz to Mięguszowiecki Szczyt Wielki 2438 m n.p.m.)
Rozumiem, że moja przesyłka nie dotarła.
Blanko, dziękuję, bardzo wdzięczny widoczek.
„Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom.”
Hm. To bardzo prawdziwe, co piszecie o absurdzie.
Jak przeczytałam o tym, że wyjątkowo w tym roku leci ku nam pewna bardzo rzadka kometa to wydało mi się to niezwykle pasujące do wydarzeń roku 2020. Aż dziw, że ma pozostać w bezpiecznej odległości od Ziemi.
OK, Piętasiu, dzięki.
Adresik prosimy!
Dzień dobry. Mam taki jeden widoczek z okna namalowany już jakiś czas temu, który mógłby się nadać, bo wiosenny. Jeżeli na coś się przyda, to mogę podesłać :).
Zgredzie (wiad.pryw.)- o, bardzo dobrze, cieszę się!
Kocimiętko, dotarł barwny widoczek od Ciebie, dziękuję!
Ładnie tam u was za oknem!
Zgredzie, to wrażenie absurdu towarzyszy mi od dzieciństwa, przez całe dalsze życie.
Tak, były krótkie przerwy. Jedna nawet – kilkuletnia.
I znów wszystko wracało do nie-normy.
Ale wiesz – można i z tego wydobyć elementy pozytywne.
I tego się trzymajmy.
Zauważyłam parę żartów na Fb – wszystkie dotyczą w jakiś sposób „kwarantanny” a raczej nagłego jej zaniechania.
Namalować?? Nie, chyba nie i lepiej nie. Nie chciałabym. Ale z przyjemnością obejrzałabym widoki innych – w takiej Galerii.
Byłaby to miła odskocznia i kolejny sposób na kryzys izolacyjny.
U nas też zawiało śniegiem parę razy w ostatnich tygodniach. Ale dzisiaj jest już pięknie, promiennie i słonecznie. I tylko lekko zaciąga chłodem.
Blanko, mam podobne odczucia. Jakoś tak to wszystko melancholia podszyte.
Tegoroczny Wielki Post zyskał jakieś nowe, głębsze jakby znaczenie. Wielkanoc w cieniu tych wydarzeń jednak chyba też musi napełnić nas większa nadzieja!
Mimo wszystko smutno trochę podziwiać wiosnę głównie zza okna…
Pani Małgosiu, jakoś rzeczywiście żarty i psoty teraz nie pasują. Chyba tylko te dziecięce, niewinne, w stylu: „O, masz dziurę w spodniach!” ;)
O, to musiało być już chyba ponad 10 lat temu, kiedy to jeden z dzienników (wspomniany w Jeżycjadzie) zamiast, jak zwykle, zamieścić 1 kwietnia kilka zmyślonych informacji, nie zrobił tego, ponieważ już wtedy niektóre wydawały się wystarczająco absurdalne. Od tego czasu przebyliśmy długą drogę.
Blanko, dzięki za adres, odezwiemy się. Kto jeszcze chce namalować widok z okna?
Może nam się uskłada materiał na Galerię?
Trzymajmy się, nie dajmy się, Blanko! (Stare wielkopolskie powiedzonko – zawsze działa!)
O tak, DUA, doskonałe podsumowanie. Jakoś nawet wiosna i zbliżające się święta cieszą na pół gwizdka…
Milesale, dziękuję za dobre wiadomości! Ho-ho, nasze bliźniaczki w trawie, wśród pierwiosnków, w kombinezonach!- oto widok, który zapada w wyobraźnię.
Gratuluję nowego ogrodu! Ach, co za wyzwanie!
Droga Pani Malgosiu, tak dobrze jest przebywac u Pani, wraz z pozostalymi goscmi ludzi ksiegi.
U nas w Szkocji powoli zaczyna sie prawdziwa wiosna, dziewczynki juz mialy pierwsze posiedzenie na trawie, choc w kombinezonach zimowych wciaz.
Przeprowadzililismy sie niedawno i mamy nowy ogrod, w ktorym intensywnie praca wrze, a moje mysli biegna przy tym nieodzownie ku Wam wszystkim, jakos tak fluidowo.
Klub ksiazki w mojej lokalnej bibliotece oczywiscie odwolany, zreszta i biblioteka zamknieta, ale zrobilysmy grupe ‘whatsappowa’ i wymieniamy sie wiesciami na temat czytanych ksiazek. Chyba nasza pani prowadzaca klub miala przeczucie, bo ksiazki byly w tym miesiacu dwie; 1984 oraz ‘The seal woman’s gift’.
Wlasciwie to troche jestem zadowolona ze zwolnienia spraw (choc to egoistycznie brzmi), alebowiem moj urlop macierzynski sie przedluzyl nieco.
Dziewczynki na pewno na tym skorzystaja, przynajmniej tyle dobrego.
Mocno usciskowuje oraz z szacunkiem reke podaje w zaleznosci od tego, co kto woli.
Badzcie zdrowi dobrzy ludzie, to najwazniejsze..
A swoją drogą – dziś jest Prima Aprilis i nikomu jakoś nie spieszno do figlowania, do psot i do niewinnej młodzieńczej uciechy.
Ciekawe. Oto moment, gdy rzeczywistość jest wystarczająco absurdalna i już niczego wymyślać nie trzeba.
