Nie, Kasiu, niestety!
Trzeba będzie cierpliwie poczekać.
Oczekuję z wielką nadzieją, że już niedługo, że przed świętami się ukaże nasza „Ciotka” :-)
Ach! kiedy będzie ta jesień ?? :)
Nawiązując do pewnego komentarza – i ja nie moge dorosnąć i przestac wypatrywac kolejnych tomów Jeżycjady :) Mam 27 lat, 16 miesięczna córe i po raz kolejny wracam do poczatku Jeżycjady :) od gimnazjum!
Bardzo mnie teraz cieszy fakt, ze kolejne książki nie sa „rozwleczone” w czasie – tylko rok po roku, a nawet dni po dniach :)
Prosze tworzyć! nie przestawac! Bo ja absolutnie dorosnąć nie chce! :) :) :) :)
I wciąż to samo pytanie: kiedy KIEDY będzie kolejna część. :)
Pozdrowienia i uściski z pochmurnego poznańskiego Grunwaldu! :)
Dzień dobry!
Uwielbiam pani książki.Mam pełno tomów ” Jeżycjady” w domu. Kocham ją. Na kiedy przewiduje Pani premierę ” Ciotki Zgryzotki”? Muszę w tym dniu koniecznie iść do księgarni :) Pani książkami zaczęłam się interesować gdzieś w drugiej klasie szkoły podstawowej, a mam dziesięć lat. Na początku były dla mnie- powiem Pani szczerze- nieciekawe. Wieki błąd. Długo, oj długo:) Moją ulubioną postacią jest… Cała rodzina Borejków. Nie mam ulubionej postaci;) Chcę być pisarką ( może pod pani wpływem?).
Bardzo dziękuję, Zuzko!
Ależ ręcznie, ręcznie, czy tego nie widać? :)
Komputer pomaga tylko z liternictwem, albo przy kadrowaniu, albo przy czyszczeniu kleksów po farbie, które to kleksy lubią się usadzić zawsze w najważniejszym punkcie obrazka!
Czy Pani wszystkie ilustracje rysuje na komputerze czy ręcznie? Ja też lubię rysować, a Pani obrazki baaaardzo mi się podobają!!!:)
Na kiedy przewidziana jest premiera ? :)
Hu,hu!
Byliście na stronie naszej Adminki? Jeżeli nie, to zachęcam,są tam nowe smaczki.., a w zasadzie kolorki..ciepłe..
PS Pamiętacie, jakie Walentynki miała Róża? Chyba sobie przypomnę. Wtedy też było ciepło, w lutym. Zupełnie jak teraz. Lubię to.
W tej chwili jedyne co możemy powiedzieć na pewno, to że kanon znany był we Francji już w XVII wieku i że znajdował się wśród kanonów Rameau.
Ja za to mam swoją zabawną hipotezę na temat polskiego tłumaczenia: skoro w wersji Rameau w tekście znajduje się „levez-vous” zamiast „dormez-vous”, to możliwe, że polski tłumacz znał wersję Rameau. I że podmienił brata Jakuba na pana Jana na cześć kompozytora ;)
Tymczasem rozkoszuję się wersją węgierską: húzza a harangot! Brzmi jak zagrzewka do bitwy (huzia na Józia!).
Celestyno, ależ ja nie wątpię ani trochę w solidność pani muzykolog! Artykuł przeczytałam fragmentarycznie, więc tym bardziej nie śmiem nic wyrokować. Chodziło mi tylko o to, że w badaniach historycznych trzeba być wręcz „nadkrytycznym” w stosunku do tego co się widzi, szczególnie jeśli nie jest to autograf, a i do oryginałów trzeba podchodzić z dużą ostrożnością. Ludzie byli, są i będą omylni, kompozytorzy, bibliofile i wydawcy również, dlatego historycy każdej dyscypliny wolą mówić o hipotezach, a nie pewnikach. Ta nieufność i krytyczność motywuje do ciągłych badań i nie jest tożsama z krytykanctwem! Tego przynajmniej nauczono mnie na studiach. Osobiście jestem za to baardzo nieufna w stosunku do Wikipedii i zawsze weryfikuję ją z innymi źródłami. Przy okazji „Pana Jana”, ten cały ustęp o korzeniach średniowiecznych nie ma żadnego poparcia w źródłach (brak przypisów), dużo tam „prawdopodobnie” i „być może”. Hiszpanie o tym nic nie piszą, w dodatku sami mają kilka wersji tego kanonu, a niektóre zupełnie oddalone od zakonnego kontekstu. Wydaje się zatem, że jedynym argumentem na pochodzenie kanonu wg autorów wpisu jest jego globalność i istnienie wersji łacińskiej. To tak jakby powiedzieć, że „Kubuś Puchatek” powstał w średniowieczu, bo znają go wszyscy i ma tłumaczenie łacińskie.
To powołanie!
A złośliwcy niech się ugryzą w piętę.
Ja też nie dam.:)Przez ponad dwadzieścia lat pracy naprawdę rzadko zdarzało mi się trafić na tych mniej wspaniałych, a i oni w większości przypadków okazywali się reformowalni.
Efekt jest taki, że z przyjemnością na feriach poleniuchowałam ( ludzie pracujący w innych zawodach nie zawsze, niestety, rozumieją,że w naszym te przerwy dla higieny psychicznej i dobra naszych uczniów, a ich dzieci, to konieczność), a w poniedziałek z przyjemnością pójdę do pracy.
Złośliwcy twierdzą,że nauczyciel to nie zawód, ale diagnoza.:)
Joanno, nadzwyczajnie się cieszę! – i w imieniu młodszych Księgowych bardzo dziękuję!
I tak, zgadzam się całkowicie: wspaniałą mamy dziś młodzież i nie dam na nią złego słowa powiedzieć!
W trakcie wysyłania przerwane zostało połączenie i przepadł mój wczorajszy wpis, więc w ogólnych zarysach go powtórzę.
DUA ,a propos katharsis i innych ważnych pojęć spieszę z zapewnieniem, że w szkołach ciągle tego uczą.Ja przynajmniej się staram, a i liczne moje koleżanki i koledzy również.Do kunsztu dawnych mistrzów polonistycznych w stylu Profesora Latawca z całą pewnością mi daleko, ale podchodzę do tego z pokorą, która sprawia,że przynajmniej staram się to robić najlepiej jak potrafię.Dzięki Bogu wciąż trafiam też na uczniów,którzy chcą tego słuchać, bo zależy im nie tylko na zdaniu matury (standardy wymagań po ostatnich reformach są mocno zaniżone i często mam wrażenie,że uwłaczają inteligencji wielu młodych ludzi), ale na szeroko pojętym osobistym rozwoju.
Tutaj wielki ukłon w stronę młodszych Księgowych, których inteligencję, oczytanie i humanistyczną wrażliwość wiele razy szczerze podziwiałam i podziwiam.Aż mi czasem żal,że nie mogę Was uczyć.:)
Z myszka przy komputerze jest banalnie prosto zjechac w dol, zeby wpisac komentarz.
Probowalam na smartfonie – mordega, nie polecam:)
Magda.leno, popełnić można zbrodnię, nie wpis.
A przedzierać się jest trudniej, nie ciężej.
Ale tak, przewidziany jest wpis walentynkowy.
Celestyno, racja!- dzwońcie, bracie, na jutrznię!
Poprawiajmy się nawzajem.
Ponad 1000 wpisów! Szaleństwo :)
Uprasza się SzanPanią o popełnienie nowego wpisu, już coraz ciężej przedzierać się przez istniejące.
Wiem, że słońce, wiosna nadchodzi i ogród wzywa i w ogóle, ale może? :)
Pozdrowienia przyjmujemy i bardzo za nie dziękujemy!
Dzień dobry Wszystkim :) Dziś rano usłyszałam egzotycznie dla mnie brzmiący , ptasi głos . Oczywiście od razu rozpoczęłam „śledztwo” w tej sprawie. I cóż się okazało – to po prostu …….sójka, moja leśna sąsiadka która na co dzień odzywa się głosikiem skrzekliwym i mało romantycznym, tym razem wydawała dźwięki rzewne i kojące . No cóż, sójki , jeżeli zechcą, to podobno i zamiauczą i zaszczekają – co kto lubi. Miłego dnia :)
Dzien dobry, dzien dobry!
Za pozwoleniem, ale ten brat, ktory budzi drugiego, nakazuje mu dzwonic (tryb rozk. sonnez), na modlitwe poranna, czyli jutrznie (les matines). Mial dyzur i zaspal.
Fluid poranny.
Aha, juz widze, Sowa czuwala:)
Sowa wybiła tysięczny.:)
Dzień dobry!
Co do kanonu: w oryginale nie mówi się o tym, że dzwonnik jest zakonnikiem! Raczej jeden zakonnik zwraca się do drugiego, i to per „wy” (Bracie Jakubie, czy śpicie?) :
Frère Jacques, Frère Jacques
Dormez-vous, dormez-vous?
||: Sonnez les matines, :||
Ding ding dong, ding ding dong.
A dzwonnik na wieży robi swoje.
Mysle, Sowo, ze tamta Pani muzykolog to tez solidna firma, nie wyciaga pochopnych wnioskow i dlugo mogla to badac. To tylko artykul prasowy tak skrotowo wyglada.
Czyzby tysieczny komentarz byl moj?
I tysiąc.
Dobranoc.
Mamo Isi, o ruskim pradziadku opowiadał sam zainteresowany w jakimś wywiadzie, więc jeśli pradziadziuś nie koloryzował, to może być prawda.
Celestyno, atrybucje czynione na podstawie dopisków na partyturze to rzecz trudna, do takich rewelacji również należy podchodzić z pewną dozą nieufności. Tak czy siak, jestem skłonna wierzyć autorstwu Rameau bardziej niż ewentualnym średniowiecznym korzeniom tego kanonu – melodycznie i harmonicznie nie przypomina on żadnego znanego mi kanonu z tej epoki.
Po namyśle przyznaję rację DUA w sprawie polskiego tłumaczenia Pana Jana. Tłumacz jednak natchniony był. Poza tym, kto powiedział, że dzwonnik musi być zakonnikiem, świeccy też dzwonili. Żon tylko nie mogli delegować, jak pamiętamy z Synodu Warmińskiego AD 1610. :)
Na dobranoc:
„Sumer is icumen in” („The Cuckoo Song”), ca.1260 – najstarszy znany kanon. O nadejściu lata.
The Hilliard Ensemble
:)!
Czasem wchodzi człowiek jakiś nieswój i poddenerwowany do KG- a tu- znajduje na swój temat coś miłego- i od razu się robi lżej na sercu. :)))
Z tym sapaniem to nawet nie pamiętam, pewnie i w pierwszym etapie Drogi posapywałam.
Ale może nawet nie- raczej chyba zagryzałam zęby.
Potem jakoś ból sam minął i jeszcze poznałam ludzi- i- tak!- śpiewało się, śpiewało! Np. „Padam, padam, padam”, he-he-he ;) Ale „Frere Jacques” akurat nie kojarzę.
Dobranoc!
Mamo Isi, wyobraziłam sobie właśnie biedronki tupiące sześcioma nóżkami. Bezcenne :)
Pragnę się pochwalić, że dzisiaj w tramwaju rozpoczęłam lekturę „Don Camillo” Guareschiego (też był w bibliotece, tylko w katalogu się zagubił widocznie).
Dobranoc!
Dobranoc!
Linka nie zamieszczę, Eviku, ale przekażę Wójtowi.
Wiem, Mamo Isi. Ten właśnie polski wierszyk przytoczyłam, tłumacząc Beatrix Potter.
A pamiętałam, że w przekładzie „Tomka Sawyera” było dosłownie ( i niepotrzebnie, skoro mamy własny wierszyk) : „Biedronko, biedronko, leć prosto do domu, tam pożar…” etc.
Czy to nie miłe, że kiedyś ludzie zwracali się z prośbą do biedronek?
Można opublikować. Nasz Wójt się ucieszy :D
Starałam się to www usunąć (myślałam, że wystarczy), ale i tak formularz za spam uznał ;)
Pozdrawiam i dobrej nocy!!!
Eviku (wiad.pryw.) a rzeczywiście!
Zajrzałam, znalazłam link, kliknęłam, ucieszyłam się.
Dziękuję!
Biedronki nie sapią, kochany Starosto! Boże krówki najwyżej tupią swoimi sześcioma nóżkami zasuwając przed się po el Camino, że jeno im się tych siedem czarnych kropek migoce na tle czerwieni pompejańskiej pancerzyka! I na pewno pomrukują przy tym Frère Jacques;) Chociaż dopuszczam i wersję łacińską.
A w wolnych chwilach latają do nieba po rogale świętomarcińskie;)
A swoją drogą, o ile ładniejszy polski wierszyk do biedronki, która usiadł na palcu dziecka:
„Boża krówko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba”
od wersji angielskiej:
„Ladybird, ladybird fly away home,
Your house in on fire and your children are gone
All except one,: And her name is Ann,: And she hid under the baking pan.”
A to się cieszę!:)
Dobry wieczór!
Chciałabym pokłonić się wszystkim nisko i z uznaniem – od lektury komentarzy robię się coraz mądrzejsza (tyle tu ciekawych informacji i inspiracji!) i mam coraz lepszy humor. Jaka szkoda, że doba taka krótka! Nie zdążę wszystkiego przeczytać…
Biedronka tylko sapała. Pamiętaj, Mamo Isi, że niosła plecak z całością wyposażenia. Taki kawał drogi!
Dziękuję za dobre słowo!
Kochany Starosto, a ja znowu na początku Jeżycjady, czyli w „Kłamczusze”. Bardzo mi się podoba. Jak zawsze:)))
Celestyno, masz rację! Wracając do Jeżycjady wraca się do domu, do źródeł, do złotego wieku, do raju utraconego.
Sowo P., powiadasz, że pradziadek Philippe Jaroussky przedzierając się po rewolucji do Francji, kiedy go spytano na granicy, kto on taki, przedstawił się :”Ja Ruski” i tak został zapisany. Nawet jeśli nieprawdziwa to historia, to świetnie wymyślona;)
Biedroneczko, popatrz tylko z tym „Frère Jacques”! Czy idąc Camino podśpiewywałaś to sobie? A jeśli tak, to w jakiej wersji językowej?
O ostatnim spotkaniu dowiedziałam się za późno, dlatego teraz pytam za wcześnie. ;)
O, za wcześnie jeszcze o tym myśleć, miła Otz.
Teraz się muszę skupić na zadaniu.
A sporo rzeczy mnie rozprasza!
Dzień dobry!
Dziękuję ponownie, Beato S. Nie zdecydowałam jeszcze co dokładnie zrobię, ale ten pomysł z różami bardzo mi się spodobał. :)
Pani Małgosiu, planuje pani jakieś spotkanie promocyjne po wydaniu „Ciotki Zgryzotki”? Pewnie, jak zwykle, nie chce pani niczego obiecywać, ale jest chociaż jakaś minimalna szansa? :)
Celestyno, bardzo, bardzo dziękuję.
Madzi też dziękuję!
Nasze lekcje polskiego były uzupełniane przez teatr szkolny pod przewodem prof. Latawca: grałyśmy nie tylko fragmenty „Beatrix Cenci” i „Zawiszy Czarnego” Słowackiego, ale i napisane przez profesora scenki w języku łacińskim.
Kiedy się tak spogląda wstecz, widać, jak wiele osiągnięć zawdzięcza się po prostu szkole i nauczycielom, którzy mieli prawdziwe powołanie.
:D
Dobrze, daje spokoj.
I jeszcze przyznaje, ze nie do konca wlasciwie uzylam pojecia katharsis (wlasnie przypomnialam sobie definicje dotyczaca tragedii antycznej)
To jest raczej tak (w przypadku moim i Jezycjady), ze -przez wybuchy smiechu, lzy wzruszenia, dotykanie sedna spraw – wszystko wraca na swoje miejsce, wraca lad i harmonia, poczucie sensu. Wraca sie do domu, do zrodel. Jakos tak. Moze znaczenie ma tez fakt bycia na emigracji.
O katharsis uczą (dramat grecki) , mnie przynajmniej uczyli w liceum.
No, ale „Antygona” jest dzisiaj omawiana niekiedy na początku gimnazjum – więc sama nie wiem czy jeszcze.
O ars poetica i Horacym też uczono – ale u nas, a to nie znaczy, że wszędzie. :( Wygląda na to, że różnie bywa.
Dzień dobry:)
Ach, dajże bidulom spokój, Celestynko.:)))
Coś sobie przypomniałam: po raz pierwszy usłyszałam (i zrozumiałam) słowo „katharsis” na lekcji języka polskiego w liceum. Wspaniały profesor Czesław Latawiec uczył nas o ars poetica.
Ciekawe, czy dziś w liceum tego uczą i czy to aż tak zapada uczniom w podświadomość.
I nie zapominaj Joanno o przemocy domowej – sloik musztardy:))
Tu tez jednak nic z tego nie wyniklo, bo Jozef potraktowal cala rzecz z odpowiednim dystansem, i jeszcze sie nad zmeczona matka ulitowal, zapakowal do lozka, zaparzyl melise, etc.
O, fluid z Celestyną!:)
Dzień dobry, miła istoto ludzka.
Co do kanonu Rameau: myślę, że w polskiej wersji tekstu dlatego jest „Panie Janie”, a nie „Bracie Jacku”, czy „Bracie Kubo”, że pan Jan się ładnie rymuje i daje dodatkowy efekt dzwonowy, podobnie jak dźwięczne i rześkie : „rano wstań, rano wstań”!.
Joanno, już i żurawie przyleciały, wiosna blisko.
Co do tak zwanej nowoczesności: nihil novi sub sole. To już było, bo pomysłowość ludzka ma swoje granice. Nie dajmy się nabrać i dumnie nośmy łatkę z napisem :”konserwatystka!”. Konserwatyzm też już był, ale przynajmniej niczego nie udaje.
Dzien dobry!
Jakie mile rozmowy tutaj:)
Sowo, dzieki za trop! Wlasnie przeczytalam sobie o tym niedawnym odkryciu Francuzow, polecam ciekawy artykul: „Jean-Philippe Rameau est l’auteur de Frère Jacques”. Pani muzykolog, ktora dokonala tego odkrycia mowi tez, ze Rameau komponowal do slow: „levez-vous! levez-vous!”.
Mnie tez „Pan Jan” nie przeszkadzal, jednak wiedzac teraz, ze wszedzie w Europie starano sie jednak te zakonne konotacje zachowac w tlumaczeniach, nie jestem nim zachwycona:)
Agato, celnie to ujelas: efekt katharsis. Zdradze tu przy okazji, ze w swoim zyciu mialam czas czytania „byle czego”, z rozpedu, gdyz bylo reklamowane i polecane w roznych czasopismach. Nie bede dawala przykladow, w mysl zasady Gospodyni tej strony, ze kiepskie czy niegodne polecenia ksiazki tutaj sie przemilcza. Mowie o tym dlatego, ze kiedy jako marnotrawna cora wracalam do ksiazek MM, nastepowal wlasnie ten efekt katharsis, wszystko znajdowalo sie znowu na swoim miejscu.
Tutaj nawiaze troche do Mamy Isi, ktora pisala o tym, kiedy pani Malgorzata moglaby znalezc sie na czele modnych, nagradzanych i wszedzie recenzowanych (ale nie wiadomo czy kupowanych, ekhem) wspolczesnych pisarzy.
Tu nawet nie chodzi o to, ze ten trup mialby sie slac gesto, ale o to, ze wszelkie zbrodnie, niegodziwosci i anomalie bylyby podswiadomie przez czytelnika usprawiedliwiane (bo tak to czesto sprytnie w owych dzielach wyglada). Mowie jako potworny laik, wiec jak tu sa lieteraturoznawcy, to prosze sie ze mnie nie smiac.
Jak to dobrze, ze mozemy plynac pod prad:) Do rzeczy tutaj polecanych mam pelne zaufanie.
Agato, witam Cię w naszych skromnych progach.
Dziękuję za miłe słowa i za ciekawy trop malarski. Florence Harrison już znałam, ale Ikenaga Yasunari – nie! A to rzeczywiście interesujące obrazy, utrzymane w duchu tradycyjnego malarstwa japońskiego, choć raczej pozbawione jego głębi i symboliki. Technicznie mistrzowskie!
Dzień dobry!
Sowo, jeśli tak, to miło. Rameau bardzo lubię. Musiał to być pogodny, pełen harmonii człowiek.
Dzień dobry:)Witam po powrocie spod samiuśkich Tater. Załapałam się na trzy dni zimy i udało mi się powędrować po oblodzonych ,a potem pięknie ośnieżonych szlakach.Oczywiście nie za wysoko.
Zanim spadł śnieg w Dolinie Strążyskiej widziałam maleńkie koniuszki krokusów.
A u mnie w ogrodzie całkiem już spore czubeczki tulipanów i kotki na leszczynie.I jakaś ptaszyna śpiewa, może kos, ale ja niestety nie rozróżniam.
Jak to miło po powrocie poczytać Wasze wpisy.Czekałam na wiadomość o Wannabe, której wprawdzie nie znam, ale myślałam o niej często i bardzo ciepło.Teraz już będzie tylko lepiej.:)
Ubawił mnie wpis mamy Isi o rodzinie patchworkowej w Jeżycjadzie.To by dopiero było nowocześnie.Dobrze,że tym nieskazitelnym Borejkom przytrafiło się chociaż nieślubne dziecko Róży, ale i tak DUA zepsuła cały efekt spokojnym i wręcz radosnym przyjęciem tego faktu przez całą rodzinę.I oczywiście Fryderykiem, który się nawrócił i zrozumiał,co jest najważniejsze.Jeżycjadowy świat jest dzięki Bogu strasznie konserwatywny.:)Pozdrawiam serdecznie.
Francuzi utrzymują, że „Frère Jacques” zostało skompnowane przez Jeana-Philippe Rameau (manuskrypt różnych jego kanonów, w tym właśnie tego, znaleziono ponoć niedawno w paryskiej Bibliotece Narodowej). Na YT można zobaczyć urocze wykonanie Ensemble Le Parnasse français.
Pradziadek, nie dziadek.
Co do tłumaczenia „Brata Jakuba”, nie znam jego historii, może tłumacz był mało natchniony, albo zobligowany okolicznościami zewnętrznymi, nie wiem. Ale, prawdę mówiąc, nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, ani dziwiło skąd pan Jan, bo sama czuję się nieswojo, gdy dzwony biją, a ja jeszcze jestem w łóżku. Zawsze traktowałam to jako zwyczajną przyganę dla leniuchowania o poranku, gdy życie w mieście dawno sie już toczy swoim rytmem. A swoją drogą, zauważyliście jak w ostatnich latach drastycznie zmalała ilość dzwonów dzwoniących w miejskich kościołach? Na wsiach jest trochę inaczej, ale w miastach obawiam się, że za parę lat dojdzie do tego, że dzwoniące dzwony będą już tylko ciekawostką turystyczną.
Tekst łaciński najpiękniejszy, zgadzam się z DUA. Od dziś będę uczyć Sowiątka tej wersji, zaszpanujemy latem w piaskownicy. ;) A wiecie pewnie, że można od paru lat kupić podręczniki do nauki łaciny dla przedszkolaków? Pewnie wiecie, mam wrażenie, że była już kiedyś mowa o tym w KG.
Cóż, Mamo Isi, właśnie takie pomysły powodują, że mój stosunek to tego zespołu jest z roku na rok coraz bardziej ambiwalentny. Przy tej okazji rodzą mi się też refleksje natury ogólniejszej, z których najłagodniejsza jest taka, że nie zawsze znajomość tekstu oznacza jego zrozumienie. Obawiam się również, że dzisiaj artysta, który dorobił się sławy może pozwolić sobie na każdą błazenadę, a publiczność i tak będzie zachwycona, bo skoro jest sławny, to automatycznie znaczy, że dobry i mądry. Wystarczy podbudować swoją sztukę mniej lub bardziej karkołomną filozofią, gdzie szczególną rolę odgrywa dziś przymiotnik „dekonstruktywny” i to, o zgrozo, używany w pozytywnym znaczeniu, i już można sprzedać ludziom cokolwiek. W dzisiejszych czasach król bardzo często przechadza się nago, tylko śmiałków, by to głośno powiedzieć, jakby mniej. A wniosek najsmutniejszy jest taki, że talent, czasem wręcz genialny, niekoniecznie idzie w parze z głębią ducha. Ale mam nadzieję, że to nie jest ten przypadek.
PS Kontratenorino jest pochodzenia rosyjskiego, jak samo nazwisko wskazuje. :) Ponoć dziadek uciekając przed rewolucją do Francji, tak się przedstawił na granicy i tak już zostało.
Dobry wieczór!
Chciałam się najpierw ze wszystkimi przywitać, ponieważ piszę po raz pierwszy. Nie raz już zaglądałam na Pani stronę Pani Małgosiu, ale jakoś do tej pory nie włączałam się w komentarze czy wypowiedzi. Właśnie oddaję się lenistwu podczas końcówki (już niestety) moich ferii i regeneruję siły przed powrotem do moich uczniów – Czytanie Waszych wpisów niezmiernie w tym pomaga i napawa świeżym optymizmem. Próbowałam nadrobić wpisy przynajmniej te tutaj, ale to bardzo żmudne zadanie.
Najnowszy „Feblik” oczywiście przeczytany – zawsze czekam ze zniecierpliwieniem na Pani książki, ale zawsze też lektura sprawia mi tyle przyjemności i daje efekt katharsis – dziękuję! Czekam oczywiście na „Ciotkę Zgryzotkę”, choć tym razem może nie tak niecierpliwie, bo stos książek czekających na czytanie ostatnio znacznie urósł.
Widziałam gdzieś „po drodze”, że ktoś pytał o serial „Jeeves and Wooster” z Hugh Lauriem i Stephenem Fry’em – większość odcinków można znaleźć na YT. Uwielbiam! Uwielbiam P. G. Wodehouse’a, jego idylliczny nieco świat, slang, stroje, humor – moje lekarstwo na chandrę! Czytając parskam śmiechem, jak kończę jedną to kupuję następną (Jak dobrze, że Wodehouse tak dużo pisał :) ) Ach, co ja bym dała, żeby mieć takiego Jeevesa ;)
Wybaczcie mi, ale nie będę się zapoznawała ze wszystkimi wpisami od początku (a przynajmniej nie od razu i nie na raz :) ) Chciałam się zapytać czy zna Pani/znają KC ilustratorkę Yelenę Bryksenkovą – moje niedawne odkrycie; myślę, że mogłaby się spodobać :) Albo Florence Harrison prerafaelicką ilustratorkę tomów poezji i książek dla dzieci – cudo! I ostatnie (obiecuję) japoński malarz Ikenaga Yasunari, który maluje piękne portrety.
Pozdrawiam Wszystkich ciepło. Postaram się tu zaglądać – na pewno od czasu do czasu, żeby naładować się pozytywną energią :) Ponieważ jestem też melomanką, żegnam się muzycznie – łagodnymi włoskimi tonami kołysanki śpiewanej przez Cheta Bakera synkowi: Chetty’s Lullaby. Dobranoc!
Dobry wieczór! Była dziś i wzmianka o Camino! :)
O „Frere Jacques” też kiedyś gdzieś w sieci czytałam, że korzenie ma kanon na szlaku św. Jakuba właśnie. Melodia miała motywować pielgrzymów- śpiochów do dalszej wędrówki. :) Z drugiej strony- właśnie poszperałam- angielska, francuska i nawet hiszpańska Wikipedia na ten temat milczą. Ot, zagadka.
Ściskam Wszystkich i dobranoc!
Zosiu, wspaniałe wieści!
Gratuluję serdecznie!
Jestem też pewna, że obejdzie się bez kciuków, ale co tam, potrzymam.
Cześć wszystkim! Długo nie zaglądałam, ale byłam zajęta nauką. To teraz uwaga, będę się chwalić. Dostałam się do finału olimpiady z polskiego! Trzymajcie kciuki 29.02 kiedy będę się męczyć nad rozprawką i 01.03 kiedy zestresowana będę odpowiadać Szanownej Komisji na pytania dotyczące lektur, znajomości języka i zainteresowań czytelniczych :) :) :)
Ale się cieszę! Uściski dla wszystkich! :)
To ja na chwileczkę wpadnę w to siedlisko zarazy;))) Ściskam pozostałych zarażonych oraz nade wszystko Matkę Zadżumionych i lecę na próbę chóru;)))
Aha, ciekawe.;)
Dobry wieczór, Niezapominajko.
Czuję się prawie jak ojciec zadżumionych!
Ale i tak się cieszę.
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie całe zarażone grono!
Ciekawe, kim jest tajemnicza panna na okładce..
Witam serdecznie panią Małgosię i wszystkich Księgowych!
Miłością do Jeżycjady zaraziła mnie koleżanka ze szkoły. A ja zaraziłam swoją ciocię, która zaraziła moją kuzynkę,która zaraziła swoje przyjaciółki. Teraz wszystkie jesteśmy fankami Jeżycjady i z niecierpliwością czekamy na ,, Ciotkę Zgryzotkę’. Chcę podziękować Pani Małgosi za to, że stworzyła tak wspaniałą serię, a w szczególności ,, Szóstą klepkę”!
Ale i tak łacina najlepsza. „Resonant campanae”- któryż język lepiej to wyrazi?
Wersja czeska cudna! „Bratře Kubo” :)
Po polsku powinno byc zatem moze „Bracie Kubo”? Albo „Bracie Janie”…
We Wloszech z kolei spiewa sie „Fra Martino” (Bracie Marcinie).
Przekład angielski:
Are you sleeping, are you sleeping,
Brother John, brother John,
||: Morning bells are ringing, :||
Ding ding dong, ding ding dong.
Czeski:
Bratře Kubo, Bratře Kubo,
Ještě spíš, ještě spíš?
Venku slunce září, ty jsi na polštáři,
vstávej již, vstávej již.
János bácsi, János bácsi
Keljen fel, keljen fel!
||: Húzza a harangot!:||
Bimm, bamm, bumm, Bimm, bamm, bumm.
etc.
Dzień dobry Wszystkim :) Co sądzicie o książce naszego polarnika – Marka Kamińskiego ” Odkryj, że biegun nosisz w sobie ” ? Bo mnie się podoba – budująca :):) Miłego dnia.
Mamo Isi, za Wikipedią:
Historia tego kanonu sięga najprawdopodobniej późnego średniowiecza i związana jest z historią szlaków pielgrzymkowych do grobu św. Jakuba Apostoła.
Być może pierwotna wersja powstała w języku łacińskim, który w tamtych czasach był językiem liturgicznym i międzynarodowym – społeczność pielgrzymów mówiła przecież bardzo różnymi językami. Być może pieśń powstała w którejś z grup pątniczych w jej ojczystym języku i wersja łacińska była jednym z pierwszych tłumaczeń.
Quare dormis, o Iacobe,
Etiam nunc, etiam nunc?
||: Resonant campanae, :||
Din din dan, din din dan.
Fabuła „Feblika” fascynuje. Małgorzata Musierowicz ma mistrzowskie, mądre, malarskie metody motywowania młodzieży, mazgajów, memloków, miągw. Natomiast nigdy nie nudzi!
Krocie kalamburów korzystnie kształtuje klasyczną kolekcję.
Humor hartuje!
Jeżycjada – jednoczy!
:) :) ;)
Dziękuję, Starosto, dziękuję, Sowo P., jesteście kochane! Ach, Starosto i Helenko, dziękuję za komplementy:) Lubię komplementy:)))
Czyli jednak w XVII wieku nie nadużywano cierpliwości nieba, tak jak to czynią p. cynkista i p.skrzypek, już nie mówiąc o Philippe Jaroussky;) Chociaż z wdziękiem to czynią. Nb. czy ten ostatni jest polskiego pochodzenia (domniemywam tylko na podstawie nazwiska)?
Sowo P., kos śpiewa u nas co wieczór. Z piosneczek maleństwa bardzo lubią „The Animals went in Two by Two” aż do dziesięciu oraz „Frere Jacques”. Dopiero na stare lata do mnie dotarło, że ta ostatnia piosenka została niedopuszczalnie i bezsensownie ześwieczczona przy tłumaczeniu na język polski. Kto i kiedy to zrobił, Sowo? Przecież w oryginale zakonnik wzywa współbrata Jacka, żeby się obudził, bo dzwonią na jutrznię. Dlaczego nieszczęsny pan Jan ma wstać z powodu dzwonów, nikt nie wie, łącznie z najstarszymi góralami.
Sowa potrafi!
Jestem pod wrażeniem.
Dobranoc!
Rzeczywiście, to co sobie można wyobrazić, tam jest
I to, czego wyobrazić sobie nie można, też.
I to jest wszystko, o Muzo, co mogę powiedzieć,
A więc kończy się [mój] śpiew i kończy się śmiałość.
I tak dalej (jest jeszcze jedna zwrotka o tym, ze w piekle są nienawistnicy, pełni zła i, że stamtąd pragnie się jedynie uciec. Ostatnia zwrotka jest powtórzeniem pierwszej). Zasadniczo, mamo Isi, w tekście nie ma nic z komedii, to tylko (nad)interpretacja L’Arpeggiaty. W dodatku z wykorzystaniem dość już ogranych motywów – po pierwsze, że za śpiew biorą się ci, co do śpiewania nie byli kształceni (cynkiści, na przykład), a po drugie, że ci, co siedzą w niebie, tak naprawdę tęsknią do piekielnych rozrywek (o których ciaccona nic nie mówi). :)
Mamo Isi, ale nie wzywaj dziś przypadkiem słoni, po obejrzeniu piosenki „Hickory, dickory dock” Sowiątko bardzo je znielubiło. Gruby, niebieski słoń wlazł na zegar i ku przerażeniu dziecka zgniótł go w drobny mak. Dziecko wybuchnęło głośnym szlochem: „zepsiuuł! Chyba zawiesimy chwilowo early learning.
Trzecia i czwarta zwrotka ciaccony tłumaczone na bardzo szybko, więc nieszczególnie:
Tam, na górze, nigdy nie królują lód, wiatr czy upał
Klimat jest zawsze łagodny,
Pada deszcz, ale nie ma ulewy ni burzy,
A niebo zawsze jest pogodne.
Ogień, lód, tam, och, co za groza,
Przymrozek, burze i wielki upał,
W jednym miejscu wszystkie złe pogody,
Łączą się tam na dole, och, co za nieszczęście.
Lepiej, lepiej! O wiele lepiej!
Mama Isi jest jedyna w swoim rodzaju.
A ja, Mamo Isi, lubię Twoje wpisy. Śmieszą jak przedwojenne, polskie komedie.
Dobry wieczór, miła Bożenko!
Mamo Isi, na ogół te rzeczy się wie, więc nie wzywaj słoniocy. :)))
To ja tak lapidarnie: zajrzałam do KG, popędziłam na YT wysłuchać kilku piosenek Eugeniusza Bodo, wróciłam uśmiechnięta. Ileż tu zawsze inspiracji czytelniczych, ile miłych przypomnień. Dziękuję DUA, dziękuję Helenko :)
Dobrego wieczoru wszystkim!
Ale to ten Anonim, który to napisał w Mediolanie AD 1675 nie był lapidarny, nie ja!
Rozumiem, że po kolei na zmianę wychwalają raj i wyrażają grozę piekła. W raju widzi się Boga, w piekle na wieczność się Go nie widzi, w raju jest piękna pogoda i spokojne niebo, w piekle ogień i hałas, w raju dźwięczy harmonijna muzyka, w piekle jeno ryczą bestie, w raju jada się nektar, ambrozję i mannę niebieską, w piekle pojęcia nie mam co, jeżeli w ogóle, bo im dalej w las, tym mniej rozumiem;( Ratunku, słoniocy!
A zawsze mówię: lapidarność, lapidarność!
Pierwsza zwrotka wyraża zachwyt nad pobytem w raju, druga zaś – przerażenie pobytem w piekle. Okropnym.
Całość mogłaby pięknie przełożyć Kris lub też Ale z Piemontu.
Był za długi. Widzę go, Mamo Isi i spróbuję przenieść początek:
Oto on:
>Słucham sobie w wykonaniu L”Arpeggiaty madrygału „Ciaccona di paradiso, e d’inferno” i mam ogromną prośbę o przetłumaczenie tekstu, bo rozumiem piąte przez dziesiąte, a tak bym chciała móc się wczuć w tę komedię dell’arte, którą odgrywają śpiewający. Czy mogę prosić?
O che bel star è star in Paradiso
Dove si vive sempre in festi e riso
Vedendosi di Dio svelat’il viso
O che bel star è star in Paradiso.
Ohimè ch’orribil star giù nell’inferno
Ove si viv’in piant’e foco eterno
Senza veder mai Dio in sempiterno
Ahi, ahi, ch’orribil star giu nell’inferno.(…)<
Helenko, też bardzo lubię przedwojenne, polskie komedie:)
Znowu wcięło mój komentarz;( Ten formularz nie lubi języków obcych;(
Pani Małgosiu, dziękuję za miłe słowa.
Tak, to prawda, dawniej tak pisano i komponowani piosenki, że były one dobre na wszystko.
Beato S., cieszę się, że piosenka Ci się spodobała. Też lubię tak sobie podśpiewywać, a Szczepko i Tońko, odgrywający główne role w filmie „Będzie lepiej”, twierdzili, że śpiew to zdrowie.
Zuziu, jak miło, że zainteresowały cię stare filmy. To naprawdę dobra rzecz na poprawę humoru. Pamiętam, jak przed kilku laty w radiowej Jedynce w audycji „Mijają lata, zostają piosenki” Danuta Żelichowska i Jan Zagozda, wspominali premierę „Zapomnianej melodii” i uśmiechniętych widzów opuszczających kino. Poniżej zamieszczam tytuły, moim zdaniem, tych lepszych komedii: Jadzia, Czy Lucyna to dziewczyna?, Dwie Joasie, Niedorajda, Wacuś, Paweł i Gaweł (po obejrzeniu filmu warto dodatkowo wpisać do wyszukiwarki „Paweł i Gaweł zakończenie”, ponieważ tej akurat sceny brakuje w całości, a jest bardzo zabawna), Piętro wyżej, Zapomniana melodia, Ada! To nie wypada! Sportowiec mimo woli, Ja tu rządzę, Pani minister tańczy, Manewry miłosne, Włóczęgi, Dodek na froncie, Antek policmajster, Papa się żeni, Każdemu wolno kochać, Robert i Bertrand (niestety zachowało się tylko 37 min ale w pełni zrozumiały), Szczęśliwa trzynastka, Będzie lepiej, ABC miłości (zachowała się niecała godzina), Książątko, Królowa przedmieścia, Przez łzy do szczęścia.
Życzę miłego oglądania:)
Wprawdzie dzięcioł wiosny nie zwiastuje, ale ślicznie wygląda zza gałązek na lipie i stuka. Leśnej boginki jeszcze nie zlokalizowałam , smuteczek, ale dzielnie poszukuję. Za to czekam na Dicta, Pani Małgosiu, ukłon w Pani stronę.
Magdo Z. dziękuję za podpowiedź, przeczytam. Zuziu 12, wiwat magnesiki. Ubawiły mnie pysznie.
Dopiero dziś do mnie dotarła, Madziu, i już się cieszę na wieczorne czytanie.
Na popołudniowe mam Connie Willis „Księgę Sądu Ostatecznego”.
Dziękuję Ci za miłe słowa.
.
Może i nie do końca, ale trochę Pani wie, proszę przyznać. Zresztą, przypuszczam, że każda powieść np. Dickensa też by mi się bardziej podobała za drugim razem, tylko że jeszcze nie miałam czasu, żeby je dwa razy przeczytać (te powieści Dickensa). Myślę, że ma to związek z tym, że za pierwszym razem czytam łapczywie i pośpiesznie , ciekawa co-będzie-dalej, za drugim razem ta potrzeba odpada. Prawdę mówiąc, lubię sobie tak trochę naiwnie i szczerze poczytać, mimo znajomości pojęć: wirtualny odbiorca i konkretyzacje literackie, z którymi się zapoznałam w tekstach Ingardena na studiach. :)
„Feblik” podoba mi się szczególnie: może sprawiła to ta wiotka Agnieszka o wzroście przewyższającym nawet mój (o co raczej trudno, zwł. w moim otoczeniu). A może to, że wszystkie wydarzenia i epizody tak ładnie się z „Wnuczką” dopełniają. :) Tak czy tak, jestem zachwycona – i dawkuję sobie „Feblika” , czytając go na zmianę z czym innym. :) A jak się Pani spodobała „Leśna boginka”?
To jest bardzo dziwne, Madziu, ale nie do końca wiem, jak to robię. Naprawdę.
To jakoś samo się pisze.
Bardzo się cieszę, że „Feblik” Ci się podoba!
Jestem wprawiona już w tak dobry nastrój, że aż głośno się roześmiałam przeczytawszy o magnesiku.
„Feblik” jest super. :) Jak to się dzieje, że każda Pani książka podczas drugiej lektury podoba mi się jeszcze bardziej niż w trakcie pierwszej? A już przecież reagowałam żywiołowo , czytając przedpremierowo. :)
Jaki optymistyczny ten magnesik!
Hu, hu.
Dzień dobry!
Co do optymizmu, po pierwsze świat jest lepszy i mamy szczęśliwsze życie, a po drugie ostatnio usłyszałam w radiu, że ludzie myślący pozytywnie są zdrowsi i żyją dłużej.
Kiedyś kupiłam mojej koleżance magnes na lodówkę z napisem: Nie bierz życia zbyt poważnie i tak nikt nie ujdzie z życiem.
Pozdrawiam cieplutko i wiosennie!!
PS Ja mam w domu taką z napisem : Kurz nie rzuca się tak bardzo w oczy kiedy jest wszędzie.:))
PS2 Dzięki Helence od razu mam ochotę na oglądanie przedwojennych filmów.:)
Aaaa, Mamo Isi, też wczoraj słyszałam kosa. Ale uznałam, że mam omamy słuchowe.
Tylko niech nam Starosta nie słabnie, proszę! To ja już obiecuję, że więcej nie będę tych wizji roztaczać;)
A wczoraj wieczorem śpiewał kos. Znaczy, wiosna niedaleko.
A na smutki większego kalibru Fogga „Gwiżdżę na wszystko, śmieję się w słońce”. I tak dalej.
Dzień dobry!
Mamo Isi, aż osłabłam!:)))
Potężna wizja.
Helenko, popatrz, jak to piosenki kiedyś umiały popularyzować znane psychologiczne prawdy.
Ale widzę, że z Ciebie prawdziwa znawczyni przedwojennego filmu polskiego! Pożyteczny ten YT.
Dzień dobry!
Buczyno, „Haczyk” bardzo się Emilii udał, czytałam już tę ostateczną wersję, tuż przed oddaniem jej do redakcji. Niesłychanie ciekawe! – mówię to jako wytrawna i leciwa czytelniczka, nie jako matka. Tym razem to książka dla dzieci nieco starszych – 12 lat, powiedziałabym.
Pozdrawiam całą rodzinę i życzę zdrowia!
Pani Małgosiu, też uważam, że trzeba zachować optymizm mimo wszelkich przeciwności losu. I od razu przypomniały mi się słowa piosenki, którą kiedyś śpiewał Adolf Dymsza: „Gdybym wciąż stękał i przeklinał dolę podłą, to by na pewno mi się w życiu kiepsko wiodło” albo: „Najważniejsza rzecz humorek i na lekko wszystko brać, trzeba budzić się z uśmiechem i z uśmiechem kłaść się spać”.
Zapomniałam dodać, że owo wybicie do nogi wszystkich bohaterów nie może nastąpić wskutek byle kataklizmu; rodzina Borejko musi unicestwić się sama drogą straszliwych intryg i namiętności oraz przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Ewentualnie dopuszczalna byłaby też wersja waśni rodowej; dajmy na to rodzina Borejko i Szoppe walczy ze sobą do upadłego, aż zostanie na placu boju ostatni przedstawiciel którejś z rodzin. Ale i on zgodnie z kanonem literatury wysokiej nie powinien długo pożyć; jeżeli nie ma skłonności samobójczych, piorun, tramwaj, albo kawałek zielonej kiełbasy powinien załatwić problem. I dopiero wtedy zalany łzami czytelnik drżącą ręką odłoży nową wersję Jeżycjady na półkę, aby nigdy, przenigdy do niej nie wrócić;)))
Miałam tu zajrzeć tylko na moment, a zostałam na trzy godziny! Nadrabiając wpisy z trzech tygodni… B najpierw byliśmy wszyscy chorzy, a potem byliśmy na feriach… Zgoda z Alkiem, że robienie sobie zaległości jest niemądre. Ale jednak będę znów robić zaległości – przez Wielki Post.
Cieszę się z wyniku operacji Wannabe i ściskam Cię gorąco! Cieszę się z Haczyka – już nie mogę się doczekać. I już wiem co wypożyczę następnym razem w oddziale dziecięcym na Rajskiej – Leśną boginkę! Ostatnio zawisła mi nad nią ręka, a to był po prostu fluid!
Słówko do ani g. – ja po latach polowań kupiłam sobie wreszcie Rok ogrodnika w prezencie mikołajowym – na allegro. Od czasu do czasu pojawiają się tam egzemplarze, warto to monitorować :) Choć odnoszę wrażenie, że niektóre książki osiągają większy popyt właśnie dzięki tej stronie i znikają jak świeże bułeczki – do nich należy na pewno Rok ogrodnika :)
Uściski najwiosenniejsze dla DUA – niech już zima nie wraca, a ogród rozkwita!
Otz – Dziewczyno z Ogrodem, a nie myślałaś o uprawie kwiatków w dużych, dekoracyjnych donicach, dajmy na to – glinianych ?Jest to bardzo przyjemny ( jak zapewne wiesz ) widok. Za to m.in. kocham niektóre kraje śródziemnomorskie. Np. róże pienne bardzo ładnie wyglądają w takich donicach, a nie są jakoś bardzo wymagające :))
Helenko, dziś przez cały wieczór nucę (dzięki Tobie) „Odrobinę szczęścia w miłości”. Rodzina spogląda na mnie podejrzliwie, ale co mi tam. Kiedyś uwielbiałam człowieczka z parasolką, który przekraczał próg kina, a potem pan S. Janicki opowiadał niezwykle ciekawie o filmie, który będzie emitowany. Za dramatami nie przepadałam, bowiem miały one jeszcze naleciałości kina niemego. Komedie zaś były ciepłe i kochane . Pozdrawiam Wszystkich :):)
Ależ nie w pierwszej, Bartoszu miły. Pierwsza jest teraz.
Co do reszty roku – jeszcze nie wiem.
Pozdrawiam i dobranoc!
Pani Małgorzato, jeszcze jedno pytanie :)
Czy książki można się spodziewać w pierwszej czy drugiej połowie roku 2016?
A ja – „Boginkę”. :)
Dzięki Wójtowi!
Charlotko, racja.
To w takim razie, skończywszy Boginkę, przeczytam sobie jutro jeszcze raz „Feblika”.
Dobranoc. :)
Dziękuję za tropy książkowe. U mnie w bibliotece niestety tylko Svevo jest, ale poczułam się zmotywowana do szerszych poszukiwań.
A to, co najważniejsze trwa wiecznie, więc ja tam się nie martwię kresem.
Dobranoc!
Dzięki, Duśko, moja duszko.:)
Nikt z nas, śmiertelnych, nie ma sielankowego życia.
A jednak – nie musimy koniecznie przeklinać swego losu, ani nawet użalać się nad sobą. Możemy być dzielni.
Ja tam lubię się śmiać!
Bartosz się odezwał, lecz tak osobiście, że postanawiam zatrzymać jego wyznanie dla siebie.
Jasne, Bartoszu, że życie „dorosłe” nie przypomina powieści humorystycznych dla młodzieży. Jeśli chcesz znaleźć jego odzwierciedlenie w literaturze, musisz sięgnąć po Kafkę lub Dostojewskiego.
Ale jeśli chcesz po prostu spędzić mile czas – poczytaj coś dla rozweselenia i zaraz nabierzesz otuchy.
Pozdrawiam Cię serdecznie i zapewniam, że nasze smutki też przemijają. Jak wszystko.
P.S. Mamo Isi, mnie również przybyło zmarszczek:D Szacun!
Dobry wieczór, wiem, że uwaga nie do mnie skierowana, ale nigdy bym nie powiedziała, że w Jeżycjadzie panuje idylla… . Przykładowo z najnowszej powieści, czy życie Agnieszki, to rzeczywiście sielanka? Można by wymieniać i wymieniać… . Jak cudownie jednak, że mimo tych problemów, książki DUA sprawiają nam tak ogromną radość, skłaniają do refleksji, rozśmieszają, edukują…, aha i wywołują ogromny apetyt (mniam):). Pani Małgosiu, gdyby nie Pani powieści, byłoby trudniej i smutniej, a tak, jest łatwiej i lepiej:p.
Dobry wieczór! Nie martwmy się o kres, przecież istnieje nieskończoność- o czym po angielsku przypomniała mi Nutria. Odnalazłam w biurku 3 strony wstępnego tłumaczenia KK na angielski, które kilka latek temu DUA zamieściła we wpisie. Przyjemne, wciągające i aspekt edukacyjny też był (nowe słówka). Teraz marzę o całym kalafiorku. In English of course:).
Wczoraj spytałam Asieńki:
– Nie sądzisz, że mogłabyś włożyć ciepłe porteczki?
Na co Asieńka, doskonale rozumiejąc, że musiałaby przerwać w tym czasie lekturę, odparła nie mrugnąwszy okiem:
– Nie sądzę.
I dalej tkwiła w przygodach „Kubusia Puchatka”.
Mnie także cieszą te coraz bardziej widoczne oznaki wiosny, ale jednak wolałabym, żeby w lutym na całej połaci leżał śnieg, a do tego lekki mrozik, bo co to za zima, że prawie jej ni ma?
Beato S., chętnie przeczytałabym książkę o Mieczysławie Ćwiklińskiej. Była to bardzo utalentowana aktorka okresu międzywojnia, doskonale odtwarzająca role komiczne, dzięki czemu nawet dramaty, w których wystąpiła, zyskiwały szczyptę humoru. Ja mam biografię Toli Mankiewiczówny autorstwa Ryszarda Wolańskiego. Obie te postaci łączy to, że śpiewały w operach i operetkach. Bardzo mi się podoba, jak pani Tola śpiewa „Odrobinę szczęścia w miłości” – istny słowik.
Odpada.
Mamo Isi, znakomity tytuł! Czyżby 23 tom?
Chociaż nie-bohaterka bez charakterka w „Jeżycjadzie”?!
Pierwiosnek!
Otz, „bohaterka bez charakterka” – znakomity tytuł;)
Kwiatek na P!
Fluid!
Miałam odpowiedzieć Otz w tych samych słowach.;))))
Lubię charakterki;)))
Beato S.,przepraszam, że tak późno. Dziękuję za porady!
Moje marzenia o kwiatowym ogrodzie raczej się nie spełnią. Chyba, że ten ogród będzie się składał z jednej grządki. :) (Moja Mama zaplanowała już ogród warzywny). Dobra rzecz, zwłaszcza dla wegetarianki, ale nie dostarcza takich wrażeń estetycznych.
A bohaterka bez charakterka jest nudna. Wręcz irytująca.
Jeszcze nie wiem, czy pieroński, ale charakterek przecież mieć musi.
Cóż to za bohaterka bez charakterka?!
Czyżby Ciotka Zgryzotka miała mój pieroński charakterek?! Ach, cóż to musi być za nadzwyczajna istota;)))
Nie mogę się wprost książki doczekać. Jak ten Jaś.
Mamo Isi, uśmiałam się tak, że aż mi przybyło zmarszczek pod prawym okiem!
Ty Zgryzotko jedna!
Charlotko, Kris dobrze radzi. Guareschi będzie w sam raz. Krótkie to, miłe, śmieszne, mądre i ładnie napisane.
Alku, to ten czosnek, tak jest.
Dobry wieczór! Dawno się nie odzywałam, ostatnio ograniczyłam korzystanie z internetu… Za dużo na głowie…
Ale teraz chyba złapię trochę oddechu i nadrobię księgowe zaległości. Luty mami wiosną, wzięłam się za ogród. Oby już nam śnieg nie spadł, bo rośliny cebulowe rosną jak na drożdżach.
Pozdrawiam wszystkich ciepło.
Tak, też jestem zdania, że dopóki Starosta nie wybije absolutnie wszystkich bohaterów Jeżycjady do nogi, dopóty nie ma szansy na zostanie wszechświatowej sławy pisarką. Niestety, dzieła uważane za kanon literatury światowej, dużej szansy bohaterom na przeżycie nie dają. A właściwie żadnej. Słowacki próbował dość skutecznie pójść w ten trend w „Balladynie”, ale zapomniał od razu przetłumaczyć dzieło na francuski.
Starosta już jest przetłumaczony na różniste języki, ale bohaterowie Jeżycjady nie knują mrożących krew w żyłach intryg, nie próbują dojść do władzy po trupach, nie czytają Harry’ego Pottera, ani nawet (o horrendum!) rodzin patchworkowych nie zakładają. I jak tu żyć w tych okolicznościach przyrody, panie bdziejku, jak zyć?
Charlotko, moze Giovannino Guareschi? Italo Svevo?
Albo – z nieco innej beczki – Antonio Socci?
Zuziu, dzieki za wiesci o Czlowieku Jajek. Mozliwe, ze on pojawia sie tez u L. M. Montgomery, w oryginale… Slyszalam, ze w przekladach pominieto niektore rozdzialy.
Słusznie, UA. „Już kwitnie maciejka i czosnek”, jak zauważył pewien spostrzegawczy wieszcz.
Czosnkiem?!…!!!
Przebóg!
Chyba tylko na wiosnę.
Zuziu 12, wielkie brawo za dobrą pamięć czytelniczą!
Dzień dobry wszystkim. Droga UA, proszę nie sądzić, że jestem zwolennikiem rzezi bohaterów, ale uczciwość każe mi zwrócić uwagę, że taka Montgomery Lucy Maud stopniowo wybiła u siebie połowę oryginalnej obsady. A czytelnicy wciąż wierni i szczęśliwi. Ale z drugiej strony konwencja jednak się zmieniła, wiktorianie i post-wiktorianie unicestwiali swoich bohaterów bez większych zahamowań. Właściwie zachowanie samej Ani na chodzie aż do ostatniego tomu było nietypowe, powinna była dawno spoczywać pod gustowna płytą, a w kolejnych tomach sagi wnuki maiłyby ją maciejką i czosnkiem.
Dzień dobry!
Choć temat już minął, to ja powrócę. Faktycznie, w Ani nie było nic o Człowieku Jajek, lecz w książce „Droga do Zielonego Wzgórza” autorstwa Budge Wilson on tam jest. Ta książka opisuje losy Ani zanim dotarła do Maryli i Mateusza. Mnie się podobała(choć wiadomo, że Ani nie przebije nic), obejmuje całe życie Ani, od narodzin do rejsu statkiem na Wyspę Księcia Edwarda.
Tam jest o Człowieku Jajek. Według tej powieści to on nauczył Anię czytać i pisać, chyba jakoś tak, ale nie jestem całkowicie pewna, bo dawno to czytałam.
Pozdrawiam cieplutko!!:)))
Oj tak, pogoda bardzo wiosenna, chociaż przed chwilą u mnie był taki mały deszczyk. Ale nadal wiosenny:)
Ja to szukam aktualnie książek po włosku (włoskich), najlepiej takich, które będą w bibliotece filologicznej, a niekoniecznie będą od razu Dantem (to później). Może ktoś coś podpowie? Szukałam sama, ale ciężko ocenić po okładce czy nawet po opisie (rzadkim!) co będzie się miło i w miarę lekko czytało (czegoś takiego właśnie teraz szukam).
Bartoszu, trudno mi zrozumiec Twoje spostrzezenie, ze chyba „historia rodziny B. dobiegła kresu”! Przeciez rodzine tworza pokolenia, wciaz rodza sie nowe dzieci, dorastaja, zakladaja nowe rodziny… Jak tu mozna mowic o kresie?
W zyciu rodziny Borejkow (a takze innych bohaterow Jezycjady) bylo poza tym sporo trudnych momentow… „Idylla”, o ktorej wspominasz, laczy sie chyba ze sposobem, w jaki te postaci sie z nimi zmierzaja, a takze z polozeniem akcentu na to, co dobre i piekne – mimo tych chwil. To pewna konwencja, ale dzieki niej dla wielu czytelnikow Jezycjada jest swoistym „balsamem”. Bardzo potrzebnym, mysle.
Och !!!
Dzień dobry wszystkim !
Tak, rzeczywiście wiosna za oknem
Mimo ,że powinnam być teraz w górach jestem w domu , gdyż pogoda nie pozwoliła korzystać z zimy !
Szkoda…
Ale jest i plus tej sytuacji…
1. Czytanie książek , na które nie mam czasu w ciągu tygodnia
2. Jutro wsiadam w pociąg i … jestem w Poznaniu !
A za tydzień do szkoły, ale w tym roku z chęcią tam wrócę.
Miłego dnia !
P.s Pani Małgorzato , choć to było dawno , dziękuję za wyjaśnienie w sprawie ,, Małego księcia ” .
Pozdrawiam
A u nas szaro, buro, ponuro. Może dlatego nasuwają się niewesołe myśli, że zima może jeszcze zaskoczyć. Jak w pamiętną Wielkanoc nie tak dawno temu.
Moja noga chodzić daje, ale dokucza i to tak, że w takiej pracy jak moja nie na wiele bym się przydała. :(
Za to mogę sobie poczytać „Leśną boginkę”. Wójt miał rację: cudne. :)
Aha, Jesienna Ado, wspomnienia Szczepkowskiej warto, moim zdaniem. Bardzo nawet. :)
Dzień dobry mimo wszystko :)
O, i ja mam dziś ochotę posprzątać w ogródku, gałęzie przyciąć!
Do dzieła!
Powiedz tej nodze słówko ode mnie, Aniu!
Co to ma być?!
Wiosna, DUA, wiosna.
Psisko rwie się na spacer, ptaki świergocą, słońce świeci , niebo bezchmurne, kiełki zielone rosną, sąsiedzi sprzątają w ogródkach, a noga-paskuda nie daje chodzić.
Dobrze, że ręce sprawne i głowa, to chociaż w pracy się przydam.
Pa!
Dzień dobry wszystkim! Jak tam pogoda?
U nas wiosna na całego, słońce i rozkoszny wiatr!
Lecę do lasu!
Bartoszu, zamiar był celowy.
Zawsze jest.;)
Lecz – w istocie, dobre pytanie! – co dalej? Skoro przygnębia Cię „panująca idylla”, cóż będzie z Twoim nastrojem, gdy ktoś umrze?
Muszę to poważnie wziąć pod uwagę. Na szczęście już dawno obiecałam pewnej młodziutkiej czytelniczce, że do takich widowiskowych zgonów nie dopuszczę, i to nawet nie dlatego, że ona o to prosiła, lecz z powodu innego: gatunek literacki, który uprawiam, ma swoje reguły i wymogi.
Książki tego gatunku mają czytelnika bawić i cieszyć; to samo zresztą dotyczy autorki. A więc słusznie się boisz „ciągnięcia na siłę”, byłoby to działanie sprzeczne z obowiązującym mnie (a jestem obowiązkowa!) stylem i na pewno mnie samej nie sprawiłoby satysfakcji twórczej.
Nie martw się, historia rodziny B. nie dobiegła kresu, i nie tylko nie zatacza koła, ale przeciwnie, mknie po linii prostej.
Jak w życiu, jak w życiu…
PS
DWAJ antagoniści, nie dwoje, skoro piszesz (jak sądzę) o Józku i Ignacym..
Dobry wieczór,
Panie Małgorzato jestem właśnie po lekturze Feblika i dotarło do mnie jak daleko jesteśmy.
Córki Borejkówny są matkami/babciami, dwoje antagonistów są już pogodzeni ze sobą i ze światem.
Co dalej?
Oczywiście najważniejsze jest to że kreuje Pani świat w prozie ponieważ jest toś co sprawia Pani radość, jednak wewnętrznie odczuwam że dotarliśmy do jakiegoś kresu, Mila z Ignacym odgrywają już jedynie role stabilności(stabilizacji). Wydaje mi się że historia rodziny B. dobiegła kresu i teraz zaczyna zataczać koło. Z jednej strony chciałbym znać ciąg dalszy. ale z drugiej boję się ciągnięcia na siłę.
Czytając serię, przygnębia mnie czasami panująca idylla, jednak myślę że zamiar był celowy…
Bartosz
Tak, Alku, chodzi mi właśnie o tę wersję filmową. Nie wiem, czy jest jeszcze jakaś .Również uważam, że aktorzy świetnie dobrani, będę tropić dalej :)
Beata S. – czy chodzi o ten, w którym grają Hugh Laurie i Stephen Fry? Widziałem kiedyś kawałki w Anglii, Laurie pasuje do tej roli, a Fry jak zwykle pełen wdzięku.
Merynosie (wiad.pryw.), jakże mi miło, że się dzielisz radością.:)
Dobra robota.
Pozdrawiam serdecznie!
Wie ktoś może, czy można gdzieś obejrzeć serial „Jeeves and Wooster ” ? Byłabym wdzięczna.
Jeśli po takiej mordędze dalej się nie rozumie przeczytanego tekstu, to raczej powstaje niesmak.
Nie o komórkę mi chodziło (tej z bagażnika akurat odebrać i tak się nie da), ale o rozmowy, których nie chce się słyszeć.
Ale to jest sam smak, Sowo, ta mordęga.
Dlaczego: słyszenie kłopotliwe? Nie odbiera się komórki w czasie jazdy, i tyle. Żeby mi tego nie było!
Wielkie dzięki, Wójcie! O obrotowej głowie sowy wiem, dzięki temu sowa ma dużo szerszy kąt widzenia niż inne ptaki. Co do słuchu, chyba wolałabym go nie polepszać, i tak już słyszę dużo więcej niż inni śmiertelnicy (i nie mówię tu o również nienajgorszym słuchu muzycznym, ale o takich zjawiskach jak słyszenie dzwoniącej cicho komórki w bagażniku pędzącego, rozklekotanego samochodu), co nie raz bywa kłopotliwe.
Alku, masz rację. Spodziewam się jednak, że profesor uczyniłby też parę innych ciekawych odkryć.
DUA, w istocie, mam co czytać, a zważywszy, że Szancera zaczęłam w grudniu, to wystarczy mi go na bardzo długo. Co do książek czytanych w oryginale, rzeczywiście bardzo to poszerza znajomośc języka, ale gdy stężenie słów do sprawdzenia na jednej stronie jest zbyt duże, to jest to jednak mordęga. I jeszcze te mnogie phrasal verbs…
Szancer pierwsza klasa ! Siedzę z karteczką i notuję tytuły, które proponujecie. Dziękuję. Osobiście polecam też Sagę rodu Forsyte’ów. Może komuś przypadnie do gustu. Zastanawiam się od jakiegoś czasu nad autobiografią Szczepkowskiej,warto ? Zakwitły ranniki i kilka bazi na wierzbie. Dobrej nocy.
Skromny jak mały rycerz.
Też miałem trochę literatury fachowej w rosyjskich tłumaczeniach, specjalnie odwiedzało się w tym celu rosyjską księgarnię na Nowym Świecie i różne antykwariaty, które w tych wesołych czasach sprzedawały głównie książki nowe, ale za to po rynkowych cenach. W ogóle bywało śmiesznie, na przykład popularny w latach wczesnych 80. klucz do oznaczania ptaków Europy (tzw. „collins”) stoi na mojej półce w języku węgierskim, jako „Europa Madarai”. Tu akurat najistotniejsze były obrazki i łacińskie nazwy gatunków. Ale żeby w ten sposób czytać beletrystykę, niejako w podwójnym tłumaczeniu, trzeba być maniakiem.
Nic to.
Rany Julek, Zgredziku!
To było poczwórne salto mortale.
Podziwiam Cię bezgranicznie.
Alku, pyszne! :))))
To było normalne.
„The C Programming Language” Kernighana i Ritchiego też przeczytałem najpierw po rosyjsku.
To była przez lata bardzo ważna książka.
Tytuł brzmiał chyba „Pragramirowanije na jazykie C”.
Madziu, bardzo dziękuję, już Wójcik zareagował!
Wójciku, merci!
Alku, salto zachwycające.
Ago, profesor Raszewski zapewne ująłby to łagodniej. Był to człowiek wielkiej dobroci, bardzo wyrozumiały wobec bliźnich.
Dobry wieczór :) We wpisach przewinęło się parę książek biograficznych, chciałabym do nich dorzucić biografię Mieczysławy Ćwiklińskiej autorstwa M. Bojarskiej, a także (już nie biograficzny)”Tajemniczy Londyn ” A. Duncana – pieszy przewodnik po tym mieście , przybliżający mało znane jego klejnoty oraz moją ulubioną ” Nieobjętą ziemię ” Cz. Miłosza :)
Korekta: to był oczywiście film Davida Attenborough, a nie Richarda. Co prawda Richard wyreżyserował film o sowie, pod tytułem ” Szara Sowa”, ale to nie ten, który dziś oglądałam. Mój był przyrodniczy.
Sowo, już poszło, do usług :)
Dzisiaj oglądałam urywek filmu sir Richarda Attenborough, o sowach. Ciekawa jestem czy nasza Sowa też potrafi obrócić głowę o 270 stopni. To by było bardzo praktyczne, zwłaszcza gdy się ma małe dzieci. No i nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Sowo, ale podczas gdy nam wszystkim słuch z wiekiem tępieje, to Tobie się wyostrza. Byczo, co nie?
Aniu.g, ja dokonałem jeszcze dziwniejszego salta. W Polsce akurat wydawano po kolei, cykając od niechcenia po jednym tomie, „Kroniki Amberu” Rogera Zelaznego. Polskie wydanie zawiesiło się tak jakoś w połowie, a ja niedługo potem wyjechałem na miesiąc do Moskwy, gdzie w księgarni znienacka zobaczyłem całość. Kupiłem i przeczytałem te bodaj pięć ostatnich tomów. Po rosyjsku. Amerykańskiego pisarza. To się nazywa zaangażowany czytelnik.
Ha,ha,ha (gorzki śmiech) Alku… tak, ja też dosyć często przypominam sobie te słowa Lema-dosadne, krótkie i treściwe, no i , niestety, prawdziwe.
Autobiografia Szancera? Muszę poszukać i zakupić.
DUA, z ciekawością czytam Pani spostrzeżenia dotyczące lektur kryminalnych(uwielbiam te dobre), cieszę się, że co raz „podrzuca” Pani jakiś ciekawy tytuł. Na zimowe wieczory w sam raz!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Sowo, bardzo chętnie się podzielę, wrzuć no tylko na chwilę jakiś adres. :)
Desperacja motywacją.:)
Wiewióreczko, Szancer znakomity.
Utykając przesyłam siostrzane pozdrowienia istotom ze stawami.
DUA, w języku Szekspira przeczytałam jedną książkę, za to od deski do deski. Był to „Prince Caspian” S.C. Lewisa. A byłam w desperacji , bo na zagranicznym wyjeździe będąc, nie miałam nic do czytania.
Może znów powinnam znaleźć się w takiej sytuacji? :D
Też tak przypuszczam, Alku!
„A ja się czasem zastanawiam, jakich odkryć dokonywałby prof. Raszewski mając pod ręką Internet”
Sowo, jest obawa, że dokonałby takiego samego odkrycia, jakiego dokonał Lem. Dobry wieczór DUA, dobry wieczór Wszyscy.
Aniu, tośmy chyba towarzyszki w niedoli (te stawy, ja się zmagam z nimi już ponad 30 lat), ale trzeba sobie radzić, i książki w tej niedoli to prawdziwie słodka ulga.
Tyle tu ostatnio wspomnieniowych wątków – z rozrzewnieniem wspominam Polyannę, Anię, Małą Księzniczkę, znakomity też był cały Verne, London, i seria z Piaskoludkiem, a potem Wiktor Hugo, David Copperfield, Remarque, potem nawet Zola i nasz Witkacy (przeczytałam wszystkie dramaty) i jeszcze mnóstwo innych. Oczywiście nie będę już wspominać o Jeżycjadzie, bo ona jako jedyna, była, jest i będzie, i nie jest to żadne lizusostwo, a po prostu fakt.
A parę lat temu kupiłam wnuczce Miasteczko Mamoko – i pokochałam białą owieczkę.
Och, jaki byłby świat bez książek????? – dramat po prostu :)
Sowo, pomyśl też o profesorach innych gałęzi nauki.
Hakerom się nie całkiem udało i to nie była zagłada totalna, wszystko jest zarchiwizowane. Spróbujemy Ci jakoś ten spis dostarczyć.
Ale trzeba poczekać aż Adminek męski znajdzie chwilę czasu – a jest bardzo zapracowany.
Na szczęście, jak widzę, na razie masz co czytać, hu, hu.
Wójcie, Szancera przeczytałam dopiero dwie strony, a już mi się podoba.
Całusy przyjęte i oddane!
A ja się czasem zastanawiam, jakich odkryć dokonywałby prof. Raszewski mając pod ręką Internet.
Wójcie albo Madziu, a podzielicie się ze mną utraconym spisem? Bo ja go niestety nie skopiowałam przed zagładą.
A Woudhouse może był na cenzurowanym z powodu swoich politycznych wypowiedzi?
Przelotem::
U mnie na półeczce „Wielce zobowiązany, Jeeves”, „Dziękuję, Jeeves”, „Dewiza Woosterów”- wydała Książka i wiedza w latach 90-tych. Seria ‚humor amgielski’. Serdecznie całuję
Wannabe, uściski
Dziekuje DUA i czekam na rozwoj milosnych wypadkow! :-)
Gosiu M, po prostu lubię swoją pracę!
A dobre tempo pracy to podstawa.
Też lubię takie odkrycia.
Jak dobrze jest mieć internet! Tylko kliknąć i odkrycie gotowe.
Dzien dobry! Wracajac jeszcze do „Pippa’s Song” – gdy sprawdzi sie w anglojezycznej wikipedii (haslo „Pippa passes”), na koncu sa wymienione liczne dziela, w ktorych cytowano fragmenty utworu Browninga, zazwyczaj slowa „God’s in his heaven, all’s right with the world”. Cytowal je Thomas Hardy, Agatha Christie, wspomniana tu Connie Willis, Aldous Huxley… i wielu innych. L. M. Montgomery tez jest wymieniona!
Milo jest odkrywac takie rzeczy.
Pani Małgosia utrzymuje tempo. Niedawno ukazał się ,,Feblik”, a tu już projekt kolejnej książki! Super, czekam z niecierpliwością :)
Dzień dobry, miłej niedzieli.
Czytam sobie tutaj o różnych polecanych książkach i widzę, że niektóre tytuły się powtarzają, a niektóre są całkiem nowe i że w związku z tym powoli powstaje nam tutaj coś na kształt dawnego spisu zagadkowego ( na szczęście udało mi się go skopiować zanim przepadł). Zapisuję teraz wszystko w zeszyciku. Nie ma to jak papier. O ile nie zgubię zeszyciku :)
PS. Czy ciekawa ta autobiografia Szancera?
Dzień dobry.
Aniu.G łączę się w bólu, bo też mi się jakiś przedziwny obrzęk pojawił na nodze. Ale za to mogę zostać w domu i sobie poczytać! :) „Leśną boginkę” lub „Czas tajemnic” Pagnola (zaraz jak tylko skończę wspomnienia Wacława Szewielińskiego).
A „Alchemię” przeczytałam od razu, jak tylko Starosta zadał ją na zagadkach. :) Tak samo było z „Mitologią wspomnień” Piotra Parandowskiego. I ostatnio bardzo dobrze mi się czytało oba tomy wspomnień Joanny Szczepkowskiej. :)
Dobrej niedzieli życzę Wszystkim:)
Dzieńdoberek:)
Właśnie chciałam zaproponować pożyczanie, bo też mam, a tu się okazuje, że Adminka bratnia dusza i już się obłożyła Wodehouse’m;)
„Alchemia słowa”! – jak dobrze, że ktoś na tym świecie to czyta!
AniuG, ależ właśnie czytanie kryminałów w językach obcych daje tę oczekiwaną biegłość!
Ale tylko bardzo dobrych.
Muszą być tak dobre, że nie chcesz przepuścić ani słowa! Każde nieznane musisz sprawdzić w słowniku!
Na tym polega to ćwiczenie. Kij i marchewka.
Dzień dobry.
Fluiduję sobie z Ateną( Listy starego diabła do młodego). Mądry to był pan, ten C.S. Lewis. I poczucie humoru miał jak należy. Równocześnie w czytaniu biografia Zofii Stryjeńskiej , autobiografia Szancera, najnowszy Pamuk i „Alchemia słowa” Parandowskiego. A, i „Rozmowy o biblii” po raz setny. Ale korci mnie do kryminałów, o których piszecie. Niestety, brak językowej biegłości uniemożliwia mi to.
Trzeba czymś się zająć, gdy zapalenie stawów utrudnia chodzenie. Ale raz dziennie wlokę się na spacer z psem(o ile daję radę). Tylko do pracy zawsze dobrnę na czas, poczucie obowiązku plus niska chęć zysku, że sparafrazuję pana Antoniego via Monika Żeromska.
Miłej niedzieli.
Emilia ma wszystkie oryginały W.
Będę czytać!
Ilekroć Bertie czuje, że chwilowo nic mu nie zagraża, tylekroć, jako człowiek wykształcony, opisuje ten stan owym cytatem z Browninga. Tłumaczenie polskie „Wielce zobowiązany, Jeeves” jest bardzo udane, ale jednak zawsze wolę oryginał.
Sprawdziłam, co przetłumaczono Wodehouse’a i stwierdziłam ze zdumieniem, że po wojnie tylko trzy pozycje:
Pełnia księżyca (1992)
Tresowana pchła
Wielce zobowiązany, Jeeves (1978)
Reszta pozycji została przetłumaczona przed wojną i nigdy nie wznowiona po. Bardzo ciekawe. Któreś ze znacjonalizowanych po wojnie wydawnictw wykupiło copyright na 100 lat?
A ja, jak prawdziwy łakomczuch, „wszystko lubię” (to jest autocytat).
Helenko, „Rzymskie wakacje” to jeden z najbardziej uroczych filmów świata.
Komputera nie zmieniłam, problem istnieje i zjawiska nie rozumiem. Co gorsza, fachowcy komputerowi też nie rozumieją;(
Jestem w połowie „Leśnej boginki”. Urokliwa ta autobiografia i wciąga.
Lubię autobiografie, dzienniki, pamiętniki, wspomnienia, opisy zwyczajów i obyczajów z epoki i temu podobne rzeczy.
Isi-Maman, to fakt, żeby daleko nie szukać w „Wielce zobowiązany, Jeeves”
Mam nadzieję, że będę miała kiedyś okazję to porównać. Lubię poznawać nowe rzeczy, pozwala to poszerzać horyzonty. Dotychczas widziałam kilka amerykańskich filmów ale z lat 50-tych, np. „Zabawna buzia” i „Rzymskie wakacje” z Audrey Hepburn. Podobały mi się.
Dzisiaj oglądałam „Córkę generała Pankratowa” z 1934 r. – film traktujący o walce Polaków z caratem. Odważna była ta Aniuta.
Mamo Isi, czy zmieniłaś komputer, z którego piszesz? Od pewnego czasu Twoje wpisy znajduję oznaczone jako spam!
Ale spokojnie, teraz żadnego nie przeoczę, odkąd zauważyłam tam AnięG.
A! Więc i u Wodehouse’a!
Ciekawe.
Tak, licentia poetica… Ale chyba tlumaczka nie wiedziala, ze to cytat.
Errata: W poprzednim wpisie mialo byc: „A polscy czytelnicy „Ani” nie wiedza…”
Dwa razy próbowałam wczoraj umieścić ten bardzo popularny cytat z Browninga w temacie ślimaczków i skowronków i za każdym razem formularz komentarz odrzucił, więc zrezygnowałam. Dodam, że i u Wodehouse’a ten cytat występuje co i raz, choć w duchu nieco sardonicznym.
Też nie pamiętam tej postaci, Kris.
„Pippa’s Song” okazuje się ważnym wierszem w anglojęzycznej kulturze. Nie wiedziałam o tym.
Człowiek się uczy do końca życia!
A tłumaczka włoska po prostu skorzystała z licentia poetica, no i w pewnym sensie oddała myśl, zawartą w wierszu Browninga. Choć angielska (t.j. anglojęzyczna) Ania, przesiąknięta poezją i przywołująca ją na zawołanie, bardziej jest wiarygodna niż ta włoska, cytująca fragment modlitwy, i niż ta polska, wypowiadająca dzięki tłumaczce coś w rodzaju słodkiego ogólnika.
BeatoS, z przyjaźnią zwracam Ci uwagę, że przypisujesz księdzu Janowi stanowczo zbyt wiele wielokropków.
On bardzo skąpił znaków przestankowych.
:)
Alku, znalazłam Cordelię z mamą (i tatą) na rozdaniu nagród Nebula.
No, rzeczywiście!
Podobieństwo niebywałe.
Obie bardzo sympatyczne.
Dziekuje za informacje o slowach Ani!
„‚God’s in his heaven, all’s right with the world,’” whispered Anne softly.
A polscy czytelnicy „Ani”, ze takie slowa wypowiedziala i ze cytuje Browninga…
Widze jednak, ze wloska tlumaczka tez chyba o tym nie wiedziala, gdyz po wlosku ten fragment utworu Browninga tlumaczony jest „Dio è nel suo Paradiso – Tutto va bene con il mondo!”, a w ksiazce slowa Ani brzmia: „Sia gloria a Dio nel cielo e pace sulla terra agli uomini di buona volontà” – i sa to slowa, ktore wypowiada sie podczas mszy sw. (Hymn: „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.”)
Na tym nie koniec. Przeczytalam na jednej z wloskich stron internetowych, ze dla Ani Shirley utwor „Pippa’s Song” byl bardzo wazny, gdyz nauczyl ja go Robert Johnson, „Czlowiek Jajek” („Eggsman”). Mowa jest o tym w kontekscie japonskiego filmu animowanego (ktory znam – jest bardzo dobrze i wiernie zrobiony).
Przyznam sie jednak, ze nie pamietam postaci „Czlowieka Jajek” z ksiazki… (mimo wielokrotnej lektury, ale dawno temu). Czy Wy ja pamietacie? Czy, byc moze, pojawia sie wylacznie w filmie japonskim, a inspiracja byl koncowy cytat Ani, wlasnie slow z utworu „Pippa’s Song”?
Basiu, chyba daję się przekonać.
Ulubiona Autorko o oczach w kolorze niezabudek oraz mili Księgowi…….a tak oto o POŚCIE pisał Ks. Twardowski: „W piątek nie jeść mięsa, to grubo za mało, nie wystarczy spoważnieć, nie robić takich na przykład spostrzeżeń…….siostra Konsolata, bo kąsa i lata, w piątek …..nie wypada udawać Ludwika XIV, rządzić, patrzeć z góry, prowadzić siebie pod rękę, być dygnitarzem, osobną osobą, która w pierwszej osobie, mówi tylko o sobie…….w piątek…….w tym dniu, w którym Bóg …….opuścił Boga.”
Alku, przy czytaniu powieści kryminalnych jedynie w przypadku najlepszych autorów (Ellery Queen, Ngaio Marsh, Ellis Peters) nie odgaduję winowajcy od razu w pierwszym rozdziale (skaza zawodowa).
Jedno muśnięcie pióra wystarczy, by autor bezwiednie nacechował nam mordercę.
Pewnie masz tak samo czujne oczko, więc niezbyt dobrze byśmy się ubawili, he, he.
Zaraz sobie obejrzę Cordelię.
Helenko, tak, Stanisław Janicki prowadził przez całe lata program telewizyjny „W starym kinie” i był to program nadzwyczaj ciekawy.
Polskie filmy przedwojenne jednakże wypadają, moim zdaniem, słabiej w porównaniu z – na przykład – angielskimi lub amerykańskimi z tych samych lat.
Ale są miłe, to fakt.
To nie ten Browning.;)
„Wenn ich Kultur höre … entsichere ich meinen Browning!”
I tak długo wytrzymałem….
Dobry wieczór!
Pani Małgosiu, polskim kinem lat 30-tych interesuję się już od kilku lat i do tej pory obejrzałam prawie wszystkie filmy dostępne na YT – wiele z nich kilkakrotnie. Nie nudzą się. Zaczęłam od komedii, które w zasadzie są komediami romantycznymi, ale w przeciwieństwie do tych współczesnych w ogóle nie są głupawe. Jest w nich dużo radości życia, a ludzie śmieją się od serca. Gdy jest mi smutno, lubię nucić sobie piosenki z tych filmów, bo mają w sobie dużo optymizmu.
Ostatnio zainteresowałam się także dramatami i melodramatami. W większości zostały one nakręcone na podstawie powieści, np. T. Dołęgi-Mostowicza, i dają dużo do myślenia. Podoba mi się w nich także to, że wyraźnie pokazują, iż zło to zło i człowiek, który je czyni, prędzej czy później poniesie za to konsekwencje. Ale nie tylko treść filmów, także sama gra aktorska mnie zachwyca – kobiety są kobiece i pełne wdzięku, mężczyźni męscy i nawet kanalie mają swój urok. Natrafiłam na ciekawą stronę polskiekinolat30, gdzie można poczytać o aktorach, twórcach i samych filmach. Lubię też komentarze Stanisława Janickiego, dostępne na YT.
Niezła z nas para, łaskawa Pani. Może rozwiążemy jakąś zagadkę kryminalną, hę? Przy okazji: patrząc na zdjęcia C.Willis, popatrzyłem też na jej córkę, Cordelię (pani Willis chyba czytywała „Anię”). Otóż to coś niezwykłego, do jakiego stopnia córka może wyglądać identycznie jak matka. Coś pięknego.
Niemlodzi… Niemlodzi byli tez i Robrojek, i Grzegorz a jak im sie udalo! I Tunio tez nawet w gipsie bedac lekarke podrywal ;-) Licze na Pnia DUA!
Ja też…:)
„‚God’s in his heaven, all’s right with the world,'” whispered Anne softly.
Właśnie sprawdziłem „Anię”: „`God’s in his heaven, all’s right with the world,'” whispered Anne softly”
„”There were five of us – Carruthers and the new recruit and myself, and Mr. Spivens and the verger”
Browning:
The year’s at the spring,
And day’s at the morn;
Morning’s at seven;
The hill-side’s dew-pearled;
The lark’s on the wing;
The snail’s on the thorn;
God’s in His heaven—
All’s right with the world!
Czekam niecierpliwie na tego „Psa” Alku. Zdecydowanie dołączyłam do tłumu wielbicieli książek Connie Willis.
W dodatku, na zdjęciach ona ma bardzo sympatyczną twarz.
Mądra i miła, kpiąca pani.
Przy okazji sprawdzę , jak jest z tym Browningiem, ale myślę, że to prawdziwy cytat. Ania Shirley lubiła tak sobie cytować poezję.
„Charlotko, no więc Fluidy latają, jak to u nas: wyobraź sobie, że „Pippa’s song” Browninga występuje jako Faktor czyli Sprężyna w „Przewodniku stada” Connie Willis.
Ano tak, Madame, Szarlotka trafiła bezbłędnie. Natomiast w „Psie” zdecydowanie szlagwortem jest „Bóg jest w szczegółach”. Oraz oczywiście „trzeba zajrzeć pod każdy kamień”. Bohaterowie zdążyli serdecznie znielubić te dwa szlachetne motta. Przy okazji: ciekaw jestem, czy w oryginale „Ani” końcowe słowa pokrywają się z oryginalnym tekstem Browninga. To by nam wiele wyjaśniło, ale mam kłopot z „pochyleniem się w fotelu” a la Sandauer, żeby to sprawdzić. Umówmy się, że to wina mojego paskudnego kręgosłupa – taki drań z niego. Dobry wieczór obecnym.
Gaduła ze mnie, czy coś.;)
Z duńskiego nagle, Nicos!- jesteś niemożliwa.
Życzę powodzenia!
DUA! Jak Pani to robi, że ma Pani zawsze coś jeszcze, nowego do powiedzenia? :D książka za książką!! Jestem pod wrażeniem!!! :D:D:D Buziaki z duńskiego Erazmusa! :D
PS. Ja też już myślę walentynkowo.:)
Będą nowe e-kartki!
Lelujka:).
Ale oni już są niemłodzi, ci braciszkowie, Basiu.
No dobrze, może spróbuję coś wymyślić.
A pewnie, że o miłości. Czy jest coś od niej piękniejszego?
Ateno, naprawdę złe myśli zakwitły w Twojej pięknej i mądrej głowie?
Jakoś nie wierzę.
Ale wspaniała to lektura, chyba też ją wygrzebię.
Anito, Twój ogromny wpis przeczytałam z przyjemnością, ale szanowny Formularz uznał, że to znacznie za długie.
Bardzo prosimy o zwięzłość. Dużo nas tutaj!
Droga Pani Malgosiu, tak sobie teraz mysle walentynkowo i odkrylam po raz kolejny cos pieknego w Jezyciadzie… wszystkie te ksiazki sa o milosci… Cesi i Hajduka, Julii i Tola, Anieli i Pawelka, Gaby i Pyziaka, Idy, Macka i Kreski, Klamczuchy i Bernarda, Damba i Bebe, Tomka i Elki, Idy i Marka, Gaby i Grzesia, Pulpecji i Baltony, Nutri i Filipa, Ignacow, Aurelii i Kozia, Natalii i Robrojka, belli i Czarka, Rozy i Fryderyka, Laury, Lulejkow, Zaby i braci Zeromskich, Laury i Wolfiego, Jozinka, Ignasia, Trolli, wreszcie Adama, Dorotki i Agnieszki… ilez pieknych historii milosnych… ile milosci na drugim planie… i prawie wszystkie skonczyly sie szczesliwie, niektorzy bohaterowie uwiklani byli nawet podwojnie romantycznie… Moze w Ciotce Zgryzotce moglby powrocic choc jeden szczesliwy brat Lulejka?
Wygrzebalam ” Listy starego diabla do mlodego” w zwiazku z Postem. Ciezko mi walczyc z myslami, bo jak sie pozbyc tych zlych, skoro juz w glowie zakwitly. Moge zwalczyc lenistwo, ugryzc sie w jezyk ( czasem puchnie :) chyba jestem zlosliwa), ale jak sie pozbyc mysli;).
Tak serio to musze zadbac o przyjaciol i znajomych, na ktorych ” nie mam” czasu (czytam Momo).
Popieram!
Oto program dla Kobiety Czynu!
Dzien dobry!
Asiu, wlasnie dzisiaj przy zlewozmywaku rozmyslalam sobie nad zrezygnowaniem z czegos w Wielkim Poscie.
A potem przyszla ta prosta mysl, ze lepiej skupic sie na czynieniu jakiegos dobra (automatycznie zwalczanie lenistwa), niz na uciazliwej walce z jakas slabostka, bo latwo popasc w nadmierne skoncentrowanie sie na swojej osobie.
Helenko, widzę, że lubisz przedwojenne polskie filmy! Czy dużo ich oglądasz?
Ciekawe zainteresowanie u tak młodej osóbki.
Charlotko, no więc Fluidy latają, jak to u nas: wyobraź sobie, że „Pippa’s song” Browninga występuje jako Faktor czyli Sprężyna w „Przewodniku stada” Connie Willis.
Tak a propos sentencji „Dziecku należy się najwyższy szacunek” oraz Geniusi z „Opium w rosole” przypomniał mi się polski film z 1939 r. pt. „Przez łzy do szczęścia”, którego głównym bohaterem był pewnien doktor. Założył on sierociniec i bardzo kochał dzieci, a one też go uwielbiały. Zawsze w dniu jego imienin, 24 czerwca, urządzały przyjęcie na jego cześć. A pan Jan, zajmujący się dodatkowo badaniem schorzeń nerwowych u dzieci, powiedział kiedyś przed innymi lekarzami, że nie wystarczy zapewnić dziecku dobre warunki materialne, trzeba dać mu serce, ono musi kochać i być kochane.
Ja mam dwa tłumaczenia „Ani…” To, które kończy się zdaniem „Życie jest piękne” to tłumaczenie R. Bernsteinowej (i jest to tłumaczenie najbardziej znane), natomiast drugie (moim zdaniem ogólnie gorsze, ale chyba tylko raz je czytałam, więc nie pamiętam dokładnie) jest z roku 2002 i zdanie to brzmi „Bóg jest w niebie i dobrze dzieje się na świecie”. Kiedyś słyszałam, że ma to związek z komunizmem itd, ale nie sądzę, bo to pierwsze tłumaczenie jest przecież z 1912 roku.
W ogóle zdanie „God’s in his heaven, all’s right with the world” to cytat z „Pippa’s song” Browninga.
A ja czytanie po angielsku rozpoczynałam zdaje się od Kubusia Puchatka, na pewno wcześnie czytałam również „Opowieści z Narnii”, też bardzo przyjemne po angielsku. „Paddingtona” też się milutko czytało :)
I w zupełności się zgadzam, że nie ma to jak czytanie w oryginale! Jeśli chodzi o „Alicję z Krainie Czarów”, to polskie tłumaczenie (to które mam) nie jest w stanie oddać wszystkich tych gier słownych i nawiązań itp. O „Kubusiu Puchatku” Ireny Tuwim nie trzeba nawet wspominać, już przez samo tłumaczenie tytułu w ten sposób, niektóre fragmenty trzeba było zupełnie pominąć (najlepiej to widać w wydaniu dwujęzycznym).
Dla mnie na razie najpiękniejszą książką przeczytaną w oryginale po angielsku jest „Władca Pierścieni” – tu widać jaki język angielski jest piękny! Naprawdę! (Miałam nadzieję, że po francusku też będzie pięknie, ale niestety – język jest całkiem normalny, już po polsku jest ładniejszy).
Wannabe, cieszę się, że już po wszystkim. DUA ma rację leki to część naszego życia. Ja swoje biorę już 20 lat i oczywiście początkowo miałam wielkie obawy co do tzw. skutków ubocznych. Ale dzięki Bogu dotychczas takowe nie wystąpiły. A przez ten czas względnego zdrowia ile dobrego w moim życiu się wydarzyło!
Czego i Tobie serdecznie życzę.
Pozdrawiam cały Miły Lud Księgi i Panią Małgosię.
Podczytuję Św. Jana od Krzyża. Mój cytat na dziś, przed Wielkim Postem –
Lepsza powściągliwość języka niż post o chlebie i wodzie.
Dziękuję, moja miła Dziewczynko z Zapałkami!
Pa,pa, całusków 122, dobranoc!
Siedem sprawdzianów w ciągu pięciu dni???!!!
Jutro i pojutrze powinnaś wspaniale odpocząć. Miłego weekendu!
Dziekuje, Bozenko, za cytat z „Ani z Avonlea”. Dobrze wiedziec o „Projekcie Gutenberg”, czasem moze byc przydatny, choc tez wole papier. :)
Co za historia z tym „głąbem”!
Dodam jeszcze, ze „Przejezyczenie” Zaleskiej czytam dzieki naszej ksiegowej Gio.
Jak ja dawno nie pisałam! Dopiero widząc ogrom komentarzy widzę to. Ale cóż, przygotowania do testów gimnazjalnych i sprawdziany pochłonęły mnie w dużej mierze.
Uff! Cóż to był za tydzień. Aż siedem sprawdzianów w ciągu pięciu dni! Trzeba odpokutować to, ze przed balem nauczyciele byli łaskawi. Następny tydzień ma być podobny. Jedyną pociecha było mi wchodzenie na tę stronkę, czytanie komentarzy przemiłych księgowych i zerkanie na okładkę drogiej DUA (pomiędzy podręcznikami i zeszytami).