Blanko, wpisz tu, proszę, swój adres mailowy jako wiadomość prywatną. Adminki się odezwą.
Alku, a masz jakiś inny adres, nie taki uczelniany? Może jest on ustawiony na odsiewanie wiadomości nieistotnych i dlatego naszego maila odrzucił.
Kura ble.
Dobry dzionek. UA, sprawdzę co tam z tą moją pocztą. W moim domku chwile rozprzężenia – kwarantanna sie skończyła, robimy zbiorowo śniadanko. Dzisiaj chyba też skonstruuję mejadrę drobiową na obiad. Od dawna stoję na stanowisku, że wiele potraw wegetariańskich można znacznie udoskonalić, dodając do nich kurę. Mejadra jest świetna, tylko wymaga pół dnia roboty, w większości przy cebuli.
Czy można podesłać swój widok z okna?
Dobrze, że jest i taka.
Tak, to mogło być potraktowane jako profanacja prometejskiej idei samochodu.
Hefajstos, jako władca podziemi i Boski Mechanik najwyraźniej oburzył się na taką konstrukcję, toteż nakazał swoim poddanym szczurom ją niszczyć.
Dziadek Szarotki miał na spółkę z bratem fiata w latach trzydziestych ubiegłego wieku.
To mógł być model 508, ale nie jestem pewien.
Duroplast, aha. Dobrze wreszcie to wiedzieć.
Nadwozie z duroplastu, drewniany stelaż, a podłoga ze sklejki – podobno większość P70 zjadły korniki.
Tak, P-70 był z dykty, nieco uplastikowionej. Wujek miał kiedyś stłuczkę, niedużą, w drzwiczkach mu wybiło dziurę i można było podziwiać to czerwonawe tworzywo. Reszta samochodu tak jakby się złożyła. Od tego uderzenia.
Alku, Administracja próbowała do Ciebie napisać w sprawie rysunku, ale Twoja skrzynka uparcie odrzuca tego mala. Przeładowana, jak zwykle? A może wzięła naszego maila za spam?
Pamiętam P70, jeszcze widywałem czasami. Twierdzono, że jego wadą (która nie występowała już w trabancie) było to, że jego karoserię uwielbiały szczury. Jeść, nie mieszkać. Musiano więc w następnym modelu zmienić skład tej dykty czy też fibry, co to tam było, bowiem samochody były wtranżalane przez mieszkańców podziemi. Historia jak z E.T.A. Hoffmanna.
Ufff.
A nie, bez rajstop, jeno gaśnicą.
Ale co, z użyciem rajstop?
Syn w czasach chmurnej młodości nabył sobie bardzo okazyjnie białego mercedesa diesla. Staruszek bardzo łatwo zapalał, tylko że potem trzeba było go gasić. Miał wyciek paliwa oraz szereg innych nieusuwalnych wad. Po początkowych nerwowych odruchach gasiliśmy samochód z dużą wprawą.
Mój wujek miał samochód P-70, enerdowski. Pamiętam, jak ciocia musiała poświęcić pończochę elastyczną, bo zepsuł się w tym aucie pasek klinowy.
I pojechaliśmy!
Krzysztofie, pamiętam ten kij od szczotki do rozrusznika. A było coś takiego w maluchu jak linka ssania, przed uruchamianiem samochodu? I do czego w maluchu używano damskich rajstop w celach naprawczych? Bo też coś takiego sobie przypominam.
Poza tym naszło mnie na wspomnienia książkowe o tematyce szybowniczo-lotniczej – ta moja pasja zaczęła się od Góry Czterech Wiatrów, potem był Meissner i Skrzydlata Polska, ale nic z tego nie dotrwało w domowej biblioteczce.
A śnieżek skrzętnie nagarniałam na ziemię, żeby zatrzymać wodę. U mnie kwitną tylko bratki, którym taki opad niestraszny.
Na całej połaci było rano monochromatycznie, teraz znikło, ale i tak nie dam się oszukać. Zima. Nawet nie da się wypić kawy w ogrodzie. Koty patrzą na mnie, jakby to była moja wina, że ukrywam przed nimi drzwi do lata.
Cześć i czołem!
Nadrobiłam już wierszyki na dobranoc, które tu swego czasu tworzono.
To takie małe kołysanki. Czytając poczułam się niemowlęco :)
Oprócz tego od kilku dni stawiam na audiobooki. To duży ratunek dla zdalnie pracujących oczu! Czytające głosy aktorów wprowadzają dużo spokoju i umilają mi czas. Nie wiedziałam, że tak mi się to spodoba. Jak czytam sama to za dużo się martwię.
Młodosto, to nie poczucie humoru. To widok z okna.
Nie miałem nigdy malucha, za to przechodziłem (?) na nim kurs na prawo jazdy.
Jeśli chodzi o manewr z kijem od szczotki, to widziałem na własne oczy, jak pewien
kierowca używał do tego celu kija bejsbolowego. Być może wyjął go z bagażnika,
czyli z przodu, tak więc otwarcie klapy bagażnika mogło być uzasadnione
przy tego rodzaju naprawach.