Okładka mianowicie prześliczna! <3
Ale, ale…moze coś źle rozumiem (cieżko nadrobić TAKIE zaległości) – wyczuwam fluid! Jestem na etapie którośkrotnego powtarzania serii "Ani…", a coś niecoś o niej tu wspominano.
Całusków 102. Dobrej nocki! :)
Dylemat biblioholika: kupić kolejne wydanie „Tajemniczego ogrodu” wyłącznie z powodu ilustracji? Bo tłumaczenie jest to samoco już mam, a Ingpen też piękny. Może poczekam, aż ktoś wyda kiedyś po polsku „O czym szumią wierzby” z ilustracjami Ingi Moore?
Ależ mam zaległości, próbowałam je nadrobić, ale podłe zmęczenie ostatnimi tygodniami zwyciężyło i tylko odnalazłam wpis Wannabe, który snuł się w ciepłych życzeniach od księgowych, – i ja cię ściskam dziecko kochane, medycyna, czego by jej nie zarzucać, robi każdego dnia gigantyczne postępy, za parę lat, następna twoja operacja może odbędzie się wirtualnie?, (z pewnością będą możliwe jakieś niewyobrażalne dziś cuda?), na pewno będzie dobrze :))))
Dobry wieczór! Czytam jedyna ksiażkę Christie, która mieli w bibliotece, ale już mam ochotę na inne. Nie jestem Wam w stanie wyrazić, jaka daje mi to frajdę, tzn, że przełamałam jakaś niemoc i niemożliwe stało się możliwe. Audiobook, z którego korzystam (wrrrr…), jest na YouTubie. Wolałabym ksiażkę, ale nie było. Za to w gdańskich bibliotekach jest „Przewodnik” i to cieszy.
Zdarza mi się – jak na rasowego czytelnika przystało :)
Pani Malgorzato i Alku, ja tez wtedy kwiknelam ze zgrozy, bo wyszlo na jaw, ze tlumacz po prostu opieral sie na google translate czy czyms podobnym, bezrefleksyjnie. Dobrze, ze pan redaktor swietnie czujacy jezyk polski- choc sam tlumaczem nie jest – od razu to wychwycil.
Jeśli chodzi o porównywanie przekładów, to ostatnio miałam okazję uczynić to z „Jane Eyre”, którą najpierw przeczytałam po niemiecku, a następnie po polsku (mam tu na myśli najnowszy przekład). I muszę stwierdzić, że obie wersje były do siebie zbliżone, a z tego wnioskuję, iż nie odbiegały zbytnio od oryginału, a więc odpowiadały raczej intencji autorki.
Co do „Ani z Zielonego Wzgórza” – moja też kończy się słowami: „Życie jest piękne”. Ale przy okazji przypomniało mi się, że gdy w czasie świąt przeglądałam sobie miesięczniki dla młodzieży pt. „magazyn 5 10 15”, które lubiłam kiedyś czytać, natrafiłam tam na rekomendację „Ani…” wydawnictwa ALGO z bardzo ciekawymi i zabawnymi ilustracjami, np. Ania zamiast włosów ma marchewki, a napis pod spodem głosi: Ania upokorzona przez Gilberta. Poniżej zaś widnieje głowa Gilberta opatrzona diablimi różkami. Jest też Ania zaplątana w duże drewniane trójkąty i podpis: Ania w sidłach geometrii.
Bożenko, zgadzam się całkowicie.
Czy Ty też najpierw obwąchujesz książkę?
Dobranoc, dzielna Kapucynko!
Dziękuję! Kiedy się dowiedziałam, tak mnie rozpierała pozytywna energia, że nie wiedziałam gdzie się wyszaleć (w końcu zrobiłam to na kartce papieru na matematyce…;)).
Dobranoc Kochanym Księgowym!
MagdoZ, dziękuję :-) Aż taki ze mnie świetny publicysta nie jest, ale ponieważ obecnie felietonistyka się bardzo zdewaluowała (na portalach uważanych za publicystyczne spotyka się obecnie na przykład teksty złożone z tytułu opatrzonego wykrzyknikiem, oraz linku do czegoś, co oburzyło autora), w obliczu tego spadku ambicji moja proza jakoś tam się broni. W każdym razie czytelnik dostaje więcej niż link.
Dziękuję, Ulubiona, w takim razie mam za czym rozglądać się w najbliższym czasie, bo znałem tylko dwie z tych książek. Przy okazji, ostatnio czytałem książkę K.T.Lewandowskiego. Nie mogę jego twórczości polecić z czystym sumieniem, ale z nieczystym niekiedy już mógłbym. Z książkami KTL jest jak z jabłkami z uprawy ekologicznej, z których dużo koślawych. Za dużo stylu fan-fiku. Ale podobały mi się jego „Anioły muszą odejść”, ze względu na tezę książki i jej rozwijanie i uzasadnianie. Ale ja mam gust niekiedy dość specyficzny i niekoniecznie warto się nim kierować. To trochę jak z Magdą, która seryjnie ogląda filmy o zombies, rzecz dla mnie nie do pojęcia. Chyba każdy człowiek z zainteresowaniami wykraczającymi poza pokarmowe ma jakiegoś swojego (jak by to zapewne powiedział Ludwik Stomma) z….a.
Z bohaterek najbardziej lubię Lucy Angkatell /”The Hollow”/
Idąc śladem Magdy, wyłapałam, w której bibliotece to mają i wypożyczyłam „Leśną boginkę”. A „Przewodnika stada” pożyczę w następnej kolejności. W końcu któraś z bibliotek Trójmiasta będzie to miała.
A teraz wracam do rodzinki Felse;)
O, papier jest niezastąpiony, nigdy bym nie śmiała temu przeczyć :) Książka zdigitalizowana jest po prostu praktyczna, a wielkie biblioteki online cenne ze względu na ogromny zasięg i łatwą techniczną dostępność; to chyba powszechne i zrozumiałe podejście. Zmysłowa przyjemność lektury, kontakt z Artystą poprzez jego dzieło – tylko dzięki indywidualnie branej w dłonie książce.
Sowo, lubię otwierać zbiory maksym w przypadkowym miejscu. Tak i z tą książką zrobiłam, jeszcze w księgarni. Pierwsza od góry po prawej stronie taka mi się ukazała:
” Maxima debetur puero reverentia”.
Dziecku należy się najwyższy szacunek.
A więc dr Janusz Korczak uczniem był Juwenalisa!
„Mens invicta manet”.
Mówiłam!
Alku, to było o zagubionych marzeniach (lubię takie tematy) i różnych cenach.
Ale wcześniej przypomniałam sobie o audiofilu i dżentelmenie i ten podobał mi się jeszcze bardziej.
Oba dowcipne. :)
;)
SowoP, był tam ksiądz Twardowski dla dzieci (opowiadanka i wiersze, nowe wydania), Ossendowski ( „Życie i przygody małpki”, „Mali zwycięzcy”) , a także „Lassie, wróć!”, Gałczyńskiego wiersze dla dzieci, Wiktora Zawady „Kaktusy z Zielonej Ulicy”, „Tajemnice dawnych cywilizacji”, a także „Tajemniczy ogród” z ilustracjami Ingi Moore.
Dla dużych : „Dzieła (prawie) wszystkie” Jeremiego Przybory, tom 1 (z wstępną niespodziewanką od mojego Braciszka) oraz grubaśne „Dicta – zbiór łacińskich sentencji, przysłów, zwrotów i powiedzeń”.
Alku, Fryderyk o tym mi nie doniósł, maruda jeden.
Oczywiście, że Tuppence (ulubiona!) i jej Tommy.
Tajemniczy przeciwnik – 1922
Śledztwo na cztery ręce- 1929
N czy M – 1941
Dom nad kanałem – 1968
Tajemnica Wawrzynów – 1973
Jest też serial z Francescą Annis jako Tuppence. Jest to aktorka piękna i urocza, ale do książkowej Tuppence całkiem niepodobna.
Mimo to serial („Partners in Crime”) ogląda się przyjemnie, a Francesca Annis nosi tam cudowne kapelusze i w ogóle ubiera się prześlicznie.
„Psa” już kupiłam ( w oryginale), teraz czekam, aż przybędzie.
Bardzo Ci jestem wdzięczna za to odkrycie.
Felieton: spokojnie. Na pewno jest dowcipny i ciekawy.:)
Wyrazy uznania dla Kręgosłupa.
Celestyna: „Osobiście zaś zetknęłam się (widziałam maszynopis) z takim oto przetłumaczeniem z języka polskiego na francuski. „Był głąbem”-„Il était profond” :)”
Kapuściany profond, w zasadzie.
Co do Siódmaka (Sowo): mam na ścianie jeden jego okropny obraz z czasów, kiedy jeszcze nie odkrył, że opłaca się malować jak S.Dali, tylko że w kosmosie. Obraz budzi moją niechęć, ale Magda go lubi, więc co mi tam.
MagdoZ: o rety, a co ja tam nasmarowałem??
IsiMaman: oczywiście, Tommy i Tuppence! Koniecznie. „N czy M” oraz książka poprzedzająca, której tytułu niestety nie pamiętam.
Droga UA: dziękuje za troskę. Nie, kręgosłup zachowuje się przyzwoicie, chociaż biegać mi jeszcze nie pozwala. Ale ostatnio szkoliłem moich aspirujących bandytów w tropieniu zwierząt na śniegu i przeszedłem już jakieś 6 km, więc są postępy. Co do książek Willis, to najbardziej jestem jednak przywiązany do „Psa”, pewnie ze względu na sentyment podobny do tego, jaki wykazuje narrator książki. Miło pomyśleć swoją drogą, że kolega Schoppe kroczy teraz po śladach Jowetta i Charlesa Dodgsona. (Ciekaw jestem, które konkretnie Kolegium zaszczycił nasz prymus?). Bo „tych z Balliol zawsze łatwo rozpoznać. To chyba wpływ Jowetta” (jak twierdzi Terence w N.L.P.).
Bożenko, wiem, jest i Ellery Queen.
Ale wolałam sobie kupić wszystkie jego książki, takie pożółkłe, podniszczone, często w pierwszych wydaniach (!).
Papier jest ważny.
Lady Grey, aaa, wielkie dzięki! Natychmiast lecę sprawdzać.
(Miło, że się odezwałaś! To już się nie chowaj, dobrze?)
Kapucynko! trzeci etap?!
To nie było, łatwe, jestem pewna. Wielkie brawo, Zuchu!
A zdradzi DUA co było jeszcze w tych trzech torbach oprócz „Tajemniczego Ogrodu”?
No i teraz sama buszuję na stronie projektu :) Jakież tam są nazwiska! Blake, siostry Brontë, Carroll, Doyle, Dumas, bracia Grimm, Hardy, Hawthorne, Hesse, Joyce, Kafka, Twain, Whitman, Wilde… W rankingu autorów Lucy Maud Montgomery plasuje się na 77. pozycji; F.H. Burnett nie widzę :( Za to Kant – pozycja 99., a Machiavelli – 49! A na czele „TOP 100” tytułów – „Pride and Prejudice” Jane Austen.
I jeszcze – spóźnione dzień dobry :)
I serdeczne pozdrowienia dla Wannabe.
No dobrze Madziu, tu mnie masz. ;)
Dzień dobry,
podczytuję Księgę regularnie, ale raczej się nie wypowiadam. Tym razem chciałam się podzielić moją ulubioną księgarnią internetową Book Depository, (wysyłka darmowa :-)) może się przyda Księgowym czytającym w oryginale, Connie Willis też jest :-)
Dołączam się również całym sercem do Kris polecającej „Przejęzyczenie” Zofii Zaleskiej. Warto!
Pani Małgosiu! Przyleciałam z radosna wiadomościa! Dostałam się do trzeciego etapu konkursu i się strasznie cieszę!
„Bellwether” , Justysiu.
Dzień Dobry Kochani!
Jaki jest tytuł „Przewodnika Stada” w oryginale?
W mojej bibliotece jest – „All Clear”, „Blackout” i „Doomsday Book”.
Pozdrawiam i uciekam. Zajrzę wieczorem.
Celestyno, kwiknęłam ze zgrozy!
Kris, w „Ani z Avonlea” jest napisane „Take your Testaments, please”. „Anię” w oryginale i dziesiątki tysięcy innych literackich skarbów (upraszczając – tych, do których wygasły prawa autorskie) mamy wszyscy pod ręką :) To Project Gutenberg, o którym właśnie przypomniała mi Córka, z którą – znowu synchronicznie! – przeglądałyśmy Księgę Gości :) Tak sobie często gwarzymy znad laptopów :)
Dzień dobry!
Jeśli chodzi o tłumaczenia, to całkiem niedawno obejrzałam na YT dyskusje pt.”Koszmar złych tłumaczeń. Krytyka przekładu w Polsce”. Sporo cennych obserwacji, choć to głownie punkt widzenia młodego pokolenia tłumaczy.
Padają tam najróżniejsze przykłady.
Osobiście zaś zetknęłam się (widziałam maszynopis) z takim oto przetłumaczeniem z języka polskiego na francuski. „Był głąbem”-„Il était profond” :)
Sowo, nie poddawajmy się frustracji ;) A książki Pani Małgosi? Nieraz i w niemałym nakładzie! A przecież są wartościowe. :)
;)
Dzień dobry!
Jeśli chodzi o łańcuchy, to u mnie mniej więcej tak było z „Brzechwa dzieciom”. Moja Mama w dzieciństwie marzyła o tej książce, ale nie miała dostępu do niej, więc obiecała sobie, że jak będzie mieć dzieci, to one muszą mieć. Tak więc mamy dwa, ja jeden, a brat drugi.
Na „Małej księżniczce” byłam kiedyś w teatrze. Spektakl był wspaniały!!
Brawa dla Wannebe!! To takie wspaniałe!
A ja sobie ostatnio kupiłam autobiografię Jana Marcina Szancera „Curriculum vitae”. Z jego ilustracjami, oczywiście.:))
Dziekuje za Anie!
Tez pomyslalam, ze to musialo miec zwiazek z ustrojem…
Sofia chcialaby kontynuowac lekture „Ani”, ale wydaje mi sie, ze „Ania na uniwersytecie” moze az tak bardzo nie zainteresowac osmiolatki (choc „Ania z Avonlea” badzo sie jej podobala, mimo iz Ania jest juz dorosla). Pomyslalam, ze moze lepiej podsunac Sofii teraz „Doline teczy”? (Ale jak na razie jest nie do dostania, mozna kupic tylko e-book, w bibliotekach tez nie ma).
Ciesze sie, ze moja Coreczka lubi te same powiesci, co ja – ksiazki Burnett, Kästnera, „Pollyanne”, „Alicje w krainie czarow” wrecz polknela i ciagle prosi o wiecej. :)
Usciski dla Wannabe.
Sciskam tez DUA i wszystkich gosci.
Przynajmniej potwierdzone!:)
Spóźniłam się z Anią. Przepraszam, ale komentarze czytam chronologicznie, od dołu i nie dostrzegłam, że oryginalne ostatnie zdanie już jest.
Służę droga Kris:
‚”God’s in his heaven, all’s right with the world”,’ whispered Anne softly.
Kaestnera uwielbiam „35 maja” – pierwszy powiew surrealizmu w moim życiu. Nigdy nie zapomnę dziewczynki w pepitkę o imieniu Pietruszka narysowanej przez Bohdana Butenkę. Jego też uwielbiam, choć we wczesnym dzieciństwie uważałam bezczelnie, że nie umie rysować.
Ja też bardzo Was lubię i pomimo natłoku obowiązków nie mogę się oprzeć, żeby nie zaglądać. Mój detektywistyczny głód zaspokajać muszę tropiąc, kto z Was niedaleko mnie mieszka. Podjęłam trop Jagiellonki. Trzymam kciuki za Wannabe, dobrze, że ma to szpitalne przeżycie za sobą. Reszta potem.
Kiedy myślę o tym postępie medycyny jakiego doświadczamy ostatnio, dziękuję Bogu, że urodziłam się w czasach w jakich się urodziłam. Wannabe, będzie dobrze, zobaczysz!
Ach, tyleż fantastycznych książek polecacie, a ja wciąż nie mam jak czytać innych rzeczy niż „Foń Tląbalski”! Lista mi puchnie, będzie na parę lat zapasu. Dopisuję właśnie do listy „Leśną boginkę”, „Przewodnika stada”, Zofię Zalewską. Jakoś tak dziwnie jest na świecie, że książki wartościowe wydaje się raz i w małym nakładzie. Potem szukaj wiatru w polu, jak się nie kupi od razu.
„Mała Księżniczka” z ilustracjami Uniechowskiego – książka mojego dzieciństwa. Miała ją ciocia, do której jeździłam co roku na wakacje. Każde lato obowiązkowo zaczynałam od jej lektury (książki, nie cioci). W końcu ciocia mi ją podarowała, jak już byłam pełnoletnia. :) Ale mam też oryginał.
Anito, zainteresowałaś mnie tym niewiernym tłumaczeniem Alicji. Ukazało się też niedawno nowe tłumaczenie „Don Kichota”, z świetnymi ilustracjami Wojciecha Siudmaka (Alek powinien się zainteresować). Trochę mnie korci, żeby kupić i sobie porównać z oryginałem i innymi tłumaczeniami polskimi, bo to tłumaczenie dokonane przez dobrego filologa, ale jednocześnie zostało językowo uwspółcześnione, co już mnie zniechęca do lektury (widziałam kilka fragmentów w Internecie).
Mamo Isi, nie wiem z jakiego drewna jest skrzynia, może z orzecha. Wielkość? Powiedziałabym, że małego kufra podróżnego.
Niezwykle ciekawe!
Jak to zaraz widać, w jakim ustroju przekład wydawano.
‚”God’s in his heaven, all’s right with the world”,’ whispered Anne softly.
Wannabe – imponujesz mi, jesteś bardzo dzielna. :)
Dzień dobry.
Pożyczyłam sobie „Leśną boginkę” – jak Wójt poleca, to wiadomo.
Pożyczę „Przewodnika stada” – mają w mojej bibliotece.
A ostatnio kupiłam czasopismo „Hi-Fi i muzyka” i przeczytałam felieton Alka.
Pozdrowienia
Przyłączam się do chmury dobrych myśli, słów otuchy, dopingujących okrzyków i zaciśniętych kciuków dla Wannabe. Trzymaj się, dzielna dziewczyno!!! :-)
Pozdrawiam DUA i Księgowych.
Wannabe – jesli mozna cos Ci poradzic. Kiedys przeczytalam zdanie B. Pawlikowskiej „Bedzie jak bedzie- wierze, ze bedzie dobrze”. Ciagle je sobie powtarzam. Kardiochirurgia robi postepy z roku na rok. Moj lekarz mowil mi przed 5 laty zupelnie cos innego (w sprawie roznych zabiegow) niz teraz. Zabiegi sa coraz mniej inwazyjne, coraz szybciej trwaja i wychodzi sie po 2 dniach! Dobrze, ze mozesz spokojnie zyc te 20 lat miedzy zabiegami. Nie mysl, co bedzie- po co? Nikt tego nie wie. Tak jak mowi moj syn parafrazujac znane przyslowie „Nie mow WOW, zanim sie nie zakochasz!”
Wannabe droga, jak wspaniale czytac wiesci od Ciebie! Ciesze sie, ze juz jest dobrze, trzymam kciuki i pozdrawiam cieplo. Jestes bardzo dzielna!
Kochana DUA, przeklady, ktore kupilam, wydaja mi sie niezle (a nie zawsze tak jest, bo kiedys zakupilam „Mala ksiezniczke” po wlosku i okazala sie skrocona wersja, do ktorej dodano to i owo, cos okropnego, szybko sie jej pozbylam). Nie czytalam tych ksiazek w calosci (z braku czasu, bo z przyjemnoscia bym to zrobila), ale podczytalam fragmenty. Intuicyjnie czuje, ze przeklad jest dosc dobry, gdy zgadzaja sie szczegoly i konstrukcja zdan (wiele z nich znam na pamiec). Pollyanna i ksiazki Kästnera brzmia po wlosku podobnie jak po polsku (nie doslownie, oczywiscie, ale w sensie rytmu, konstrukcji zdan, stopnia trudnosci jezyka). „Anie” trudniej mi ocenic, przeklady wydaja mi sie porzadnie zrobione (kazdy z tomow, ktore mam, tlumaczyl ktos inny), ale pewne fragmenty chetnie bym sprawdzila w oryginale, ktorego nie mam pod reka.
Na przyklad: pamietam, ze „Ania z Zielonego Wzgorza” konczy sie w polskiej wersji slowami: ” – Zycie jest piekne” – szepnela Ania z zachwytem”. A we wloskiej: „- Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli – szepnela Ania, chylac glowe”. Ktos pamieta, jak jest w oryginale?
Z kolei z „Ani z Avonlea” pamietam zdanie Ani pierwszego dnia w szkole, w ktorej uczyla: „Otworzcie ksiazke, prosze”, a we wloskiej jest „Otworzcie Biblie, prosze”.
Przeklad Ani na wloski? Ambitne zadanie, gdyz nie tlumacze z angielskiego (przynajmniej na razie!). Czytam to i owo po angielsku, ale przeklad (zwlaszcza powiesci) to jednak co innego.
À propos – jedna z moich najnowszych lektur to „Przejezyczenie. Rozmowy o przekladzie” Zofii Zaleskiej – bardzo ciekawe i pouczajace!
Wcięło mój komentarz;( Albo też coś sama zachachmęciłam, bo mam dziś swój dzień. Byłam przekonana, że jazdę mam na 10-ą, a o 9.02 instruktorka zadzwoniła pytając, dlaczego mnie jeszcze nie ma na maneżu. Nawet wytłumaczyć się jak człowiek nie umiałam, bo właściwie pojęcia nie mam, jak mi się to udało.
Wannabe, ale się cieszę, że już jesteś w domeczku:)
Sowo P., no i proszę, uległam złudzeniu aptecznemu! I jak tu wierzyć zmysłom?
A te skrzynie na pierniki są jakiej wielkości? I z jakiego drewna?
Chesterko, świetnie że zaczęłaś od Agathy! Najbardziej lubię te, w których w rolę detektywów wcielają się Tuppence i Tommy Beresfordowie, potem te z Miss Marple, a potem z Poirotem. Ale do wszystkich wracam.
Anito, Masz doskonały gust, jak widzę. E.H.Shepard!
Przepadam.
Burnett: tak, o tej książce mowa. Scoiattolo czytała i jest zachwycona. Podobnie jak, najwyraźniej, ogromna publiczność, bowiem książka jest wyczerpana do imentu.
I tu, Chesterko, wygrywają ci, którzy potrafią czytać w oryginale!
Alku, ucieszyłam się, że jesteś i że zdrów (już zaczynałam źle myśleć o Twoim kręgosłupie!). Bardzo dziękuję za wskazanie „Przewodnika stada” – nota bene, sam się kimś takim stałeś w przypadku tej książki, jak to już widać z naszych wpisów. Spiritus movens plus perednica.
Tak, bardzo udana książka, autorka musi być miłą osobą, z tą dociekliwą, przewrotną inteligencją i mnóstwem wdzięku.
Przekład jest błyskotliwy.
Natychmiast popadłam w fazę Willisowską i odstawiam Dorothy Sayers, jak tylko skończę „Five Red Herrings”, która to książka z lekka mnie znużyła z powodu drobiazgowego obliczania alibi dla jakiejś dziesiątki podejrzanych. Powieść utknęła na małej mieliźnie, aż zasnęłam przy lekturze i nie ciekawi mnie już dzisiaj, jak Lord Peter przeliczył te godziny odjazdu pociągów.
Zaraz sobie wyszukam informacje o filmie z błękitnookim Peterem O’Toole, którego lubię (ale tylko w młodej wersji, jako zły staruch zrobił się nieestetyczny).
A czy znasz stary film z Cary Grantem i Katherine Hepburn „Drapieżne maleństwo”? Też z życia naukowców. Podobnie jak „Małpia kuracja”.
Dzień dobry!
Miło pomyśleć, że Wannabe wraca w szybkim tempie do formy.
„Poboli i przestanie”, Wannabe, jak mówi mądrość ludowa.
Dzień dobry DUA , dzień dobry Wszystkim!
Wannabe, trzymaj się, uściski.
Lecę pracować.
Miłego piątku!
Pa!
PS. Lubię Was.
P.S. Próbowałem przebić się przez 750 komentarzy w tym wątku, ale umarłem. Robienie sobie zaległości w lekturze nie jest rzeczą rozsądną, w takich razach to wychodzi.
Dobranoc wszystkim obecnym ze szczególnym uwzględnieniem. (To chyba z grubsza odpowiednie powitanie na godzinę pierwszą w nocy?). Droga UA, cieszę się, że „Przewodnik” dał Pani trochę estetycznej satysfakcji. Z powodu uprawianego zawodu jest to dla mnie książka o życiu (razem z „Poniedziałkiem” Strugackich). „Jeden inżynier jest agentem wywiadu, jeden agentem kontrwywiadu… Szara codzienność świata nauki”, jak to słusznie napisał znany poeta Stanisław B. Lubię też oglądać filmy o szalonych naukowcach, knujących w celu zapanowania nad światem. Skrzywienie zawodowe, albo szukam inspiracji. Dużo radości dał mi film z Peterem O’Toole’em i Mariel Hemingway, w którym O’Toole pracował nad Obrazem Całości, w międzyczasie dokładając starań, aby Mariel urodziła jego żonę. Na szczęście z czasem nabrał rozumu i był happy end. Nauka to potęga.
Zaguzdrałam się z moim poprzednim wpisem i tyle się w tym czasie wydarzyło!
Chesterko, w czyim tłumaczeniu jest ten audiobook? Nie wydaje mi się, żeby takie skracanie stosowano powszechnie w tłumaczeniach Christie. Ja polecam tłumaczenia Tadeusza Dehnela – są zupełnie odmienne od pozostałych (potwierdzone naukowo! :)) i bogate językowo, że tak powiem.
Mnie też wzruszyło to zdanie „Myślę, że to miłość sprawia”. Przeglądanie tej Księgi jest dla mnie często przedłużeniem Jeżycjady, właśnie ze względu na pojawiające się znienacka podobne stwierdzenia. Dające do myślenia, podnoszące na duchu, budujące – zupełnie jakby wyjęte spomiędzy ukochanych stron.
I jeszcze słóweczko o nowych tłumaczeniach klasyków (Sowa P. wspomniała o Alicji). Polecam tłumaczenie Alicji autorstwa Grzegorza Wasowskiego. Chociaż tłumaczenie to złe słowo – sam autor (tłumaczenia, rzecz jasna) używa sformułowania „niewierny przekład”. Myślę, że tytuł – „Perypetie Alicji na Czarytorium” – mówi sam za siebie. Bardzo interesujące przedsięwzięcie, być może raczej dla tych już znających treść, ale może niekoniecznie, do tego z pięknymi, dawnymi ilustracjami. Do zdobycia głównie na stronie Państwa Wasowskich.
Dla chcącego nic trudnego! Myślę, że tak można najlepiej podsumować zarówno Pani informacje, DUA, o odważnej parze sunącej przez świat wadliwym wehikułem, jak i rozważania o dążeniu do wiedzy :)
Droga DUA – „The One I Knew the Best of All” (do chyba tę książkę Burnett chciała Pani upolować?) można znaleźć na stronie gigant.pl, ale za astronomiczną kwotę. Czy to wydanie „Tajemniczego ogrodu” zakupione przez Panią jest właśnie wydawnictwa Zysk? Dla mnie aura wciąż jak najbardziej tajemniczo ogrodowa. Tylko czekam, aż spotkam na swej drodze jakiegoś gila :) A co do filmu z Shirley Temple – mam go na kasecie VHS i oglądałam go na okrągło, dziecięciem będąc :)
A propos ilustracji klasyków literatury angielskiej – bardzo podoba mi się wydanie „O czym szumią wierzby” z ilustracjami E. H. Sheparda. Teraz na Wikipedii wypatrzyłam, że zilustrował też „Tajemniczy ogród”. Co za niespodzianka! Kiedyś na amazonie wypatrzyłam przepięknie ilustrowaną autobiografię pana Ernesta, ale jeszcze nie zakupiłam :)
Chciałam też dorzucić parę słów o „Ciotce Zgryzotce”. Wydaje mi się, że na jej twarzy widać przekorny „uśmieszek”, jakby spłatała jakiegoś niewinnego figla. A ponadto wygląda na bardzo rozemocjonowaną (to pewnie przez te rumieńce) i… zakochaną.
DUA, ja się cieszę szaleńczo z takiego czytania synchronicznego! Pełna zgoda: wdzięczna, inteligentna, zastanawiająca lektura. I z humorem!
Dobranoc!
Google Translate tłumaczy to jako „Zawsze pod opieką”.
Pasuje.
Bożenko, jesteś kochana dziewczyna!
Aaa! To wydanie z ilustracjami Uniechowskiego?! (Mistrz, mistrz!). Gratuluję.
Blablubo, a właśnie, świetne, co? Fajnie, żeśmy razem czytały.
Ściskam mocno i mówię DOBRANOC!
Kochana Wannabe! Jesteś! Mam nadzieję, że czułaś, jak do Ciebie płyną nasze myśli. Dobrze, że ból już minął – wiesz, on ma to do siebie, że mija i potem się go nie pamięta. Ale jakże warto było przez to przejść! Sama to już widzisz.
Nie martw się tym, że będziesz go przeżywać co jakiś czas – bo wszyscy tak mamy. Leki także towarzyszą większości z nas, nawet małym dzieciom się je aplikuje.
Jesteś bardzo dzielna, brawo za decyzję i za wytrzymałość, a mądrość Twoją podziwiam od dawna!
Tak jest, medycyna przywróciła Ci młodość i ostatecznie przywróci Ci zdrowie – choćby nawet nie stuprocentowe. Ale jakże swobodnie teraz pofruniesz do Japonii!
A właśnie: co znaczą te Twoje japońskie słowa?
Ściskam Cię czule, dzieciaczku!
Mamo Isi, potwierdzam ninejszym, że wszystkie formy na wystawie są wklęsłe. To JEST złudzenie optyczne! Złudzenie wkęsłej maski, ponoć tak się to nazywa. Ciekawe, że pojawia się ono już w momencie przyłożenia wizjera aparatu do oka. Ale, Beatuszka nie nadmieniła jeszcze, że na wystawie są piękne, zabytkowe ule figuralne z Lwówka Śląskiego, skrzynie piernikowe i pieczęcie cechowe. A zatem, kto jeszcze nie był, niech idzie zwiedzać.
Duśko, a jutro jeden Przewodnik będzie zwrócony do Jagiellonki:) Skończyłam. Mniam.
Chesterko, to nie jest normalna praktyka, to jest zwykły rozbój!!!
Tak, lady Agatha jest znakomita na takie pierwsze czytanie.
Zobaczysz, niebawem dojdziesz do Ellis Peters.:)))
Nie masz jak czytanie w oryginale (Connie Willis też sobie taką kupiłam, będzie miła w konsumpcji).
Sowo, już Ci nie powiem teraz, czyje są te ilustracje w „Tajemniczym ogrodzie” (wiem tylko, że angielskie i że prześliczne), a to dlatego, że książkę – wraz z większością dzisiejszych zdobyczy – od razu wręczyłam pewnej istotce. Ale jutro się dowiem.
Kris, Sowo, no mówię Wam, z tymi przekładami bywa marnie.
Może Twoją życiową rolą, Kris, będzie przełożenie całej „Ani” na włoski?
O, nie wiedziałam, że czekała tu na mnie słodka nagroda :) Kochane, dziękuję! Helenko, Magda.leno, Wasze miłe słowa sprawiły mi tyle radości! ESD – no, no :) A słowa Pani Małgorzaty – tu popełniam plagiat z Helenki – to tym razem dla mnie – niczym order :)
Księga Gości rzeczywiście ma wpisany w swą istotę dar łączenia; to już niezwykły talent MM. Jestem przecież jeszcze wśród Księgowych „zielona”, a tak mi już tutaj dobrze.
Ciekawe – a może oczywiste – jak wiele jest podobieństw wśród „ludzi znających Józefa”. Wspomniana przez Helenkę „Mała księżniczka” należy do najulubieńszych książek mego dzieciństwa. I ona także była przekazywana w łańcuchu pokoleń. Zauroczona nią moja Mama kupiła mi ją – właśnie sprawdziłam rok wydania – kiedy miałam cztery lata; teraz ten zaczytany egzemplarz, z pełnymi czaru ilustracjami Antoniego Uniechowskiego, stoi na półce mojej Córki.
Czytałam tu sobie z uśmiechem o tych rodzinnych łańcuchach, o dziedziczeniu upodobań – i nagle moment wzruszenia. Jedno zdanie MM: „Myślę, że to miłość sprawia”.
Nieoczekiwanie wskazane, wprost nazwane, uświadomione innym obecne w codzienności rzeczy wielkie.
Dzień dobry. Itsumo osewa ni natte orimasu.
Rzecz potoczyła się niezwykle sprawnie i już od wczorajszego wieczora jestem w domu. Udało się przeskórnie wstawić do serca stent, co pozwoli na wstawienie zastawki tym samym sposobem za 2 miesiące i uchroni mnie przed bardziej inwazyjną operacją. Można powiedzieć, że w pewnym sensie spełniły się moje najskrytsze marzenia.
Wczoraj, kiedy nie było miejsca, które by mnie nie bolało, nagle bardzo mocno uświadomiłam sobie, że wszystkie operacje wad serca są tylko tymczasowe i odraczają dalsze interwencje może na kilka-, kilkanaście lat i że najprawdopodobniej już zawsze przez moje życie będą przewijać się niewbijalne wenflony i różnej formy środki przeciwzakrzepowe, co bardzo załamało i zasmuciło mnie. Ale dziś, kiedy czuję się lepiej, zrozumiałam, że najważniejsze to znajdować się w takiej sytuacji, w której ból mija i że taki stan rzeczy, (przywracający młodość stan rzeczy), jest cudem.
Zgredziku, szybka decyzja to dobra decyzja!;)
A ja właśnie kupiłam inne książki Connie Willis na Allegro.
Jest dobrze.
„Tajemniczy Ogród” z ilustracjami Ingpena, może? A ja kupiłam wczoraj kilka obiecujących adaptacji popularnych baśni (Kopciuszek, Aladyn, Królewna Śnieżka…) z bardzo ładnie wydanej serii, z pięknymi ilustracjami Francesci Rossi, z wyd. Olesiejuk. W dodatku po bardzo przyjemnej cenie, mam tylko nadzieję, że tłumaczenie mnie nie rozczaruje. Darowałam sobie jednak zakup adaptacji klasyki literatury dziecięcej („Pinokio”, „Piotruś Pan”, „Alicja”), bo wydaje mi się, że ich upraszczanie jest zbędne. I jeszcze kupiłam nowe wydanie „żółtych miałów”, niestety bez ilustracji (nie licząc tej na okładce, raczej mało udanej).
Dobry wieczor! A propos ksiazek Burnett (i nie tylko) – w ostatnich miesiacach kupilam Pociechom sporo moich ulubionych powiesci z dziecinstwa po wlosku, daje mi to duzo radosci. Sa to m.in. „Tajemniczy ogrod”, „Mala ksiezniczka”, „Pollyanna”, „Ania czy Mania” (po wlosku „Podwojna Carlotta” :) ), „Emil i detektywi” i inne pozycje Kästnera… I oczywiscie „Ania z Zielonego Wzgorza” oraz „Ania z Avonlea”. Znalezienie tej ostatniej pozycji bylo nielatwe (a Sofia juz sie bardzo niecierpliwila), we Wloszech bardzo znany jest pierwszy tom przygod Ani, a dalszych nie wznawiano od dawna… Dziwne. W koncu znalazlam wloska wersje „Ani z Avonlea” w USA! A przesylka szla prawie miesiac, moze dlatego, ze byl to okres swiateczny.
Daniel z kolei przepada za Sherlockiem Holmesem i opowiadaniami Poe.
Lubie podczytywac wloskie wersje ksiazek znajomych z dziecinstwa, zabawne uczucie. Milo tez sobie porownac wloski przeklad z polskim.
Hop, hop, Connie Willis odnalazła się w Bibliotece Jagiellońskiej:). Kto pierwszy, ten lepszy:p. Niektórzy już jednak co nieco zarezerwowali, he, he.
Dobry wieczór! Kochana DUA! Czytam po angielsku! A już myślałam, że wyjatkowy tępak ze mnie w tej materii. Mama Isi poradziła mi rozpoczać od Agaty Christie i to był strzał w dziesiatkę!(dziękuję:D!). Do tej pory inne lektury szybko mnie zniechęcały.
Po przeczytaniu rozdziału (Zabóstwo Rogera Ackroyda), porównuję z tłumaczeniem na audiobooku. I tu rozczarowanie – tłumaczenie jest okrutnie skrócone!!:( Czy to normalna praktyka, jeśli chodzi o przekłady Christie, czy też wina audiobooka?
Zgredziku, pożyczę. Powiedz tylko, czy i jak.
Wszystkie książki Connie Willis są wyczerpane, właśnie to stwierdziłam.
Może poszukam w bibliotekach.
Nie mogę znaleźć Przewodnika Stada.
Prawie jak pan Jourdaine – nawet nie wiem, że mówię prozą!
Oj, nie wiedziałam, że to tego typu strona, trafiłam na nią przypadkiem. Ale skoro teraz już wiem, nie będę tam zaglądać, a film znajdę gdzie indziej:)
Rozważania o przypadku i przeznaczeniu są już w Opium w Rosole.
Z elementami matematycznej teorii chaosu.
Dziękuję, Anette. Dobrze, że to dostrzegłaś. Sama mam w rodzinie takie Łańcuchy, z dziedziczeniem upodobań włącznie. Myślę, że to miłość sprawia.
Helenko, warto oglądać stare filmy. Ale muszę chyba wycofać podany przez ciebie adres, bo to zdaje się piracka strona.
Blablubo, a to ci dopiero!
Miłego czytania!
Nawiązując do wątku trzech pokoleń kobiet czytających Jeżycjadę wśród Księgowych. U mnie w rodzinie owe pokolenia są dwa – oczywiście moja (nasza) Mama, Siostra numer 1 w wieku zbliżonym do mojego tj. 28-29 lat oraz tegoroczna 19-letnia maturzystka (którą od czasu do czasu napominam, aby się uczyła pilnie, bo podzieli los Pulpecji!). Natomiast chciałam się podzielić inną refleksją – piękne jest, że identyczny łańcuch pokoleń występuje w Jeżycjadzie. P. Zuzanna Makowska wspomina o „Krystynie…” Gizeli, ta przekazuje miłość do książki Mili, ta – Gabrieli itd. dochodząc do Agi. Wzrusza mnie bardzo, że Mila Borejko „odziedziczyła” po swojej Mamie miłość do dwóch rzeczy: książki – „Krystyny” i kwiatów – groszków pachnących. Proste, piękne i wzruszające.
A w Jedynce Dzieciom w Programie I Polskiego Radia są właśnie czytane fragmenty „Małej księżniczki”. Zawsze imponowała mi postawa Sary, ta jej godność i dobroć. To właśnie wtedy, gdy została zmuszona do chodzenia w łachmanach i była bardzo źle traktowana przez pannę Minchin, pokazała, że jest prawdziwą księżniczką, ponieważ okazywała szacunek nawet tym, którzy go dla w ogóle nie mieli i nigdy nie odpłacała złem za zło.
Dzisiaj przypadkowo odkryłam też, że na stronie (…) można obejrzeć film o takim tytule z 1939 r. z Shirley Temple w roli głównej. Muszę go koniecznie obejrzeć.
A to fluidy! Ja jestem właśnie za połową „Przewodnika stada”. Nieszczęsna Flip gubi formularz. No, wracam do lektury. Wciągająca.
Dzień dobry, dzień dobry!
Dobrze masz, Justysiu, z tymi Robinami! Też bym takiego chciała w ogródku!
Duśko, ach, pączki z Różą! Dzięki, dzięki!
Skończyłam czytać „Przewodnika stada” Connie Willis i spieszę powiadomić o tym Alka (jeśli tu jeszcze zagląda), oraz Was wszystkich. Ciekawa książka, świeża, z wdziękiem, bardzo inteligentnie poprowadzona, zabawna przy tym i dająca do myślenia. Głównym tematem jest zagadka, która i mnie od dawna frapuje (patrz: „Sprężyna”), mianowicie: co powoduje takie, a nie inne wydarzenia, jaki to zbieg okoliczności – przypadkowych, a może wręcz przeciwnie? – powoduje takie a nie inne konsekwencje, zachowania, a nawet trendy.
Bardzo to zgrabne i miłe w czytaniu. Alku, dziękuję za trop!
Co do tropu od Wiewiórki: autobiografia Frances H. Burnett już od dawna wyczerpana, nigdzie jej nie ma, nawet w antykwariatach.
Za to dziś w Poznaniu (tak, musiałam jechać, niestety, do miasta) kupiłam ze trzy torby pięknych książek, w tym – nowe, ślicznie ilustrowane wydanie „Tajemniczego ogrodu”, i zgrabnego „Małego lorda” plus dwie inne książki dla dzieci z przyjemnej serii wyd. Zysk.
Dzień Dobry!
U nas wczoraj było 16 C, a w ogródku pojawił się robin (drozd amerykański), który zwykle przylatuje z ciepłych krajów końcem marca.
Tak, słoneczniczek jest łatwą byliną dla początkujących, ja też od niego zaczynałam. To znaczy nakupiłam masę różnych bylin (wszystko co było na przecenie końcem wiosny, bo kieszenie świeciły pustkami po zakupie i urządzeniu domu), posadziłam zgodnie z instrukcjami, a teraz po 13 latach „ogródkowania”, widzę, że z tych pierwszych posadzonych bylin, tylko słoneczniczek pozostał. Inne gdzieś zaginęły, przemarzły, coś je zjadło, itp. Tylko etykietki mi po nich pozostały. Później na ich miejscu stopniowo sadziłam inne rośliny, które odkrywałam i poznawałam. Te już nie przepadły.
Słoneczniczek kwitnie od końca lipca do przymrozków, a jeszcze bardziej go polubiłam, gdy zobaczyłam, że nasiona są lubiane przez szczygły – American goldfinch (Spinus tristis).
Pozdrawiam ciepło i przedwiosennie.
Kochana DUA i Księgowi, z okazji Tłustego Czwartku, wraz z córeczką Różą, przynoszę Wszystkim pyszne pączki z różą! Smacznego:)
Dobranoc!
Choć nie jestem wielką znawczynią, to może i ja się przydam miła Otz …..Wspomniane przez DUA liliowce postrzegam jako wdzięczne w uprawie i bardzo dekoracyjne rośliny. Lub choćby poczciwe i piękne jak kawałki nieba które spadły na ziemię : niezapominajki. No i jest bylina, która kocha słońce i jest bardzo wytrzymała, a mianowicie tzw. słoneczniczek :) Pozdrawiam i dobrej nocy wszystkim życzę.
Dziękuję za pozdrowienia.
I za rady. :)
Jutro poczytam w internecie o bylinach:).
Ano bez.
Spokojny podziw.:)
A pejzaze Van Gogha, kochany Starosto? Cezanne’a?
Tez bez emocji?
:)
Pozdrawiam wieczorna pora!
Namawiam Cię wobec tego na byliny, Otz. Łatwo jest wypatrzyć w najróżniejszych poradach, także w internecie, które z bylin lubią słońce i łatwe są w hodowli (floksy! margerytki! ostróżki!).
Wszystkie razem zresztą tworzą piękne grupy.
Pozdrawiam czytające kobiety trzech pokoleń!
Magda.lenie gratuluję!
A Bożence dziękuję!
Dzięki, Helenko. Właśnie miałam prosić Księgowych o pomoc. Problem w tym, że mój ogródek zacieniony nie jest:).
Znowu mam ochotę przeczytać „Jeżycjadę” od początku. Czekam tylko na zwrot „Szóstej klepki”. W mojej rodzinie tę serię czytają trzy pokolenia kobiet, a ja ją im udostępniam.;)
Otz, może wybierz na dobry początek pierwiosnki. Lubią one lekko zacienione miejsca, nie są zbyt skomplikowane w uprawie, można kupić gotowe sadzonki, a kolory mają przeróżne i pięknie prezentują się wiosną ich tęczowe łany.
To ja też dołączę do podziękowań Bożenie :) Konkurs zakończyłam poza podium, ale również dostałam dyplom, przypinkę i zakładki oraz ręcznie skreślone jeżycjadowe pozdrowienia :)
Jest to dla mnie bardzo miła niespodzianka i dowód, że ESD nadal działa. Bożena jest pierwszą, ale mam nadzieję nie ostatnią, osobą z Księgi, z którą nawiązałam kontakt.
Lubię Was czytać, bardzo! I cały czas podziwiam Waszą wiedzę w tak wielu dziedzinach.
Grypa przesłoniła mi oznaki zbliżającej się wiosny. Padłam jej ofiarą (grypy, nie wiosny) i pozarażałam kogo się dało, chociaż, Bóg mi świadkiem, pragnęłam zatrzymać swoje zarazki dla siebie. Odczuwam spadek nastroju i ratuję się zaglądając tutaj, gdzie pesymizm nie ma wstępu. Dobrze, że jesteście!
O rety!
Wspaniała Bożeno, jestem przejęta wdzięcznością!
Helenko, gratuluję i cieszę się bardzo!
Otz, nie ośmielę się udzielać rad, bo sama niedawno dopiero się uczyłam (na własnych błędach). Od róż nie zaczynaj, tyle wiem.;)
A ja, Pani Małgosiu i Drodzy Księgowi, chciałabym tu zamieścić dobre słowo o Bożenie – Bibliotekarce z Pasją. W poniedziałek przyszła moja nagroda, a złożyły się na nią: dyplom, dwie śliczne zakładki z oryginalnym wzorem, przypinka z napisem „Superznawca Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz”, która jest dla mnie niczym order:), miły liścik z pozdrowieniami oraz „Całuski pani Darling” i „Listy do M.M.” Książki te mam już wprawdzie w swojej biblioteczce, ale to nic, podaruję je mojej kuzynce, która też jest wielką fanką Borejków i ich przyjaciół, więc na pewno bardzo się ucieszy. Gdy zajrzałam na stronę biblioteki w Bytomiu, dowiedziałam się, że w marcu planowany jest kolejny konkurs – tym razem będzie on dotyczyć „Feblika”. Jak widać nasza Bożena pomysłów ma bez liku na propagowanie Pani twórczości.
Dzień dobry!
Opisy pracy w ogrodzie brzmią tak zachęcająco! Postanowiłam więc wykorzystać kawałeczek ziemi, który posiadam. Pani Małgosiu, wie pani jakie kwiaty będą dobre dla początkującej ogrodniczki? Mile widziane będą podpowiedzi co do odpowiedniej lektury :).
Nie omieszkam, Sowo luba.
Minerwo, dziś przeczytałam, że nieoczekiwanie obudziły się bieszczadzkie niedźwiedzie!
Niewyspane, pewnie będą rozdrażnione.
Ech, wiosna.
Liliowce mi w ogrodzie wyrastają. Dużo zielonych listków.
Cóż, gdyby były robione ręcznie, to by kosztowały majątek. Rękodzielnicy bardzo się dziś cenią, co samo w sobie jest dobrą postawą, ale niestety często ich wyroby nie są na kieszeń przeciętnego pracownika umysłowego. Czekam zatem na wieści, jak się powiedzie z foremkami pana Słowika.
Po spacerku widzę, że wiosna zbliża się wielkimi krokami. Pączki (nie chodzi mi o te na Tłusty Czwartek ;)) pęcznieją, a leszczyna ma już te dyndające ,,kotki”. I – uwaga! – widziałam żabę! Niezbyt ruchliwą, ale już rozobudzoną!
Prawda, Sowo.
Ale bez emocji.
Dzięki za wiad. pryw.- cacuszka te foremeczki. Ale wyraźnie maszynowej roboty.
Przedkładam nad nie te ręczne, panasłowikowe. Zdaje się, że je zdobędę!
Niektóre pejzaże też są cudem.
Aniu.G, proszę bardzo, trzymaj sobie, ile tylko masz ochotę:)
A to jest w ogóle bardzo szczęśliwe połączenie, Duśko.
Te nierozważne a przyziemne mają gorzej.
Kochana DUA, z portretu bije również rozwaga. Rozważna i romantyczna jest zatem ta nasza dziewczynka:).
P.S. Szczęśliwi ci, którzy widzą słońce! U nas wszystko przesłania drogi smog krakowski… .
Mamo Isi (wiad.pryw.)- „Może Ci się też spodobać” – pod okienkiem z rejestracją.
Dzień dobry wszystkim!
Dzień mamy pełen słońca!
Mamo Isi może nie pal tego drewna czereśniowego. D.H.Lawrence ładnie malował, tylko, że to takie mocno osobiste. Nie mogę jakoś znaleźć w internecie żadnego pejzażu.
Na dobranoc….. dzielę się z Wami swoim zachwytem nad utworem w wykonaniu Szymona Zychowicza pt.” Anna od cokołów „….Dobre myśli dla Wannabe :):)
Portret!
Ulubiony gatunek.
W muzeach biegam od portretu do portretu, obojętnie mijając pejzaże.
Twarz ludzka jest istnym cudem. Pośród innych cudów, oczywiście.
Dobranoc, Celestyno!
Dobranoc wszystkim!
Jest i sliczna, i romantyczna. Te oczy! Rozmarzone i blyszczace. I odrobinke roztrzepana chyba tez.
Ależ nie przepraszaj, Jaśku miły, tu obecność nie jest obowiązkowa!
Jasne, że szkoła pochłania większość Twojego czasu. Wiadomo.
Na pytania Twoje na razie nie odpowiem, ale się cieszę, że uważasz bohaterkę „Ciotki” za śliczną. Chciałam też, żeby była troszkę zabawna, troszkę sprytna i troszkę romantyczna. Czy to widać?
Pozdrawiam cała Rodzinę wesołą!
Rety, ale dawno tu nie byłem u patrząc a te wszystkie komentarze szczerze żałuję! ale przybyłem tu by poczuć dobrą energię i rzecz jasna spróbować zgadnąć tożsamość naszej ślicznej dziewczynki. Czy to Ania bądź Nora? A może dzieciątko Belii? Chociaż raczej nie… no to może na początku zapytam się czy ją znamy?
Gorąca Wszystkich pozdrawiam ,tak aby można było ubierać już krótki rękaw :)() i przepraszam za nieobecność!
Mamo Isi, do pejzazy sie nie dokopalam, ale moze je Lawrence malowal…
(Choc zdecydowanie lepiej pisal niz malowal.)
Milego wieczoru!
Dobry wieczór!
Mamo Isi, bardzo nam miło, że mogliśmy się podzielić zdjęciami z wystawy :-)
Dzisiaj ślę szczególnie ciepłe myśli i dobre życzenia w stronę Wannabe. Dzisiaj i zawsze!
Trzymaj się dzielnie, Kochana!
U nas też sztorm; leje, duje i huczy w kominie. Ciśnienie na wpół do jedenastej i spada.
Kris, skoro dokopałaś się do malarstwa D.H.Lawrence, napisz, czy malował pejzaże, proszę?
Beatuszko, wielkie, wielkie dzięki za możliwość obejrzenia wystawy piernikowej. Wspaniała!
Też cierpliwie czekam na wieści od Wannabe nie tracąc ducha, bo wiadomo życie szpitalne za wielu okazji do wchodzenia w net nie daje.
Patrzę też tęsknie co dzień na ogród, ale na szczęście jest sporo drewna do porąbania, liści do pograbienia, więc może na razie jeszcze zostawię ziemię w spokoju.
Na razie siadam do kryminalnych przygód insp.Felse i jego rodziny:) Idealne zajęcie na długie, zimowe wieczory.
I my z córcią wybrałyśmy się dzisiaj zobaczyć owe formy do pierników. Och, cóż za cudeńka i jaka precyzja w wykonaniu. Mnie najbardziej podobała się Prządka, Abecadło i Lokomotywa. Poza tym formy do masła, cudne. Cieszę się , że są ferie i można trochę nadrobić zaległości. Córka zapytała mnie, czy na tłusty czwartek można upiec pierniczki, bo jej ta wystawa pachnie. No to będą pierniczki. Miłego wieczoru wszystkim.
Tak, Sowo luba, pachnie wiosną! Wiatr przywiał do nas ciepło, las mile ożywiony.
U nas słońca nie było, ale czuć w powietrzu wyraźną zmianę. I, uwaga, uwaga, odkryłam dziś w swoim ogrodzie kwitnące ranniki!. A więc wiosna tuż, tuż. Tylko czekać jak wyjdą przebiśniegi.
Ha!
A to się cieszę, Marysiu!
Jak to miło jest – się przydawać!
To ja dziękuję.
I życzę Ci pomyślności, studia to fraszka w porównaniu ze szkołą: więcej wolności! A to takie ważne.
Ściskam serdecznie!
Pani Małgosiu!
Rok temu zostawiłam tutaj swój komentarz. Byłam tuż przed maturą, stres ogromny… ale pamiętam, że w momencie największego napięcia, po raz kolejny (nie potrafię już zliczyć który!!) sięgnęłam po ,,Szóstą klepkę” i dalej już poszłooo :) W tej chwili jestem już studentką, trwa sesja, znowu natłok pracy i myśli jak to będzie! I własnie teraz znowu trzymam w dłoniach pierwszą część Jeżycjady :) Czuję, że znowu wciągnie mnie to bez reszty. Cudowne jest to, że w każdej chwili mogę wrócić do tych książek i, że zawsze tak samo mnie cieszą, nieważne na jakim etapie życia jestem! Dziękuję <3
Ale piękne foremki do pierników, ale faktycznie pana Slavika ładniejsze i staranniej wyrzeźbione. Za to na polskiej stronie wiewiórka. Oj zachciało mi się podłubać w drewnie czereśniowym( nie umiem). Może jednak kupię dłutko i spróbuję. Klocek drewna w piwnicy się znajdzie.
U nas też rosołek( żydowska penicylina;))
Jutro dynia piżmowa w zapiekance SowyP. Można dostać nie mrożoną( dynię, nie sowę) w dużych sklepach warzywniczych.
Oj, jak mi się chce posiać, pokopać, pograbić. Za wcześnie Capka przeczytałam. Może chociaż kaktusy przesadzę.
A może chociaż szczypiorek na oknie posieję…
MadziuZ, książkę potrzymam jeszcze, dobrze?
Wszyscy myślimy serdecznie o Wannabe i oczywiście czekamy (cierpliwie) na pierwsze dobre wiadomości!
witam Wszystkich Miłych,
uśmiałam się i wzruszyłam czytając Księgę po przerwie. Dziękuję! I jeszcze – wiele nauczyłam, jak zwykle.
Dziś moje serdeczne myśli są przy Wannabe.
A dziewczę na okładkowym portreciku ma coś znajomy uśmiech. Tylko czy ja go znam z natury, czy z literatury…;)
A u nas ….ulewa, a w garnku….”ROSOŁEK MAMY BOREJKO” – dobry na każdą zimową pogodę .Miłego dnia :)
U nas wichura, las huczy. Ale jest słońce!
Królewski z całą pewnością. Tak jest!
Ale śliczna pogoda nam się zrobiła, mam nadzieję, że gdzie indziej też macie tak słonecznie:)
Z ciekawosci sprawdzilam – i Lawrence calkiem sporo malowal, ale dlugo jego obrazow nie wystawiano, ze wzgledu na tematyke… No coz, byl skandalista. A pierwszy jego wiekszy obraz powstal wlasnie w Italii. Jednak.
Usmialam sie z tej izabelowej koszuli!
Charlotko, jest to po prostu kolor królewski. I tego się trzymajmy.
Zdaje się, Charlotko, że nikt naprawdę nie wie, jak dokładnie prezentowała się ta koszula. Tego sobie nie można wyobrazić, tego trzeba by doświadczyć, ale ja się nie kwapię.
No wiecie, muszę teraz koniecznie przekazać dziadkom, żeby jak coś się stanie z czereśnią broń Boże nie spalać drewna! (nie życzę jednak źle tej czereśni)
Ależ ten kolor izabelowaty jest wciągający! Zwłaszcza gdy pomyślałam od strony językowej. Ciekawe jest też jak różnorodnie jest on opisywany w słownikach – bladożółty, jasnożółty, jasnobrązowy, kolor kawy z mlekiem, kolor pośredni pomiędzy białym a brązowym, a także kolor pośredni między białym i żółtym, gdzie dominuje żółty.
A po francusku ten kolor brzmi bardzo ładnie, wcale nie ohydnie: isabelle
O! A to ciekawe!
W zeszlym roku powstal film dokumentalny inspirowany ksiazka Lawrence’a „Sea and Sardinia”, jego rezyserem jest Irlandczyk Mark Cousins. Film nosi tytul „6 Desires: DH Lawrence and Sardinia”. Na YT mozna obejrzec tylko trailer. Film to podobno rodzaj dialogu z Lawrence’m.
Witam, wczoraj chyba zbyt skrotowo i przenosnie odpowiedzialam – chodzilo mi oczywiscie o pejzaze namalowane przez Lawrence’a piorem, jak to Mama Isi tez ujela. Ale kto wie, moze nie tylko takie?
:)
Obrazy Chagalla odnaleziono po latach w małej mieścinie na Costa Brava, Tossa del Mar. Sporo malarzy lubiło spędzać czas nad Morzem Śródziemnym, z zasady byli niewypłacalni, a sławę osiągali po śmierci (jeżeli w ogóle);) D.H.Lawrence w swojej epoce znany był głównie jako pisarz skandalista; obecnie wszyscy o nim zapomnieli. Niestety, chyba wiele on nie malował i to głównie w Anglii, skąd zresztą jego obrazy wypędzono.
Tak więc koncepcja Starosty była jak najbardziej sensowna.
Z tego, co pamiętam z „Sagi”, wydaje mi się, że kolekcja stryja Swithina budziła w reszcie rodziny Forsyte’ów raczej podziw. Natomiast mocno mieszane uczucia odczuł na widok najnowszego nabytku (owej grupy trzech dam z brązu) Bossiney.
Czymkolwiek by malował, i tak by się nie uchowały.:)
Sowo, P., w istocie qui pro quo nam wyszło jak bum cyk cyk;)))
Spytałam się Chris, czy wciąż widuje takie pejzaże,jak te namalowane piórem Lawrence’a, czy łuna miast to uniemożliwia . Odpowiedziała, że i owszem bywają, ale w małych, nadbrzeżnych miasteczkach.
A ponieważ w międzyczasie wyszło na jaw, że Lawrence malował oleje, Starosta ze zdumieniem zauważył, ze to chyba niemożliwe, aby gdziekolwiek się one uchowały przed kolekcjonerami;)
Profesor Raszewski mawiał: „Lubię wiedzieć”.
Wielkie dzięki Ann za wyjaśnienia i za ksiązkowe rekomendację! Lubię historię strojów. Przyjmuję zatem, że to kolor skóry lwa/konia.
Wiesz, Anito, ta dociekliwość wynika z pragnienia poznania prawdy, doprecyzowania rzeczywostości. To jest dokładnie to, o czym mówi Agnieszce Ignacy Grzegorz w „Febliku”. Przywykliśmy myśleć, o kolorze izabelowym jako brudnym i ohydnym, a tu proszę, może jednak jest on kolorem lwiej skóry albo kolorem renesansowego arrasu? Czyż to nie o wiele piękniejsze?
Dzięki, Ann!
(Z dłutownicą racja).
I jeszcze drobiazg, dla bawiących się historią ubiorów polecam szczerze wspaniałe prace Ireny Turnau, niedawno ukazały się też świetne książki Anny Drążkowskiej – proszę choćby spojrzeć na okładkę „Odzieży dziecięcej w Polsce w XVII i XVIII wieku”. Miłego wieczoru, raz jeszcze :-)
Dzień dobry, wpadam przelotem, na sekundkę odpocząć, a tu takie dyskusje się toczą!
Chesterko, pogłaszcz ode mnie Tesię, moje mruczą w podziękowaniu :-) Uśmiecham się do Zuzi!
Sowo, co do cytaciku, był tam: „kontusik izabelowy grodetorowy czarnemi piesakami podszyty”. Kolorem izabelowym w XVII i XVIII wieku nazywano kolor płowy, brudnożółty, ale jednak ciągle odcień żółtego. Kontusik damy był więc całkiem przyjemny – uszyty z żółtawego, ciężkiego jedwabiu bardzo dobrej jakości (grodetur, od gros de Tour), podszyty ciemnym, czarnym futrem. Choć osobiście wolałabym zdecydowanie bez futra, li i jedynie.
Tak coś mi się wydaje, że DUA właśnie poważnie rozpatruje kupno dłutownicy :-) Nie mogę się doczekać!
Dobrego wieczoru, lecę dalej…
Tak, tak, to po to wynaleziono pachnidła.
Potem nieco zmieniono im przeznaczenie.
Nieco.
Muszę zdradzić, że dziś oglądałam ilustracje, które właśnie robi obiecująca autorka Emilia Kiereś, do swojej nowej książki („Haczyk”). No! Powiem Wam! Rozwija mi się córka z książki na książkę.
Książka będzie piękna!
Tak jest, Wójciku.
Ale skąd my wiemy, że ona się nie myła?
Tego legenda nie głosi.
Anito, wczoraj oglądałam sobie w sieci zdjęcia pewnej miłej polskiej pary, która ruszyła w świat wyremontowanym starym busikiem, śpiąc w nim lub też w namiocie i jedząc to, co da się samemu ugotować na palniczku. Ależ zwiedzili!!!
Zdradzają jednak, że samochód im się często psuł.
Ale też poznali wielu miłych i życzliwych ludzi.
Zuziu, ona podobno lubiła zlewać się obficie wodą kolońską.
Oglądam właśnie piękne tapiserie Williama Sheldona, to ponoć przykład na kolor izabeliński. Z takiej tkaniny sama bym chętnie zrobiła sobie suknię.
Myć się w koszuli! Co za proste a genialne rozwiązanie! I ślub zachowany i czystość zachowana. Tylko koloru izabelowego już by nie było :)
DUA – to, co Pani napisała o Profesorze Raszewskim czuć w każdym słowie tych listów. Niezwykły umysł i wielkie serce. Dziękuję, że podzieliła się Pani tą wyjątkową korespondencją. Ciekawie jest też domyślać się, co było między listami.
W takim razie chapeau bas przed Panią Sayers! Taka rekomendacja wystarczy, żeby poświęcić jej swój czas :)
Co do ohydnych upałów – wstydziłyby się krzyżować takie zachwycające plany. Aura powinna to Państwu zrekompensować :)
Z moim wczorajszym wpisem były pewne problemy i to pewnie dlatego. Najpierw pojawił się komunikat, że za szybko chcę wysłać mój post, ale za drugim „wysłaniem” nie było już żadnych sprzeciwów. Pewnie wtedy wkradł się jakiś błąd. Nieistotne, widać komputer sam orzekł, że post niewarty był publikowania :)
Wątek piernikowych foremek kwitnie w najlepsze, a przecież najwyższy czas zainteresować się pączkami.
Dziękuję, dziękuję, pozdrowienia przekażę.
Tak , to jest wspaniałe.
Ja na przykład tak bardzo pokochałam Anię z Zielonego Wzgórza, ponieważ Babcia mi wiele o niej opowiadała, tak wiec mając sześć lat, byłam już po lekturze pierwszych dwóch.
A Jeżycjadą zaraziła mnie Mama. Choć to bardzo pozytywne zarażenie.
:)
Sowo, dzięki za trop. W rzeczy samej, oszczędniejsze te formy i bardziej uproszczone niż tamte czeskie. Wydają się też trochę zbyt płytko cięte.
Ale i tak podoba mi się aniołek i ptaszek też.
Kochana Zuziu, to ja Ci życzę najmilszych ferii! (Jasne, że to są te z ulubioną książką).
Wszystkie wspaniałe kobiety lubią „Krystynę”, to rzecz sprawdzona.
Przekaż, proszę, moje pozdrowienia Babci i Mamie!
Miło, jak się tak łączą lekturami pokolenia kobiece.
Dzień dobry!
Tak sobie myślę, że właściwie to Izabela mogła się myć w koszuli. Nie zdjęłaby jej, a zachowałaby czystość.
Poszłam dzisiaj z babcią na spacer, ja do biblioteki( po biografii Astrid Lindgren musiałam przeczytać resztę jej powieści), a babcia do apteki. I dopiero teraz dowiedziałam się, że moja babcia uwielbia „Krystynę, córkę Lavransa”. Jak ja mogłam tego nie wiedzieć?!
Moja mama ostatnio przeczytała „Feblik”…i nie wiem jak mam opisać jej zachwyt. Mówi, że przypomniała sobie uczucia, które towarzyszyły jej, gdy czytała Jeżycjadę, jako nastoletnia dziewczyna.:))
Nareszcie mam ferie i mogę czytać do woli. :)
A jeszcze mam nowe odkrycia w temacie koloru izabelowego/izabelowatego: Władysław Kopaliński („Słownik mitów”) podaje hipotezę, że kolor maści konia pochodzi od arabskiego słowa hizah, czyli lew. Byłby to więc kolor lwiej skóry. I jeszcze inna hipoteza, ze słownika kolorów wyd. Akal, color isabelino/elisabetano – kolorystyka charakterystyczna dla sztuki czasów panowania angielskiej Elżbiety I (1558-1603). Wymienieni tam są różni artyści tej epoki, jak widzę, ich kolorystyka była ciemna. I tu widzę genezę dla staropolskiej sukni Ann. :)
Z bukszpanu też się robi cynki, tylko pewnie musi być to bardzo wybujały okaz. Można też z klonu cukrowego i grabu.
Jest jedna pani w Polsce, która robi drewniane foremki piernikowe, można zobaczyć na stronie Agnusek kropka i tak dalej, ale droższe i oszczędniejsze w formie niż te czeskie.
Mamo Isi, majaczy mi się, że rzeźba stryja Swithina oburzała innych członków klanu. Może posiadał w domu też oleje, nie pamiętam. A tak w ogóle to mam wrażenie, że w sprawie obrazów Lawrence’a w Waszej rozmowie powstało maleńkie qui pro quo. Chyba, że to ja źle zrozumiałam, co jest bardzo możliwe ;)
Miedzy innymi, Rozmarynie miły.
A trochę też miały mówić o odbiorcach.
I dużo – o profesorze.
I znów przeczytałam „McDusię”. Czy te książki wybrane przez profesora Dmuchawca dla jego podopiecznych to ulubione lektury DUA?
Przepraszam, że się powtarzam, ale lubię wracać do TAMTEGO CZASU :)
Ach, prawda.:)))
Zakaz jest o wiele skuteczniejszy;)
To raczej im nakaż, maleństwom niewinnym. Niechaj kopią.:))
BeatoS, pamiętam, pisałaś kiedyś o tym, żeśmy z jednej gałęzi ptaszynami.
Widzę, że czekają mnie dzieła na miarę Heraklesa;) Chyba muszę stanowczo zakazać maleństwom kopania wokół czereśni. Efekt murowany, a czereśnia wykopana wraz z korzeniami w parę dni;)
Och, DUA :) Jam też tam swego czasu nauki pobierała i wiele razy bywało , że człowiek chodził z głową niczym dynia usiłując sensownie wybrnąć z jakiegoś trudnego zadania……dajmy na to :”OPAKOWANIE NA GŁOWĘ „,
albo formę przestrzenną z papieru, na której można stanąć i nie zawali się itp. Był to jednak ciekawy czas, który sprawił m.in. , że jestem tym kim jestem.. niezależnie od tego, czy to dobrze, czy zle :-)
Tak! Kopiowałam drzeworyt!
Brawo, Jas!
Co do dłutownicy: pewnie, że łatwiej będzie niż dziubać ręcznie.
Drewno czereśniowe jest piękne, z lekka różowawe. Dlatego go nie spaliliśmy po wycięciu – szkoda było takiego cuda.
A teraz, po tylu latach leżakowania, jeszcze nabrało odcienia brązowawego.
A swoją drogą, najładniej się starzeje drewno jesionowe: początkowo jasne, z wiekiem nabiera ciepłego koloru miodowego. Mam takie regały i komódki, więc wiem.
Docenia się najbardziej dzieło, jak spróbuje się je skopiować, albo namalować podobne, wtedy można zobaczyć mistrzostwo. A czy „Czterech jeźdźców Apokalipsy” to nie jest drzeworyt? Te, co widziałam to były akwaforty czy miedzioryty, jeden z nich to „Rycerz, Śmierć i Diabeł” (245 x 188 mm), ale w internecie nie widać co dzieje się z kreską i igłą, jeszcze czegoś takiego nie widziałam, bo właściwie nie widziałam jego oryginalnych akwafort zwłaszcza z odległości ok. 5 cm.
Ta dłutownica jest firmy Proxxon, to dobra firma, są i inne. Z dłutownicą rzeźbienie od strony technicznej nie jest chyba takie trudne. Ciekawe jak wygląda rzeźbienie w różnych gatunkach drewna. Mąż robił zabudowę drewnianą do naszego mieszkania, prosiłam go, by nie używał już sosny, przecież takie drewno z owocowego drzewa to już jest dzieło sztuki i ozdoba.
You’re welcome. Właśnie wymieniłam się wrażeniami z wystawy ze znajomą, trzeba się będzie spotkać, by czegoś się jeszcze dowiedzieć. Znajoma jest po osiemdziesiątce i świetnie maluje, starzy artyści są jak dobre obrazy im starszy tym cenniejszy.
Racja, to cuda.
A my na studiach mieliśmy zadanie: skopiować (w powiększeniu) za pomocą piórka i tuszu wybrany fragment miedziorytu Dürera. Wybrałam wycinek z „Czterech jeźdźców Apokalipsy” z tkaniną powiewającą na tle obłoków. O rety! To było bardzo trudne. I dlatego mi się podobało.
Jas, dzięki za wiadomość o istnieniu dłutownicy. Jestem coraz bliżej tych foremek piernikowych. Drewno już mam.
Widziałam na ostatniej wystawie w Gdańsku rzeźbiony obraz, chyba z XV w., rzeźbę z bukszpanu, nie wiedziałam, że ma takie ładny kolor, tylko nie wiem czy to z korzenia tego bukszpanu, czy z pnia. Mamo Isi wykop może też korzeń tej czereśni, może być jeszcze bardziej interesujący niż pień.
Mąż ma w pracy dłuto elektryczne (dłutownica), zastępuje dłuto. Skuszę się i wypróbuję! W ogóle kocham drewno, mam nawet kawałek stołu z imadłem, kiedyś wyrzeźbiłam sobie gałkę do szuflady w kształcie rączki (każdy kto ją chwyta robi duże oczy ze zdziwienia), a teraz widzę, że jest ona podobna do reki córki. Niedługo nie będzie podobna, bo za mała…
Na wspomnianej wystawie były takie cudne obrazy, ojej! Właściwie każdy z XV-XII w. to pod jakimś względem istny cud. Nie widziałam dotąd miedziorytów Durera, czy Rembrandta z tak bliska, trudno uwierzyć w to, że je zrobili ludzie, tak delikatna, a zarazem precyzyjna ręka, a co to za narzędzia, nie pojmuję.
Te talenty to taka piękna rzecz! A ile ich jest!
To prawda, Anito. Cudowna lektura. Bo też był to cudowny, dobry i mądry człowiek o wielkiej wiedzy i niezwykłej niezależności ducha. A w dodatku – obdarzony był wyjątkowym poczuciem humoru.
Anito, niczego tu wczorajszego nie widzę. No, nie wiem!
Co do Dorothy Sayers: nie, jej zagadki kryminalne nie są szczególnie frapujące, są raczej bez wigoru. Frapujący jest za to właśnie jej styl. Wydaje się, że sama nie była szczególnie zafascynowana zbrodniami, a zajmowali ją przede wszystkim ludzie – ich natura, ich słabości i wady, ich zalety i chwile wielkości, ich śmiesznostki. Pisze o nich z dystansem i wspaniałą biegłością. To jest znakomita powieściopisarka, po prostu, która zajęła się akurat powieścią kryminalną. Była wybitną kobietą – jedną z pierwszych absolwentek Oxfordu, przetłumaczyła Dantego.
Ciekawie się czyta!
Co do podróży: tak, była zaplanowana przez nasze kochane dzieci, ale daleko z panem Musierowiczem nie ujechaliśmy. Upały skutecznie nas przyhamowały.
„Ciotka Zgryzotka” ma szanse!
I jeszcze w temacie lektur chciałam dodać, że po przeczytaniu „Feblika” utrzymuję się w klimacie Jeżycjady i czytam sobie po kawałeczku listy prof. Raszewskiego do Pani. Dopiero niedawno dowiedziałam się o tej książce i to całkiem przez przypadek. CU-DO-WNA lektura. Brakuje mi słów, żeby ją odpowiednio zachwalić :)
Dzień dobry wszystkim! Duże wewnętrznego słońca w ten pochmurny (przynajmniej tutaj) dzień :)
Mój wczorajszy komentarz zaginął gdzieś na łączach, ale to żadna strata dla świata. Chciałam tylko podziękować K8 za (p)odpowiedź :)
Droga DUA, widzę że jest Pani stworzeniem nocnym :) Czy Pani zdaniem kryminały Dorothy Sayers poza wspaniałym stylem zawierają wystarczająco frapującą zagadkę?
Podróż dookoła Europy, a nawet świata?! Aż się zakręciło w głowie :) Cóż za wspaniałe i śmiałe plany. Wobec takich planów nawet „Ciotka Zgryzotka” musi ustąpić. W naszym interesie, tj. niecierpliwych czytelników, byłoby jak najpóźniejsze nadejście wiosny, żeby ogród nie wzywał DUA zbyt prędko. Z drugiej strony nie wiadomo, jakie inspirujące myśli czyhają w grządkach, więc może warto poczekać :)
Tymczasem w moje okolice wraz z nastaniem lutego powróciła zima, ale zmroziła tylko okoliczne pola i lekko je przyprószyła. Pewnie tylko się droczy.
Legendy jeszcze dokładają postać kolejnej Izabeli, Izabeli II Burbońskiej (przełom wieków XIX i XX). Ta ponoć generalnie stroniła od mycia i kołnierzyki jej koszul po pewnym czasie przybierały kolor brudnozielonkawy. To jest właśnie ta postać, z którą zwykło się identyfikować kolor izabelowy w Polsce. Zajrzałam też do źródeł hiszpańskich, ale tam wszelkie te odmiany koloru przyjęło się określać tym samym przymiotnikiem, isabelino lub isabelo. Co ciekawe, słownik Królewskiej Akademii podaje, że jest to kolor perłowy (ten maści końskiej), choć w rzeczywistości konie izabelowate mają przeróżne kolory, od jasnobrązowego do kremowego. Zastanawia mnie zatem ta suknia opisana u Ann, rzekomo ciemna! Bo nie wydaje się, żeby miała być jasnobrązowa, perłowa, ani tym bardziej brudnozielona. Co Ty na to, Ann?
A, jeszcze takie uściślenie w sprawie kolorów: maść izabelowata to nie to samo co kolor izabelowy! Nazwa końskiej maści wzięła się od królowej Izabeli Portugalskiej, a nie tej z Habsburgów. Była królową Castilla y León i żyła w XV wieku. Jako miłośniczka koni o złotej (brązowawej) maści, dała początek ich nowej nazwie – ysabellas. Podobno podarowała kilka egzemplarzy Cortezowi i tak zawędrowały do Ameryki. Kolor izabelowy natomiast, choć przypisuje się wspomnianej wcześniej Izabeli Habsburskiej, podobno pojawił się w literaturze dużo wcześniej, stąd hipoteza, że jednak powstał za przyczyną Izabeli Katolickiej, ślubującej brak higieny w oblężonej Grenadzie. Ot, legendy.
Dobranoc.
O, Dziadek, tak! – to byłoby cudo!
Hej, to miała być podróż dookoła świata, Sowo. :)))
Lecz to jak ziarno na kamień rzucać. Nie zakiełkuje.
Dobranoc! Czytać idę. Alka nie ma, to chyłkiem odkładam „Przewodnika stada” na potem i ruszam z nową Dorothy Sayers („Five Red Herrings”).
Jak ona elegancko, świetnie pisze!
Reszta potem.
A potem przyjdzie upalne lato i DUA znowu wyjedzie w podróż po Europie. ;)
Sovickę zaraz sobie upatrzyłam, ale zastanawiam się, czy nie dałoby się zamówić u pana Słowika czegoś spoza katalogu. Norymberskiego Dziadka do Orzechów, na ten przykład.
Munro nie, to była książka europejska.
Chyba się już nie przypomni, za dużo czasu upłynęło, ale może jeszcze na nią wpadnę.
Dziękuję za odpowiedź, dobranoc :)
Może Munro, Madziu?
Strzelam, bo nie pamiętam czegoś takiego.
Machnij ręką właściwie. Samo się przypomni za jakiś czas.
Agato Karolino, dobry wieczór i dziękuję za pochwałę!
Jak ładnie napisałaś o porach roku! („A ja lubię wszystkie cztery pory roku, bo – każda z nich – wiosna, lato, jesień, zima przypomina mi – cie-e-ebie”! – była kiedyś taka piosenka).
„Jesienną dziewczynę” Przybory i Wasowskiego też nadzwyczajnie lubię, tak więc jest oczywiste, że mamy wspólne upodobania. Co jak najlepiej rokuje dla „Ciotki Zgryzotki”!
Dobrze by było zdążyć z powieścią na najbliższą jesień. Ale zobaczymy. (Przyjdzie wiosna i znowu mnie wciągnie do ogrodu).
Dobry wieczór!
Pani Małgosiu!
Widziałam kiedyś w księgarni książkę: żółta, twarda oprawa (z brązowym elementem na środku: drewniane drzwi, ew. okiennica),względnie nowe wydanie, tytuł znany z zagadek. Nie kupiłam jej wtedy, bo zrobiłam takie zakupy, że brakło mi środków. Miałam wrócić, ale niestety zapomniałam, co to za książka (nie wiem jak to się mogło stać). Dręczy mnie ta okładka od dwóch miesięcy, ale blokada nie ustępuje, a księgarz nie umiał pomóc. Czy Pani może wie, co to mógł być za tytuł? Albo ktoś z Księgowych?
Książka pisana najprawdopodobniej przez kobietę, niepolską. Wiem, że to dziwne, ale proszę o podpowiedź :)
Jaka piękna okładka! Na jej widok natychmiast zaczęłam śpiewać „Jesienną dziewczynę” Jeremiego.
Jesień to jedna z moich czterech ulubionych pór roku…
Ścinaj i przesusz w piwnicy, Mamo Isi. Pan Piotruś na pewno da radę beranka wyrzezać. I cynka.
Racja, Bożenko, jeszcze i sowa śliczna tam jest!
Dwa lata temu uschła nam stara czereśnia. Zapewne drewno już solidnie wyschło i gdyby ktoś chciał z niego ten cynk wyrzezać, to bym przestała się smucić, że uschło, bo w zbożnym celu to uczyniło;) Tylko jeszcze trzeba by je wyciąć i już można brać. Mam nadzieję, że żaden robal w nie nie wlazł, ale to się dopiero okaże, jak zostanie ścięte.
Dobry wieczór, DUA i wszystkie Miłe Panie; dzięki za foremkową przygodę! Obejrzałam wszystko, co się dało :) Myślę, że pan Slavik wyrzeźbił sovicke specjalnie dla Sowy P. :) A jakież on robi rozkoszne radełka do ciasta, ech!
Przekazałam prośbę Adamowi, Sowo, popatrzył i zapytał tylko: co to cynk.
Myślę, że jak już się wyrobi w foremkach, to cynk już pójdzie jak z płatka.
Beranek jest cudny. I konicek. I holoubicka też. Wszystkie mi się podobają.
Nie wytrzymałam: formeki amerykańskie są właśnie z drzewa czereśniowego. Z czereśni też wyrabiano kiedyś instrumenty dęte drewniane. Beatuszko, a Adam nie wydłubałby mi cynku? Skoro DUA ma odleżakowane drewno na zbyciu… :D
O, świetnie! Jak przejdę z fazy namów do fazy realizacji to dam znać :-D
Tak słyszałam, że grusza najlepsza.
Śliczne te formy. Zarówno Beatuszkowe (tzn. muzealne) jak i Slavikowe :)
Co do sennej herbatki, to raczej była to ta marokańska, uwielbiam takie ciekawe smaki!
A narciarką to bym siebie nie nazwała, jeśli już, to bardzo początkującą – to taki drugi wypad w życiu. Ale narty bardzo mi się spodobały :)
Powinna być grusza. Miękka jest.
A ja mam, wyobraź sobie, w piwnicy, kilkunastoletnie już suche kłody z pnia starej czereśni. Jakby co, to Ci dam.:)
A to go namówię!
Niech się chłopak wykaże. Tylko skąd wziąć klocki z drzew owocowych dobrze wysuszone?
Same ciekawe wiadomości!
Sowo, dzięki.
Wiewiórko, wielki mam apetyt na tę książkę.
I właśnie, Mamo Isi, te formy, co widzisz jako wypukłe, to są te dwuczęściowe, składane. Sklejane pierniczki wieszano w ramach ozdoby na choince. I to już naprawdę mój ostatni wpis dzisiaj.
Ach i zapomniałam odpowiedzieć na pytanie Starosty, a to niegrzecznie. Więc odpowiadam teraz. Tak, zgadza się, że jak coś jest bardzo angielskie, to jest równocześnie urocze. Mamy na myśli oczywiście tę klasyczną angielskość, prawda? Bo współczesna Anglia już mi się tak bardzo nie podoba.
Ale w ” Leśnej bogince” jest właśnie stara, dobra angielskość. Na przykład: „A ponieważ rodzice Dzieci z Placu bardzo dbali o to, by wyrażały się one poprawnie, jako że w Anglii poprawny sposób mówienia jest oznaką dobrych manier, … itd.” Nadal bardzo polecam, szczególnie naszym księgowym dziewczynkom, bo to literatura dziecięca. Ale ja bardzo lubię literaturę dziecięcą, więc czytam z rozkoszą. Najwspanialszy jest rozdział, gdy Osóbka ( główna postać) odkrywa Sekreterę! „- To dziecko znów czyta książkę! – wołały zewsząd oburzone głosy, kiedy Osóbka – wysłana na dół albo na górę po jakiś drobiazg – natrafiała na książkę i nie potrafiła się oprzeć pokusie. Zapominając o poleceniu, przysiadała gdzieś na schodku, żeby przejrzeć parę stron. Przeżycie było niezwykłe; aż serce zatrzymywało się na chwilę w dziecięcej piersi, a potem waliło głucho w poczuciu winy, kiedy przyłapana na gorącym uczynku… ..To było jak nałóg, którego nie można przezwyciężyć.” Osóbką jest oczywiście sama Burnett, gdyż jest to książka autobiograficzna.
Dziecko zniknęło na dłużej w pokoju babci, to jeszcze dopowiem, że te duże, ponad metrowe formy, były formami jakie wykonywali czeladnicy na egzaminie, bo rzezanie form należało do ich obowiązku. Wypiekano też z nich pierniki, które można było wygrać na jarmarkowej strzelnicy. Natomiast te przestrzenne, to tzw. deski tragantowe, pierwotnie służyły do robienia figurek cukrowych lub z krochmalu (!), ozdabiano nimi stoły na ucztach dworskich. Dopiero później trafiły do kichlarzy, wypiekano każdą połowę piernika oddzielnie, a potem sklejano je lukrem.
Kris, naprawdę?!
To byłby rarytasik. Ale nie chce mi się wierzyć, żeby już ich historycy sztuki (i handlarze) nie wytropili.
Zdaje się, że za parę lat wszystko, co oryginalne, ręcznej roboty etc, będzie bezcenne.
SowoP., (wiad.pryw.), a nie, to pozostańmy przy słowiańskich foremkach. Tańsze, a równie piekne.
Mamo Isi, mysle, ze nadal mozna tu odnalezc obrazy Lawrence’a, zwlaszcza w malych nadmorskich miejscowosciach.
Piernikowa wystawa bardzo ciekawa.
Co do herbatek, bardzo lubie pomaranczowo-cynamonowa Twinings. Pieknie pachnie!
A! To fakt, Beato!
:)
Helenko, musi to być piękna foremka.
Moim zdaniem te foremki to pomysł na złoty interes. sama bym kupiła wszystkie możliwe. Beatuszko, namów Adama. On by wyciosał ręką mocarną, a zarazem precyzyjną.
Pierniki – piernikami, a u nas dzisiaj na podwieczorek były „Małdrzyki Kreski „one są pyyyszne !:)
Sowo (wiad.pryw), na stronie pana snycerza jest cena wszystkich foremek: za jedną zawsze 400 koron.
Ale dam Ci znać, jak mi poszło.
Konik w ofercie jest, ale prostszy niż ten przy tytule.
Ten Mikołajowy piękny, pewnie, że sobie kup.
A ja mam taką rzeźbioną w drewnie foremkę. Przedstawia ona św. Mikołaja z choinką i kupiłam ją od pewnego rzemieślnika we Freiburgu. Właściwie jest ona przeznaczona do wypieku ciasteczek o nazwie Spekulatius i nawet dostałam przepis, jak je wykonać, ale można jej też użyć do wykrawania pierniczków. A skoro już mowa o tych korzennych delikatesach, to piekłam je wczoraj. Oprócz mąki, masła, miodu, przyprawy korzennej oraz proszku do pieczenia dodałam także zmielone migdały, olejek pomarańczowy i rodzynki, i wyszły niczego sobie – takie bursztynowe talarki z rodzynkowymi piegami.
Agnieszko, ależ zapraszam, będzie nam tu bardzo miło z poetką pogawędzić.
Oj, no nie wiem, Wójciku. Bardzo lubię marcypany. I muszę się ich wyrzekać.
Ślub Wiewióreczki zachwycający realizmem!
Ale marcypany, Starosto, to już nie byłoby takie wyrzeczenie. Zwłaszcza, jeśli Izabela przywiązywała dużą wagę do higieny osobistej, a z kolei nieczęsto miała okazję jeść marcypany. Myślę, że dla Starosty, taki ślub byłby podobny do tego, jaki uczyniła dawno temu w Wielkim Poście jedna z moich wiewiórek. Wyrzekła się, mianowicie, przybywania do przedszkola samolotem. Przez cały Wielki Post!!!
Jestem bardzo wdzięczna za odpowiedź. Czy możemy w takim razie podtrzymywać kontakt w taki sposób? Wydaje mi się, ze byłaby to cenna i twórcza wymiana myśli.
Z poważaniem
Agnieszka Mąkinia
Pamiętajmy, że to tylko legenda, a te jak wiadomo trudne są do zweryfikowania. A co gorsza, do wykorzenienia jej z globalnej świadomości. Żadna to przyjemność zapisać się w historii jako brudna królewna.
Mamo Isi, po namyśle stwierdzam, że one jednak nie są wypukłe z drugiej strony. Pomyliło mi się z tymi metalowymi. Ale przejdę się jeszcze w tygodniu na wystawę i sprawdzę to specjalnie dla Ciebie.
A ja już widzę kontakt do pana Slavika, snycerza foremek, i myślę, że czescy znajomi mogą mi je zamówić!
Kupiłabym sobie tego koniczka.
Na stronie Wrocławia , pod hasłem KULTURA można również obejrzeć filmik o PIERNIKOWEJ WYSTAWIE :)
Trzy lata koszuli nie zdjęła.
Królową będąc!
Ja bym na jej miejscu ślubowała coś innego. Np. że nie będę jadła marcypanów.
Chesterko, takiej księżniczki nie pomnę.
Aaaa, oczywiście chodzi mi o tytuł i autora.
Przy okazji moja kotka Tesia macha łapka do kotów Ann (tzn ja macham za nia):)
Dzień dobry! Prześladuje mnie wspomnienie jakiejś bajki z dzieciństwa, której bohaterka była księżniczka jedzaca figi. Google mi nie pomogły. A może DUA i Lud Księgi?:)
Jeszcze raz wpatrzyłam się jak sroka w gnat w owe formy! Wypukłe! Chyba że mam omamy?
Izabela Klara Eugenia Habsburg (1566-1633) – infantka hiszpańska i portugalska, arcyksiężna austriacka, królowa Niderlandów Hiszpańskich.
Podczas trwającego w latach 1601-1604 oblężenia Ostendy Izabela ślubowała Najświętszej Maryi Pannie, że nie zdejmie koszuli, dopóki miasto nie padnie. Kiedy Ostenda w końcu skapitulowała koszula arcyksiężnej była właśnie „koloru izabelowego”.
Niby od hszpańskiej infantki Izabeli habsburżanki albo od Izabeli Katolickiej. Jedna z nich ślubowała nie ściągać koszuli na czas oblężenia miasta.
Może tam się wrzucało obierki i resztki, Beatuszko. Dla świnek.
Aha, a szuflada bardzo pomysłowa, w środku było miejsce na sporą miednicę. Do mycia naczyń, do przygotowywania posiłków, nie wiem.
Dzięki, Sowo, za informację o dwustronnej formie:) Czyli ta zewnętrzna, wypukła forma była tak starannie wyrobiona li tylko dla samej radości tworzenia. Gdzie te czasy..
Gdzieś czytałam, że kolor izabelowaty wziął się z określania barwy bielizny pewnej władczyni, która nie słynęła ze schludności…
Pewnie to skomplikowana szarość, a co do domieszek, wolę się nie zastanawiać.
Ann, rozkoszne są Twoje zajęcia. a jeszcze utyskujesz i odwlekasz!;)
Sowo P., kolor izabelowaty jest oficjalną maścią końską i niewykluczone, że ściśle oddaje kolor niedojrzałych bananów w supermarkecie, chociaż brak jej tego specyficznego, nieapetycznego odcienia zieleni;)
A może raczej maść jelenia?
Trzeba wejść na te tam www, potem kropka, potem końskiemaści i przy każdej pojawia się bliższa informacja wraz ze zdjęciem zwierzątka odpowiedniej maści. Bardzom ciekawa, jaki kolor w końcu ten banan ma;)
Dzień dobry! W ramach odraczania jak tylko się da tej chwili kiedy to już naprawdę muszę zabrać się do stosu rzeczy do zrobienia zerknęłam sobie tutaj :-) A jak tu miło i niedzielnie!
Przepadłam ostatnio na punkcie podarowanej herbatki miętowej z lukrecją. Pycha.
Uśmiecham się i tutaj do Kris i Beatuszki (a Jej własne pierniczki!…)
Przesyłam same dobre myśli dla Wannabe!
A jak miło kolorystycznie tutaj:-) Przyznam się, że przepadam za staropolskimi nazwami kolorów. Kolor izabelowy jak najbardziej prawomocny, od XVII wieku wszędzie bywał. Tak fluidowo wczoraj zajmowałam się Panią, która miała: „dwie pary sukien, jedną materialną ciemną, drugą materialną także ciemną wyrabianą w kwiaty, […] kontusik izabelowy grodetorowy czarnemi piesakami podszyty” ;-)
Dobrego popołudnia:-)
Ach, bo ja grzecznie słucham formularza i jak przesyłam linki to prywatnie :-D
Zapraszam wszystkich do obejrzenia zdjęć, a jeszcze bardziej do Muzeum Etnograficznego, jeśli ktoś może.
Mamo Isi, wszystkie formy są wklęsłe, to tylko aparat fotograficzny albo nasze oczy płatają nam figle. Też widzę większość form jako wypukłe.
Może to i lis na tylnych łapach, ale my od razu zobaczyliśmy w nim wiewiórkę. Wiadomo dlaczego :-D
DUA, to nie to samo. O, i jest w beatuszkowej galerii przepis na pierniki norymberskie, właśnie takie będę robić w tym tygodniu. Od Świąt się za to zabieram, do tegorocznego Galpieru miały być, ale nie zdążyłam. Opłatki i nałuskane orzechy laskowe wysychają od miesiąca, Post się zbliża, czas je wreszcie zrobić!