Jako zoolog sugeruję hipopoterapię. Jumanji!
nini żyła w przekonaniu, że popularne były fiaty 125p i 126p, o istnieniu modelu 127p dowiedziała.się dopiero z wpisu DUA.. :o)
Sowo, połać biała była wczoraj. I trzy chwilowe zadymki na zmianę ze słońcem. Słowem – kwiecień.
Żonkile wyglądały rano jak przebiśniegi.
Sowo, i u nas połać pobielała, a ja od rana wydawałam seryjne okrzyki protestu.
Ale słoneczko załatwiło sprawę i w tej chwili żadnego śniegu, a roślinność przetrwała, nawet ostróżki niedawno posadzone.
Przyjęcia monochromatyczne to jedno z haseł w „Na Jowisza!”.
Krzysztofie, przebóg! Nie znałam tej rozrywki.
Zgredzie, widzę, że poczucie humoru nie opuszcza Cię nigdy. Tak trzymać!
Przypominam sobie jego menu na biznesowe, zielone przyjęcie:-)
A uruchamialiście kiedyś silnik malucha naciskając bezpośrednio rozrusznik kijem od szczotki? Była to popularna rozrywka, jako że linka rozrusznika zrywała się nagminnie.
Na szczęście zawody bywają hippiczne.
Na przykład: stajenny.
Och, przepraszam, teraz widzę, że 127 pomylił mi się chyba ze 128 3p. Może.
Do diaska, czyżby umknęło mojej uwadze, że Grzegorz był atechniczny?
Jakoś mi to nie pasuje. Przecież był matematykiem.
Hipoterapia powinna nazywać się hippoterapią.
A hipoterapia powinna oznaczać przeciwieństwo hiperterapii, czyli dajmy na to (karbol z watą) szpital, gdzie zamknięte zostały dwa oddziały.
Nie wiem, jak u Was, ale u nas na całej połaci śnieg.
Geniusze tak mają.
Nie ma chyba rzeczy, do ktorej nie bylby zdolny Bernard Żeromski . :)
127 p, zielony. Nie był rzadki, mój chłopcze, był wręcz popularny.
Co do Grzegorza, masz rację. Na pewno w końcu się dowiedział. Musiała nastąpić taka chwila.
A może z tyłu to też jest maska, zwłaszcza, jeśli ukryty jest pod nią silnik?
O Grzegorzu pozwolę sobie mieć nieco inne zdanie, w końcu rozważał pracę w sklepie komputerowym lub nawet tam pracował, nie pomnę.
A poza tym każdy właściciel malucha, z tego co słyszałem, dość szybko dowiadywał się, gdzie co w nim jest, bo inaczej długo by nie pojeździł.
No, no, Fiat 127 to kiedyś był rzadki wóz!
Piękna stacyjka, czar prostoty.
Razem tworzą niezły zespół
Dziękuję, Alku. Bernard Żeromski – tym bardziej byłby zdolny.
Ja tam uważam, że Grzegorz byłby zdolny do otwierania maski malucha, mimo że ma on silnik z tyłu.
Julianie, przecież nawet mam z Tobą zdjęcie. Dżem też mile wspominam!
Natomiast nasz pocałunek pamiętam nieco inaczej: to ja pocałowałam Ciebie! (nie broniłeś się specjalnie, raczej sprawiałeś wrażenie zadowolonego i majtałeś z radości nogami w śpioszkach). Ale nie będę się upierać, bo, jak sam widzisz na przykładzie silnika w maluchu, pisarze tak widzą świat, jak im wyobraźnia każe. Raz sobie wyobraziłam, że maluch ma silnik pod maską (mieliśmy fiata 127 a potem opla) i koniec, kropka, już nigdy nie będzie inaczej! (Nie zaglądałam mu nigdy pod maskę, co prawda; może, kiedy będę miała sposobność zajrzeć, wyobraźnia mi się odkręci).
Więc może z tymi pocałunkami też było na odwrót?
Bardzo się cieszę, że wyrosłeś na mojego wiernego czytelnika! (Podziękuj ode mnie Rodzicom)
No i Franciszek się pojawił, jak to miło z jego strony!
Pozdrawiam serdecznie całą Waszą miłą rodzinę!
Witam
Nazywam się Julian Grzymała ( juluś z czaplinka)
Właśnie czytam ” tygrysa i róże ” i zastanawia mnie artykuł który moi rodzice wkleili na pierwszą stronę książki i śmieje się z ” dżemu morelowego z anegdotą”( nie wiem czy pani pamięta) i zastanawiam się dlaczego panią pocałowałem…
Czytam pani książki od początku Kiedy tata mi je pokazał zawsze gdy czytamy wspólnie to ja w połowie książki nie wytrzymuje i czytam dalej sam :)
Mam jeszcze jedno pytanie . Dlaczego Grzegorz Stryba gdy jechał z Gabrysią do domku w lesie w książce ” imieniny” maluchem ” The Doors” i zepsuł im się otwierał maskę skoro maluch silnik ma z tyłu :)
Pozdrawiam
Julian Grzymała i Franciszek Grzymała lat 12 i 7
PS Z niecierpliwością czekam na huherko
I jeszcze ten wąsaty jegomość, bardzo mi przypomina mojego Pradziadka – woźnicę.
Anonim, panie dziejaszku, to ja.