Tu – żeby oszukać Pana Formularza- niepełny adres strony, zalinkowanej rzez Beatuszkę. Cudeńka!
slavik-rezbarstvi.cz
Beatuszko (wiad.pryw.), dziękuję za snycerskie linki, zaraz pooglądam.
Tak, wykonanie takiej formy musi być dosyć trudne dla damskich rączek. Ale doprawdy – aż człowieka korci!
Inna sprawa, że trudno by naśladować taką uroczą a misterną prostotę.
A widziałyście tę tabliczkę z alfabetem? Co za pomysłowy prezent dla dziecka!
SowoP, na szczęście można kupić nowoczesne, bardzo wyszukane formy babkowe ze specjalnego żeliwa – nawet o wzorze gwiazdki śniegu.
Kris, czy obrazy namalowane piórem D.H.Lawrance (w temacie rejsu po Morzu Jońskim) wciąż są takie same, czy też łuna miejska przyćmiewa gwiazdy?
Mamo Isi, one są wypukłę z jednej strony, a wklęsłe z drugiej. Do tej wklęsłej upycha się ciasto, uprzednio wysmarowawszy formę olejem, albo podsypując mąką, bo ciężko jest potem wyjąć wycisnięty wzór bez uszkadzania go. Ciasto musi być z tych twardszych, oczywiście.
Sprawdzam właśnie, czy kolor izabelowy też jest już oficjalny. Mamo Isi, a jaki kolor wg Was mają niedojrzałe banany zalegające w supermarketach? Bo chyba nie bananowy? ;)
Co do piernikowych form snycerskich- przyznam, że posiadanie takiej formy jest od dawna moim marzeniem i już długo rozglądam się po Internecie za takimi. Trudno w Polsce je znaleźć, bo to musi być ręczna robota, a z konieczności, droga. Ale znalazłam już jednego artystę w Stanach, który sprzedaje zachwycające formy. Kiedyś sobie zafunduję jedną, z okazji jakiejś grubszej rocznicy, by się przed rodziną usprawiedliwić z niepotrzebnego wydatku.
Witajcie Dua i KG! Herbatka roiboos to moja ulubiona, szczególnie ta z dodatkiem cytryny. Doskonała o każdej porze dnia.
Anomalie meteorologiczne odczuwa się i w Rzymie, brak deszczu i podwyższone temperatury powoduja smog i duże straty dla rolników.
Pozdrawiam Was niedzielnie!
Tez jestem ciekawa tych piernikowych form :)
A! Dopiero teraz widzę, że niechcący ujawniłam wiadomość prywatną Beatuszki. Ale chyba dobrze się stało, jest – niepełny, ale jest! – adres do form piernikowych.
Kris, to widocznie dlatego, że w nocy czytałam „Sea and Sardinia”.:)
Obejrzałam wystawę i kwiczę z zachwytu:) Co za cudeńka! Żołnierz na koniu, dama z bukiecikiem, smok skrzydełkowy, baba z koszem, św.Urban, Matka Boska z Dzieciątkiem, trębacz, żandarm, ptasznik, dzidziuś w powijakach, alfabet, rękawiczki i nie wiadomo co jeszcze!
Czy to jest przerośnięty wiewiórek, czy lis na tylnych łapach, Beatuszko?
I powiedz, kochana, co to za przedziwna trójkątna szuflada w stole w piernikarni?
Zastanawiam się, jak oni z wypukłej formy robili piernik? Czy gdzieś to zostało wyjaśnione?
Beatuszko wraz z Rodziną – jesteście wielcy:) Dziękuję:)
Ciesze sie bardzo, kochana DUA!
(A dzis w nocy mi sie Pani snila :) )
O, Ludu luby, ja już zajrzałam na stronę Beatuszki! Ojej, ojej, jakie cudowne formy! Fajka z cybuchem! A jakie śliczne dwie damy!
A może by tak zacząć rzeźbić w drewnie formy piernikowe? Muszę o tym pomyśleć.
Agnieszko, dzień dobry, dziękuję za miłe słowa i miłe zaproszenie. Nie jeżdżę już jednak na spotkania, wychodząc z założenia, że kiedyś w końcu trzeba odpocząć i zostawić miejsce młodszym autorkom. Sądzę też, że tak naprawdę spotkanie z samymi książkami zupełnie wystarczy!:)
Życzę powodzenia i wielu sukcesów na obu drogach – twórczej i zawodowej!
Pozdrawiam serdecznie.
Nie pozwolił, Beatuszko. Nie lubi pełnych linków. Ale wiecie, tam było trochę „h” i trochę”t” i trochę „p” i kropka i trzy razy „w”, no rozumiecie, a potem ciąg dalszy.:)))
Dzięki, kochana Beatuszko.
Latem, Kris, wszyscy mamy go dość.
Raz jeszcze dziękuję za książkę! Piękna!
Witam niedzielnie!
Tak, u nas juz wiosna! Choc rozmaicie bywa w roznych latach, zazwyczaj styczen i luty sa tutaj najzimniejszymi miesiacami w roku (za to grudzien jest cieply, czesto temperatura wynosi 15-18 stopni). Temperatura jednak nawet noca nie schodzi zazwyczaj ponizej zera. Teraz jest ok. 14-15 stopni i slonce. W tutejszym klimacie najbardziej lubie to, ze slonce swieci wlasciwie codziennie – nawet jak rano pada deszcz, to po poludniu zazwyczaj sloneczko sie pokazuje.
(Choc latem czasem ma sie go troche dosc… ;)
Mam już przygotowane zdjęcia, tylko nie wiem, czy formularz na to pozwoli:
beatuszka.pl/piernikiwystawa
Pomyślałam sobie, że te podwójne składane formy wcale nie musiały służyć do pierników, to mogły być formy do figurek z marcepana. Pierniki z drewnianych form odciśnięte i wykrojone piecze się na blasze. A może mieli na nie inny sposób, w końcu to jest wystawa pierników ;-)
Uściski od nas i Wiktorki.
Szanowna Pani Małgorzato,
Nazywam się Agnieszka Mąkinia. Jestem nauczycielem bibliotekarzem i anglistą w Szkole Podstawowej nr 54 im. J. Kasprowicza w Poznaniu oraz poetką, autorką 4 książek poetyckich w tym jednej wydanej pod auspicjami Związku Literatów Polskich Oddział Poznań. Ponadto jestem też bratanicą św. p. Księdza Franciszka Mąkini, który był znajomym Pani Brata, a z tego co wiem z Panią też miał kontakt.
Od lat interesuję się Pani książkami, a część kolekcji Jeżycjady towarzyszyła mi od czasów nastoletnich.
Pozycje te były nam rodzinnie bliskie choć długo mieszkaliśmy wszyscy w Koszalinie, gdyż moja Mama pochodziła ze Środy Wielkopolskiej i dla Niej spacery z Pani bohaterami był pięknym powrotem do przeszłości.
Obecnie Pani pozycje towarzyszą dorastaniu moich wychowanków i stanowią wspaniały materiał do lekcji bibliotecznych. Nawet bardzo młodzi czytelnicy rozumieją przesłanie czytanych im fragmentów i potrafią o nich dyskutować.
I tu pozwolę sobie przejść do sedna. Otóż, piszę do Pani tą drogą, bo tylko taką znalazłam, celem nawiązania kontaktu, ale też w perspektywie chcielibyśmy zaprosić Panią na spotkanie do naszej szkoły. Na pewno dla naszych dzieci taka żywa „lekcja” byłaby cennym doświadczeniem. Czy to w ogóle byłoby możliwe?
Liczę na odpowiedź
Z poważaniem
Agnieszka Mąkinia
Sowo P…….dobrze, że jesteś :) Z „Awanturą o Basię ” miałam bardzo podobnie. Pozdrawiam.
Super, Beatuszko, Adminka się odezwie!
Uściski dla Was! I Skrzacika!
Tak, mam dużo zdjęć. Pstrykaliśmy z Adamem na cztery ręce. W zachwycie :-)
Beatuszko kochana, co za cuda opisujesz! Jeśli je robiłaś, podeślij, bardzo proszę, zdjęcia z wystawy!
Słońce i do nas doszło! O wszyscy święci, muszę umyć okna, bo świata przez nie nie widać.
A czy zrobiłaś może zdjęcia, Beatuszko?
Aaa, zapomniałam dodać do obrazu ginącego w dali brzegu Kalabrii płynących po niebie tłustych obłoczków podrumienionych od dołu na różowo;)
Pokopałam w necie i widzę, że malował, a jakże! Oleje uznane przez wiktoriańską Anglię za niemoralne.
A swoją drogą pamiętam jak wiktoriański stryj Swithin zakupił do swych zbiorów jakąś rzeźbę z brązu przedstawiającą, bodajże, sąd Parysa. Składała się ona z trzech nagich kobiet, z których jedna była z siebie bardzo zadowolona, a dwie nieszczególnie, bo nie zostały wybrane.
To dlaczego ich tak zirytował D.H.Lawrance?
Dzień dobry, i u nas słońce od rana, jest pięknie!
Sowo, co za fluid. Wczoraj byliśmy z mężem na tej wystawie. Nie mogłam się oderwać od rzeźbionych drewnianych form piernikowych, jakie bogactwo kształtów. Od maleńkich kilkucentymetrowych figurek po niemal metrowej wielkości figury tak misternie rzeźbione. Niektóre formy były składane (miały przód i tył, po złożeniu formy otrzymywało się trójwymiarowe pierniczki, tylko jak oni je wypiekali, przecież nie w formach, może na stojąco ;-))
Piękna wystawa, również bardzo polecam (i jeszcze tylko do dzisiaj wystawę szopek wykonanych przez dzieci – co za wyobraźnia – cudo!).
Miłego dnia, Ludu kochany!
Dzień dobry.
Po wczorajszej wichurze i deszczu w mojej okolicy,tzn. na Dolnym Śląsku, nie tak znów daleko od Wrocławia,świeci piękne słońc tulipanów niestety jeszcze nie widać,ale ogród wydaje się jakoś dziwnie wiosenny.Czy to aby nie za wcześnie?
Jutro wyjeżdżam na kilka dni w Tatry, do zaprzyjaźnionych górali,cudownej rodziny,za którą przepadam.A tam podobno,poza wysokimi partiami gór,śniegu też jak na lekarstwo.
Z powodu ostatnich wpisów wracam do „Autobiografii” lady Agathy, mam ochotę na Dorothy Sayers, której twórczości nie znam, ale wygląda, że jej książki są póki co trudno dostępne.Ale jeszcze poszperam.Jakby ktoś wiedział gdzie, będę wdzięczna za informację.
Sowo, domyśliłam się, że chodzi o rozróżnianie literek, ale to i tak bardzo dużo.
Śmietankowa z truskawką bardzo dobra, polecam też poziomkową, a rooibos dobrze smakuje z dodatkiem cynamonu i soku z pomarańczy, a także paru goździków.Ma wtedy cudnie zimowy smak.
Na pewno malował, mamo Isi. W jego czasach, jak i we wcześniejszych, angielski dżentelmen bez trudu posługiwał się akwarelą.
Do karmnika przyleciało stadko czyży! Zazwyczaj migrują w marcu, więc czyżby jednak wcześniejsza wiosna?
P.S.Sikory są oburzone najazdem.
U nas śladu słońca. A nawet jakby śnieżek pada;(
Ciekawe czy D.H.Lawrance malował? Bo widział świat obrazami. Najpierw ginący w dali skalisty brzeg Kalabrii w kolorze płomienistego opalu (bo pewnie zachód słońca pomalował klify ognisto). A potem w nocy tę świetlistą smugę idących po morzu ławą ogarów i górującą nad nimi postać kroczącego myśliwego.
Sowo nadzwyczajna, my kolory przyrównujemy do czegoś, co maleństwa znają: bananowy, buraczkowy, bursztynowy, cytrynowy, turkusowy, czekoladowy, groszkowy, malinowy, marchewkowy, mleczny etc.
Według listy kolorów w wiki szarych kolorów mamy dwanaście: platynowy, siwy,popielaty,mysi,gołębi, srebrny, stalowy,szary, marengo, grafitowy, feldgrau,antracytowy.
Ze zdumieniem stwierdziłam, że róż majtkowy jest nazwą oficjalną koloru;) Zawsze sądziłam, że to dowcip.
Byle nie albumy, byle nie albumy.
Wywiad z Suchetem oczywiście widziałam już dawno, porwana jego kreacją HP. Podziwiam go, zresztą, w każdej roli.
Dzień dobry!
Słońce wylazło!
Sowo, na czas zmywania naczyń najlepiej wybierać o dużym formacie – wtedy jest więcej tekstu naraz i przewracać kartki można rzadziej. Ewentualnie sposób mamy Żakowej zastosować, ale wtedy można skończyć książkę zanim garnki zostaną umyte ;)
Gdzie to ja czytałam o „wynalazku” pozwalającym przewracać kartki książki czytanej podczas zmywania naczyń…
Pieczątka, rzecz święta. Szczególnie ta z Urzędu Powiatowego. No trudno, będę dalej dużo pisać, ale żebyście tego potem nie żałowali! Odpowiem teraz hurtem na kilka wątków, bo mało mam ostatnio czasu na pisanie.
Joanno, gwoli ścisłości, moje dziecko nie umie alfabetu, ono po prostu rozpoznaje wszystkie literki polskie i te, których w polskim alfabecie nie ma (q,x,y,v). Teraz już umie nazywać je samodzielnie, ale na początku odbywało się to tak jak u Mamy Isi, na zasadzie skojarzeń z osobami, rzeczami i markami samochodów (!), bo moje genialne Sowiątko rozpoznaje też po znaczkach wszystkie popularne auta. W naturze i z rysunku. Obecnie nasz główny cel spacerów to określanie kolorów stojących na parkingach osiedlowych „leno”, „pezio”, „selatów”, „tsumibisi”, „adi” i innych „mendedezów”. Całkiem nieźle już radzi sobie z kolorami, a ja za to zauważyłam u siebie mocne braki w tym względzie. Nie wiem np., kiedy kończy się kolor szary, a zaczyna srebrny. I czy jasno-czarny to już szary, czy jeszcze nie.
Herbatka rooibos nieszczególna, ale bardzo zdrowa. Zalecana ciężarnym, matkom karmiącym i dzieciom, podobno bogata jest w magnez i żelazo. Aktualnie głównie taką pijam, już nawet nawykłam do jej smaku. Ale nabyłam też dla urozmaicenia zieloną „truskawka ze śmietaną”, z suszonymi owocami – jako przedsmak lata.
David Suchet – wspaniały, niezrównany! Jest na YT do obejrzenia program-wywiad z nim o tym, jak przygotowywał się do roli Poirota. Ale pewnie widzieliście go. Miss Marple Joan Hickson to mój numer jeden.
Instrumenty historyczne – nigdy nie poznamy prawdy, jak brzmiały w rzeczywistości. Możemy się tylko do pewnego stopnia przybliżyć do oryginalnego brzmiena, które nota bene istnieje wyłącznie w naszej wyobraźni. Podobnie nie odpowiemy sobie nigdy na pytanie, czy gdyby dawni mistrzowie dożyli do naszych czasów, czy nie woleliby jednak naszych współczesnych instrumentów, o większych możliwościach technicznych i głośniejszym brzmieniu. Ale to dobrze, że mamy i takie i takie instrumenty. Im więcej kolorystyki, tym bogatsze są nasze wrażenia.
Z interesujących atrakcji na czas ferii, dostępnych dla mieszkańców Dolnego Śląska, polecam wystawę historycznych form piernikowych we wrocławskim Muzeum Etnograficznym. Pierniki kojarzą nam się głównie z Toruniem, ale Śląsk też ma w tym względzie znaczne zasługi!
Potencjalny koniec Jeżycjady czy odejście Ignacego i Mili nie są mi straszne. Właściwie to nawet wolę jak literatura odzwierciedla naturalną kolej rzeczy. Zwykle trudno jest mi pogodzić się z odejściem bohaterów nagłym i tragicznym, szczególnie, gdy w efekcie jakieś dziecko pozostają bez rodziców. Ale odkąd zaakceptowałam odejście Mateusza Cuthberta i ojca Sary Crew, raczej akceptuję wszystkie inne, z jednym wyjątkiem – „Awantura o Basię” jest moją czytelniczą traumą dzieciństwa, nie wracam do niej nigdy.
A jakże!
Pod wpływem książki i ja spróbowałam herbaty rooibos.
Ale nie porwała mnie jakoś. Może to nie była prawdziwa afrykańska.
Justysia pije herbatkę mma Ramotswe!:) mam nadzieję, że poprawnie napisałam nazwisko uroczej detektyw z Botswany?
Cześć, Justysiu miła!
Nie, smakuje mniej miętowo niż zwykła miętowa. Ale ma jeszcze jakiś ciekawy posmaczek – w tej mieszance są i listki herbaty zielonej.
Marokańska herbata miętowa? O, to coś nowego, Pani Małgosiu! Nie znałam. Czy samkuje inaczej niż zwykła miętowa? Bardziej miętowo?
A ja dziś odkryłam Rooibos (redbush tea). Domyślam się, że chyba jest już dobrze znana w Polsce, bo to właśnie Europa jest jej głównym odbiorcą z Południowej Afryki. Ta, którą znalazłam (pochodzi z Afryki, ale importowana jest z Anglii) jest wzbogacona cynamonem. Właśnie popijam pierwszy raz. Smakuje mi jak czekolada z cynamonem.
A gdzie szczegóły?!- dla tych, co nie szaleli…
A ja właśnie wróciłam z balu gimnazjalnego. Dawno tak nie szalałam :-)
Myślę, że to dosłownie obłoki bożonarodzeniowe, bo po paru stronach już czytamy, że : ” At any rate, one must go: and at once. After having come back only at the end of October, already one must dash away. And it is only the third of January.”
Męczą mnie te Christmas clouds, ale chyba chodzi o te bożonarodzeniowe puchate obłoczki z reniferami ciągnącymi św.Mikołaja?
Jesienna Ado, dziękuję za komplementy;) Też bym już sobie poryła w ogrodzie; aż mnie palce świerzbią. Ale boję się, że jednak to nie koniec zimy.
Sowo, jestem pod wrażeniem geniuszu Sowiątka!
Nasze maleństwa kojarzą litery, od których zaczynają się członkowie rodziny. Czyli M jak Mama, T jak Tata, A jak Asia, Z jak Zosia, B jak Babcia, D jak Dziadek, O jak Ola, E jak Ewa, K jak Kuba, G jak Gosia etc. Ale z nieznanych przyczyn rozpoznają też X i Ygrek.
Air de cour przepiękne! Dzięki:)
Na to nam musi odpowiedzieć Kris.
Ładny przekładzik.
Dzięki, kochany Starosto:)
„(…)słoneczne Morze Jońskie, Kalabria jak migocący, płomienny opal; Italia i panorama wielokształtnych obłoczków; noc, kiedy psia gwiazda kładzie na powierzchni morza długą, świetlistą smugę jak grająca myśliwska sfora, podczas gdy Orion kroczy górą(…)”
Ech, Morze Śródziemne i to pewnie w podobnej porze, skoro Orion i Syriusz są na niebie!
Tam to już pewno wiosna cała gębą.
Dla Anity: Droga Ulubiona Autorko= DUA.
Aa! Ada na plebanii!
Wspaniale.
Nie martw się, cebulowe roślinki sobie poradzą.
Ech, nie masz to jak w sobotę wieczorem dołączyć do tak miłego grona. Mamo Isi uwielbiam Twoje wpisy, jak również Sowy P. Dzięki Wam poznaję cudowną muzykę, lekturę.Piszcie, kochane, piszcie. Rano pobiegłam do mego ogródeczka i proszę bardzo, sztyleciki krokusów w ogromnych ilościach, tylko czy jak wróci mróz poradzą sobie? Tulipanów jeszcze nie widać. Powietrze i wiatr bardzo wiosenne, już mam ochotę rzucić się na kolana i coś poskubać, przesadzić. Miłego wieczoru wszystkim życzę, wracam na plebanię w Haworth.
Podzielność uwagi to zwykle skutek wielodzietności.;)
Wynika z konieczności ścisłego zorganizowania sobie czasu. Człowiek sobie z ciężkim trudem wypracuje tę cechę – i w nagrodę mu ona zostaje!
Dziś od rana na przykład czytałam sprezentowaną mi przez KC Kris książkę D.H. Lawrence’a („Synowie i kochankowie”) – „Sea and Sardinia”. Jest to piękna i kunsztowna refleksja z podróży do Włoch i na Sardynię właśnie.
Zaczyna się w Palermo:
” …the sunny lonian sea, the changing jewel of Calabria, like a fire-opal moved on the light; Italy and the panorama of Christmas clouds, night with the dog-star laying a long luminous gleam across the sea, as if baying at us, Orion marching above.”
(cytat dla Mamy Isi, oczywiście).
:) Cóż za podzielność uwagi! A jak musi smakować taki literacko przyprawiony obiadek! Na pewno często i chętnie wpada na niego Genowefa :) O ile mnie pamięć nie myli, to podobną umiejętność posiadła Dorotka Rumianek? Tzn. jednoczesnego obierania ziemniaków i czytania.
A czy mogłaby Pani zdradzić, jakie są te poranne lektury? :)
Anito, obiecuję sobie wobec tego, że przeczytam Mary Westmacott. Tak, w całości i chronologicznie – to mój system. W ten sposób buduję sobie pogląd na całość człowieka-pisarza. A jest to istota fascynująca, jeśli oczywiście dobrze pisze.
Chwalę się tu czytaniem dawnych powieści kryminalnych ze złotego okresu – ale to tylko wieczorne moje lektury. Przy śniadanku czytam sobie zwykle coś poważniejszego, a ta lektura trwa przy gotowaniu obiadu. Tzn. on się gotuje, a ja sobie czytam. Umiem nawet obierać ziemniaki, czytając.
Wspaniała jest lektura tej Księgi! Uśmiać się można i tyle dowiedzieć :) Chociaż nieraz czuję się jak niedouczony ignorant i tuman, to działa to na mnie wyłącznie motywująco :) Chciwie chłonę wszystkie cenne czytelnicze sugestie, a lista lektur tylko rośnie.
Wracając jeszcze do Mary Westmacott – te książki rzeczywiście są przeważnie klasyfikowane jako romansidła, ale podobno niesłusznie. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale nawet szata graficzna „Westmacottów” w niektórych wydaniach sugeruje, że czytelnik ma do czynienia z literaturą typu Danielle Steel, nie obrażając nikogo :) Tymczasem jeden ze znawców twórczości Christie (oczywiście niestety nie pamiętam nazwiska) sprzeciwiał się takiemu szufladkowaniu i pisał, że jest to literatura kobieca w takim samym stopniu, co twórczość Jane Austen, tzn. pisana przez kobietę, ale jej walory są zdecydowanie uniwersalne. Na pewno przeinaczyłam ten cytat, bo moimi słowami nie brzmi on już tak mocno, ani przekonująco :)
Mamo Isi – bardzo interesujące porównanie! I jakie trafne spostrzeżenie :) Myślę, że wielbiciele kryminałów mogą być rozczarowani „Wesmacottami”, bo zapewne znajdą w inne wrażenia, niż te, do których przywykli. Dziękuję za podzielenie się swoim zdaniem, Jas. W życiu Christie istotną rolę odegrały silne kobiety, zwłaszcza jej mama, ale też, podobnie jak u Dorotki Rumianek babcia i ciocia-babcia, które również miały odmienne charaktery :) Myślałam, że ten komentarz będzie nawiązaniem do Twojej wypowiedzi, Jas, ale teraz widzę, że jednak nie jest :) W każdym razie w „Westmacottach” jest wiele wątków biograficznych, zwłaszcza jeżeli chodzi o sferę uczuć i relacji międzyludzkich. Christie pisząc pod pseudonimem czuła, że może się bardziej odsłonić (sprawa wyszła na jaw dopiero po parunastu latach). Te powieści od kryminałów różni też to, że podobno pisała je dlatego, że czuła taką wewnętrzną potrzebę. Pomysł na „Absent in the Spring” dojrzewał w niej jakiś czas, aż poczuła, że musi go z siebie „wydusić” i napisała książkę „ciurkiem” w parę dni, o ile mnie pamięć nie myli :) Zmierzam do tego, że jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć o Christie nieco więcej, niż zechciała ujawnić w autobiografii, to w tych powieściach również może wytropić takie wątki. Muszę w końcu zabrać się za ich lekturę, bo myślę, że podobnie jak Tobie, Jas, przypadną mi do gustu :)
Przepraszam, że znowu się rozpisałam, a to jeszcze nie wszystko, co chciałam powiedzieć! :)
Bardzo się cieszę, droga Pani Małgorzato, że mogłam Panią czymś zaskoczyć (to a propos Margaret Rutherford). To dla mnie zaszczyt! :) Bardzo zaciekawił mnie wpis o Pani aktualnych lekturach i przypomniało mi się, że zastanawiałam się, czy to, co Gabrysia mówi o Ellerym Queenie – że lubi poznawać autorów chronologicznie i w całości – to uchylenie rąbka tajemnicy o Pani własnych metodach czytelniczych? :) I jeszcze jedno pytanie – wiele osób zwraca się tu do Pani „DUA”. Czy ktoś mógłby rozwinąć dla mnie ten skrót? :)
Ciekawy wątek z Burnett, bo myślałam sobie, żeby napisać, że takie zgniłozielone, wietrzne przedwiośnie, z ćwierkającymi ptakami kojarzy mi się zawsze z „Tajemniczym ogrodem”. Piękna ta wiosenna pogoda, ale odczuwam w związku z nią pewien niepokój, bo patrzę na kalendarz i obawiam się, że to jeszcze nie pora na wiosnę :) Tak czy siak, aura zachęca do długich spacerów i obserwacji. Zazdroszczę Borejkom i Rumiankom tych przepastnych lasów, rezerwatów i jezior tuż za progiem :)
Miłego wiosennego wieczoru wszystkim, z zimowym Orionem na nieboskłonie :)
Indeed, DUA. :)
Być może brzmią właśnie tak, jak powinny, prawda, k8?
Dzień dobry! Tak, lubimy muzyczne inspiracje naszej Sowy! Ponieważ Wrocław w tym roku obfituje w muzyczne wydarzenia, wykorzystam te inspirację w praktyce słuchacza.
Nie masz jak posłuchać na żywo orkiestry barokowej NFM grającej na instrumentach historycznych. Nawet tak popularne Cztery pory roku Vivaldiego, w wykonaniu tego zespołu brzmią ciekawiej, niż zazwyczaj.
Dziękuję za namiary na herbatki Pani Małgosiu Miła…..Lubię eksperymenty herbaciane :):)
O! Jakie optymistyczne spojrzenie.
Te czubeczki tulipanów to żywy dowód na to, że optymizm jako postawa życiowa zdecydowanie ma sens.
Apel do Sowy podbijam pieczątką.
Sowo, pisz!
Dzień dobry:)
Nie zaglądałam parę dni, a tu tyle ciekawych wpisów.Mam sporo do nadrobienia i nie omieszkam tego zrobić, ale wieczorem, bo teraz przede mną pracowity dzionek,m.in. biegnę sprawdzić, czy moje tulipany nie wychynęły z zimowej ziemi jak w ogrodzie DUA.
Pozdrawiam wszystkich, którzy rozpoczynają ferie, a tym, którzy je kończą, przypominam, że wakacje już całkiem blisko, a po drodze jeszcze cudna wiosna.:)
DUA, melduję,że jeszcze ciągle mi ciężko i w domu pusto, ale staram się być dzielna. Jeżycjada jak zwykle działa jak opatrunek.
Sowo P.,pisz proszę jak najwięcej ,nie musisz się ograniczać, bo lektura Twoich wpisów to przyjemność.A Sowiątko ma wyraźne zadatki na geniusza (alfabet polski i angielski,ho,ho,to jest coś w tym wieku). Gratulacje.
Dzień dobry!
Charlotko, ależ nie wiedziałam, że jesteś w dodatku narciarką, renesansowa dziewczyno!
Co do herbatki: czy była to moja ulubiona English Afternoon, czy też ta, którą niedawno z radością odkryłam, mianowicie marokańska herbata miętowa?
Ściskam serdecznie!
Dzień dobry!
Pozdrawiam cieplutko po powrocie z narciarskiego wypadu. To znaczy, mówiąc ściślej, wróciłam już wczoraj i już wczoraj myślałam o wpadnięciu tutaj i w związku z tym w nocy śniło mi się, że spotkałam się z obiema Autorkami na pysznej herbatce :)
Dzięki za cornetto. Tak, jeszcze nie śpię, ani nawet nie czytam, tzn. książki.
Dobra, Air de cour.
Bonne nuit.
Cieszę się razem z K8! A mi się marzy koncert z udziałem mutetu. Bo wg mojej hipotezy, mutet jest to renesansowy cornetto muto, czyli słodsza i łagodniejsza odmiana cynku. Coś jak to:
YT: „Air de cour” – Cornetto Renaissance.
Miłej lektury tym, co czytać mogą. Dobranoc, ulubieni.
O!
Wspaniały miałaś wieczór, K8.
Sowo, uciesz się!
Z wnukami racja wszak. Nie upadajmy na duchu.
Dobranoc naprawdę!
Dobry wieczór, DUA. Dobry wieczór, Ludu. Dzisiaj byłam na koncercie, na którym przekonałam się własnousznie, ży cynk ma piękne brzmienie. I można na nim zagrać wszystko! I Händla i Beatlesów.
Wnuków zawsze może przybyć.
Dobranoc.
Zdolna dziatwa.
Im wcześniej, tym lepiej.
Ech, dobrze macie, młode mamusie. A mnie już nawet wnuki wyrosły z najsłodszego wieku.
Przesyłam całusa dla Sowiątka.
Dobranoc!
Dla swoich czytelniczek i czytelników, DUA. :)
Muszę się zatem rozejrzeć za mrożoną dynią. A, wspomnę jeszcze, że zjadłam w końcu podsychającego granata, ale solo, nie w sałatce. Myślałam dotąd, że nie ma nic bardziej męczącego niż jedzenie arbuza z pestkami. Myliłam się jednak! Granat przebija arbuza. Ciekawe, czy da się wyhodować jakiś gatunek bezpestkowy, he, he. W każdym razie, na ozdobienie mazurka tahini poszukam zastępstwa, żeby nie narazić rodziny na zbytnią „kątemplwację” wypieku.
Mamo Isi, a wiesz, że Sowiątko rozpoznaje już wszystkie możliwe literki alfabetu polskiego i angielskiego? Umie to w sumie już od dobrego pół roku, chociaż nie nazwałabym tego jeszcze czytaniem. Z braku nowych literek, zaczęliśmy naukę rozróżniania drukowanych dużych od małych. Teraz ma ulubioną zabawę, pt. „mama lysuje itelki”. I mama siedzi pół dnia i zapisuje kartkę za kartką alfabetem… Niestety, na polu gry na fortepianie nie osiąga równie fascynujących rezultatów, co prawda umie powiedzieć już do-le-mi-fa-sol, ale grać nie chce. Także z „Wlazkotka” na drugie urodziny nici.
Sowo luba, pocieszam Cię z całego serca: JEST DYNIA mrożona w zgrabnych kostkach. Przejrzyj sklepowe zamrażarki.
Nawet nasz wiejski sklepik posiada.
Oj, lubię ci ja literackie dania.
Jarzębinowa? A pewnie, że nastoletnia. A dla kogo ja niby książki piszę?!
Niektórym chuda i długa szyja pozostaje na lata dojrzałe. ;) Anette, też czujnie zwróciłam na to uwagę, ale wiesz, od długiego czasu już rozmyślam oglądając ilustrację, w jakim wieku może być Jarzębinowa Panna i wychodzi mi, że w dowolnym nastoletnim. Buzia niby dziecięca, ale oczy już nie tak bardzo. A czasem wydaje mi się, że odwrotnie! Trudno to uchwycić i opisać.
DUA, gran padano jest świetny w każdej postaci, nic dziwnego, że przypasował Cinderelli. W oryginalnym przepisie była mowa jedynie o serach pleśniowych, a ja myślę, że do dyni pasuje każdy ser o ostrym, wyrazistym smaku. Ech, czuję się teraz jak biblijna panna głupia, co nie zachowała sobie oliwy (dyni) na zapas. Też bym sobie teraz powariowała przepis, a muszę obejsć się smakiem. Ale co zrobić, gdy rodzina zapchała latem całą zamrażarkę po same brzegi, jakby się na wojnę szykowała. Nie weszłaby tam już ani jedna kosteczka dyni!
Dziękuję DUA za wyrozumiałość dla mojej logorrei, ale co do bujnej artystki muszę jednak zaprzeczyć. Daleko mi do niej, oj daleko. Dziwna rzecz, ale w mowie jestem zwykle tak oszczędna jak Zgred, a w piśmie – rozgadana. Musi to być jakaś kompensacja.
Parapetówka, a raczej kominkówka to dopiero będzie, jak zainstalujemy kominek jotula typu koza;)
Ale niewątpliwie coś jest na rzeczy, żeby użyć rusycyzmu;) Ta podświadomość:)))
Zaraz ostrej…Parapetówkę wspomniałaś.
Znaczy, perypatetycznie. Udzielam sobie ostrej nagany.
Bez dziatek, jeno z psiapsiółką, bośmy musiały porobić porządki w polityce światowej;) A porządki w jw. najlepiej się robi parapetytycznie i co pewien czas przerywając sobie celem popatrzenia na zwierzątka.
Ale cały czas namawiam dzieci, żebyśmy się wybrali wespół w zespół, póki zima, bo potem będą 1/dzikie tłumy 2/lwy wyjdą na wybieg i będzie je można obserwować tylko przez lunetę, jeżeli wychylą nos z krzaków.
Wiewiórku, dziękuję za podrzucenie informacji o autobiografii M.H.Burnett. Zaraz rozpocznę polowanie;)
1893 „The One I knew the Best of All: A Memory of the Mind of the Child”
Sayers i Allingham dopiero przede mną.
Kończę zabawnego Edmunda Crispina. („Holy Disorders”, choć przy „Love Lies Bleeding” bardziej się śmiałam.)
Mamo Isi, jako to: sam na sam? Poszłaś do Zoo bez dziatek?
A to, jeśli można, się o cóś do czytania przymilam;) Choćby Dorothy Sayers, bo czujemy z Isią niedosyt. Albo Margaret Allingham, bo jej zupełnie nie znamy. Albo Ellis Peters, bo miło wrócić do starych znajomych.
Najbardziej lubię nawiedzać nasze ZOO zimą, kiedy nie ma dzikich tłumów. Spędziłam dobrą godzinę sam na sam z lwią rodziną. Za szybą, dosłownie o pół metra ode mnie lwiątko obgryzało śpiącego tatusia depcząc po rodzeństwie. Mamusia przemyślnie spała wyżej na skałce poza zasięgiem maleństw.
A ja mam jeszcze, Mamo Isi, ho-ho!- jaki stosik smakołyków do czytania, m.in. Ellis Peters (pod prawdziwym nazwiskiem Edith Pargeter), mniam.
I całą prawie Dorothy Sayers.
I całą Margaret Allingham.
Miłe, systematyczne czytanie do poduszki.
Co do maleństw: ładnie zaczynają!
On ci to w istocie! Dzięki za przypomnienie:) Chyba sięgnę sobie po coś Makuszyńskiego, bo skoro na niebie Orion, to znaczy, że wciąż zima. Zapaść w sen zimowy mi się nie uda, więc trzeba kombinować, jak przetrwać;)
Maleństwa też czytają „MITOLOGIĘ GREKÓW I RZYMIAN” Kubiaka. A ściśle rzecz biorąc literki „M”, „T” i „O” w „mitologii”, „E” i „K” w „Greków” oraz „Z”, „M” i „A” w „Rzymian”;)
„Siłaczom, jak wiadomo, siła nie dana jest w głowie”- (Makuszyński). Wpisałam sobie tę myśl do pamiętniczka, kiedy byłam nastolatką. I zapamiętałam na zawsze.
Bardzo krzepiąca.
Polowanie na zające to była ulubione zajęcie Oriona. Ech, jak to powiadali starożytni: siła atlety nie mieści się w głowie. Syriusz i Procjon to były jego dwa najszybsze ogary. A Zając przycupnął skulony u stóp Oriona i liczy na to, że go ogary nie przyuważą.
I uszy mają za długie. Jak tu uciekać?
Ale fluid! Ach, Starosto kochany, zaszczyt to dla mnie współuczestniczyć we fluidzie twórczym:)
Wczoraj gwiazdy obsiały niebo jak mak; na wprost okna mam Oriona z Syriuszem.
Psy myśliwskie Oriona, jeden duży, drugi mały, ścigają po niebie biednego Zająca.
Zające nigdy nie miały lekko, ot co.
Tak Eviku, ale pod warunkiem, że na spacerach można się koncentrować na niebie, a nie na piesku. Mój niewielkich rozmiarów piesek, w poprzednim wcieleniu był chyba zającem, z czego pozostały mu długie uszy ,a oprócz tego jego zachowanie, to swoista mieszanka strachu i nonszalancji. Idąc z nim i gapiąc się w niebo bardzo szybko wylądowałabym na pierwszym lepszym drzewie :) Pozdrawiam serdecznie.
Olaboga, Anette. :)!
Eviku, miło mi pomyśleć o Twoim piesku.
Dobrze, że go masz.
Attention, SowoP.! – innowacja kopciuszkowa: w braku wskazanych serów na zapiekankę wrzuciłam gran padano oraz fetę. Znakomite!
Ha! Czyli dziewczynka a nie dziewczyna! Czyli myślimy dalej…
To nie jest pani. To jest dziewczynka.
Proporcje ciała u dziecka są inne niż u osoby dorosłej.
A poza tym – no, jakby to w miarę subtelnie powiedzieć… wiesz, mogę sobie malować, co mi się tylko podoba.:)
Proszę pani, jesli mogę zwrócić uwagę, to owa pani na obrazku ma jakąś za chudą szyję :)
Powinnaś pohasać jesienią po rezerwacie bukowym, Biedronko!
Ja hasam na rowerze.
Dzień dobry! DUA przemyśliwuje o stajni! Hurra! :)
Właśnie jutro wybieram sie pohasać konno po lesie, po tych idealnych okolicach, no i mam nadzieję także poczuć wiosenny wiatr. I słońce, i ciepło. :)
Przyszedł mi do głowy taki oto wiosenny limeryk (nie potrafię tylko odpowiednio graficznie go zapisać):…Razu pewnego , w miejscowości Brzoza, w mini po rynku chodziła KOZA, lecz się z pyszna miała, bo ją gawiedź cała , palcami wytykała…….Dodam tylko, że wszystkie kozy darzę szacunkiem.
Celestyno, a ja pozdrawiam Ciebie w imieniu nas wszystkich. Twój wpis jest taki ciepły i pogodny. Miłego dnia :):)
Ja też się cieszę. Z Celestyny również!:)
A więc w Lozannie już stokrotki kwitną? Ha!
Dzien dobry!
U nas tez wiosna. Paki na magnoliach grubasne, krzewy ozdobne przed bloczkiem tez wypuscily jakies biale kwiatuszki, a trawnik usiany stokrotkami (ale te zawsze tutaj niezawodne).
Sowo P., wyznam ci, ze i mnie imponuje zwiezlosc wypowiedzi Zgreda. Wpadnie raz na tydzien, powie jedno krotkie zdanie (lub rownowaznik zdania), a zawsze wywoluje zywa reakcje:)
Pozdrawiam serdecznie zwiezlych, jak i rozwkleklych, od ktorych wielu ciekawych rzeczy zawsze sie dowiaduje.
Ciesze sie, ze jestescie tutaj wszyscy. Milego dnia!
„Znaaszli ten kraaj, gdzie cytryyna dojrzeeewa na jednym oddechu, na jednym oddechu!” – moje wspomnienie z chóru szkolnego. Drugi sopran.
Sowo, ależ na Jowisza, nie poskramiaj, nie rób mi tego! Piszesz tak pięknie i ciekawie!
Nasz Zgredzik jest umysłem genialnym na wskroś ścisłym, który precyzuje wypowiedzi w sposób naturalny; Ty jesteś bujną artystką.
Styl to człowiek, remember.
Pająk, Zgredzie, zdecydowanie pająk. Klasyczny Ohrwurm, DUA.
Mam do „Prząśniczki” stosunek sentymentalno-nieznośny. Jest to skutek posiadania jej w stałym repertuarze przez sześć lat z rzędu, w czasach, gdy śpiewałam jeszcze w chórze szkolnym. Każda zwrotka na jednym oddechu.
Nie zachorzałam, nic z tych rzeczy, trzymam się dzielnie całą jesień i zimę. Milczę, bo dużo się ostatnio u nas dzieje. A poza tym, staram się poskramiać moje księgowe gadulstwo. Gdy osiągnę wreszcie lapidarność wypowiedzi cechującą wpisy Zgreda, będę usatysfakcjonowana.
Dobranoc wszystkim.
:))))
Trafne!
Dobranoc, Zgredziki z dziatwą!
Dobranoc wszystkim.
Prząśniczka Moniuszka – to pewnie jakiś owad.
Smacznie się będzie spało pod gwiazdami.
Wójciku, dzięki za drogowskaz na leśną boginkę (prawda, że jak bardzo angielskie, to miłe?) i za wiarę w wiosnę.
No i miejmy nadzieję, że luty nas nie zmrozi.
Pięknie rozgwieżdżone niebo dziś ……..:)
Do wiosny niestety jeszcze daleko, ale i ja dzisiaj miałam wiosenne przeczucie, tak to nazywam. Jechałam na drugą zmianę zajęć, na 17.00 ( czyli wyjeżdżałam o 16.30, żeby było jasne) i nie było już tak całkiem ciemno! A nawet, powiedziałabym, tylko szarawo. W każdym razie mały kościółek, na przeciwko którego stoję na światłach, nie był już tylko czarnym kształtem na tle granatowego nieba, lecz budynkiem zbudowanym z brązowych desek. To jest ogromna różnica! A niebo na zachodzie to nawet miało całkiem jasne pasma. Poczułam, a raczej ogarnęło mnie przeczucie, że wiosna już gdzieś tam do nas wyruszyła. Fajnie tak! Lubię, gdy dzień się wydłuża.
Czy była tu kiedykolwiek mowa o ” Leśnej bogince” F.H. Burnett? Polecam. Bardzo angielskie i bardzo miłe. Jak mogłam to przegapić? Moja Akwarelka znalazła w bibliotece.
Czekam na to z utęsknieniem. Może już w tym roku rzeczywiście doczekamy się kwiatków. Byłoby cudownie! :)
Aha, Helena Grossówna, tak? :)
Aleksandro, to zupełnie jak z tym miastem Wrepotyczka!
No, ciekawe, czy nam jabłonki z Berżenik w tym roku zakwitną.
Dziękuję za nowe słowo do mojego wokabularzyka. Jeśli o mnie chodzi, to, idąc za przyładem mojej ulubionej aktorki, która w jednym z filmów śpiewała: „Gdy mi los dokuczy czasem i mam losu tego dość, wtedy tańczę, tańczę, tańczę mu na złość. Cały świat wiruje ze mną, jakby się szampanem pił, widzę cały świat różo i na każdej twarzy śmiech…”, też lubię sobie potańczyć, choć oczywście nie tak cudnie jak ona.
A na dobry sen czytałam Brulion Bebe B.
Dobrej nocy wszystkim:)
U mnie też już są zielone czubeczki, choć słoneczka dzisiaj nie było. Pozdrawiam wieczorową porą :)
PS Bardzo lubię „Prząśniczkę”. W dzieciństwie myślałam, że to są „uprząśniczki”, które siedzą i dziwiłam się, co tam jeszcze robią dzieweczki. ;)
To się nazywa ognisko zastoinowe w mózgu, Zuziu.
Miewam to często, zwłaszcza melodie tak się chwytają naszych szarych komórek. Ciekawe, co SowaP na to (A! Czy Sowa nie zapadła na grypę? Oto jest pytanie; milczy ostatnio.)
Mamo Isi, a wyobraź sobie, że ja właśnie przemyśliwam o tej stajni.
I masz rację co do mistrzostwa. I zabawne to spostrzeżenie co do tych dwojga i ich samooceny. He, he.
Tak, Helenko, spacerować trzeba.
Jestem perypatetykiem. W czasie spaceru (rowerowego też) przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły.
Dlatego lubię spacerować sama.
Otz, a więc jesteś jeszcze bardzo młoda!:)
Dzień dobry! Dzień dobry!
I do mnie wiosna zawiała, prawda, że pięknie?
Tak dziwnie się poczułam wczoraj rano, gdy szłam do szkoły, a wokół pryskał delikatny, wiosenny deszczyk (och, ten zapach!), a ja byłam w wełnianej czapce i rękawiczka. Tak, dziwne uczucie. Z dnia na dzień, z zimy wiosna. Niespodziewana ta Natura.
Dzisiaj na muzyce uczyliśmy się Prząśniczki Moniuszki, nie mogę przez cały dzień pozbyć się tej pieśni.:)
Przesyłam cieplutkie, wiosenne uśmiechy.:)
Po trzecim przeczytaniu „Feblika” marzę o lecie. I żeby było słonecznie i zielono;)
Poza tym odezwała się moja natura koniary;) Jak to jest, że w gospodarstwie Patrycji i Floriana jest siedem koni, a wszyscy rozjeżdżają się po okolicy na rowerach? Szczególnie że okolice idealne do jazdy konnej, jak powiada Biedronka!
Jeszcze rozumiem starszych, ale dzieci i młodzież? Na ich miejscu nie wychodziłabym ze stajni;)
A jeszcze słówko w sprawie Mary Westmacott. Agatha Christie w powieści kryminalnej osiągnęła absolutne mistrzostwo świata; jednak rzadko tak się zdarza, aby ktoś mógł równie mistrzowsko operować w innym gatunku. Pawlikowska-Jasnorzewska była cudowną poetką; natomiast jej dramaty są niestrawne. Król Henryk VIII pisał całkiem niezłe liryki miłosne, jednak jako król był do niczego.
A co ciekawe; oboje uważali, że są świetni w dziedzinie, w której się nie sprawdzili. Natomiast tę, w której byli świetni, mieli za nic;)
Miała Pani rację,DUA, żeby wybrać się na spacer do lasu. Zima chwilowo przestała ziębić i gnębić, nawet słyszałam dzisiaj sikorkę, a jej śpiew zawsze kojarzy mi się z wiosną.
Dzielą nas trzy, może cztery lata (ja jestem młodsza). Ostatnio Łusia była dzieckiem, prawda? Nie licząc oczywiście tych wzmianek w e-mailach. Chciałabym zobaczyć jej spojrzenie na to „piekło zwane młodością”. :)
Nie wiem dlaczego, ale właśnie taka pogoda jest dla mnie najbardziej polska. :)
A… nie, nie klekotała. Nie usiedziałam w domu.
Byłam w lesie, na pięknym spacerze. Słońce! Ciepło! Wiosenny wiatr!
A w ogrodzie podziwiałam małe zielone czubeczki tulipanów i lilii! Już są!
Tak, Otz, rzeczywiście, Łusia powinna się już pokazać, prawda? Czy jesteście rówieśniczkami może?
DUA od 14:56 milczy. Czy klawiatura od tamtej pory klekocze? :)
Dzień dobry!
Już mam swoją teorię. :) Ciekawe, czy się potwierdzi. Dodam tylko, że podejrzewam, iż bohaterka na okładce będzie z klanu Borejków i wcale nie musi być tytułową ciotką…
Wyrażam nadzieję, że w „Ciotce Zgryzotce” spotkamy się z Łucją. Trochę się z nią utożsamiam i nie ukrywam, że za nią tęsknię. :)
Dzień dobry!
Marysiu (wiad.pryw.)- bardzo dziękuję za tyle dobrych nowin i serdecznie gratuluję! Niech Ci ten nowy rok przyniesie nie tylko wspaniale zdaną maturę, ale i sukcesy we wszystkim innym!
Co do „Ciotki Zgryzotki”- będzie, kiedy będzie. Jak dobrze pójdzie, to w tym roku (?). Ale nic jeszcze nie obiecuję (jak zwykle). Życie lubi płatać figle.
U nas było 70-lecie ASP, ale ciekawe rzeczy można dowiedzieć się o tzw. szkole sopockiej. Grupa artystów min. związana z kapistami i miała to być filia szkoły paryskiej. Przyjechał Cybis, Nacht-Samborski, Potworowski, Studniccy i inni związani z Krakowem. Niestety wszystko się pogmatwało, komuna, nastał socrealizm, zagubienie i poplątanie powojenne, jakieś gry, ojej… i się skończyło. Ktoś tam ze starych artystów jeszcze mieszka w starej willi Bergera i nie daje się wykurzyć (znajomi opiekują się staruszkiem).
Zawsze zastanawiałam się, czemu u nas jest raczej tradycja trochę kolorystyczna, rysunki jakby pokręcone, nie jak z Krakowa takie rzetelne i trochę matejkowskie. To wszystko ciekawe, ale jak to u nas zagmatwane i nie sposób opisać w paru zdaniach, część wyjaśnia cienki album wydany w związku z rocznicą.
Jedynie trochę dobrej sztuki pozostało, ale jakoś tak dużo tego nie ma, podobnie jak z pracami Kobro.
W Gdańsku jest wystawa sztuki XV-XXw pt.: „Grzech”, podobno dobrych, jakieś grafiki Durera i jedna Rembrandta. A tu dziecko chore…
A mnie, bardzo podobają się powieści Mary Westmacott, czuje się w nich iskierkę prawdziwości (to pióro). Ciekawe obrazy z życia angielskiej klasy średniej, najbardziej zaciekawiło mnie sposób wychowania kobiet, wszystko od środka i ze szczegółami. No i nie ma tych trupów, tak, dla każdego coś miłego u Pani Agaty.
A brzydota Margaret Rutherford to jest typowa angielska uroda (byłam kiedyś na zebraniu starszych konserwatystek, panie były bardzo podobne do MR, tylko wyższe) i ten typ tam się bardzo podoba. Ja lubię rysy bardziej delikatne, pewnie dlatego, że wychowałam się w stronach, gdzie króluje inny typ urody, ale wzrost mi odpowiada, bo u nas kobiety takie małe.
A skoro już jesteśmy w klimacie angielskim, to wspomnę iż moja córka – przyszła artystka ,wraz ze swoją przyjaciółką, w ramach ciekawych zajęć podczas ferii , kręcą właśnie autorski film kryminalny, którego akcja rozgrywa się w XIX – wiecznej Anglii. Zważywszy, że to zdolne bestyjki film zapowiada się obiecująco. Widziałam już zapowiedz i jestem pod wrażeniem. Dodam, że to nie jest pierwsze ich dzieło. Pozdrowionka dla Wszystkich :)
Dobry wieczór :) Joan Hickson jako panna Marple ……w porządku. Teraz mam dylemacik. Tymczasem widziałam zdjęcie przedstawiające Joan (prywatnie) w gąszczu powojników przy wejściu do swojego domu…..bardzo urokliwe. Od razu postanowiłam , że przy swoich drzwiach wejściowych też je posadzę. Lubię powojniki. Są takie skromne i eleganckie i takie angielskie …jak róże. A tak nawiasem mówiąc „Róża”, to mój znak firmowy:)
Warto :)
A to zawsze warto, prawda?
Oj, tak wrażeń będzie nie mało. Na razie horror…
Cóż, ostatnio takie ogłoszenia dotyczyły też Wyspiańskiego i Baczyńskiego. Sam Mozart nie wiem co by powiedział, ale ja zawsze się cieszę, gdy mogę przeczytać o czyichś urodzinach, bo, niestety, w telewizorkach dominują informacje smutne. A tak, można pomyśleć o czymś miłym :)
Swoją drogą…telewizja tramwajowa ogłasza urodziny Mozarta!
Co by Mozart o tym powiedział?!
Right, Mamo Isi,. Muszę to przemyśleć.
Jadziu, jakże przemiłe pomieszanie wrażeń Cię dzisiaj czeka!
Czytałam te powieści psychologiczne Mary Westmacott i to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Jednak nic tak nie ożywia powieści (przynajmniej Agathy Christie) jak jeden czy dwa trupy;)
Dobry wieczór :)
Widzę, że wątek Agathy Christie rozwija się w najlepsze, a mi udało się w bibliotece dostać „Tajemnicę świętych relikwii” Ellis Peters :) Już niedługo zacznę czytać :)
A z telewizji tramwajowej dowiedziałam się, że dziś jest 260 rocznica urodzin Wolfganga Amadeusza Mozarta. Z tej okazji dziś będę miała wieczór z jego twórczością, tylko najpierw mecz… ;)
Rzadko się zdarza na tym świecie, Anito, żeby literatura wielka była popularna.
Wiedząc to, popularne autorki (i autorzy) zachowują skromność, którą zawdzięczają zdrowemu rozsądkowi i błogosławionej autoironii.
Jak to się mówi: „wyżej siebie nie podskoczysz!”.
Ciekawa wiadomość o Margaret Rutheford i dedykacji. Nie wiedziałam o niej.
A książek MW nie czytałam – chyba zniechęciły mnie jakieś recenzje (że to niby takie romansidła). Ale właściwie, może należałoby samej się przekonać?
Duśko, a jakże, a jakże! Sama radość.
Kochana DUA, jakże się cieszę! Dziękuję:).
Dobry wieczór wszystkim :)
Bardzo cieszy mnie ta dyskusja na temat Agathy Christie, która się tu „na boku” wywiązała. Też dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy Wielkimi Autorkami :) Mam wrażenie, że obie Panie cechuje duża skromność. Kolejne podobieństwo, które dostrzegam dotyczy twórczości, która bywa niedoceniana i, o zgrozo!, lekceważona. Jak gdyby teksty, przy czytaniu których czytelnikowi nie pęka i nie paruje głowa nie zasługiwały na miano wielkiej literatury. Ale wszyscy goście tej Księgi wiedzą swoje i dobrze wiedzą, że z twórczości Pani Musierowicz można czerpać…koparkami :)
Jeżeli chodzi o filmy z Margaret Rutherford – oczywiście ma Pani absolutną rację. Któż inny mógłby wiedzieć lepiej, jak bardzo należy strzec własnego dzieła :) Z tego, co mi wiadomo, Christie wyraziła zgodę na przekazanie praw do ekranizacji wytwórni MGM pod wpływem nietrafionych decyzji swych doradców. Sprawy jej finansów były wtedy dość zagmatwane – chodziło o skomplikowane sprawy podatkowe, których nie jestem w stanie zrozumieć. Pieniądze z adaptacji miały temu zaradzić. Poza tym przedstawiciel MGM zapewniał rzekomo, że adaptacje nie odbiegną zbyt daleko od treści książek. Christie oczywiście bardzo żałowała swej decyzji. Od początku miała obawy, a kolejne części coraz bardziej różniące się od świata wykreowanego przez Nią, dowiodły, że nie było warto. Jej żal nie przeniósł się jednak na Margaret Rutherford, której zadedykowała „Zwierciadło pęka w odłamków stos” :)
Przepraszam za te przydługie wywody i jeśli brzmi to, jakbym się wymądrzała :)Po prostu tak się składa, że Agatha Christie i jej kryminały to mój mały „konik”. Korzystając z okazji – czy czytała może Pani powieści, które Christie napisała jako Mary Westmacott? A może ktoś z szanownych Gości czytał i chciałby się wypowiedzieć? :) Od razu napiszę, że ja niestety jeszcze nie czytałam i obiecuję sobie stale, że to nadrobię.
Duśko, właśnie obejrzałam wskazane reportaże. Ha! Ha! Co za fantastyczna osóbka!
Jaka energia i stanowczość!
Uśmiechałam się przez cały czas, bezwiednie.
A więc synek będzie miał krew krakowsko-poznańską!
Będzie to ciekawy coctail.
Trzymam kciuki, miła imienniczko!
Eviku, dzięki za wiadomość o Kitty. Nic nie wiedziałam!
Pani Małgorzato, tak się cieszę, że wreszcie mogę przeczytać wszystkie Pani książki. Od kilku lat mieszkam pod Krakowem ale w żyłach płynie mi całkowicie poznańska krew. Tam się wychowałam, wykształciłam. Pech chciał, że tu znalazłam pracę i spotkałam męża, wspaniałego co prawda ale to przekreśliło szanse na powrót do Poznania. Jak mówią, nie można mieć wszystkiego:)
Jeżycjada jest dla mnie swoistym mostem, literaturą ku pokrzepieniu serc:)Bardzo Pani za nią dziękuję. Choć nie mogę tam teraz być, Poznań i cała zielona Wielkopolska jest ze mną za każdy razem gdy sięgam po Pani książki.
Mogę powiedzieć, że nic tak mnie nie wycisza i nie nastraja pozytywnie jak Jeżycjada. A szczególnie teraz gdy razem z mężem oczekujemy synka.
Pani Małgorzato jeszcze raz bardzo dziękuję.
Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie.
Dzień dobry!
Strona Lubimy czytać obwieściła, że ukaże się nowa opowieść Beatrix Potter – „Kitty-in-Boots“.
Pogoda u mnie niezbyt przyjemna – śnieg się roztopił i jest bardzo mokro. A Kropce bardzo śnieg się podobał. Cóż ona wyczyniała! ;)
PS. Państwu Borejkom oczywiście życzę 100 lat.
Jaki ciepły!
Od razu śniegi stopniały.
Dzień dobry!
Bardzo dziękuję i przesyłam uśmiech na dzień dobry :)
Bożenko, przesyłam uśmiech na dobranoc.:)
Dobranoc wszystkim!
Dodam jeszcze, że Agatha Christie, wobec ogromnej popularności Poirota wśród czytelników, podeszła do wieku głównego bohatera dość swobodnie: „Uświadomiłam sobie teraz, że popełniłam okropny błąd, robiąc z Hercule’a Poirota człowieka tak starego. Musiałam rozstać się z nim po trzech lub czterech pierwszych książkach i zaczynać od nowa z kimś o wiele młodszym”. I czytelnicy ją za to pokochali! „Tajemnicza historia w Styles” to 1920 rok, mistrzowsko opadająca „Kurtyna” – 1975. 55 lat z Poirotem. Licentia poetica pozwala Mistrzom na wiele :)
Cieszą się więc wierni czytelnicy „Jeżycjady”, że mogą na razie spać spokojnie :) Przed Milą i Ignacym, młodniejącym w kontakcie z Naturą, z pewnością jeszcze wiele pięknych chwil.
Racja, Bożenko!
Zgadzam się z Tobą całkowicie.
Także co do maestrii Davida Sucheta. On JEST Poirotem, podobnie jak Jeremy Brett JEST Sherlockiem.
Ale to oczywiście nie znaczy, że nie możemy się cieszyć kreacjami innych aktorów. Oraz aktorek.
Duśko, tak mi miło, że lubisz Gizelę. Ja też ją lubię.
Co do wiad.pryw.- przypomnę Admince.
Mądra, odważna, pozbawiona złudzeń co do natury ludzkiej, a przecież pełna delikatnego ciepła i wyrozumiałości panna Marple, połączenie wnikliwego umysłu i kruchego ciała, Nemezis w puszystym, różowym szalu – żadne z jej filmowych wcieleń nie oddaje mi pełni tej postaci. Można by rzec – naturalna przewaga dzieła literackiego z nieskończonymi miejscami niedookreślenia… A jednak bywa, że kreacja aktorska sięga ideału: David Suchet jako Poirot – ach, majstersztyk! Pannę Marple mam własną w swojej wyobraźni, ale Poirota – filmowego. To JEST Herkules Poirot :)
Przy okazji, ciekawa zbieżność z dziedziny warsztatu pisarskiego Wielkich Autorek :) W swej „Autobiografii” Agatha Christie porusza m.in. kwestię wieku swoich bohaterów: [panna Marple] „Przyszła na świat w wieku sześćdziesięciu pięciu, siedemdziesięciu lat, co – vide Poirot – okazało się nader niefortunne, zważywszy, na jak długo zagości w moim życiu. Gdybym to ja miała dar jasnowidzenia, w roli pierwszego detektywa wystąpiłby jakiś słodki uczniak”.
A my, proszę, mamy dzięki „Kalamburce” uczniaka Ignacego :) Że o maleńkiej Mili nie wspomnę :)
Dobry wieczór DUA i Księgowi! Fluid z „Kalamburką”, którą sobie właśnie powtarzam. To najbardziej wzruszająca część „Jeżycjady”. Gizela jest zaś po prostu wspaniała!
Anito, tak, można zrozumieć, że seria filmów z M. Rutheford nie wydała się Agacie Christie udaną adaptacją. To raczej była zabawa z jej dziełem, rodzaj – życzliwego, ale jednak – pastiszu. Zapewne, wyrażając zgodę na adaptację i czytając scenariusz, nie wiedziała jeszcze, jaki ton nada filmom reżyser. Stąd niezadowolenie. Ba! Trzeba się było nie godzić.
Borejkowie: jeszcze pociągną, spokojnie. Obietnic dotrzymuję.:)
Minerwo, odpowiedź nie przysparza mi trudu: tak! – ponieważ każdy kolejny tom „Jeżycjady” jest oczywiście kontynuacją poprzedniego (poprzednich).
Ale więcej nic już nie zdradzę, także dlatego, że po drodze, czyli w trakcie pisania, wszystko może się nagle i w jednej chwili zmienić i – na przykład – wyrzucę to, co napisałam, by zacząć całkiem od nowa.
Stąd to moje tajemnicze milczenie.
Pani Małgosiu, czy ,,Ciotka Zgryzotka” będzie kontynuować wydarzenia z ,,Feblika”?
Czy może to tajemnica?
Dziękuję bardzo za miłe i ciepłe przywitanie. Aż dusza się uśmiecha :)
Nieraz zastanawiałam się nad nieuniknionym losem seniorów Borejków. Trudno było mi wyobrazić sobie, żeby tak bolesne i trudne doświadczenie miało miejsce w Jeżycjadzie. Z drugiej jednak strony, miałam wrażenie, że przygotowuje Pani nas powolutku na… no właśnie… na nieuniknione, zwłaszcza w Febliku. Rozmowy o przemijaniu, o tym, że wszystko jest po coś i przede wszystkim, jak dla mnie, fragment, w którym Ignacy Senior mówi Mili o miłości, którą dzięki niej nowsi w sobie cały klan. Poza tym odejście Profesora Dmuchawca też było trudnym przeżyciem, a jednak ukazała je Pani oczywiście w piękny i wartościowy sposób i nawet ten smutek… był po coś.
Cieszę się jednak z tej uroczystej obietnicy! :) Oczywiście przed Borejkami jeszcze wiele wspólnie przeżytych lat. Wystarczy spojrzeć na Dziarskiego Dziadka, o Pani Szaflarskiej nie wspominając :)
Chciałam też dorzucić swoją cegiełkę o pannie Marple. Zanim przeczytałam części z panną Marple w roli głównej, obejrzałam filmy z Margaret Rutherford w roli głównej i od tej pory panna Marple ma dla mnie zawsze jej twarz. Uwielbiam te filmy za klimat i oczywiście za Jej grę i charakter, ale rozumiem dlaczego Lady Agacie nie przypadły do gustu. Najoględniej mówiąc, nie podobało jej się to, że wykorzystywano owoce jej pracy w sposób sprzeczny z jej oczekiwaniami. Dlatego wolała osobiście zajmować się adaptacją swoich powieści :)
Dobrej nocy!
Obecna jest ta twórczość w moim życiu od „Teatrzyku Eterek”, słuchanego z zachwytem przez radio.
Trąciła we mnie zapewne jakieś istotne struny.:)
U mnie profesor Pęduszko też ma duże szanse. Właśnie czytam „Dzieła (niemal) wszystkie” i się zachwycam. W twórczości pana Przybory jest, podobnie jak w Jeżycjadzie, dużo ciepła i radości.
Myślę i myślę, i nie mogę nie ulec urokowi myśli, że „Ciotka Zgryzotka” będzie chyba moim ulubionym jeżycjadowym tytułem. I tak oto zdetronizuje „Kwiat kalafiora”.
To chyba temu, że sama chlubię się tytułem „ciotki”, a i „zgryzotki” jakoś za mną łażą i łażą.
Helenko, profesor Pęduszko to mój idol od lat.:)
Zuziu, ależ spokojnie, przyszłość przed nami.
Obecnie tkwimy w”Ciotce Zgryzotce”. Co dalej – pomyślimy.
Dobry wieczór!
Ostatnio zmarł ostatni brat mojej prababci, miał 90 lat. Jednak ludzie dożywają takiego wieku. A śmierć jest nierozłącznym etapem życia, choć to takie smutne. Mam nadzieję jednak, że Mila i Ignacy pobiją największy rekord Guinessa!:)
Jak Pani powiedziała o zakończeniu Jeżycjady, to aż mi się zimno zrobiło i ciarki po plecach przeszły. Jakoś wiedziałam, że to kiedyś może nastąpić, ale to było takie odległe, a tu, Pani tak się dużo wypowiedziała. Tak, tak, wiem, to jeszcze nie teraz.:))
Chaos, ale zorganizowany;)! I to starannie.
Dzięki za przyjazne słówko, miły Rozmarynie.
Beato, Miss Marple w wykonaniu Margaret Rutheford to jeszcze jedna, całkiem odrębna rola. To była genialna aktorka charakterystyczna, prześmieszna, znakomita w każdej roli. Odważnie nosiła swoją brzydotę (wręcz robiła z niej atut) i zmuszała do myślenia o wewnętrznym swoim pięknie.
Angielscy aktorzy są najlepsi na świecie.
Pani Małgosiu, a ja też mieszkam na wsi i lubię las. Najczęściej w niedzielę chodzę tam na spacer, żeby się zrelaksować. W soboty zaś, w Radiu Lublin, z przyjemnością słucham leśnej audycji, z której można dowiedzieć się mnóstwa ciekawostek o tym uroczym miejscu.
„Przez pachnący las
tak wesoło, lekko iść.
Kto tu zajrzał raz,
ten nie będzie chciał stąd wyjść” – pozwolę sobie powtórzyć za profesorem Pęduszką i Mundziem z Teatru Eterek.
Też jestem za, żeby Mila i Ignacy często tam zachodzili i dłuuuuugo żyli:)
Też właśnie skończyłam „Sprężynę”. Tym razem zwróciłam uwagę na panujące w tej części wrażenie chaosu, tak dobrze pasujące do wypadku Gabrysi i wyłuszczonej przez Pulpę teorii tegoż chaosu. Coraz bardziej podziwiam kunszt formalny, bo przesłanie treści zadziwia mnie już od dawna, Droga Autorko! Czekamy, czekamy!
Dobry wieczór wszystkim!
Mila seniorka i Ignacy senior mogą przecież żyć jeszcze wiele wiele lat! Coraz więcej ludzi dożywa dziewięćdziesiątki i nawet setki! Jeszcze wiele tomów Jeżycjady przed nami, a narybek młodzieży „do wykorzystania” w powieściach bardzo liczny. Wszak tyle dzieci tam się rodzi…
To rzeczywiście ciekawe……Ja w grze aktorskiej Geraldine widzę momentami zachowania Margaret :)
Już jestem. Uuuu… jak dobrze wrócić pod las.
Asiu, dzięki za dobre słowo.
Jeszcze w sprawie Miss Marple. Pomyliłam odtwórczynie! Oprócz Geraldine McEwan i Julii McKenzie była jeszcze w BBC trzecia odtwórczyni i to o niej właśnie myślałam, wychwalając ją w poprzednich wpisach. To Joan Hickson! Ona jest u mnie panną Marple nr 1.
Potem dopiero Julia McKenzie, a Geraldine ma zaszczytne trzecie miejsce.
Miss Marple Joan Hickson jest właśnie na wskroś angielską, słodką staruszką, na oko bezbronną i naiwną, a w gruncie rzeczy mądrą, dociekliwą i stanowczą. Ma doskonałe maniery.
Miss Marple Juliii McKenzie jest mocna, rzeczowa i szczera.
A znów Miss Marple Geraldine McEwan nie budzi zaufania, a raczej każe się mieć na baczności. Jest sprytna i bywa podstępna. I jest po plebejsku wścibska.
Ciekawe, czy te różnice są efektem zaplanowanej w całości kreacji aktorskiej, czy też osobowość każdej z aktorek miała większy wpływ na role.
Feblik został przeczytany po raz drugi. Teraz bardziej uważnie, nie tak niecierpliwie. I chyba złożę reklamację, nie potrafię jeść przy lekturze tej książki (a bardzo to lubię!). Wciąż się zamyślam i kontempluję te piękne obrazy. Cudna, mądra… zresztą sami wiecie, co tu gadać po próżnicy…
Idę robić obiad- gołąbki.
Pierwszy tom już przeczytany i rzeczywiście spodobał mi się, tylko czekam żeby wrócić do domu i czytać dalej.
Och, to prawda……różne, czasem zadziwiające wręcz rzeczy :)
BeatoS, czegóż się nie robi dla zdrowia!
Kasiu, książka jest wspaniała, zobaczysz.
Dzień dobry wszystkim!
Z pewną przykrością udaję się do miasta. Ech.
Dzień dobry, po przeczytaniu po raz drugi Feblika nabrałam ochoty na lekturę Krystyny,początek był trudny ze względu na ilość obcobrzmiących imion , zawsze sprawia mi trudność połapanie się w koneksjach rodzinnych jeśli imiona nie są polskie-tak już mam.Niby akcja nie jest zbyt wartka a mimo to nie mogę się oderwać , oj ciężko miały dziewczyny w tamtych czasach.
Może złego określenia użyłam ( też nie lubię złośliwych osób). Z lekka sarkastyczna? Beata S ma rację- miks obu pań.
Tylko, że to jakby ……zupełnie nie jest w ICH stylu.
Chesterko, specjalnie ich przeniosłam na świeże powietrze, na wieś. Będą zdrowo się odżywiać i chodzić na spacery do lasu.
Dobranoc!
Ideałem byłoby połączenie gry aktorskiej J. McKenzie z wyglądem Geraldine ( w roli panny Marple oczywiście ) :)
Kochana DUA! Mila i Ignacy moga bić rekordy Guinnessa. Jestem pewna, że zgodza się ze mna wszyscy KC. Ale do takich rekordów jeszcze daleko.
Anito, dobry wieczór, dobrze, że wychynęłaś na wieczorne światło!
Dziękuję za miłe słowa, które zarazem są zachętą do pracy. Z tym zakończeniem Jeżycjady coraz większy kłopot: jakiś czas temu złożyłam młodziutkiej czytelniczce uroczystą obietnicę, że żadnego z głównych bohaterów nie uśmiercę („bo co by to było?!”). Ale oni się starzeją… to rzecz nieuchronna. A więc trzeba będzie jednak napisać ostatni tom serii zanim nadejdzie pora pożegnań.
No, rzecz jest otwarta. Na razie, t.j. w roku 2016, Ignacy i Mila B. przekroczyli osiemdziesiątkę. Trzymają się nieźle.
Pozdrawiam serdecznie, Anito, i zachęcam do przebywania poza regałem!
Aniu, ale czy panna Marple w literackim oryginale była złośliwa?
Mam wrażenie, że nie.
Ekranizacje BBC bardzo lubię, ze względu na urok angielskiej prowincji. Te wszystkie śliczne domy i ogrody!
Geraldine, zdecydowanie. Przekorna, złośliwa, niemająca złudzeń co do natury ludzkiej. I fizycznie podobna- chudziutka, drobniutka, pastelowa. Idealnie wpasowała mi się w wyobrażoną na podstawie książek postać :)
W rodzinie kochamy pannę Marple, szczególnie moja siostra, fanatyczna wielbicielka Agaty. Myślę, że mogłaby iść w zawody z naszą BG. Ale ekranizacji nie lubi, zbyt przywiązana do wersji kanonicznej.
Od jakiegoś czasu śledzę tę przemiłą i pełną inspiracji księgę i wciąż zbierałam się do pierwszego wpisu, ale obok ostatniego komentarza Wspaniałej Autorki nie mogłam już przejść obojętnie. Jakie „zakończenie”? To słowo w odniesieniu do Jeżycjady nawet nie chce przejść przez palce. Aż ciarki przechodzą na myśl o czymś tak definitywnym! Cieszę się ogromnie, że najwyraźniej na razie na to się nie zanosi :)
Przesyłam wyrazy najszczerszego uznania i uwielbienia dla Pani oraz podziękowania za liczne lata spędzone z Jeżycjadą :)
O!- chyba będziesz musiała poradzić sobie bez „Silva Rerum”. Ta książka miała być napisana na zakończenie Jeżycjady – a tu się na koniec nie zanosi…Co napiszę powieść, dobrą na zakończenie serii, to Wydawca mnie prosi o okładkę kolejnej. Najpierw się wykręcam, potem ulegam – i ostatecznie jestem zadowolona, ze znów mam coś ciekawego do roboty! (Lubię wyzwania).
Franiu, co fakt, to fakt. Przychodzą tu bardzo miłe osoby.
Dzień dobry! :) oczywiście Ciotkę Zgryzotkę kupię przedpremierowo, jak zawsze Pani książki :) Tymczasem pytam o Silva Rerum, kiedy będzie wydane? o Jeżycjadzie piszę pracę magisterską i bardzo bym się cieszyła, wykorzystując w niej Silva Rerum. Pozdrawiam serdecznie :)
A tak w ogóle – nie miałam pojęcia i nie wyobrażałam sobie nawet, że tak Miłe Towarzystwo tak żywo czas sobie tutaj rozmową umila. Zaczytałam się właśnie w te rozmowy…
Ta korespondencja dotyczy właściwie tylko życia osobistego Sary, miała 13 lat, gdy napisała pierwszy list – zresztą strasznie bezczelny, aż mnie wbił w fotel! – a Astrid jej odpisała i tak to się zaczęło.
Jak natknęłam się na tę książkę, to pomyślałam sobie: ojejku, znów jakaś korespondencja, to nie do wytrzymania, bo nawet już nikt nie przestrzega starej dobrej zasady odczekania tych 50 czy 80 lat, czy ile to tam kiedyś było. No i zresztą niczego ona nie wniosła nowego do mojej wiedzy o samej pisarce. Nawet nie jest to książka, którą chciałabym mieć na półce. Powiem więcej – właśnie tej książki bym nie chciała mieć ;)
Ojej, aż nabrałam ochoty na Pannę Marple z Julią McKenzie :)
Dzień dobry DUA i Księgowi :)…..Nie wiedziałam, że lady Agatha preferowała Geraldine, ale ja nie znając jeszcze tej aktorki, dokładnie tak wyobrażałam sobie pannę Marple…..i nie mam tutaj na myśli gry aktorskiej, ale jej wygląd. Dodam jeszcze, iż marzyłoby mi się obejrzenie jakiejś sztuczki teatralnej (polskiej) z panną Marple w roli głównej :):)
Też mam opory, by czytać cudzą korespondencję, szczególnie, gdy ktoś prosił bliskich o jej spalenie po śmierci. A tu zamiast tego, publikacja. Z drugiej strony, listy to zwykle najbardziej szczery obraz autora, dlatego tak ciekawy. O ile nie są też kreacją autorską, bo bywa i tak, gdy pisarz jest świadomy, że jego listy i dzienniki kiedyś mogą zostać opublikowane. Być może właśnie tak należy zawsze pisać, z myślą, że scripta manent. Albo, jak napisała Sara Schwardt, „wszystko na światło dzienne!”. Nie czytałam (jeszcze) korespondencji Astrid, ale podejrzewam (po opisie książki), że bardziej osobiste są tu zwierzenia Sary, nie Astrid. Tym samym, skoro Sara zdecydowała się je opublikować, uznała, że warto. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.
W lutym nakładem NK mają się ukazać „Dzienniki z lat wojny” Astrid Lindgren. Był też swego czasu piękny album ze zdjęciami Astrid, oczywiście dawno już wyprzedany.
Dzień dobry!
Przy tej scenie również się turlałam ze śmiechu, DUA. Bardzo dobra. Szanuję jeszcze wiele innych motywów zaprezentowanych w tym odcinku, m.in. ekliptykę, zakład braci, konwencję horroru. Lubię odcinki, na które inaczej patrzy się po obejrzeniu niż w czasie oglądania.
Serdecznie pozdrawiam!
PS Po śniegu ani śladu!
Była Agnieszka, była!:) Cały czas rosła sobie gdzieś w tle.
A nikt się nie domyślił, że to ona dorosła do roli głównej bohaterki „Feblika”!
Tej książki o Astrid Lindgren jeszcze nie czytałam, ale nie wiem, czy chcę. Zawsze mam odruchowy opór wobec zagłębiania się w czyjeś życie osobiste.
Wyjątek: listy kuzynów Manny’ego i Danny’ego, czyli dwóch autorów, składających się na Ellery’ego Queena. Nie mogłam się od nich oderwać – ale one dotyczyły właśnie tego wspólnego pisania, dlatego były tak fascynujące.
Julia McKenzie jest i moją idealną panną Marple, Mamo Isi. A Geraldine McEwan- nie! (zbyt wścibska i ma w sobie jakiś rys złośliwości). Zdziwiłam się tą opinią autorki o aktorce.
JuliaMcKenzie jest bardzo angielska, doskonałe ma maniery, a także jakąś szlachetność i ciepło.
Dzień dobry!
Czytam sobie powolutku „Sprężynę” i nie mogę się nadziwić, ile w niej jest napomknięć o Agnieszce. To aż nieprawdopodobne. A przy tym śmieszne te sny Ingasia :) I to jak Józinek pociesza Gabrysię w szpitalu: „a ja się dziś topiłem…”
Czytałam niedawno „Twoje listy chowam pod materacem”. Wstrząsnęły mną. Do końca się bałam, czy ta Sara nie zmarnuje sobie życia. Astrid Lindgren w listach bardzo, bardzo kochana.
A z rzeczy dla dzieci – wpadły mi ostatnio w ręce dwie książeczki wietnamskiej autorki, Khoa Le. Bardzo spodobały nam się z Kniżką jej ilustracje.
Niedawno w rozmowie z naszym Maluszkiem zaczęliśmy sobie bleblać, a Kniżka na to z oburzeniem: „Czy ty go uczysz języka ble-ble?” :)
Dzieńdoberek:)
Bardzo lubię Miss Marple. To jedna z tych postaci, z którymi chętnie bym się zaprzyjaźniła. A moją ulubioną odtwórczynią tej roli jest Julia McKenzie. niestety też już nie żyjąca.
A jak tak pomyślę, to sporo jest bohaterów, z którymi by się człowiek chętnie zaprzyjaźnił.
Dzień dobry!
Sosno, dziękuję za wiad.pryw.- niesłychane! Gratuluję Małgosi!
BeatoS. przepadam za panną Marple, a także za aktorką Margaret Rutheford – potężna vis comica! W każdej roli.
Co do Geraldine McEwan – podobno sama lady Agatha widziała w niej idealną odtwórczynię swojej bohaterki.
Droga Autorko :), a czy Jane Marple znajduje się wśród lubianych przez Panią bohaterów?….bo ja za nią przepadam. Jeżeli zaś chodzi o odtwórczynie tej roli, to moimi ulubionymi są : niesamowita Margaret Rutherford oraz zmarła niedawno niestety Geraldine McEwan…..Pozdrawiam wszystkich i życzę miłych snów:)
Najnowszego Sherlocka oglądałam w kinie o północy. Jasiek zakupił bilety( wie, ze matka szaleje za Watsonem, a Holmsa uwielbia) i w środku tygodnia podreptaliśmy do multipleksu, nie wiedząc, że za kilka dni będzie emisja w tv.
Ooo! Witamy Jasia Gwiazdkowego!
Ado7, jakie piękne lata teraz przed Tobą.
I jakie trudne!
Wszystkiego NAJlepszego!
Anusiu_123, otóż cytat ten brzmi w oryginale następująco:
„Le langage est source de malentendus”.
Le langage – to znaczy: język. Nie język- organ, tylko język- mowa ludzka.
Otóż, gdyby przełożyć to na: ” Język jest źródłem nieporozumień”, byłoby to właśnie, he, he, źródłem nieporozumień!
Dosłownie znaczy to więc: „Mowa jest źródłem nieporozumień”.
Ale, podobnie jak Ty, skłaniam się do wersji równie prawidłowej, a za to – tak, zdecydowanie! – piękniejszej:
„Słowa są źródłem nieporozumień”.
I tego się trzymajmy.:)
Lubię.
Ten nowy serial BBC jest po prostu inną, nową i świeżą, dowcipną wersją opowiadań Conan Doyle’a. Nie zastanawiam się, czy dorównuje, bo nie tego się po nim spodziewam.
Ale przepadam też za tą starą, świetną adaptacją, za tym klasycznym serialem z Jeremym Brettem w roli Sherlocka. Wspaniały! (I on dorównuje…)
Franiu, te „Apokryfy” świadczą, że Čapek , oprócz tego, że poczciwy, był także wielkim, bardzo wielkim pisarzem.
Miło pomyśleć, że brałaś udział w tym przedstawieniu.
DUA, mój Synek Jaś nie przyszedł na świat 1-go stycznia jak wyliczył pan doktor. Urodził się, w niemniej znaczącym czasie, bo w wigilijny poranek:) Nie mogę uwierzyć we własne szczęście :) Odzywam się a propos inspirujących, silnych kobiet – bardzo polecam książkę „Czesałam ciepłe króliki”. Pozdrawiam serdecznie :) Ps. Wannabe, jako wierna fanka Twoich wpisów, obserwacji i poczynań jestem z Tobą myślami w tym całym leczeniu. 3maj się Mała:)
Zuziu – a mój kot nie jest rudy, na drzewo nigdy jeszcze nie wszedł, z psami jest za pan brat, jednak rekompensuje te wiewiórcze braki miłością do orzechów. Docenia przede wszystkim ich walory rozrywkowe. Ale niech tylko pies mu tego orzeszka rozłupie, to zje z przyjemnością :)
To DUA lubi Sherlocka BBC? Uważa Pani, że dorównuje oryginałowi?
Dobry wieczór,
wspomnienie Karela Čapka przypomniało mi, jak na zajęciach teatralnych udramatyzowałyśmy z koleżankami (w celu uzyskania zaliczenia) jego apokryf o Marteczce i Łazarzu.
Zapadło w pamięć, bo trzeba mi było się wcielić w kurę na Martowym podwórku (i już zawsze poczciwy Čapek z tym mi się będzie kojarzył).
Serdeczności!
Sprawdzę to dla Ciebie, Anusiu. Mam bowiem oryginał „Małego Księcia”.
Helenko, tak. Piękna postać.
Ostatnio czytałam ,, małego księcia ” pamietam cytat przytoczony w kwiecie kalafiora z tej książki czyli. ,, słowa sa źrodłem nieporozumień ” w mojej książce było ,, mowa jest źrodłem …” Czy to wynika z przekładu książki ? Bo ja wole słowa sa … Ale nie wiem czy tak tez moze byc czy tylko mowa ?
A dla mnie wzorem Silnej Kobiety jest m.in. przedwojenna aktorka Helena Grossówna. Była to niezwykle ciepła, serdeczna osoba, potrafiąca łagodzić spory między skłóconymi osobami i do tego piękna kobieta – nazywano ją Najpiękniejszym Uśmiechem Warszawy. Podczas Powstania Warszawskiego – pod pseudonimem „Bystra” – dowodziła batalionem kobiecym. Po upadku powstania była więziona w obozie jenieckim, gdzie opiekowała się rannymi. Mimo tych wszystkich przykrych doświadczeń do końca życia – a żyła 90 lat – zachowała pogodę ducha. Niestety jeszcze nie udało mi się natrafić na biografię o niej, ale za to na YT można obejrzeć wspomnienie o tej niezwykłej aktorce.
Tak, pisałam o niej (jeśli to ta sama;)).
A ja czytam sobie po raz dziesiąty ulubionego Karela Čapka („Marsjasz czyli na marginesie literatury). Pyszna lektura. Oto fragmencik:
„Wyobraźcie sobie, jakie czarujące zdziwienie musiało w ludziach wywołać to, gdy (po tysiącleciu mówienia i gadania) stwierdzili, że ze słów można uczynić coś więcej niż tylko relację o tym, co zaszło wczoraj złego albo co dzieje się właśnie teraz; że opowiadając o pewnych sprawach można je tworzyć niezależnie od tego, co kiedyś było albo jest, można kształtować zdarzenia, które równocześnie są i nie są. Sądzę, że to odkrycie kulturalne jest prawie tak dawne jak ludzki język, po dzień dzisiejszy nie nacieszyliśmy się jeszcze dosyć jego używaniem. My literaci żyjemy zeń do tej pory, chociaż nad swoimi papierami zapomnieliśmy już o plemiennym ognisku, z którego się zrodziła oderwana, magiczna i nieograniczona wolność słowa.”
(„Z teorii bajki”)
Dobry wieczór!
Ja zaś czytam biografię Astrid Lindgren. Ostatnio gdy przeglądałam Frywolitki, chyba 2, to coś mi mignęło przed oczami o tej książce. Wspaniała, nie mogę się oderwać.
:))
Oj, śmigają, śmigają.
Tak, to TA Wanda Romeyko! Ilustratorka m.in.książek Marii Buyno-Arctowej. Widziałam te zapowiedzi już dawno. Najwidoczniej wciąż jeszcze nie zdobyto się na wydanie tych wspomnień. Jaka szkoda!
U nas Kilar był pod choinką. I „Feblik” też był, dla mnie, hi, hi.
Ja znalazłam za to inny ciekawy trop książkowy – „Dzienniki wojenne” Wandy Romeyko-Hurko, oczywiście z ilustracjami autorki. Książka zapowiadana już dziewięć lat temu, a wygląda na to, że wciąz in spe.
Dzień dobry!
Niesamowite, jakie fluidy śmigają na tej stronie! Również zamówiłam Kilara! Była jeszcze jedna książka o jego życiu i twórczości, ale najpierw wybrałam autorstwa Gruszki-Zych. Wybrałam jeszcze” Twoje listy chowam pod materacem” korespondencja z A.Lindgren. Przyjemnie tu zaglądać:))))Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Tak, Nutko, widziałam już. Przewracałam się ze śmiechu przy scenie rozmowy migowej. Reszta filmu już nie tak boska, ale może być.
Gratuluję udanej sesji!
Joanno, dzięki za ciekawy trop książkowy. Zaraz kupię!
Zuziu, już lubię Twojego kota, który myśli, że jest wiewiórką :) Bardzo mi się spodobał!
Życzę wszystkim pięknej niedzieli!
Dzień dobry!
U mnie odwilż, ale i tak chyba wyjdę na spacer. Trochę korzystam z niedzieli i odpoczywam, tym bardziej, że jestem po wyczerpującym przedsesyjnym maratonie. Dzięki Panu Bogu wszystko wskazuje na to, że idę nadal z tarczą i pozostanie mi tylko jeden egzamin w sesji. Hurrra!
Czy widziała Pani, DUA, najnowszy odcinek Sherlocka? Wydaje mi się, że przeczytałam kiedyś na Stronie, że ogląda Pani ten serial. Ciekawa jestem Pani zdania po tym swoistym „powrocie do źródeł”, który miał miejsce w tym odcinku.
Serdecznie pozdrawiam i przesyłam ukłony.
Nutka
Dziękuję za miły uśmiech.
:-)
Przeurocza pochwała (podziękowała promieniejąca)
DUA ,potrafi podgrzać atmosferę,oj potrafi.:)
Nawet już nie próbuję dociekań w kwestii Ciotki, bo podejrzewam, że zaskoczenie będzie wielkie.
A co do lektur- ośmielam się polecić piękną biografię Wojciecha Killara autorstwa Barbary Gruszki-Zych zatytułowaną „Takie piękne życie”.Czyta się cudnie.Autorka znała Kompozytora osobiście, więc to raczej zapis spotkań i rozmów z nim oraz wspomnienia osób z jego najbliższego otoczenia. Niezwykły portret niezwykłego człowieka i kolejny dowód na to,że piękne życie rodzi się z pięknego wnętrza.
To także piękna opowieść o miłości, takiej,którą czas, choroba i śmierć jedynie wzmacniają.Żona kompozytora, Barbara była właśnie taką Silną Kobietą, prawdziwą opoką dla artysty.Umiała mądrze mu towarzyszyć, nie tracąc swej indywidualności i niezależności.Gorąco polecam.
Mała Mila to kuzynka. Fakt. :)
(Pięknie przeobrażasz przymiotniki, przysłówki, przyimki i podmioty, Przemiła Pani!)
Czytam ja sobie nieśpiesznie „Feblika”, teraz to tak, rzekłabym, relaksacyjno-degustacyjnie. I nagle – przeskoczył piorun prosto z wielkopolskiej burzy!
Na Jowisza! Trop realistyczny był do niczego! Mila – jaka Mila?! Mila to kuzynka, Tygrysiątka cioteczna siostra! Zresztą, czy córka Róży w ogóle mogłaby być Zgryzotką???
Och, DUA, DUA (z wyrzutem), do czegóż Ty doprowadzasz, ku swej okrutnej uciesze Demiurga, rozgorączkowanych, snujących najdziksze przypuszczenia, czytelników…
(Pochlipując, posypana popiołem, pozgarniawszy potrzaskane pierwsze płoche projekty przyćmionego pośpiechem pomyślunku, porzuciła paskudztwo pod pochyłym płotem).
Sama jestem ciekawa, Joanno, co też ten Amburka wypisuje.
Dzięki za dobre słowa o moich bohaterkach. Mam wielkie szczęście: od urodzenia otaczały mnie wspaniałe, silne, mądre kobiety – stare, młodsze i całkiem młode. Przypuszczam, że coś ważnego we mnie zbudowały. A na pewno dzięki nim wiem, jak powinna wyglądać Silna Kobieta!
Otóż przede wszystkim powinna być spokojna.
Spokój jest dowodem siły ducha, tak jak histeria pomieszana z agresją jest symptomem beznadziejnej słabości.
Damo em-Pikowa, z uśmiechem dziękuję za gratulacje! Powiadomiono mnie już o nominacji, bardzo się cieszę. Wydawcy mówią, że „Feblik” idzie jak burza.To dzięki Wam!:)
Dzień dobry!Życzę pięknej niedzieli.U mnie śnieg właśnie spływa, temperatura na plusie,szarawo i mglisto.Korzystajcie więc póki można.
Po nocy przeczytałam komentarz Zgreda i sięgnęłam po Kalamburkę, która jest jedną z moich ulubionych części (nota bene ciągle mam problem z tym rankingiem).
Kocham Milę Borejko, im jestem starsza ,tym bardziej.I jak ona ostatnio w kółko czytam „Krystynę”.
DUA, zawsze marzyłam o tym, żeby poznać kawalątek twórczości Kala Amburki. Jaki charakter mają jej sztuki?Na pewno są niezwkłe.
I postać Gizeli piękna.Zawsze mam mokre oczy, kiedy czytam list,który zostawiła Mili.”Ludzie odchodzą, miłość pozostaje”.Nieustanne źródło pociechy w kryzysach egzystencjalnych.
Kochana Pani Małgosiu, spieszę z gratulacjami! Wczoraj wyczytałam w internecie, że „Feblik” jest nominowany do nagrody „Bestseller Empiku”! Gratuluję jak najbardziej zasłużonej nominacji i trzymam kciuki za nagrodę! Należy się „Feblikowi”, zdecydowanie!
Dzięki, Jadziu! I nawzajem!
U nas też napadało: ogród zasypany, cichy i biały.
Miłej niedzieli życzę wszystkim! Zwłaszcza dzieciom z sankami!