Autorko, cóż poradzę. Tassienazywam…
KokoszaNel, dziennik kwarantanny? To może być kiedyś cenne źródło…
Stacyjka o wdzięcznych proporcjach – śliczna, wyrzeźbiona z czułością i pięknie utrzymana. Beskid Niski, również w moich marzeniach. Mąż z synem zaś planują tam dotrzeć w ramach zdobywania Korony Gór Polski. Ale jeszcze bardziej tęskno mi do Ponidzia. Te kamienne świątki w polu… I o tej krainie śpiewała Wolna Grupa Bukowina:
„…Rozpuściła wiosna warkocze kwieciste
Zbarwiały łąki niczym kram
Będzie odpust pod Wiślicą
Póki wiosna, póki trwa…”
Bogno, bardzo ciekawe jest to, co piszesz. Podziwiam :)
A, tak, już mi się poukładały w głowie te książki Broszkiewicza. Z tego dziecięcego i młodzieżowego fantasy ruszało się potem do Lema.
Blanko, też ostatnio widziałam tę książkę, reklamowaną jako „beskidzkie dzieci z Bullerbyn”.
Aż zapragnęłam kupić ją dla moich przyszłych dzieci :)
Kasztanowłosa, odtańcz. Włącz jednakże jakiś ładny jazz.
A! Tu cię mam, Nietoperzu! Alek!
Blanko, dziękuję za ciekawy trop.
Ten cytat był akurat z „Długiego deszczowego tygodnia”, który na upartego można nazwać kontynuacją „Wielkiej, większej i największej”. W każdym razie występują tam Ika i Groszek. Ale bez „różnych cudów i gadających samochodów”, jak się wypowiedział inny z bohaterów tej książki, Włodek. „Ci z dziesiątego tysiąca” to inna bajka, i stanowi (jak by dzisiaj powiedziano) prequel książki „Oko centaura”. Główni bohaterowie to Ion, Alka oraz Alek.
A propos starych zdjęć. Jakiś czas temu natknęłam się na cudne zdjęcia Podlasia, Suwalszczyzny i Sejneńszczyzny w latach 70 tych autorstwa Adama Nowickiego. Polecam obejrzenie i przeczytanie ciekawej notatki autora na blogu Muzeum Etnofotografii. Wspaniałe portrety i pejzaże. Kojące, jak dla mnie.
Nasza ukochana wuefistka w ramach zdalnego nauczenia wf zadała nam do odtańczenia układ zumby. W trosce o spokój domowników wyłączyłam jednak głos.
Bardzo ciekawe, Historynko!
I w dodatku dowiaduję się, że masz też wielkopolskich przodków!
Pani Małgosiu, ten czarny kolor rodzinnie mocno występuje w tej części rodziny pochodzącej z wielkopolskich Sulmierzyc. Moja babcia i jej siostra obie były zupełnie czarne a ja babcię pamiętam już z białymi włosami z lekko fioletowym odcieniem zrobionym piochtaniną .
Niesamowite jest, że ta wołoska przyszłość w tych rodzinnych tradycjach została, zwłaszcza, że o tej części rodziny mimo wszystko niewiele wiem.
A jeszcze w temacie sztuki ludowej – synowie przyjaciela mojego dziadka (tego od wołoskiej przeszłości) są ludowymi artystami, kiedyś pracowali dla cepelii, ale też pracowali przy rekonstrukcji Zamku Królewskiego w Warszawie.
Och, Alku, Groszek i Ika i Wielka, większa i największa. Może uda się ją odnaleźć, trzymałam dla wnuków. Czy Ci z Dziesiątego Tysiąca, to była kontynuacja?
Alku, dzięki, uśmiałam się serdecznie :)
Dziękuję DUA za przywołanie Łemkowszczyzny, bardzo lubię ! Przeglądałam niedawno, ale nie czytałam, może ktoś z Was zna? Beskid bez kitu, Maria Strzelecka.
Bogno, cytat dla jasności w sprawie: „Doktor był starszym człowiekiem o siwych skroniach. Miał już ponad 30 lat”. Źródło cytatu jest skomplikowane (bohater powieści Broszkiewicza, Groszek, cytuje książkę swojego ojca z lat młodości, pisarza, będącego zapewne alter ego samego Broszkiewicza), ale można się domyślać, że autor osobiście ledwie skończył dwudziestkę.
Dobrej i spokojnej!
Oj, faktycznie, policzyłam nam obu, młodość ducha, tak jest, dobrej nocy :)
Och, przestań, Bogno, lata liczyć…sobie i mnie!:)))
Młodość ducha, oto co naprawdę się liczy.
Historynko, spytałam, bo pamiętam, że obie z mamą (pozdrawiam ją przy okazji) jesteście czarnobrewe. I ciekawa byłam, czy to wołoskie geny sprawiły.
Kochana, DUA, metodycznie przechodząc od tomu do tomu, zaczęłam Kwiat kalafiora (powstał ok. 1976 r.) i tak natknęłam się na opis sąsiadki Borejków – pani Szczepańskiej. Otóż jest to siwa, zaondulowana dama, ok. lat sześćdziesięciu, kostyczna, nobliwa, samotna, zgryźliwa – tak mniej więcej. No i tu się załamałam, bo… w tej chwili mam sporo więcej lat niż sześćdziesiąt, podfarbowuję włosy szamponem koloryzującym, latam na próby naszego klubu piosenkowego, zakładam wymyślne kiecki na nasze koncerty, chodzę na warsztaty tańców latino, na wykłady na uniwersytet (i to nie trzeciego wieku), w metrze odbrabiam lekcje językowe na aplikacji w telefonie… i dopiero sobie uświadamiam, jak mogą mnie widzieć osoby młode, tak jak autorka w chwili pisania tego tomu. Tam to diaska, czas spoważnieć :)
Po mieczu.