Zgredzie, przeczytałam Twój komentarz wczoraj późno w nocy i od razu przesłałam Ci uśmiech przez te śnieżne obszary. Odczułeś?
Dzień dobry.
Dziś w nocy napadało sporo śniegu, już prawie trawa spod niego nie wystaje. Pługi odśnieżają drogi. Jest pięknie :D
Pozdrawiam serdecznie, życzę wspaniałej niedzieli i udanego odpoczynku :)
Mnie w Kalamburce wiele scen porusza. Na przykład 1956 lub recytacja.
Jest dużo celnych spostrzeżeń, realiów i konceptów.
Zresztą to epopeja, która jest częścią większej epopei.
Była chyba pisana z poczuciem, że to może być ostatnia część.
Gdybym miał zabrać kilka części Jeżycjady na bezludną wyspę,
to byłaby wśród nich Kalamburka.
Dziękuję, kochana Kris!
AniuG, a to się uspokoiłam. Nie było innego przekładu (ten Haliny Janaszek-Ivaničkovej jest taki uroczy).
Dobranoc wszystkim.
Tez bardzo lubie i cenie „Kalamburke”, czesto do niej wracam.
Zakonczenie zawsze mnie wzrusza.
*zawstydzona* Pomyłka, DUA, Rok ogrodnika rzecz jasna.
Te słowa (po polsku) napisał polski poeta Julian Ejsmond.:)
Madziu, i mnie jest przyjemnie, że ogrodowa AniaG czyta dzięki Tobie „Rok ogrodnika”.
A ciekawe, dlaczego pisze o „Roku w ogrodzie”? Pomyłka, czy też ma Ania inny przekład (jaki?).
Dobry wieczór.
Nauczyłam się z „Noelki” w dzieciństwie (co prawda po polsku, a nie po łacinie), że „nie ten ptak gniazdo kala, co je kala, lecz ten, co o kalaniu mówić nie pozwala” i kiedy na studiach na zajęciach z emisji głosu ćwiczyliśmy łamańce językowe i różne takie, szybciutko zacytowałam. Nikt nie umiał powtórzyć! ;)
Aniu.G – cała przyjemność po mojej stronie :) (a w każdym razie spora jej część, bo liczę , że dobrze Ci się czyta) :))))
O! Coś wspaniałego!
Bardzo się cieszę.
Tę łacińską sentencję przekazał nam w podstawówce nasz ksiądz od religii i tak mi została w głowie, choć tyle lat już od tego czasu upłynęło. A gdy zaczęłam czytać Pani książki, notowałam sobie przy okazji w notesiku wszystkie łacińskie cytaty, jakie w nich znalazłam i starałam się je zapamiętać.
Tak, napisz, proszę, tutaj, tylko poprzedź list uwagą: TO JEST WIADOMOŚĆ PRYWATNA!
Na pewno przeczytam ją tylko ja i postaram się odpowiedzieć.
Rozmarynie, bardzo Ci dziękuję. Jesteś kochana!
Kochana Autorko!
Czy byłaby możliwość napisnia do pani listu lub e-mailu?
Teraz czytam „Język Trolli”. Jaka piękna ta scena rozmowy Dziadka Borejko z panem Oracabessą i ta „cichcem” przemycana wiedza o różnych zjawiskach tego świata, tym razem o rastafarianizmie. No i ta nauka tolerancji i uczciwości i potępienie donosicielstwa! Chce się żyć!
Również gratuluję Kapucynce i Patrycji F. :)
Też kiedyś brałam udział w olimpiadach przedmiotowych i wiem, że dużo czasu trzeba poświęcić na przygotowania. I chociaż nie zawsze udaje się wygrać, to satysfakcja z nabytej wiedzy jest nie do przecenienia (takie podejście mam od niedawna, więc tym większy jest mój podziw dla Was) ;)
O, jaka sympatyczna panienka! Kolorystycznie – nostalgiczna. Coś mi nie wygląda na tytułową bohaterkę.
Makaroniki brzmią pysznie, w ilu st. wypiekać? :)
Brawo za łacinę, Helenko!:)
A mój kotek, Mimi, którego czasem nazywam pieszczotliwie Kiciulejką, najwyraźniej nie wie, co to lęk wysokości, gdyż często wspina się po przymocowanym do zewnętrznej ściany domu drewnianym kwietniku, następnie wspina się na daszek nad drzwiami wejściowymi, a stamtąd wskakuje na parapet mojego okna i zagląda mi do pokoju.
Też uważam, że non scholae sed vitae discimus, a jeszcze ważniejsze jest chyba to, żeby taką wiedzę życiową, jak dobre i złe doświadczenia,
przekuwać na swoją korzyść
Brawo dla Patrycji F.!
Brawo też dla Madzi Z.!
Anette i Aniu, dzięki za dobre słowo o „Kalamburce”.
Mojej Mamie też się bardzo podobała. A ja byłam z tego dumna!
To ja też się przy okazji pochwalę. Półtora miesiąca temu miałam podobną sytuację do Kapucynki, tyle że z polskiego. Niestety nie przeszłam do ostatniego etapu(malutko zabrakło), ale najważniejsze jest to, że się przy okazji mnóstwo nauczyłam. Poza tym w końcu pani nauczycielka od polskiego zdecydowała się poprowadzić kółko polonistyczne! Uwielbiam polski.
Dzięki dobremu serduszku Madzi.Z czytam ci ja sobie Capka „Rok w ogrodzie”.
Publicznie dziękuję :))
Uwielbiam Kalamburkę, zawsze spłaczę się jak bóbr przy scenie zapisów do szkoły ( wnuczek z dziadkiem). I wspólnota losów repatriantów(ze strony Mamy z Pokalniszek my, spod Wilna). Dużo by mówić..
W temacie kota na drzewie( za Młynarskim , kot zamiast Marioli), w Wigilię mieliśmy tego typu akcję. Rudy koci włóczęga penetrował taras z wystawionymi wiktuałami, Burza dopadła go z jazgotem i chwyciła za ogon. Babcia kocinę obroniła, ale ta, zamiast rozsądnie się ewakuować, wlazła na ogromną brzozę i nie chciała zejść. Po upływie wielu godzin i różnych prób( zamkniecie psów plus wabienie) wezwano straż pożarną. Trochę kręcili nosem, że to kocur, a nie zraniony ptaszek( oparło się o dowódcę), ale w końcu przyjechali wielkim czerwonym wozem. Atrakcja dla dzieci z całej ulicy. Pan strażak po wysokiej drabinie wdrapał się na wysokość 5 m i fachowym chwytem za kark unieruchomił przerażonego futrzaka z mnóstwem zębów i pazurów. Zniósł na dół, wypuścił, a kot smyrgnął jak ruda błyskawica i tyle go widzieliśmy.
Dzięki temu mogliśmy spokojnie siąść do wieczerzy, inaczej stalibyśmy pod drzewem w ogródku, nawołując rozpaczliwie kici-kici.
To widać, że „Kalamburka” jest efektem żmudnej pracy. Gizela jest wspaniała – jako całokształt i w poszczególnych scenach – np. podczas obrony Stefanii Majewskiej u dyrektora szkoły, jak rozmawia z chłopcem w Merkurym w dniu pielgrzymki Jana Pawła II, kiedy wzrusza się i płacze, bo p. Makowska napaliła jej w piecu. Bardzo ją lubię.
Rozmarynie, dzięki za dobre słowo.
Niewątpliwie: wielki wpływ na powstanie „Kalamburki” miała moja Mama i jej wielotomowe wspomnienia (w maszynopisie).
A także jej siostra (czyli Ciocia Lucia), której gospodarskie zapiski domowe pozwoliły mi podać bez wahania ceny detaliczne towarów spożywczych!:)))
Nie można też zapomnieć o całych stosach tzw. „bibuły” zalegających na regałach, a także o drobiazgowych opracowaniach typu „PRL dla początkujących” (mnóstwo cennych realiów). Plus, oczywiście, wspomnienia własne i prasa z odpowiednich lat (czytelnia czasopism Biblioteki Uniwersyteckiej).
Napracowałam się nad tą „Kalamburką”, to fakt.
A ja miałam takiego kota, który, kiedy miał prawie 3 miesiace, wlazł wysoko na drzewo, a potem miauczał przeraźliwie, bo nie mógł zejść. Nie mogłam mu pomóc, ponieważ w odróżnieniu do kota nie potrafiłam wejść. Wreszcie zdesperowany kocurek zlazł głowa w dół, obejmujac pień rozczapierzonymi łapkami. Był to prawdziwie uroczy widok :).
Najmilsza DUA!
Znów czytam po kolei całą Jeżycjadę (po przerwie trzyletniej). Odkrywam za każdym razem coś nowego dla siebie i utwierdzam się w zachwycie nad Pani mądrością i erudycją.
Mam dużo podziwu dla wspaniałej Babci – Kalamburki – Mili Borejko. Lubię jej nieużalanie się nad sobą i obawę, aby na starość nie popadać w sentymentalizm. Mila zawsze stawia mnie do pionu, gdy mam trudne chwile.
W „Kalamburce” jest dużo pasjonujących historii i sporo Historii. Czy nie będzie niedyskretnym pytanie, co posłużyło jako źródła historyczne przy tworzeniu tej powieści? Ja mam jeszcze to szczęście, że moim najbliższym „źródłem historycznym” jest moja Mama urodzona w 1929 roku i staram się jak najwięcej Jej słuchać, aby przekazać tę wiedzę następnym pokoleniom.
Święta Babci i Dziadka to dobra okazja do takich wspomnień…
Och! Jeśli lubi orzechy, to już prawdziwy świr, nie tylko świrek.
Masz rację, Zuziu, w kwestii podejścia do nauki. To nie oceny są najważniejsze. Jak zawsze, jak we wszystkim, liczy się istota rzeczy.
Dobry wieczór!
Najgorzej to jak się ktoś uczy tylko dla ocen. Mam w klasie takie dwie koleżanki.
Podejście do czytania też mają słabe, przynajmniej jedna. Czyta dużo i z zabójczą prędkością, teraz już wiem dlaczego. Ona czyta, ale tylko przebiega wzrokiem po literach. Nie próbuje zrozumieć i wgłębić się w tekst, docenić mądrości. To smutne.
Mój kot ostatnio w strachu przed psem wszedł na ogromny świrek. Podejrzewam, że myśli, że jest wiewiórką, po pierwsze jest rudy, po drugie łazi po drzewach, nie wiem tylko czy lubi orzechy. Muszę sprawdzić…
Dziękuję i wysyłam ciepłe uśmiechy :)!
O, brawo, moja Kapucynko miła!
Znakomite podejście do sprawy – a więc już jest się czym pochwalić!
Jeszcze nie wiem czy przystroi, bo był to drugi etap. Jest jeszcze trzeci i dopiero 5. lutego dowiem się, czy do niego przeszłam. (Jest to konkurs kuratoryjny z biologii <3 ).Nawet jeśli odpadnę, to się nie załamię, bo najważniejsze jest to, że się wiele nauczyłam! Jeszcze mi się kiedyś przyda ta wiedza.
Ha!
Ależ się uśmiałam, Kapucynko!
A cóż to za konkurs przystroił Twe blade skronie laurem? Pochwal się!
Dzień dobry! Wpadam tylko na chwilkę, aby pochwalić DUA za okładkę. Ostatnio musiałam się duużo uczyć i dopiero w środę zwieńczyłam tę naukę konkursem. Do dzisiaj odpoczywałam.
Nie mam odwagi zgadywać kim jest postać z liśćmi na głowie, bo i tak nie trafię, a znajac Pania, ta dziewczynka nawet nie musi być biologiczna ciocia. Okładka jest faktycznie jesienna i już nie mogę się doczekać ksiażki.
Pozdrawiam wszystkich zimowo!
Grace, dzień dobry! Właśnie odczytałam Twoją wiadomość prywatną.
BARDZO, bardzo się ucieszyłam!
Oj, jak dobrze jest – się przydawać!
Ściskam Cię serdecznie!
Tak, sowa śnieżna ma taka miłą twarzyczkę.
Halo, Alku, czy wszystko z Tobą OK?
Zdrowie na przykład?
Zaniepokoiłam się.
Dziś ruszam z lekturą „Przewodnika stada”. Zamelduję, co i jak.
Sowi bałwan? To już może lepiej Sowa Śnieżna.
Pełnia w niedzielę, Zgredzie.
Aniu, Aniu, pozdrawiamy kujonka!
Taaki był mały, a tu proszę!:)
Mario_Crespo, dziękuję.
Aaa, a więc mamy przynajmniej dwie Aleksandry! To jedna , ta nasza stała, musi być Malinówką.
Starsze dziecko kuje do egzaminu z biofizyki, rozwiązuje testy, a telefon się grzeje.
Już przerobiłam teorię szczególną względności Einsteina, optykę( bliską sercu) i promieniowanie elektromagnetyczne ( w aspekcie wpływu na tkanki). Z drżeniem czekam na kolejny telefon alarmowy. Będę wiedziała czy kompromitacja( jedyny umysł ścisły w tej rodzinie, poza genialną Babcią rzecz jasna).
Widziałam w czeluściach internetu wiewiórkę polującą na sikorkę. Tak przynajmniej głosił podpis. Czy ja się mylę? Wiewiórki to chyba wegetarianki. Ale faktycznie minę miała zawziętą i wyraźnie zmierzała w kierunku ptaszka.
Chyba pełnia.
Lub blisko.
Och, cóż ja widzę? Czy to okładka „Ciotki Zgryzotki”, nad którą tak długo się zastanawiałam? ;)
Któż to może być??? No cóż… Pożyjemy, zobaczymy.
Na razie życzę przyjemnego pisania :)
Co prawda to nie było do mnie (nie próbuję zgadnąć tożsamości Jesiennej Dziewczyny – wolę mieć zupełną niespodziankę), ale widzę i w pełnej rozciągłości popieram to milczenie :) Pozdrawiam serdecznie i jabłkowo :)
Wiktorio, masz takie piękne imię – Zwycięstwo! To coś znaczy!
Dobry wieczór!
Sowo, ja bym się nie upierała przy szczególnym rodzaju fasoli, rzecz gustu. Smacznego!
Miałam lat 11, kiedy, odkrywszy gniazdo wiewiórek na sośnie, wdrapałam się, by koniecznie je pogłaskać. Zaledwie dotknęłam palcem gniazda, jak za naciśnięciem guziczka, wypadło z niego stadko cudnych rudych maleństw. Wrażenie było duże, dobrze, ze nie spadłam z drzewa. Widzac ich strach, nie śmialam ich tknać.
Aleksandro, czy widzisz, jak milczę na temat „Ciotki Zgryzotki”?
O!
Dzięki, Milu!
Wiktorio_98, jeśli chcesz napisać do mnie list, zrób to tutaj. Tylko na początku napisz: To jest wiadomość prywatna! – a wtedy przeczytam ją tylko ja.
Bardzo się cieszę, że książki moje Ci pomagają. Tak jest, koniec z wyniszczaniem siebie! Brawo! Uszka do góry i śmiało naprzód. Wiedz o tym, że wraz z dorastaniem nabieramy dystansu do samych siebie i to – o dziwo – bardzo pomaga!
W czym?
Ano, w zrozumieniu, że słowa „panuję nad sobą” znaczą tak naprawdę: „jestem panem siebie”.
Powodzenia, ściskam Cię serdecznie!
A moja jamniczka Frytka wlozyla wielka kosc od zupy do mojej szafy i starannie owinela w jedwabna bluzeczke. Rzecz sie wydala po tygodniu- po zapachu.
Ale świetna okładka! tylko więcej takich
Można prosić o maila do pani Musierowicz? Naprawdę bardzo mi na tym zależy… Nawiasem mówiąc, „Feblik” ratuje mi życie (w dosłownym tego znaczeniu) oraz przeraźliwie pomaga podczas walki z zaburzeniami odżywiania. Temat już wydaje się nieobcy, a tak mało się o nim mówi. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to właśnie dzięki tej książce pogodnie rozpoczęłam ferie. Mimo tego, iż większość Was nie zwracała uwagi na wątki z lodami i ciastkami cynamonowymi – ja nie potrafię tego nie robić. Wyniszczając siebie, zniszczyłam swoją głowę… Koncentrację… Pamięć. Jeżycjada przywraca mnie do żywych! Dla mnie Pani Małgorzata stała się bohaterką. Zdecydowanie Pani książki zawierają coś więcej niż tylko litery :)
Dalej się zastanawiam dlaczego to wszystko napisałam… Ale wydaje mi się, że powinna Pani wiedzieć o ocaleniu jednej ze swoich stałych czytelniczek :) Jestem niezmiernie wdzięczna… Nie da się tego wyrazić słowami.
A to ci kotek-psotek. Nasz Rocky, owczarek niemiecki czarny, nie tylko sierść ma czarną, ale i charakter. Kiedyś, korzystając z tego, że drzwi do spiżarki były uchylone, porwał stamtąd i pożarł ok. 2 kg domowej wędzonej kiełbasy.
Może to mała Mila?
Przyuczyć do zabierania pieniędzy? Starosto, jesteś genialny;))) Kot będzie na nas zarabiał, a my opływając w dostatki będziemy wieść próżniaczy żywot.
Po prostu trzeba ją przyuczyć.
Bo ja jestem taka osoba co duzo mysli. :) A Wannabe to moja kolezanka OD SERCA (podobienstwo losu).
Dlatego wiem, co sie czuje w takich sytuacjach. Pewne rzeczy mozna zrozumiec do konca, jak je sie przezylo. Ale wazne sa te wszystkie krzepiace slowa od ksiegowych! I od Naczelnej Ksiegowej!
A teraz wyjdzie gorsza strona mojej osobowosci- bardzo zazdroszcze Admince wiewiorek, BARDZO.
Dzisiaj na francuskich polach widzialam tylko pare bazantow- pana i pania!
Nie ma za co:) Też nadrobiłam sporo braków w wykształceniu dzięki temu puzlowi;)
A propos zwierzątka zamieszkującego Europę.
Mamy koteczkę, Gacię Melacię (zdrobnienie od kondotiera Gattamelaty, który też miał zbójeckie zacięcie i szczególne poczucie humoru, skoro nazwał się „słodką kotką”). Wczoraj wywróciła dużą lampę stojącą, zrzuciła na komputer mojego ulubionego konika na biegunach oraz zawaliła podwójną wieżę, którą maleństwa puszczają szklane kulki.
Takoż wybebeszyła górną szafkę i wywaliła stamtąd dwa śpiwory i jedną karimatę. Namiot się zablokował w poprzek i jego nie dała rady ruszyć. Co nie znaczy, że nie próbowała. Na tym ją zastałam.
Kiedy zaś wróciwszy z zakupów dotargałam na ganek cztery siaty i sięgnęłam do torby po klucze, błyskawicznie zanurkowała do jednej z nich i wywlokła w zębach parówki mini delikatesowe sztuk dwanaście.
Poza tym napada na ludzi i zwierzęta. Właściwie jedyne, czym się różni od powyższego kondotiera, to to, że póki co, nie zabiera pieniędzy.
Dzięki za info, Mamo Isi.:)))
Za Uralem występują dzięcioły, kuny, niedźwiedzie polarne i brunatne.
To jest 60-kawałkowa układanka, więc sporo zwierzątek tam ujęto;)
Maćku i Marto, niestety nasz formularz nie przepuszcza żadnych linków. Ale nazwa szkoły wystarczy.
W przypadku Maćka chodzi o filmik na YT -: „Jesteś super! Warszawa 2015”. Rzeczywiście bardzo miły.
Okładka jest prześliczna – skojarzyło mi się z filmikiem, który ostatnio widziałem i który Pani oraz wszystkim dedykuję – tam jest bardziej wiosennie, ale jesienny kapelusz też jest super :) pozdrawiam
Pani Małgorzato, dziękuję w swoim i uczniów imieniu, za przesłaną książkę ze wzruszającą dedykacją. Otrzymaliśmy również Książkę od Pani córki. Pozdrawiam serdecznie z Przeworska i zapraszam na stronę Biblioteki Szkolnej Szkoły Podstawowej im Jana Pawła II w Przeworsku.
A zaraz za Uralem?
A, pardon, przyjrzałam się puzlowi baczniej; w okolicach Paryża Europa jest jeszcze reprezentowana przez barana i borsuka, natomiast na Uralu występują wyłącznie jeże.
„Oświadczam, że u Adminki na strychu zamieszkały wiewiórki!”
No, to jest oświadczenie, co się zowie:)
Maleństwa mają układankę, gdzie mieszkają na kuli ziemskiej jakie zwierzątka. Europa jest reprezentowana przez łaciatą krowę i wiewiórkę.
Co prawda ośmiornica wypada tamże gdzieś w okolicach Kamczatki, ale mówi się trudno.
Sowiątko miało bałwanka w formie sowy?
Ha!
A jak się przydało, co?
BeataV była tą, która o Tobie najbardziej myślała!
Dobrze, drugiego lutego (imieniny Marii!) trzymamy za Ciebie kciuki, to już pewne.
No, a teraz śpij, dzieciaku miły, i niczym się nie martw. Lekarze fajni są, widzisz?
22 lutego zeszłego roku ukazał się Księdze Gości wpis o galanthusie. To już tylko miesiąc, kochani, niebawem wiosna! Ja tam zimy zasadniczo nie lubię, ale jak próbowałam sobie przypomnieć, kiedy w swoim mieście widziałam ostatnio śnieg na Święta, albo kiedy lepiłam bałwana i jeździłam na sankach, to wyszło mi, że w latach osiemdziesiątych. Tak więc, nawet się cieszę z opadów śniegu.
Chesterko, fasola biała, czy czerwona?
Dzień dobry Wszystkim :) Bardzo dziękuję za kciuki i za niesłychaną internetową opiekę! To naprawdę niesamowite!!
Przepraszam również za zmyłkę. Ostatecznie całe wydarzenie zostało w środę przełożone na drugi dzień lutego.
Mój poprzedni wpis był skutkiem wielkiego załamania i zdenerwowania, bo też do ostatniej chwili myślałam, że będę musiała przyjąć na siebie odpowiedzialność za błędy z lekami i nie dam rady obronić siebie przed wiedzą medyczną wykorzystaną w rozmowie w specyficzny sposób i także przed wzrokiem mamy, która oceniałaby, jak zachowuję się wobec lekarzy. Na szczęście od razu przyznano, że popełniono błąd i zostałam przeproszona! Dzięki temu wszystkie negatywne wrażenia minęły, a także poznałam trochę lepiej moich lekarzy i bardziej im ufam. Posiadłam też nowe spojrzenie na to, co dotąd spotykało mnie w kwestii codziennej komunikacji międzyludzkiej… Byłam a b s o l u t n i e pewna, że w przypadku rozmowy z lekarzami wina spadnie na mnie i w nocy obiecywałam sobie w półśnie, że gdy usłyszę: „To nie wiesz, że tych leków się nie bierze? Nie czytasz ulotek? Przy takich lekach to trzeba wiedzieć, co się bierze!”, będę bardzo pewna siebie, nieustępliwa i bardzo podkreślę, jak niesamowicie uważnie czytam ulotki :)
Uff. Na razie to tyle. Wyspałam się o własnych siłach – dokładnie tak, jak DUA mówiła:) I cieszę się bardzo, bo mój sposób myślenia okazuje się bardzo podobny do interpretacji zdarzeń Beaty V.
„A więc to nie miał być mój dzień na operację! Inny jednak był plan!” – dokładnie tak pomyślałam. Ale potem w sumie jeszcze pomyślałam: „Przynajmniej spotkałam tego miłego, młodego doktora, co już tu nie pracuje, a wygląda, jakby trochę mnie lubił”:)
Jeszcze raz dziękuję za wsparcie :) <3
Cieszę się z tej weny, bardzo, bardzo. Za wiewiórkami też przepadam, chyba od czasów nastolatkowych, gdy pisała o nich Magdalena Samozwaniec w mojej ulubionej „Marii i Magdalenie”, i uwielbiam kucnąć i czekać z wyciągniętą ręką aż delikatnie wyjmie orzeszek z dłoni albo wspina się po nodze, szukając kieszeni (z orzechami oczywiście) – bardzo to bystre zwierzątka.
Zajrzę, oczywiście, że zajrzę (wyszeptała zawstydzona).
W moim już całkiem dorosłym domu do dziś mieszka pluszowy Pan Wiówiór (to imię, bynajmniej nie błąd :). Do jego licznych zalet należało aktywne uczestnictwo w podchodach, organizowanych w wakacje dla dzieciaków w górach. To były czasy! Wiwat Wiewióry i Wiewióreczki :)
Oświadczam, że u Adminki na strychu zamieszkały wiewiórki!
I dobrze im tam!
A my się cieszymy!
Bożenko, a bo trzeba wszystko zapisywać i archiwizować. Wtedy kwadrans wystarczy, żeby zakusy łobuzów poszły na marne.
Aha, zajrzyj na stronę kieres.net. Przekonasz się, że autorka „Srebrnego dzwoneczka” napisała nieco więcej!
Bogno, dzięki, przepadam i za orzechami, i za wiewiórkami! To jest, za rodzynkami.
Ale wena dobrze się ma i bez tego.
Mamo Isi, nie masz to jak dziatwę staropolszczyzną raczyć!:)))
Po pierwsze: Wszystkiego najlepszego dla wszystkich Babć i Dziadków ( dla Dziadków już na jutro)!
Po drugie: „Haczyk”, hura, hura, „Haczyk”! Oraz gratulacje dla Adminki.
Po trzecie: Fluid i kciuki dla Wannabe. I mam nadzieję, że szybko się odezwie nasze Wannabe i da nam znać, że wszystko ok.
Po czwarte: czy wiecie, że dzisiaj jest ” Squirrel Appreciation Day?” :) W tym dniu należy się cieszyć z tego, że wiewiórki istnieją na świecie. Ja tam się cieszę :)
Z tej okazji na stronie British Museum zamieszczono nawet zdjęcia różnych dzieł z wiewiórkami. Jedno z nich to bardzo stara podłogowa płytka ceramiczna! Z wiewiórką! A inne to meksykańskie kolczyki. Z wiewiórkami!
Przede wszystkim serdeczne myśli dla Wannabe, tyle nas wysyła te fluidy, że muszą być pomocne, wszystko się ułoży, zobaczysz :)
Dziękuję za życzenia dla babć, bo i ja się załapuję, bardzo miło być babcią.
Aaa, i dla dobrej weny naszej DUA – ponoć dobrze robią orzechy włoskie i rodzynki, ja co prawda, zajadam się nimi ostatnio w dużych ilościach i jeszcze nie widzę żadnych efektów, ale może jestem oporna.
Jak mi miło zaglądać to wieczorkami po każdym ciężkim dniu :)
Tak, „bliźniętaśmy w zgrozie”. Atak hakerski to niedowierzanie, gniew, frustrująca bezsiła. Ktoś niszczy bezkarnie czyjąś pracę – tak po prostu. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Ale mają. I obawiam się, że dalej będą miały.
Na pociechę – biblioteka zakupiła „Srebrny dzwoneczek”. Zauroczył mnie zwiastun, naszła chętka na przeczytanie; zresztą jestem po prostu nieprzyzwoicie ciekawa dzieła Adminki :) Trzeba będzie polecić książkę rodzicom i nauczycielom – a tu już na horyzoncie „Haczyk”!
Nie nadążam :)
Sprawdziłam, co to takiego ta krambambula – jest to starobiałoruska nalewka, posiadająca wiele wersji. Podstawą jednak zawsze są zioła (np. cynamon, pieprz, kminek, anyż, jałowiec) i miód. Znane są przepisy dodające np. migdały lub skórki pomarańczy.
A to dodam kolejny kawałek z Kitowicza. Przy takich zwyczajach łatwo było zostać opojem, nie tylko senatorowi Borejce;)
Trunki wielkim Panom były zwyczajne: rano herbata, czasem z mlekiem, czasem bez mleka, zawsze z cukrem, potém wódka gdańska, persico, cynamonka, dubelt-anyż, ratafia, krambambuła, i te dwie ostatnie były najdroższe, płacono kieliszek pół ćwierci kwaterki trzymający, po tynfie jednym. Napiwszy się po kieliszku, przejedli konfitur albo piernika toruńskiego, po tych chleba z masłem lub sucharków cukrowych, i znowu powtórzyli raz i drugi po kieliszku wódki. Jeżeli śniadanie miało poprzedzić obiad, jak bywało w zapusty; to się składało z kapłona pieczonego jednego i drugiego podług proporcyi osób, z zrazów pieczeni z pieprzem i masłem albo z surowego mięsa smażonych w maśle z imbirem, z kiełbasy i bigosu hultajskiego; po czém ochłodził się jaki taki szklenicą piwa albo wody, niekiedy zalali to wszystko kielichem wina i czekano obiadu zabawiając się rozmowami, to graniem kart, warcabów, szachów lub przechadzką.
Nie wycofuj się, Mamo Isi. Na dziś skończyłam.
Aleksandro, ściskam Cię!
Moja ulubiona odpowiedź:)))
To ja się wycofuję na paluszkach, żeby nie płoszyć Muzy;)
„Haczyk” skończony? Hurra!!! Moja radość jest wielka!
Piskam: piszę!:)
A jak tam „Ciotka Zgryzotka”? Piśnij choć słówko, kochany Starosto, żebyśmy się mogli paść nadzieją;)
Dobrywieczorek :)
Co ja widzę! Adminka skończyła pisać „Haczyk”! Hip, hip, hurra!
Wannabe, kochane dziecko, zdrowiej nam, proszę:) Zapewniam o modlitwie w tej intencji.
Zasypało świat na biało. Z jednej strony radość, bo panienki nareszcie zjeżdżały na sankach z górki i ulepiły w ogrodzie pięknego bałwana, ale z drugiej strony rąk nie czuję od odgarniania śniegu z chodnika (co przejedzie pług, to zasypie), a samochód jest nie do użycia, bo stoi w charakterze sporej zaspy. Może jutro w przystępie energii zbiorę się w sobie i go odkopię. A może i nie, jeśli dojdzie następna półmetrowa warstwa.
Byle do wiosny!
Dobry wieczór miłej Zuzi!
Oczywiście wyściskałaś swoje wspaniałe Babcie, prawda?:)))
Ja też składam wszystkim Babciom swoje najlepsze życzenia.
Tak, nasza dzielna Emilia Kiereś skończyła „Haczyk”, jest zadowolona, a teraz jeszcze przez tydzień musi się książka odleżeć, zanim ją autorka ostatecznie poprawi.(Jakieś zupełne drobiazgi, więc to chwila).
Ale ja już dostałam wydruk do czytania i wyznam, że w dwu miejscach miałam dreszcze na plecach z zachwytu i przejęcia, bowiem akcja jest groźna i zawrotna! Aaa!
Ale fajna książka, mówię Wam!
Dzień dobry!
Wszystkiego najlepszego wszystkim wspaniałym Babciom. Jakie one są wspaniałe, bez nich świat byłby uboższy.
Trzymam kciuki, Wannebe. Jak mawiała Babcia kochanej Pani Małgosi, wszystko jest po coś. Będzie dobrze!
Pozdrawiam wszystkich bardzo ciepło, mimo zimnej pogody. Jest tak pięknie! A i ptaki się odzywają, nieśmiało, ale jednak. Ostatnio spotkałam za to bardzo śmiałego dzięcioła, który z tak wielką mocą stukał w drzewo, tak, że prawie się całe ruszało!:))
PS „Haczyk” ukończony. Hip, hip, huraaa!!
Jaka miła niespodzianka, okładka Ciotki Zgryzotki! No to mi Pani teraz zrobiła smaka na następną książkę, a ja właśnie weszłam zameldować, że przeczytałam wreszcie Feblika (już jakiś czas temu, ale życie mnie pochłonęło i nie zameldowałam od razu). Jak zawsze książka smaczna, wręcz wyśmienita. Dziękuję za takie cudne twory :) Czekam z niecierpliwością na Ciotkę. Pozdrawiam ciepło!
Wannabe, trzymaj się dziecino. Będzie dobrze, ba, będzie o wiele lepiej.
Zdrowe serduszko jest potrzebne jak tlen.
Uściski.
Jako dumna babcia wspaniałych małych ludzi przyjmuję mile Twoje życzenia, Charlotko!
Dostałam dziś w prezencie (jak dotąd) miniaturową świnkę z plasteliny i – również z plasteliny – udatnie wyrzeźbioną kartę asa karo! (jako subtelną aluzję do naszych niekończących się partyjek garibaldki).
Jeszcze dodam, że granat ciekawy jest też po wysuszeniu – taka grzechotka powstaje :)
Myślę o Wannabe również.
Patrzcie, patrzcie, a ja ostatnio też jadłam sałatkę z granatem – tylko taką bardziej owocową, z bananem i kiwi do tego. Ciekawy owoc.
Miłego dnia wszystkim, a już zwłaszcza wszystkim babciom :)
Wannabe ślę ciepłe myśli. Wszystko będzie dobrze dziewczynko kochana.
Bożeno, jeszcze raz dziękuję za gratulacje, lubię zabawę w detektywa. Na co dzień zajmuję się tłumaczeniem różnych tekstów z polskiego na niemiecki i odwrotnie, muszę przy tym często dobrze się naszukać w Internecie, żeby znaleźć tłumaczenie jakiegoś słowa, którego akurat nie ma w słowniku, więc takie szperanie mam już trochę wyćwiczone.
Ja również życzę Wannabe duuuuuużo zdrowia:)
A pasta Tahini jest bardzo zdrowa, też ją polecam.
Wannabe jest nadzwyczaj dzielna. Podziwiam ją nieustannie.
Bożenko, dzięki. Ach, więc także mieliście ataczek? Ciekawe.
Sowo (wiad.pryw.) jezioro łabędzie bardzo jest oczekiwane!
Tahini już do mnie jedzie.
Wannabe, a te leki to zamiast operacji, czy oprócz? Musisz być dzielna, nie ma innej rady.
Tez mysle o Wannabe i trzymam kciuki!
Wannabe, widocznie ten termin nie byl dla Ciebie dobry. Moi zdaniem nie ma przypadkow! Ktos tam w gorze troche poplatal, zebys poszla na operacje kiedy trzeba!
Dodam jeszcze dla porządku, ze strona jest dopiero w odbudowie po ataku hakerskim :(
Z przyjemnością :)
Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Katowicach Filia w Bytomiu :)
Ostatecznie to ja powinnam dziękować!
Bożenko, a podaj nam, proszę, raz jeszcze, która to biblioteka. Nie z linkiem!- sama nazwa wystarczy.
O, bardzo dziękuję, Pani Małgorzato. Ale to Pani teksty – same inspirują :)
Helenko, raz jeszcze gratuluję znakomitego wyniku. Tak się zanurzyć w osiemnaście tomów Jeżycjady to wyczyn nie lada :) Dziękuję Ci za wspólną zabawę, dziękuję Magda.lenie i – jak podejrzewam, jeszcze innym, niezidentyfikowanym przeze mnie Księgowym :) W poniedziałek oficjalne ogłoszenie wyników konkursu na stronie internetowej biblioteki i na Facebooku, ale oto już dziś laur największy – ciepłe słowo MM :)
Kiedy gawędziłyśmy sobie mailowo z Helenką przyszło do głowy, że choć odległość nie pozwala się spotkać, to gdy zagląda się do Księgi Gości, jakby się razem przy herbatce siadało.
Wannabe, siedzimy z Tobą przy jeżycjadowej herbatce. Życzę opieki samych doktorów Kowalików :)
Ja też, kochana Ateno. Od rana.
No, ale musi minąć trochę czasu, nim się nasza Wannabe zamelduje.
Mozna sobie zrobic hummus ( dodajac tahini).
Wciaz mysle o Wannabe.
Mysle sprobowac wybuchowego mazurka.
„Le bon Dieu est dans le detail” – jak mój mąż to przeczytał to stwierdził, że to odkrycie i to wszystko zmienia.
To ja pomyślę, Ewciu.:)
Na razie wydawca woli dostawać powieści.
Jadziu, ach, ach, ileż odkryć jeszcze przede mną!
Sympatycznie.
Oczywiście że w Internecie przepisów mnóstwo, ale mało kto potrafi pisać tak jak Pani. No i przede wszystkim Pani pisze przepisy z historią, komentarzami, wplata nasze ukochane postacie. A my mamy pewność że przygotujemy dokładnie TO. W dobie Internetu potrzeba właśnie takich książek kucharskich – z sercem :)
Kiedyś moja siostra zrobiła sernik z pastą tahini. Pyszniutki był… :D
Nie wiem, czy Pani wie, że tę pastę można zrobić w domu, trzeba tylko mieć dość dobry blender, żeby poradził sobie z sezamem. W każdym razie polecam domową pastę tahini :)
Ach, Ewo!
Maszynkę do lodów mam. Miła zabawka. Można zaszaleć!
O książeczce z przepisami można by pomyśleć, ale właściwie po co? To już nie te czasy: w internecie są miliony świetnych przepisów, i to z pięknymi zdjęciami. Aha! – znalazłam ów mazurek z granatami, o którym pisała SowaP. Natychmiast zamówiłam pastę Tahini. Nigdy jej jeszcze nie próbowałam.
Pani Małgorzato!
Widziałam w komentarzach dyskusję o granatach i sałatkach i przypomniałam sobie jak bardzo już od dłuższego czasu marzę o książeczce z nowymi przepisami. Z sentymentem wracam do „Łasucha”, ale przecież już się trochę nowszych przepisów nazbierało, szczególnie po tych wakacjach u Pulpy. Mój plan na lato – koniecznie kupić maszynkę do lodów! Takiego mi smaka narobiła :)
Pozdrawiam serdeczenie!
Na Jowisza!! Znad morza, znad.
A szkoda, szkoda. Australijczyków, oczywiście.
Ciekawam, ile kosztuje przesyłka na druga półkulę. Trzeba będzie słać. Oby dotarła.
Wanabe polecam Instancji Wyższej i czekam na wieści. Macham serdecznie z nad wreszcie trochę ośnieżonego morza.
Tak. przetrzymano mi Wnuczke, a to z powodu banalnego bledu w adresie. Zamiast numeru budynku przy nazwie ulicy, siostrunia umiescila numer kodu, i pewnie urzednicy sprawdzali po nazwisku cala nasza dosc dluga aleje, zeby do mnie dotrzec:)
Chesterko, w Australii nie!
Celestyno, a pamiętam, że też Ci tak przetrzymywano bez potrzeby „Wnuczkę”, a może „McDusię”?
Ateno, jestem oburzona przepadaniem książek w drodze.
Rozpoczęłabym poszukiwania, na kodzie paskowym paczek jest zapisana historia przesyłki.
Dygresyjka. Kiedyś zaginęła „paczka żywnościowa” od mojej mamy z polskimi wiktuałami, mama chciała mi sprawić przyjemność, ale po tym doświadczeniu zrezygnowaliśmy z ponowienia eksperymentu. W końcu paczka dotarła po wielu dniach, ale część produktów była „nadgryziona zębem czasu”. Mieszkałam wówczas na jednym pietrze z panią pracującą na poczcie, zapytałam jak to jest z tymi przesyłkami, ona zaproponowała ze weźmie karton i odczytają tam co to się z nią działo. Okazało się, ze obowiązkowi Szwajcarzy prześwietlając jej zawartość, zatrzymali ja na długie kontrole graniczne.
Rozumiem: „krakowska podsuszana”…ale żeby książka Zofii Kossak?
Dzien dobry! Dołączam do Was, trzymających kciuki za Wannabe.
Będzie dobrze, czuję to :))
Dzień dobry! Kochana DUA, czy Pani ksiażki zostały wydane w Australii? Pytam, bo chciałam zachęcić krewna do czytania.
A to serdecznie Ci gratuluję, Helenko! A Bożenie dziękuję po raz kolejny za takie pyszne pomysły.
Ateno, a więc razem trzymajmy za zdrowie Wannabe nasze niezawodne kciuki.
Wspomnienia Zofii Kossak bardzo ciekawe.
Dzien dobry!
Nie, nie. Nie stalowe te oczka sa. Jasne, lecz ile w nich ciepla!
Bardzo cieplo pozdrawiam Pania Malgorzate i Wszystkie Kochane Dziewczyny, ktore odezwaly sie po spotkaniu na moja specjalna skrzynke:) Sciskam Was bardzo mocno.
I duuuzo dobrych mysli dla Wannabee:)
P.S. Odnawiam sobie (a corka odkrywa) Dziecko Piatku. Jaka piekna jest Babcia Jedwabinska. Bardzo sie wzruszalysmy nocna scena.
Dzień dobry.
Postanowiłam znowu się odezwać, z tym że pod nowym pseudonimem. Helenka to na cześć Heleny Grossówny – mojej ulubionej aktorki okresu międzywojnia i nie tylko. Uwielbiam tamto kino, moim zdaniem nie umywa się do dzisiejszego. Często tu zaglądam i czytam te przemiłe wpisy na dobry humorek, którego nigdy nie za wiele. Jeśli Pani, Pani Małgosiu, sobie przypomina, pisałam tu przed paroma miesiącami o Jacobowskym, Franzu Werflu i ludziach muzycznych. To tylko tak, żeby mogła mnie Pani ewentualnie skojarzyć. A odzywam się teraz znowu za sprawą Księgowej Bożeny i konkursu „Zakładki Ignacego Borejki”, w którym udało mi się zdobyć drugie miejsce. Bardzo się cieszę, bo, jak wszyscy Pani Goście, uwielbiam Jeżycjadę:)
Życzę wszystkim miłego dnia
Wannabe, myslalm o tobie dzisiaj. Jutro tez pomysle.
Wszedzie sie tak zdarza. Dziecku znajomych dali na pogotowiu lek na zbicie goraczki, po czym powiedzieli, ze jej nie moga przyjac do szpitalu z powodu braku goraczki.
Dostalam paczke z ksiazkami z Polski (siostra) i kilka zniknelo. Nie wspominalabym o tym, ale zastanawiac mnie fakt, ze po raz drugi zniknela ta sama ksiazka ” Wspomnienia z Kornwalii” Z. Kossak. Pewnie jest w tej ksiazce cos, czego nie powinnam wiedziec.
Chilli w Miami :) Lepiej smakuje w zimnym klimacie.
Paczko Chusteczek, dzięki za miłe wieści.
Spokojnej nocy i dobranoc!
Wannabe, mój biedulku.
Ale chociaż wyśpisz się o własnych siłach (zastosowałam metodę Pollyanny).
Pozdrawiam Cię z całych sił!
A jutro od rana trzymam kciuki!
a ja dzisiaj, jesiennie, skorzystałam z „Całusków…” i przygotowałam smakowite jabłka pana Newtona. są naprawdę pycha! to nic, że na noc się nie powinno i to jeszcze ciepłego, i to jeszcze ciasta… takie pyszne nie może szkodzić, prawda? :)
i jeszcze mały p.s. o tym jak się szerzy Jeżycjada: wracając z zajęć jechałam tramwajem, kawałek przede mną siedziała pani z książką na kolanach. Na pierwszy rzut oka (mimo, że daleko) powiedziałabym, że czcionka jakby znajoma, że numerki podrozdziałów jakby takie same – i cóż się okazało?! To była Szósta Klepka, tak jak przypuszczałam, upewniłam się, gdy zobaczyłam na całej stronie rysunek Cesi w płaszczu po siostrze! Swój swego zawsze pozna :)
Mroźne i skrzypiące uściski!
„Sałatka ze szpitalu”, przepis dla złaknionych uczucia rezygnacji:
– wyznaczyć pacjentowi termin operacji
– przyjąć go do szpitala
– zalecić wzięcie leku
– odwołać operację z powodu wzięcia leku
Taka sałatka dziś mi się przytrafia:< O, żeby tylko nikomu nie przyszło do głowy dosmaczyć ją czymś jutro!
Pozdrawiam Was, Olu i Rybko!
Będzie co będzie, prawda? ;)
PS. Nie powiedziałabym, że bardzo stalowe…
Stalowe oczy?
:-) ;-) :-D ♥
Oh! Ta okładka (jak wszystkie pozostałe) jest śliczna!
Czekam z niecierpliwością na nowy tomik.
Kiedy się ukaże? Kim jest postać z okładki?
Ciekawość mnie zżera.
Pozdrawiam Panią Małgorzatę Musierowicz!
X
Sałatka ze szpitalu, do tego jeszcze w Miami! Mniam! Nie, to chili jest mniam. Też lubię chili w taką zimniutką pogodę.
U nas zimno (jak zwykle, ale nie tak bardzo, – 12), ale za to pięknie, bialutko i z ostro świecącym słońcem odbijajacym się w śniegu. Podoba mi się, że tak co noc śnieg poprószy troszeczkę i przez to, co dzień jest swieża warstwa. I nie trzeba się namachać łopatą.
Okładka ciekawa, choć wyobrażałam sobie więcej zieleni. No tak, przecież to ma być jesień! Zielony ustępuje żółtemu, wszystko się zgadza.
Już lecę do poczty. Dzięki Madziu.
Dzień dobry.
Aniu.G wysłałam Ci maila w sprawie „Roku ogrodnika”. Chętnie pomogę :)
Dzień dobry! Sowo, u nas bardzo lubiana sałatka z granatu:
2 średnie granaty
Puszka fasolki
szczypiorek
Majonez
sól
DUA :)))
Dobranoc, Alku!
Dobranoc, AniuG!
Może Ci kiedyś zeskanuję tę książeczkę. Musisz ją mieć.
Zresztą, Alek też powinien. Ma magnolię.
Dobranoc, DUA.
Owocem granatu, jak sama nazwa wskazuje, można rzucić.
Cicho tam, mądralo jeden.
No, dobrze, nie zawsze, niech ci będzie.
Idź, wyśpij się.
Dobranoc!
No przecież już przynajmniej nie zawsze poprawiam.
Dobry wieczór.
U nas też na obiad była zapiekanka Kopciuszka, w modyfikacji- bez ciasta i boczku. Fluid kulinarny z DUA;)) Od kilu tygodni usiłuję zakupić „Rok ogrodnika” Capka, niestety nie do zdobycia. A taką mam ochotę poczytać czekając na wiosnę. Można ktoś widział. Będę wdzięczna Ludowi za wskazówki. Przepraszam za prywatę, literacką, ale jednak prywatę.