A to ci dopiero, Historynko!
Przodkowie po mieczu czy po kądzieli?
Według przekazów rodzinnych właśnie wtedy, na mocy tego dekretu przybyli do innej wsi w tamtych stronach, do Ochotnicy w Gorcach moi przodkowie. Przybyli z Wołoszczyzny.
Fajnie tu u Was ,weselej niż na zewnątrz .
O Beskidzie Niskim i jego dawnych mieszkańcach polecam Moniki Sznajderman „Pusty las”.
Kocimiętko, dzięki za adres, Administracja się odezwie. I może nam się uzbiera Galeria Widoków Z Okna!
Mój widoczek z okna też już machnięty. Co prawda trochę podrasowany (wczesnowiosenne popołudnie zamieniłam na letni wieczór). Ale co tam!
Trafne spostrzeżenie, Goszu!
Alku, poprawiłam.
twarze zacne i dobrotliwe ale dłonie…!!! duże, spracowane a zarazem czyste, naturalnie ułożone i jakieś takie łagodne?
No proszę, „Balladę o krzyżowcu” nawet ja słyszałem.
Ooo, Alku, prawie zgadłam. Od razu mi się to skojarzyło z „Balladą o krzyżowcu”.
Bardzo to lubię. Na podstawie chwytów do tego razem z tatą dorabiamy jakieś solówki i takie tam. Takie nasze domowe jam session z tego wychodzi. Lubimy się tak bawić muzyką. U nas cała rodzina na czymś gra.
„Jego” oczywiście. Jakaś podejrzana autokorekta zadziałała.
A! Dzięki!
To jedna z dziwnych ballad zmarłego niedawno Mirka Hrynkiewicza. Najbardziej znana jest chyba jego „Ballada o krzyżowcu”. Jego „Ocean” śpiewała też Bukowina.
Alku, a co to?
Utwór zupełnie mi nie znany.
Bogno, ależ zuch z Ciebie! No, no!
Ateno – jest moja przygoda (wczoraj z 21.16 i wcześniejsze części), gdzie wyciągnęłam z półki Samotny rejs „Opty” – na tej wspaniałej łodzi gościłam podczas Operacji Żagiel w 1974 r.
DUA wspomniała, że bierzesz udział w wielkich regatach – napiszesz o tym troszeczkę?
Wyprawę Kon- Tiki już zapomniałam, ale wrócę do niej. A czytałaś Dzieci trzech oceanów? Wtedy mi się podobało – teraz nie męczyłabym ruchliwych dzieci przebywaniem na tak niewielkiej powierzchni.
Irys – ja też pływałam tylko po niewielkich akwenach i po Mazurach, głównie na Omegach, ale i na Hornecie na desce, oj, nie raz mnie zmyło pod wodę – fajne to były czasy.
Alku – tak, w obecnym odosobnieniu każdy kawałek ogródka bardzo cenny, nasz malutki ok.30 m2, ale pomaga utrzymać jaką taką równowagę, a przez płot wnuk przynosi nam zakupy i zawsze parę słów zamienimy.
DUA – czytam tyle o Pani ogrodzie i tylko wyobrażam sobie jaki musi być piękny. A o ogrodach, ogródeczkach, ktoś pewnie napisze kiedyś pracę doktorską o ich terapeutycznej i zdrowotnej roli.
A to mało znane:
„…Uciekali dwaj więźniowie
z ciężkiej twierdzy na północy.
Ku południu, ku południu
kierowali tęskne oczy.
Ivan Seymur, Pan na Młynie
ze szwajcarskich Monsterichów
i Bulvacic Szymon Ilia
z czarnogórskich Bulvaciców”
Lubię!!!
Wolna Grupa Bukowina, Pejzaże harasymowiczowskie.
Kiedy wstałem w przedświcie, a Synaj
Prawdę głosił przez trąby wiatru
Zesmreczyły się chmury igliwiem
Bure świerki o góry wsparte
I na niebie byłem ja jeden
Plotąc pieśni w warkocze bukowe
I schodziłem na ziemię za kwestą
Przez skrzydlącą się bramę Lackowej
I był Beskid i były słowa
Zanurzone po pępki w cerkwi
Baniach rozłożyście złotych
Smagających się z wiatrem do krwi
Moje myśli biegały końmi
Po niebieskich mokrych połoninach
I modliłem się złożywszy dłonie
Do gór, do Madonny Brunatnolicej
A gdy serce kroplami tęsknoty
Jęło spadać na góry sine
Czarodziejskim kwiatem paproci
Rozgwieździła się Bukowina
Tak, żeglowanie jest piękne.
Nasza wspaniała Atena co roku bierze udział w wielkich regatach.
Ja pamiętam „Wyprawę Kon-tiki” Thora Heyerdhala, miałam tę książkę i bardzo ją lubiłam, ale niestety gdzieś mi się zapodziała. Szkoda. Łykałam kiedyś wszystkie książki o wyprawach żeglarskich, bo gnało mnie do przygód i świata. Ale pływałam tylko na omegach, na jeziorach mazurskich.
Tak.
Warto powiedzieć młodszym, że po wojnie, w ramach tzw. akcji „Wisła”, władza przymusowo wysiedliła mieszkańców Beskidu Niskiego. Zostawili swoje domy rodzinne. W latach osiemdziesiątych, podczas wędrówek po tych terenach, można się było tylko domyślać, gdzie były te wsie. Gdzie stały domy.
Królewno, dzięki za piosenkę.
Ateno, lubiłam w swoim czasie „Wyprawę Kon-tiki”. Książkę.
Ciekawam, kto jeszcze ją pamięta.
Sowo, to zawsze jest taki przykry widok.
Pospieszyła się, biedna.
A tu znów przymrozki idą podobno.
Dziękuję, Bogno!
Już opublikowane.
Prosimy spojrzeć poniżej!- wpis z 21.16!
Piękna stacja. Szymon tuli się do krzyża. O Łemkach było kilka ładnych artykułów w Gościu Niedzielnym.
Dziękuję Sowo za kaligraficzne polecanki. Mamy obsadkę, stalówki, atrament i specjalny blok, pomyślimy i o podręczniku. Powoli powstaje dziennik kwarantanny.
Bogno zgódź się. (Polecam Kon -Tiki, książkę i film.)
Lipinki brzmią bardzo znajomo, bo i okolica znajoma. Beskidy były blisko,złaziliśmy je wzdłuż i wszerz w czasach licealnych.
Za moim oknem zmarniałe kwiaty magnolii.
Jeśli moja przygoda może się spodobać, to chętnie wyrażam zgodę :)
Ciekawa jestem żeglarskich wspomnień Ateny :)
Od fluidów aż gęsto.
Oto tekst piosenki. Nie mogłam się powstrzymać :)
Niesłychanie mi się podoba.
W rozstrzelanej chacie rozpaliłem ogień
Z rozwalonych pieców pieśni wyniosłem węgle
Naciągnąłem na drzazgi gontów błękitną płachtę nieba
Będę malował od nowa wioskę w dolinie
Ref: Święty Mikołaju
Opowiedz jak tu było
Jakie pieśni śpiewano
Gdzie się pasły konie
A on nie chce gadać ze mną po polsku
Z wypalonych źrenic tylko deszcze płyną
Hej ślepcze nauczę swoje dziecko po łemkowsku
Będziecie razem żebrać w malowanych wioskach
To właśnie z Ballady o Św. Mikołaju, o której wspomniała Królewna.
Rysiu, ten wers jest właśnie z „Ballady…” :)
Jeden z piekniejszych wersów piosenki.
Rysiu, ładne to.
Bogno, Twoja wiadomość prywatna wcale nie jest nudna, ani troszkę. Naprawdę nie mogę jej pokazać wszystkim?
Szkoda jej…
Spodobałaby się Atenie.
Królewno, co za fluid z piosenką :)
Wiadomość prywatna:
Proszę już tego nie publikować, bo nie chcę tu wszystkich zanudzić, ale przygodę życia przeżyłam dwa dni później na tej samej imprezie: mieliśmy wziąć udział w regatach po zatoce w czteroosobowej załodze, ja jako prosty załogant od szotów, ale okazało się, że dwie osoby muszą wracać do pracy i łódź trzeba odprowadzić na Hel – cóż było robić, prowadził ją doświadczony żeglarz, ja miałam tylko pomagać. Ale zrobiła się pogoda sztormowa i mój sternik w pewnym momencie został uderzony bomem w głowę, na szczęście niegroźnie, ale stłukły mu się okulary i biedak nic prawie nie widział, musiałam więc przejąć ster i prowadzić łódź na ten Hel. Wiatr był bardzo silny, duże fale, żegnałam się z życiem co chwila, przerażona jak nigdy dotąd – nigdy wcześniej nie pływałam po zatoce, gdzie są dość trudne warunki – byłam przekonana, że nigdy nie dopłyniemy na miejsce. Jakoś się udało, a potem do Gdańska wróciłam stateczkiem rejsowym, na miejscu okazało się, że z powodu ciężkich warunków regaty zostały przerwane, wiele łodzi zostało uszkodzonych. Było ekstremalnie. A niedługo potem poznałam swojego obecnego męża, szczura lądowego, i jakoś tak moja przygoda z żeglarstwem powoli dobiegła końca, ale wspominam te dni do tej pory jako najbardziej hardkorowe w moim życiu i w zaciszu domowym fajnie o nich pomyśleć :)
Chętnie posłucham, Królewno! – nie znam.
Ja też nabrałam ochoty na wyprawę w Beskid Niski. Tyle jest jeszcze w Polsce do obejrzenia!
Ach ten Beskid Kolorowy… w dawnych czasach, na jakimś festiwalu poezji śpiewanej usłyszałam takie słowa, które do dzisiaj, niezmiennie, ogromnie mnie wzruszają „Hej ślepcze nauczę swoje dziecko po łemkowsku, będziecie razem żebrać w malowanych wioskach…” Tłumaczę to sobie zawsze „nauczę swoje dziecko współodczuwania”, nie wiem dlaczego, ale tak właśnie to do mnie przemawia.
Łemkowie! A to ciekawe…! Kawał historii
Stacyjka piękna, chciałoby się pojechać i odkryć te wszystkie zapomniane kąty.
Polecam piosenkę „Ballada o św.Mikołaju” Andrzeja Wierzbickiego jak już jesteśmy przy Łemkach, pięknie nawiazuje do historii tego wysiedlonego ludu
Robrojek się cieszy, łatwo pozna z daleka, gdzie nasze wrota (uruchomiliśmy przejście awaryjne, „od kuchni”, choć tak naprawdę od salonu, a raczej pokoju rodzinnego, brzmi adekwatnie, omijając klatkę schodową, wiadomo dlaczego).
Znając naturę mojego Miłego, w 1/4 wielkopolską, nie przemaluje tego płotu na kolor bardziej standardowy, nawet gdybyśmy wszystkie cztery wlepiały weń błagalne oczęta. Pozostaje mi zachwyt nad… niekonwencjonalnością męża.
Ale… te skojarzenia z lamperiami w PRL-u.
Tak to widok z okna nie zawsze jest pociechą w tych trudnych czasach… A mógłby.
A, słynny zielony olejny, jak sądzę. Mocny kolorek.
Tak Piętaszku, zwłaszcza jak ktoś ma niebo za oknem, które dostarcza inspiracji bez końca. A pory roku czasem coś odsłonią lub dla odmiany zasłonią…
Ech, chyba wiem, który to z dostępnych odcieni.
No ja też mam niezły widoczek z okienka! Mój luby, chcąc chyba pokolorować świat czy w ramach podbudowania nadziei, kropnął taką zieleń na płocie naszeszego 4 na 4 m ogródka, żeśmy w akcie odrazy równie pozieleniały, ale na twarzy. Przechodnie dziwnie się patrzą…
Alku (wiad.pryw.)- odebrany. Dzięki. Odezwiemy się.
A jeśli ktoś jeszcze ma ochotę pokazać nam swój widok z okna (malowany lub rysowany)- niech zrobi to samo.
OK, to wpisz tu aktualny adres mailowy (jako wiad.pryw.), administracja się odezwie.
Mogę pokazać, doskonałości i tak nie będzie, zamierzam podejść do tego swobodnie, straszna mazanina.
Irys, widok z okna potrafi inspirować bez końca, prawda?. I jeżeli ON nawet nie bardzo się zmienia wraz z porami roku, to przecież my się zmieniamy i zwracamy uwagę na coraz to inne jego szczegóły.
Widok z okna możemy mieć również w swojej pamięci pod hasłem „ulubiony” lub w wyobraźni pod dowolnym hasłem. Możliwości jest wiele, a technika istotnie ma drugorzędne znaczenie.
Masz ochotę go tu pokazać?
Czy jeszcze poćwiczysz, dążąc ku doskonałości?
Oui Madame, machnąłem go piórem w pięć minut na nieco zbyt chłonnym papierze. Nie jest szczególnie dobry, na własne potrzeby (jako biolog) to ja rysowałem 30 lat temu, a potem robiłem tyle innych rzeczy, że się odzwyczaiłem. I pewnie gdybym go malował pół godziny byłby lepszy, ale jest wyzwanie, to trzeba reagować błyskawicznie (emotikon).
Złota myśl przyjaciółki: „Doszłam do wniosku, że odosobnienie byłoby całkiem fajne, gdybyśmy byli sympatyczniejszą rodziną”.
Widzę Alku, że już machnąłeś widok z okna:) , chętnie bym zobaczyła Twoją pracę, ale może ktoś by miał pomysł jak by ją nam tu pokazać? Technika dowolna, może być ołówek i zwykła kartka, czym kto dysponuje, może być zaostrzony lub nie, patyk i zwykły tusz Ale Ty masz przecież piór bez liku, możesz też nimi coś skrobnąć.
Również mam kicie w domu ( Pusię, Szarotkę, Tysia) i staruszeczkę Kolorkę w pracowni, wszystkie przygarnięte:)
Alku, w pełni się zgadzam! Im dłużej trwa nasza izolacja, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani. Odosobnienie pomaga pamiętać o tym, co ważne.
Naprawdę, Alku? Namalowałeś widok z okna?
Bogno, ależ miałaś przygodę młodości! To chyba nawet przygoda życia!
Nocleg na „Opty”!- jakie to piękne.
…bo jeśli tak, to proszę bardzo, już zrobione. Ehm, wysyłać gdzieś?
Ja też, Marysiu kochana.
W ogóle, cenię prostotę, bardzo też lubię sztukę ludową – tę autentyczną, nie tę podrabianą.
Jaka cudowna stacja. Można się domyślić, że pochodzi z małej miejscowości podgórskiej. Ta żmudnie rzeźbiona w drewnie kapliczka jest skromną formą pokłonu przed Panem. To jest właśnie piękne w prostych ludziach – dają to, co mają, by uczcić Pana. Bardzo ich za to szanuję.
O, tak, DUA, zdawało mi się nawet, że to marzenie o samotnym rejsie jest całkiem realne.
A z tytułu książki o rejsie Leonida Teligi umknęła mi nazwa „Opty”. Rzecz istotna, bo już po śmierci Teligi, gdy jacht przeszedł w użytkowanie Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni, udało mi się zobaczyć tę niezwykłą łódź w 1974 roku, podczas pierwszej w Polsce międzynarodowej imprezy – zlotu żaglowców z całego – świata Operacji Żagiel. Pojechałam tam z grupką innych żeglarzy, ktoś z nas miał kolegów we wspomnianej Szkole Morskiej i tak po znajomości dostaliśmy się na ten słynny jacht. Byłam bardzo dumna z tego faktu i pod wielkim wrażeniem, że oto jestem tam właśnie. Biedni studenci nie mieliśmy wtedy żadnego noclegu w Gdyni i okazało się, że możemy tam na „Opty” przenocować. Chłonęłam każdy detal, atmosferę, byłam zachwycona funkcjonalnością, pomysłowością, no i jego historią. Taką więc przygodę przeżyłam w młodości. A Leonid Teliga to postać niezwykła, z przyjemnością siadam do tej lektury.
I tak wynajduję czytelnicze różności, żeby rozciągnąć w czasie czytanie od początku Jeżycjady, bo pesymistyczna strona mojej natury mówi mi, że to wszystko może jeszcze potrwać.
Irys, w sensie że koncepcja jest, żeby machnąć „widok z okna” jakąś techniką?
Odosobnienie… Wiele zależy od warunków. My sobie radzimy, bo mamy nasz dom pełen kotów i naszej kwarantannówny, czyli L. (oraz jej psa imieniem K.), a także książki oraz sto metrów ogrodu, gdzie w końcu coś wychynie zielonego. Oboje z M. pracujemy w tej chwili z domu bez większych trudności i zawsze jest coś do zrobienia. A i tak czasami chciałoby się czegoś, czego się nie da. Podobna sytuacja, tylko w dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze, kiedy nawet wyjście na klatkę schodową podobno grozi konsekwencjami zdrowotnymi, byłaby już bardzo nieprzyjemna. A jako na przykład wielodzietny nauczyciel w mieście, zmuszony do odgrywania przed kamerą komputerową w klitce w wieżowcu zajęć z wuefu dla kilku klas podstawówki, zamieniłbym się w końcu w postać, którą z takim talentem odegrał Marek Kondrat. Kiedy myślę o swojej, w miarę dobrej sytuacji, to zaraz myśl o położeniu innych powoduje u mnie ciężką migrenę.
Irys, oczywiście, do Ciebie!
Przepraszam, czasem czytam zbyt już szybko.
Kochana Autorko, czy odpowiedź adresowana do Iskry nie była przypadkiem do mnie?
Też lubię odosobnienie, ale przyznam, że tęsknię już do uczestników moich zajęć. Teraz w ramach konieczności pozostania w domu mamy temat „Widok z okna”, siedzę więc w pracowni i maluję, na drabinie zresztą bo okno mam trochę wyżej. Chcialam zaproponować tym, którzy nie mają ogródka i są uwięzieni w domu, może też zechcą się przyłączyć i wykonać taką pracę?
Bogno, marzyłaś o takim rejsie?
Nadzwyczajne.
Odosobnienie nie jest niczym trudnym. Osobiście bardzo go potrzebuję i bardzo lubię – można je twórczo wykorzystać.
To pewnie jednak kosy, Patrycjo!
Popatrz, jakie mają dziobki.
Doprawdy, piękna! Prosta – taka, w którą można patrzeć i czuć. A jaka ciekawa historia samego kościoła (właściwie kościołów) w Lipinkach. Bardzo lubię jeździć w tamte rejony w góry – myślę, że w te wakacje na pewno zaznaczę Lipinki kropką na mapie, jako miejsce konieczne do odwiedzenia.
Dziękuję Wam za odpowiedź w sprawie ptasich zgromadzeń; nie wiem, jakie to były ptaki, widziałam je z dołu jako czarne nieostre kształty, ale dziś spróbuję się przyjrzeć.
Taki piękny dziś dzień, niech będzie dla Was błogosławiony. Spacerujmy, kto może i ma połacie zieleni obok siebie! :)
Prześliczna ta stacyjka, taka jasna i promienna, mimo oczywistego cierpienia. A ta fotografia siedzącej pary – jakże niecierpliwe, pracowite dłonie, ułożone nienaturalnie spokojnie do zdjęcia.
Zaczęłam szperać w księgozbiorze – z konieczności bardzo uszczuplonym po przeprowadzce – kiedy to pocieszałam się, że mam teraz w pobliżu liczne biblioteki i będzie z czego czerpać. Na szczęście jakiś żelazny zapas został, i znalazłam starą rzecz „Leonid Teliga. Samotny rejs „. Żeglarze, zwłaszcza ci pływający samotnie, z takiego odosobnienia nie robią dramatu, choć łatwo nie jest. ” Ciekawe, jak odbiorę to po latach, a jeszcze dodam, że uprawiając żeglarstwo, mając te kilkanaście lat, marzyłam o takiej samotnej wyprawie dookoła świata.
Też tak myślę i czuję, Iskro.
Aniu K. (wiad.pryw.)- pamiętam o Tobie!:)
Trzymaj się!
PS – A pewnie, że nie przypadkowo.
Rzeczywiście bardzo ładna i wzruszająca, także przez swoją czystość, taką duchową czystość.