Denerwujący jest, to fakt. Trzeba na niego stale uważać.
To rzekłszy, dorzucam jeszcze: dobranoc!
(Nie będzie pisania po nocach, bo mróz!)
Szpinaku:):):)Tak madrala jeden poprawia.
To mądrala autokorektor w komputerze tak poprawia, a człowiek, kiedy szybko pisze (Atena pewno z pracy tu zagląda), nie zważa na szczegóły.
Pewnie to sałatka ze szpinaku miała być jednak.
A, literówki. Już do mnie dotarło, hi, hi.
Sałatka ze szpitalu?? Niedouczona jestem, więc musiałam sprawdzić, co to. Wyskoczyło mi w googlu: „co dostaniesz do jedzenia w szpitalu?”. Domyślam się, że nie o to chodzi.
Sałatka ze szpitalu, w mojej opinii, chyba biała być powinna…:).
Sałatka ze szpitalu też chyba taka zielona, Ateno?:)))
O, dzięki Nini, wygląda smacznie. Znalazłam też przepis na mazurek z pastą sezamową tahini, mascarpone i granatem. Już niebawem będzie okazja wypróbować.
owoc granatu, a ściślej wydłubane z niego koraliczki (nie mam pomysłu jak lepiej nazwać to coś czerwonego) cudnie wyglądają na cieście szpinakowym. A samo ciasto bardzo smaczne :)
i chyba pasuje to okładki, bo kolor ma taki jakby omszały
Sowo, ja lubię granat z jogurtem greckim, tak po prostu ;)
Sowo, dodaj do salatki ze szpitalu, z serem feta i orzechami np, pomieszaj oliwe, lub olej z octem winnym i sypnij w to granatem. Pewnie bedzie dobre.
U nas zimno, a na zimno dobre jest chili. Miami.
Sowo, nie pamiętam autora (wstyd!), ale ponoć świeżo wyciśnięty sok jest pyszny.
Mi sprawia przyjemność dodany do rukoli, mozzarelli, czerwonej cebulki poszatkowanej w kosteczkę i pomidorów. I polany sosem z miodu, cytryny i oliwy. Amiyami! :o)
Uwaga: ma tendencję do chlapania po wszystkim wokół i wypadania z ręki prosto na podłogę.
A to nie.
A coś bardziej jadalnego?
Charlotko, no, jest to jakiś klucz.
Na takiej zasadzie dobieraliśmy kiedyś zagadki.:)
Jesienna Ado (wiad.pryw.) – cieszę się i za wszystkie dobre myśli dziękuję!
Namalować go.
Cheddar podpiekany dobrze komponuje się też z awokado.
A czy ktoś ma jakiś przyjemny pomysł na owoc granatu?
Ellery’ego też bym poczytała, już od dawna o tym myślę, bo taki rozczytywany przez Gabrysię zwłaszcza.
Teraz wymyśliłam nową metodę doboru lektury, na razie wszystko, co ma w tytule „król” (to tak samo wyszło i dało początek serii), więc aktualnie na przykład Szekspir mocno na czasie ;) Potem mam jeszcze w zapasie tytuły z kolorami i z liczbami. Tak mi jakoś przyszło do głowy (czego się nie robi, kiedy powinno się pisać pracę…).
Miłego wieczoru! :)
Tak jest, prawdziwy cheddar to prawdziwy przysmak. Krajowy – nie.
Biedne grzybki.
Magdo, ta nasza Ann to prawdziwy odkrywca skarbów! To jej zawdzięczam Crispina. I wiele innych tropów.
Ma dziewczyna oko naukowca, ma.
Joanno, a jakże. Nadal przytulam.
To ja też zapalę sobie fajkę, mam akurat pod ręką piankową astlejkę. Co do cheddara: faktycznie, też zetknąłem się raz z wyrobem pod tą nazwą, który był po prostu serem per se, na tej samej zasadzie, na jakiej istniało wino marki wino. Natomiast z prawdziwego cheddara można robić wszystko, co wymaga dobrze topiącego się sera o mocnym smaku. Czasem dodaję nim smaku pieczarkom: obrywam biednym nóżki, układam na blasze do góry miejscem po tych nogach, solę, po czym na każdą kładę plasterek cheddara. I całość do 200 stopni do piekarnika. Wyjąć jak ser się zacznie już trochę przysmażać. Bardzo bezpretensjonalna przystawka, przypuszczam zresztą, że mocno popularna, w każdym razie ja toto gdzieś podpatrzyłem.
Się pomyśli za jakiś czas. Szkoda, że noce nie są dłuższe o parę godzin.;)
Dobry wieczór.
A do mnie dotarł Ellery Queen! („The New Adventures of E.Q” i „The Last Score”) Jestem dozgonnie wdzięczna Ann. :)
Ale niestety mam dwie przetrzymane książki z biblioteki i będę czytać te, bo jak się już wypożyczyło, to jakaś odpowiedzialność musi być. :)
Gdzie są te czasy, kiedy nie wiedziałam , co czytać? Chyba minęły, gdy nastały zagadki. :)
Właśnie wróciłam z Wrocławia (trzy ćwierci dnia w podróży), ale okropnie lubię to miasto :)
Pozdrowienia poniedziałkowe :)
Pozdrawiam serdecznie ,DUA. Okładka cudna. Będę czekać na tę jesienną opowieść.:)
I dziękuję za wsparcie.
A nawet nie mazdamer.
Co do wiad.pryw. Sowo luba : widocznie odpadł, bo się więcej nie odezwał.
Tak że tego. Chyba zrób to sama.
Cała przyjemność po mojej stronie. Ja za to wreszcie nabyłam drogą kupna sos Worchester, w wiadomym celu. A polski cheddar to nie cheddar, raczej mazdamer.
Just, w istocie nie tylko;). U nas na obiad była Zapiekanka Kopciuszka z dynią, nieco zmodyfikowana. Zamiast mozzarelli- polski cheddar (raczej mało cheddarowy, ale spełnił zadanie).
SowaP. była mile wspominana.
Miło się bedzie czytało, Alku.
Ale dziś jeszcze ulubiony Edmund Crispin, dowcipny i przenikliwy Brytyjczyk – „Love Lies Bleeding”.
Erudyta. Spodobałby Ci się.
Profesor Gervase Fen pali fajkę z wiśniowego drewna…:)
Ulubiona Autorko, gratuluję przybycia! „Ślimak w igłach sosny, w trzepocie skowronek”. Pozdrowienia dla Flip.
Witajcie w ten mroźny dzionek!
Na obiad wymyśliłam rozgrzewające danie z dyni i mieszanki zbóż. Wyszło wspaniałe, a to dzięki dodatku czosnku i odrobiny pieprzu :)
Wierzę, ze nasze spotkania z Jezycjada wywarły spory wpływ na nasze postawy społeczne i nie tylko.
Miłego tworzenia DUA !
Za oknem ….bajka. Zasypało nas. Na tę okoliczność przyrody nie znalazłam lepszych, niż te zacytowane dalej słowa „Człowiek czuł się aż niepewnie, dostając za darmo coś tak świeżego, czystego i bezinteresownie pięknego – w tak dużej przy tym ilości”( „Opium w rosole” str.6)- jak zapewne wiecie. Miłego dnia :):)
Tak:))To zupełnie jak z moim ogrodem. Szumnie nazywany, a metraż …. kiepściutki, hi,hi:)
Ha! Alku! Przybył „Przewodnik stada”!
Dzień dobry, Ewo! Dziękuję za miłe słowa, ale coś muszę wyjaśnić.
„Tamte czasy” bynajmniej nie obfitowały w serdeczność i otwartość na drugiego człowieka. Przeciwnie!
Książki moje miały na celu przebudzenie w ludziach tego, co tak skutecznie, latami, tłumiono. I teraz widzę, czytając Wasze dorosłe już listy, maile, komentarze, że to się w dużej mierze udało – i mam wielką z tego satysfakcję.
Oddaję serdeczne uściski i dziękuję za dobre życzenia!
Pani Małgorzato!
Śliczna okładka, tak myślę że „Ciotka” byłaby w sam raz na jesienne wieczory, choć i tak pewne pochłonę ją w jeden, a pokocham tak jak wszystkie jej poprzedniczki. Praca magisterska jakoś nie chce się pisać, bo postanowiłam sobie „Jeżycjadę” odświeżyć i znów się czuję jakbym miała kilkanaście lat, choć teraz jeszcze bardziej niż wtedy żałuję, że nie przyszło mi żyć w tamtych czasach, bo choć nie były łatwe, to mam wrażenie że było w nich więcej miłości i otwartości na drugiego człowieka. Chyba żadna inna lektura, a przeczytałam ich niemało, nie dała mi tyle radości co Pani seria. Życzę Pani (a przy tym i sobie) jeszcze wielu wspaniałych książek i ściskam mocno w podziękowaniu za te wszystkie chwile czytelniczych przyjemności.
Jeśli dobrze pamiętam, Stumilowy Las w rzeczywistości składał się z kilku zaledwie sosen.
Ale i tak był piękny, jasne!
Pozdrawiam, Hanusiu!
Dzień dobry!
W takim razie ja pozdrawiam z lasów pomorskich:)) Tak się składa, że dzisiaj jest dzień Kubusia Puchatka! Jego Stumilowy las też musiał być niezwykły:)
Duśko! (wiad.pryw.)- zamieść tu, także jako wiadomość prywatną, swój adres mailowy. Odezwiemy się!
Dzień dobry !
Na samą myśl od mazurskim lesie uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
Przesyłam pozdrowienia z lasów wielkopolskich – też pięknych, ale nie aż tak.
Piękna, taka jesienna! Jestem zauroczona :) Ciepło pozdrawiam z mazurskiego lasu :)
Zgredziku, chyba tak.
Kasyu, jaka szkoda, że skansen w Lednogórze nieczynny zimą.
Ale z wiosną się otworzy! Wtedy – koniecznie! Urocze, bardzo interesujące miejsce.
Polecam też szlak wielkopolskich kościołów drewnianych. Ignaś chce zwiedzić je wszystkie, jak zapewne pamiętasz. A i ja mam takie plany.
Dobry wieczór Pani Malgorzato ! Bylam dzisiaj na rodzinnym spacerze na zamarzniętych taflach jezior w okolicach Pobiedzisk i Tulc .Pieknie to wszysto wyglądało zwłaszcza przy dużym czerwonym zachodzącym słońcu. Razem z córką rozmawiałyśmy o tym ze prawie na żywo możemy przezywać historie a zwłaszcza krajobrazy z jezycjady
Czy to o relacji Kitowicza było we Frywolitkach?
Dziękuję, Aniu!
Miłe wieści o Panu Tadeuszu.:)
I dziękuję też za życzenia. To prawda, zawsze mam wiele uciechy z tego pisania. Często, pisząc, sama się śmieję.
Kris (wiad.pryw.) – masz rację: tylko spokojnie.
Po czym następuje upadek Rzeczypospolitej.
Alibo inszy smakowity szczegół:
Od połowy lat panowania Augusta III. miękkość i wygody dawnym Polakom nieznane, poczęły zagęszczać między paniętami spodki, pierzynki i beciki puchowe przeszywane, a potém rozszerzyły je po wszystkiéj młodzieży, témbardziéj po podeszlejszych i starcach. Już potém obyczajem na inną stronę przewróconym, było wstydem dworzaninowi, palestrantowi i towarzyszowi hussarskiemu albo pancernemu niemieć porządnéj pościeli, spodka, beta, poduszek wstęgami szamerowanych, i duchenki to jest: czapki nocnéj, jedwabną, złotą i srebrną nicią w różne wzory haftowanéj, płótnem od potu obszywanéj, która duchenka bywała pospolicie podarunkiem kawalerowi od damy, albo bratu od siostry, albo pokrewnemu od jakiéj pokrewnéj najczęściéj od zakonnicy w klasztorze zamkniętéj.
Od razu widzę towarzysza hussarskiego, jak nasadziwszy na łeb obszywaną złotą nicią duchenkę, co to ją dostał od ode damy serca, kładzie tak okrytą głowę na oną poduszkę wstęgą szamrowaną i okrywa się betami;)
Dobry wieczór :)
Jak miło ujrzeć okładkę Ciotki Zgryzotki. Ach nie mogę się jej doczekać :)
Czytam teraz po raz drugi Pana Tadeusza i czytając wynajduje różne cytaty, które słyszałam wcześniej :) I to w Jeżycjadzie :D Przy fragmencie „Takie były zabawy, spory tego lata” odleciałam myślami i zobaczyłam Gabrysię Strybę stojącą w drzwiach na weselu Laury :)
Pozdrawiam i życzę miłej zabawy i wielu radości przy tworzeniu fabuły Ciotki
Ania
Melduję, że pierwsza próba ciasteczkowa – przeprowadzona :)Zostały one również wykonane ze składników, które aktualnie znajdowały się w mojej kuchni. A ponieważ nie było tam niestety mąki migdałowej, zastąpiłam ją wiórkami kokosowymi , no i nie dodałam proszku do pieczenia. Miały to być po prostu ciasteczka kokosowe, ale ……nie obyło się bez przygód,bowiem użyte do masy kokosowej białka nie chciały się ubić (a tam rodzina słania się, czekając na coś słodkiego ), pomyślałam więc – cóż się może stać jeżeli dodam do masy mąki pszennej…..i udało się. Honor piekarski został uratowany, a autorytet maminy nie doznał uszczerbku ….Uff, kiedy to piszę zostało już tylko kilka. Aha, posypałam je cukrem pudrem :):)
Otóż ja przepadam za czytaniem Kitowicza.
To u niego znalazłam postać kasztelana zawichojskiego Borejki, który był straszliwym opojem.
Siedzę w „Opisie obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III” ks.Jędrzeja Kitowicza i mam z tego mnóstwo radości. Nb.rzecz jest w pdf w necie, gdyby kto chciał też;)
Rozdział XVI
O zabawach domowych
§. 1.Zatrudnienia płci pięknéj.
Biała płeć szlacheckiej kondycyi zabawiała się szyciem, haftowaniem na bembenku i krosienkach, tudzież robieniem pończoch. Damy wysokiego urodzenia, najwięcéj zabawiały się wiązaniem siatki z cienkiéj nici białéj, któréj do stroju swego na głowę zamiast koronek i na fartuchy używały; oprócz tego niektóre pobożne robiły do kościołów: alby, tuwalnie i ornaty. Taż sama zabawa była dam miejskiéj kondycyi majętnych.
Z 45-dniowym jarmarkiem w Scarborough;)
Ciekawe z czym kojarzy się celtycka pieśń: Scarborough Fair
Dzięki Sowo.P zachwyciły mnie te kołysanki. Posłuchałam sobie oczywiście Suo Gan w wersji Amy Nuttall- taka zwyczajna, ale fajna. Miałam kolegę Walijczyka, który nocowała w ogrodach Kensingtońskich. Też chciałam, ale odradzał mi, bo trzeba schować się najpierw, gdy teren sprawdza strażnik, a potem na ławeczkę…
Nie wiem, czy powinnam to pisać, bo młodzież czyta…. A Celtowie do Wielkiej Brytanii ponoć przywędrowali z Hiszpanii. To wszystko wyjaśnia!
A ja niemądra zostawiłam swój wpis w komentarzach z grudnia 2014!
Okładka prezentuje się bardzo zachęcająco! Z kubkiem herbaty na jesienny wieczór! Ach ach!
Nie mogę się doczekać! Pozdrawiam ciepło :)
Można by tak optymistycznie założyć, Minerwo, ale przecież życie lubi zastawiać na nas sidła, więc chwilowo niczego nie obiecuję.
I oczywiście niczego nie zdradzę.
Merynosku, stawiałabym na bezwładność szarych komórek u tych, co władni są wypełniać papiery. Zwłaszcza papiery o dotację.
Minerwa usiadła dziś z kubkiem kakao i kotem, i rozmyślała nad tym, kim jest ta osóbka na okładce? Nawojka (kot) upierała się, że to Ania albo Nora, ale czy to nie jakaś nowa postać?
Ech, DUA i tak nic nie zdradzi przed czasem… I to jest też jedna z przyjemności oczekiwania na następną część.
P.S. – Czy to już tej jesieni?!
A ta ciotunia to ona tak jakby dzióbek robiła czy cosik,urokliwa wielce jesienna kobieta i te kolory najpiękniejsze! A w ogóle, jak się tytuł pojawił po raz pierwszy, to sobie pomyślałam, że to może być ciotka jakiegoś Zgryzotka. Teraz już wiem oczywiście, że nie, ale mi się przypomniało, że mamy niedaleko Poznania Puszczę Zielonka. Nie mam bladego pojęcia, kim był ów Zielonek, ale jak dopytywałam u odpowiednich służb z puszczą związanych, czemu jeździmy do Puszczy Zielonka, a nie Puszczy Zielonki, to mi powiedziano, że tak ktoś w papierach o dotację wypełnił i tak musi być. O mowo polska kochana, potrzeba dotacji Cię zniekształca nieco! A może jest jakieś inne wyjaśnienie? Dobrego popołudnia wszystkim!
Otóż, to……roztargnienie jakieś, dziękuję :)
Sosno (wiad.pryw.) powiedz Małgosi, że można rzecz rozważyć.
Fajnie się tam bawicie!
Przesyłam uśmiech.
Beato, nie chochlik to, po prostu zapominasz o wpisaniu swojego imienia!:)
Och ! Znów ten ANONIM mi wyskoczył…..Chochlik jakiś :)Dzień dobry.
Zapachniało tu dzisiaj migdałami, a opis jest tak plastyczny, że poczuło się ciepło piekarnika. No i zamiast kuchni Borejków , za którą tęsknię jak wspomniałam niżej mam na osłodę KUCHNIĘ MUSIEROWICZÓW :), to teraz mogę spać spokojnie ,czego i Wam życzę. Dobranoc :):). P.S. Moja młodzież właśnie rozpoczęła ferie, a więc pieczenie ciasteczek odbędzie się obowiązkowo!:D
Grace, były już propozycje. lecz dosyć zbójeckie, powiedziałabym.
Ale przyszłość przed nami!
Joanno (wiad.pryw.) też mamy psa, i także bardzo się z nim przyjaźnimy.
Więc rozumiem.
Maryś (wiad.pryw.) – gratuluję z gigantycznym podziwem!
Fizyką teoretyczną!!!! Aaa!!!!
Moje KC są najlepsze na świecie!
Dumna z nich jestem.
Nie mogę uwierzyć w brak angielskojęzycznego przekładu Jeżycjady! Byłam święcie przekonana, że skoro istnieje Japoński, to na pewno istnieje też angielski. Mam nadzieję, że Pani książki pewnego dnia pojawią się w księgarniach takich jak Waterstone’s – Jeżycjada jest przecież wprost idealna w połączeniu z herbatą.
Okładka jest wprost przecudowna, kojarzy mi się z takim ciepłym, złotym popołudniem jesiennym. Nie mogę się doczekać!
O, Maryś! Jak miło Cię widzieć!
Jak tam, wciąż jesteś w krainie brata Cadfaela?
PS. TRZY RAZY?!!! Hura!
Droga DUA,
nie wiem wprost, co napisać, tyle radości! – przede wszystkim: ogromnie dziękuję za „Feblika”!!! (Przeczytałam już trzy razy, za każdym razem żywe emocje, okrzyki, niekontrolowane parsknięcia śmiechem.) Po drugie – za Jesienną Panienkę, która ze swoimi srebrzystymi, blond kosmykami przypomina mi troszeczkę jakąś dobrą wróżkę (ten błysk w oku, ten półuśmiech!). I jeszcze za Galerię Piernika i wszystkie ciekawe rozmowy w Księdze, którą czytam pasjami i regularnie, choć rzadko wyglądam spod regału. Jeszcze raz dziękuję!:)))
Tysiące uśmiechów dla wszystkich w ten filifionkowy, miły dzień!
Tak sie cieszę że jest ciotka!!!
Bardzo !
Anonimku, to pewnie zależy od sytuacji, w jakiej życie dziewczynę postawi.
O, i to jest właśnie najlepszy pomysł, Cezary! A to dlatego, że jeszcze nie wiem, kiedy będzie premiera!:)
Zaglądaj.
Lecz na pewno wpadnę tu podczas premiery i wtedy dokładnie z Panią się umówię. Dziękuję Serdecznie!
Włosy blond? Głowa w liściach? A cóż to za sympatyczna osóbka? Na zgryzotkę to ona nie wygląda.
Pozdrawiam!!
Dobry wieczór!
To wspaniały pomysł Pani Małgorzato! Wywiad ukazałby się w szkolnej gazetce, a jeśli Pani zgodziłaby się również w Internecie. Zdradziłaby Pani mniej więcej czas ukazania nowej książki?
Pozdrawiam
Dobry wieczór, Cezary.
Może umówmy się, że wpadniesz tu w tej sprawie przy okazji premiery „Ciotki Zgryzotki”- dobrze?
Czy słusznie się domyślam, że wywiad miałby się ukazać w szkolnej gazetce, czy raczej w internecie?
Pani Małgorzato!
Nazywam się Cezary, mam 15 lat oraz interesuję się dziennikarstwem, uwielbiam przeprowadzać wywiady i kocham Pani książki. Czy byłaby szansa na wywiad z Panią? Byłby to dla mnie wielki zaszczyt.
Makaroniki, makaroniki. Dobra rzecz na ponurość.
PS. Już ich nie ma.
Ludwiku, bardzo mi miło.
Adresu, który podałeś w drugim wpisie, oczywiście nie pokażę. Ale odpowiem Ci tu: łatwo stwierdzić, która była pierwsza, zawsze na końcu każdej z nich jest dokładny spis moich książek.
Także i na tej stronie, w dziale „Książki”, znajdziesz odpowiedź.
W pogodę taką jak dziś, nagle zaczynam w pełni rozumieć kulturę skandynawską. Zaraz budzi się we mnie Filifionka. A to oznacza, że należy niezwłocznie udać się do kuchni i zajrzeć do spiżarki. Albo upiec jakieś makaroniki.
Kilka dyskretnych kropli! :D
Dobry wieczór.
Za to Lublin zasypało dziś śniegiem, jak widzę na zdjęciach. Szkoda, że mnie tam nie ma – bo najbardziej lubię to miasto w śniegu.
A Wrocław dzisiaj też raczej posępny. Ale miałam okazję zobaczyć obraz Witolda Wojtkiewicza („Korowód dziecięcy”) we wrocławskim muzeum. :)
Senekę też sobie kupiłam w końcu, ale czytam „Rozmyślania” Marka Aureliusza.
Ale najbardziej to chcę napisać , że te makaroniki są bardzo zachęcające. :) Upiekę je chyba. Jakem piekarka od wielkiego dzwonu, tak mam na to chęć! ;) Dziękuję za przepis :)
Nie, Kasiu, niestety!
Trzeba będzie cierpliwie poczekać.
Oczekuję z wielką nadzieją, że już niedługo, że przed świętami się ukaże nasza „Ciotka” :-)
Ach! kiedy będzie ta jesień ?? :)
Nawiązując do pewnego komentarza – i ja nie moge dorosnąć i przestac wypatrywac kolejnych tomów Jeżycjady :) Mam 27 lat, 16 miesięczna córe i po raz kolejny wracam do poczatku Jeżycjady :) od gimnazjum!
Bardzo mnie teraz cieszy fakt, ze kolejne książki nie sa „rozwleczone” w czasie – tylko rok po roku, a nawet dni po dniach :)
Prosze tworzyć! nie przestawac! Bo ja absolutnie dorosnąć nie chce! :) :) :) :)
I wciąż to samo pytanie: kiedy KIEDY będzie kolejna część. :)
Pozdrowienia i uściski z pochmurnego poznańskiego Grunwaldu! :)
Dzień dobry!
Uwielbiam pani książki.Mam pełno tomów ” Jeżycjady” w domu. Kocham ją. Na kiedy przewiduje Pani premierę ” Ciotki Zgryzotki”? Muszę w tym dniu koniecznie iść do księgarni :) Pani książkami zaczęłam się interesować gdzieś w drugiej klasie szkoły podstawowej, a mam dziesięć lat. Na początku były dla mnie- powiem Pani szczerze- nieciekawe. Wieki błąd. Długo, oj długo:) Moją ulubioną postacią jest… Cała rodzina Borejków. Nie mam ulubionej postaci;) Chcę być pisarką ( może pod pani wpływem?).
Bardzo dziękuję, Zuzko!
Ależ ręcznie, ręcznie, czy tego nie widać? :)
Komputer pomaga tylko z liternictwem, albo przy kadrowaniu, albo przy czyszczeniu kleksów po farbie, które to kleksy lubią się usadzić zawsze w najważniejszym punkcie obrazka!
Czy Pani wszystkie ilustracje rysuje na komputerze czy ręcznie? Ja też lubię rysować, a Pani obrazki baaaardzo mi się podobają!!!:)
Na kiedy przewidziana jest premiera ? :)
Hu,hu!
Byliście na stronie naszej Adminki? Jeżeli nie, to zachęcam,są tam nowe smaczki.., a w zasadzie kolorki..ciepłe..
PS Pamiętacie, jakie Walentynki miała Róża? Chyba sobie przypomnę. Wtedy też było ciepło, w lutym. Zupełnie jak teraz. Lubię to.
W tej chwili jedyne co możemy powiedzieć na pewno, to że kanon znany był we Francji już w XVII wieku i że znajdował się wśród kanonów Rameau.
Ja za to mam swoją zabawną hipotezę na temat polskiego tłumaczenia: skoro w wersji Rameau w tekście znajduje się „levez-vous” zamiast „dormez-vous”, to możliwe, że polski tłumacz znał wersję Rameau. I że podmienił brata Jakuba na pana Jana na cześć kompozytora ;)
Tymczasem rozkoszuję się wersją węgierską: húzza a harangot! Brzmi jak zagrzewka do bitwy (huzia na Józia!).
Celestyno, ależ ja nie wątpię ani trochę w solidność pani muzykolog! Artykuł przeczytałam fragmentarycznie, więc tym bardziej nie śmiem nic wyrokować. Chodziło mi tylko o to, że w badaniach historycznych trzeba być wręcz „nadkrytycznym” w stosunku do tego co się widzi, szczególnie jeśli nie jest to autograf, a i do oryginałów trzeba podchodzić z dużą ostrożnością. Ludzie byli, są i będą omylni, kompozytorzy, bibliofile i wydawcy również, dlatego historycy każdej dyscypliny wolą mówić o hipotezach, a nie pewnikach. Ta nieufność i krytyczność motywuje do ciągłych badań i nie jest tożsama z krytykanctwem! Tego przynajmniej nauczono mnie na studiach. Osobiście jestem za to baardzo nieufna w stosunku do Wikipedii i zawsze weryfikuję ją z innymi źródłami. Przy okazji „Pana Jana”, ten cały ustęp o korzeniach średniowiecznych nie ma żadnego poparcia w źródłach (brak przypisów), dużo tam „prawdopodobnie” i „być może”. Hiszpanie o tym nic nie piszą, w dodatku sami mają kilka wersji tego kanonu, a niektóre zupełnie oddalone od zakonnego kontekstu. Wydaje się zatem, że jedynym argumentem na pochodzenie kanonu wg autorów wpisu jest jego globalność i istnienie wersji łacińskiej. To tak jakby powiedzieć, że „Kubuś Puchatek” powstał w średniowieczu, bo znają go wszyscy i ma tłumaczenie łacińskie.
To powołanie!
A złośliwcy niech się ugryzą w piętę.
Ja też nie dam.:)Przez ponad dwadzieścia lat pracy naprawdę rzadko zdarzało mi się trafić na tych mniej wspaniałych, a i oni w większości przypadków okazywali się reformowalni.
Efekt jest taki, że z przyjemnością na feriach poleniuchowałam ( ludzie pracujący w innych zawodach nie zawsze, niestety, rozumieją,że w naszym te przerwy dla higieny psychicznej i dobra naszych uczniów, a ich dzieci, to konieczność), a w poniedziałek z przyjemnością pójdę do pracy.
Złośliwcy twierdzą,że nauczyciel to nie zawód, ale diagnoza.:)
Joanno, nadzwyczajnie się cieszę! – i w imieniu młodszych Księgowych bardzo dziękuję!
I tak, zgadzam się całkowicie: wspaniałą mamy dziś młodzież i nie dam na nią złego słowa powiedzieć!
W trakcie wysyłania przerwane zostało połączenie i przepadł mój wczorajszy wpis, więc w ogólnych zarysach go powtórzę.
DUA ,a propos katharsis i innych ważnych pojęć spieszę z zapewnieniem, że w szkołach ciągle tego uczą.Ja przynajmniej się staram, a i liczne moje koleżanki i koledzy również.Do kunsztu dawnych mistrzów polonistycznych w stylu Profesora Latawca z całą pewnością mi daleko, ale podchodzę do tego z pokorą, która sprawia,że przynajmniej staram się to robić najlepiej jak potrafię.Dzięki Bogu wciąż trafiam też na uczniów,którzy chcą tego słuchać, bo zależy im nie tylko na zdaniu matury (standardy wymagań po ostatnich reformach są mocno zaniżone i często mam wrażenie,że uwłaczają inteligencji wielu młodych ludzi), ale na szeroko pojętym osobistym rozwoju.
Tutaj wielki ukłon w stronę młodszych Księgowych, których inteligencję, oczytanie i humanistyczną wrażliwość wiele razy szczerze podziwiałam i podziwiam.Aż mi czasem żal,że nie mogę Was uczyć.:)
Z myszka przy komputerze jest banalnie prosto zjechac w dol, zeby wpisac komentarz.
Probowalam na smartfonie – mordega, nie polecam:)
Magda.leno, popełnić można zbrodnię, nie wpis.
A przedzierać się jest trudniej, nie ciężej.
Ale tak, przewidziany jest wpis walentynkowy.
Celestyno, racja!- dzwońcie, bracie, na jutrznię!
Poprawiajmy się nawzajem.
Ponad 1000 wpisów! Szaleństwo :)
Uprasza się SzanPanią o popełnienie nowego wpisu, już coraz ciężej przedzierać się przez istniejące.
Wiem, że słońce, wiosna nadchodzi i ogród wzywa i w ogóle, ale może? :)
Pozdrowienia przyjmujemy i bardzo za nie dziękujemy!
Dzień dobry Wszystkim :) Dziś rano usłyszałam egzotycznie dla mnie brzmiący , ptasi głos . Oczywiście od razu rozpoczęłam „śledztwo” w tej sprawie. I cóż się okazało – to po prostu …….sójka, moja leśna sąsiadka która na co dzień odzywa się głosikiem skrzekliwym i mało romantycznym, tym razem wydawała dźwięki rzewne i kojące . No cóż, sójki , jeżeli zechcą, to podobno i zamiauczą i zaszczekają – co kto lubi. Miłego dnia :)
Dzien dobry, dzien dobry!
Za pozwoleniem, ale ten brat, ktory budzi drugiego, nakazuje mu dzwonic (tryb rozk. sonnez), na modlitwe poranna, czyli jutrznie (les matines). Mial dyzur i zaspal.
Fluid poranny.
Aha, juz widze, Sowa czuwala:)
Sowa wybiła tysięczny.:)
Dzień dobry!
Co do kanonu: w oryginale nie mówi się o tym, że dzwonnik jest zakonnikiem! Raczej jeden zakonnik zwraca się do drugiego, i to per „wy” (Bracie Jakubie, czy śpicie?) :
Frère Jacques, Frère Jacques
Dormez-vous, dormez-vous?
||: Sonnez les matines, :||
Ding ding dong, ding ding dong.
A dzwonnik na wieży robi swoje.
Mysle, Sowo, ze tamta Pani muzykolog to tez solidna firma, nie wyciaga pochopnych wnioskow i dlugo mogla to badac. To tylko artykul prasowy tak skrotowo wyglada.
Czyzby tysieczny komentarz byl moj?
I tysiąc.
Dobranoc.
Mamo Isi, o ruskim pradziadku opowiadał sam zainteresowany w jakimś wywiadzie, więc jeśli pradziadziuś nie koloryzował, to może być prawda.
Celestyno, atrybucje czynione na podstawie dopisków na partyturze to rzecz trudna, do takich rewelacji również należy podchodzić z pewną dozą nieufności. Tak czy siak, jestem skłonna wierzyć autorstwu Rameau bardziej niż ewentualnym średniowiecznym korzeniom tego kanonu – melodycznie i harmonicznie nie przypomina on żadnego znanego mi kanonu z tej epoki.
Po namyśle przyznaję rację DUA w sprawie polskiego tłumaczenia Pana Jana. Tłumacz jednak natchniony był. Poza tym, kto powiedział, że dzwonnik musi być zakonnikiem, świeccy też dzwonili. Żon tylko nie mogli delegować, jak pamiętamy z Synodu Warmińskiego AD 1610. :)
Na dobranoc:
„Sumer is icumen in” („The Cuckoo Song”), ca.1260 – najstarszy znany kanon. O nadejściu lata.
The Hilliard Ensemble
:)!
Czasem wchodzi człowiek jakiś nieswój i poddenerwowany do KG- a tu- znajduje na swój temat coś miłego- i od razu się robi lżej na sercu. :)))
Z tym sapaniem to nawet nie pamiętam, pewnie i w pierwszym etapie Drogi posapywałam.
Ale może nawet nie- raczej chyba zagryzałam zęby.
Potem jakoś ból sam minął i jeszcze poznałam ludzi- i- tak!- śpiewało się, śpiewało! Np. „Padam, padam, padam”, he-he-he ;) Ale „Frere Jacques” akurat nie kojarzę.
Dobranoc!
Mamo Isi, wyobraziłam sobie właśnie biedronki tupiące sześcioma nóżkami. Bezcenne :)
Pragnę się pochwalić, że dzisiaj w tramwaju rozpoczęłam lekturę „Don Camillo” Guareschiego (też był w bibliotece, tylko w katalogu się zagubił widocznie).
Dobranoc!
Dobranoc!
Linka nie zamieszczę, Eviku, ale przekażę Wójtowi.
Wiem, Mamo Isi. Ten właśnie polski wierszyk przytoczyłam, tłumacząc Beatrix Potter.
A pamiętałam, że w przekładzie „Tomka Sawyera” było dosłownie ( i niepotrzebnie, skoro mamy własny wierszyk) : „Biedronko, biedronko, leć prosto do domu, tam pożar…” etc.
Czy to nie miłe, że kiedyś ludzie zwracali się z prośbą do biedronek?
Można opublikować. Nasz Wójt się ucieszy :D
Starałam się to www usunąć (myślałam, że wystarczy), ale i tak formularz za spam uznał ;)
Pozdrawiam i dobrej nocy!!!
Eviku (wiad.pryw.) a rzeczywiście!
Zajrzałam, znalazłam link, kliknęłam, ucieszyłam się.
Dziękuję!
Biedronki nie sapią, kochany Starosto! Boże krówki najwyżej tupią swoimi sześcioma nóżkami zasuwając przed się po el Camino, że jeno im się tych siedem czarnych kropek migoce na tle czerwieni pompejańskiej pancerzyka! I na pewno pomrukują przy tym Frère Jacques;) Chociaż dopuszczam i wersję łacińską.
A w wolnych chwilach latają do nieba po rogale świętomarcińskie;)
A swoją drogą, o ile ładniejszy polski wierszyk do biedronki, która usiadł na palcu dziecka:
„Boża krówko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba”
od wersji angielskiej:
„Ladybird, ladybird fly away home,
Your house in on fire and your children are gone
All except one,: And her name is Ann,: And she hid under the baking pan.”
A to się cieszę!:)
Dobry wieczór!
Chciałabym pokłonić się wszystkim nisko i z uznaniem – od lektury komentarzy robię się coraz mądrzejsza (tyle tu ciekawych informacji i inspiracji!) i mam coraz lepszy humor. Jaka szkoda, że doba taka krótka! Nie zdążę wszystkiego przeczytać…
Biedronka tylko sapała. Pamiętaj, Mamo Isi, że niosła plecak z całością wyposażenia. Taki kawał drogi!
Dziękuję za dobre słowo!
Kochany Starosto, a ja znowu na początku Jeżycjady, czyli w „Kłamczusze”. Bardzo mi się podoba. Jak zawsze:)))
Celestyno, masz rację! Wracając do Jeżycjady wraca się do domu, do źródeł, do złotego wieku, do raju utraconego.
Sowo P., powiadasz, że pradziadek Philippe Jaroussky przedzierając się po rewolucji do Francji, kiedy go spytano na granicy, kto on taki, przedstawił się :”Ja Ruski” i tak został zapisany. Nawet jeśli nieprawdziwa to historia, to świetnie wymyślona;)
Biedroneczko, popatrz tylko z tym „Frère Jacques”! Czy idąc Camino podśpiewywałaś to sobie? A jeśli tak, to w jakiej wersji językowej?
O ostatnim spotkaniu dowiedziałam się za późno, dlatego teraz pytam za wcześnie. ;)
O, za wcześnie jeszcze o tym myśleć, miła Otz.
Teraz się muszę skupić na zadaniu.
A sporo rzeczy mnie rozprasza!
Dzień dobry!
Dziękuję ponownie, Beato S. Nie zdecydowałam jeszcze co dokładnie zrobię, ale ten pomysł z różami bardzo mi się spodobał. :)
Pani Małgosiu, planuje pani jakieś spotkanie promocyjne po wydaniu „Ciotki Zgryzotki”? Pewnie, jak zwykle, nie chce pani niczego obiecywać, ale jest chociaż jakaś minimalna szansa? :)
Celestyno, bardzo, bardzo dziękuję.
Madzi też dziękuję!
Nasze lekcje polskiego były uzupełniane przez teatr szkolny pod przewodem prof. Latawca: grałyśmy nie tylko fragmenty „Beatrix Cenci” i „Zawiszy Czarnego” Słowackiego, ale i napisane przez profesora scenki w języku łacińskim.
Kiedy się tak spogląda wstecz, widać, jak wiele osiągnięć zawdzięcza się po prostu szkole i nauczycielom, którzy mieli prawdziwe powołanie.
:D
Dobrze, daje spokoj.
I jeszcze przyznaje, ze nie do konca wlasciwie uzylam pojecia katharsis (wlasnie przypomnialam sobie definicje dotyczaca tragedii antycznej)
To jest raczej tak (w przypadku moim i Jezycjady), ze -przez wybuchy smiechu, lzy wzruszenia, dotykanie sedna spraw – wszystko wraca na swoje miejsce, wraca lad i harmonia, poczucie sensu. Wraca sie do domu, do zrodel. Jakos tak. Moze znaczenie ma tez fakt bycia na emigracji.
O katharsis uczą (dramat grecki) , mnie przynajmniej uczyli w liceum.
No, ale „Antygona” jest dzisiaj omawiana niekiedy na początku gimnazjum – więc sama nie wiem czy jeszcze.
O ars poetica i Horacym też uczono – ale u nas, a to nie znaczy, że wszędzie. :( Wygląda na to, że różnie bywa.
Dzień dobry:)
Ach, dajże bidulom spokój, Celestynko.:)))
Coś sobie przypomniałam: po raz pierwszy usłyszałam (i zrozumiałam) słowo „katharsis” na lekcji języka polskiego w liceum. Wspaniały profesor Czesław Latawiec uczył nas o ars poetica.
Ciekawe, czy dziś w liceum tego uczą i czy to aż tak zapada uczniom w podświadomość.
I nie zapominaj Joanno o przemocy domowej – sloik musztardy:))
Tu tez jednak nic z tego nie wyniklo, bo Jozef potraktowal cala rzecz z odpowiednim dystansem, i jeszcze sie nad zmeczona matka ulitowal, zapakowal do lozka, zaparzyl melise, etc.
O, fluid z Celestyną!:)
Dzień dobry, miła istoto ludzka.
Co do kanonu Rameau: myślę, że w polskiej wersji tekstu dlatego jest „Panie Janie”, a nie „Bracie Jacku”, czy „Bracie Kubo”, że pan Jan się ładnie rymuje i daje dodatkowy efekt dzwonowy, podobnie jak dźwięczne i rześkie : „rano wstań, rano wstań”!.
Joanno, już i żurawie przyleciały, wiosna blisko.
Co do tak zwanej nowoczesności: nihil novi sub sole. To już było, bo pomysłowość ludzka ma swoje granice. Nie dajmy się nabrać i dumnie nośmy łatkę z napisem :”konserwatystka!”. Konserwatyzm też już był, ale przynajmniej niczego nie udaje.
Dzien dobry!
Jakie mile rozmowy tutaj:)
Sowo, dzieki za trop! Wlasnie przeczytalam sobie o tym niedawnym odkryciu Francuzow, polecam ciekawy artykul: „Jean-Philippe Rameau est l’auteur de Frère Jacques”. Pani muzykolog, ktora dokonala tego odkrycia mowi tez, ze Rameau komponowal do slow: „levez-vous! levez-vous!”.
Mnie tez „Pan Jan” nie przeszkadzal, jednak wiedzac teraz, ze wszedzie w Europie starano sie jednak te zakonne konotacje zachowac w tlumaczeniach, nie jestem nim zachwycona:)
Agato, celnie to ujelas: efekt katharsis. Zdradze tu przy okazji, ze w swoim zyciu mialam czas czytania „byle czego”, z rozpedu, gdyz bylo reklamowane i polecane w roznych czasopismach. Nie bede dawala przykladow, w mysl zasady Gospodyni tej strony, ze kiepskie czy niegodne polecenia ksiazki tutaj sie przemilcza. Mowie o tym dlatego, ze kiedy jako marnotrawna cora wracalam do ksiazek MM, nastepowal wlasnie ten efekt katharsis, wszystko znajdowalo sie znowu na swoim miejscu.
Tutaj nawiaze troche do Mamy Isi, ktora pisala o tym, kiedy pani Malgorzata moglaby znalezc sie na czele modnych, nagradzanych i wszedzie recenzowanych (ale nie wiadomo czy kupowanych, ekhem) wspolczesnych pisarzy.
Tu nawet nie chodzi o to, ze ten trup mialby sie slac gesto, ale o to, ze wszelkie zbrodnie, niegodziwosci i anomalie bylyby podswiadomie przez czytelnika usprawiedliwiane (bo tak to czesto sprytnie w owych dzielach wyglada). Mowie jako potworny laik, wiec jak tu sa lieteraturoznawcy, to prosze sie ze mnie nie smiac.
Jak to dobrze, ze mozemy plynac pod prad:) Do rzeczy tutaj polecanych mam pelne zaufanie.
Agato, witam Cię w naszych skromnych progach.
Dziękuję za miłe słowa i za ciekawy trop malarski. Florence Harrison już znałam, ale Ikenaga Yasunari – nie! A to rzeczywiście interesujące obrazy, utrzymane w duchu tradycyjnego malarstwa japońskiego, choć raczej pozbawione jego głębi i symboliki. Technicznie mistrzowskie!
Dzień dobry!
Sowo, jeśli tak, to miło. Rameau bardzo lubię. Musiał to być pogodny, pełen harmonii człowiek.
Dzień dobry:)Witam po powrocie spod samiuśkich Tater. Załapałam się na trzy dni zimy i udało mi się powędrować po oblodzonych ,a potem pięknie ośnieżonych szlakach.Oczywiście nie za wysoko.
Zanim spadł śnieg w Dolinie Strążyskiej widziałam maleńkie koniuszki krokusów.
A u mnie w ogrodzie całkiem już spore czubeczki tulipanów i kotki na leszczynie.I jakaś ptaszyna śpiewa, może kos, ale ja niestety nie rozróżniam.
Jak to miło po powrocie poczytać Wasze wpisy.Czekałam na wiadomość o Wannabe, której wprawdzie nie znam, ale myślałam o niej często i bardzo ciepło.Teraz już będzie tylko lepiej.:)
Ubawił mnie wpis mamy Isi o rodzinie patchworkowej w Jeżycjadzie.To by dopiero było nowocześnie.Dobrze,że tym nieskazitelnym Borejkom przytrafiło się chociaż nieślubne dziecko Róży, ale i tak DUA zepsuła cały efekt spokojnym i wręcz radosnym przyjęciem tego faktu przez całą rodzinę.I oczywiście Fryderykiem, który się nawrócił i zrozumiał,co jest najważniejsze.Jeżycjadowy świat jest dzięki Bogu strasznie konserwatywny.:)Pozdrawiam serdecznie.
Francuzi utrzymują, że „Frère Jacques” zostało skompnowane przez Jeana-Philippe Rameau (manuskrypt różnych jego kanonów, w tym właśnie tego, znaleziono ponoć niedawno w paryskiej Bibliotece Narodowej). Na YT można zobaczyć urocze wykonanie Ensemble Le Parnasse français.
Pradziadek, nie dziadek.
Co do tłumaczenia „Brata Jakuba”, nie znam jego historii, może tłumacz był mało natchniony, albo zobligowany okolicznościami zewnętrznymi, nie wiem. Ale, prawdę mówiąc, nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, ani dziwiło skąd pan Jan, bo sama czuję się nieswojo, gdy dzwony biją, a ja jeszcze jestem w łóżku. Zawsze traktowałam to jako zwyczajną przyganę dla leniuchowania o poranku, gdy życie w mieście dawno sie już toczy swoim rytmem. A swoją drogą, zauważyliście jak w ostatnich latach drastycznie zmalała ilość dzwonów dzwoniących w miejskich kościołach? Na wsiach jest trochę inaczej, ale w miastach obawiam się, że za parę lat dojdzie do tego, że dzwoniące dzwony będą już tylko ciekawostką turystyczną.
Tekst łaciński najpiękniejszy, zgadzam się z DUA. Od dziś będę uczyć Sowiątka tej wersji, zaszpanujemy latem w piaskownicy. ;) A wiecie pewnie, że można od paru lat kupić podręczniki do nauki łaciny dla przedszkolaków? Pewnie wiecie, mam wrażenie, że była już kiedyś mowa o tym w KG.
Cóż, Mamo Isi, właśnie takie pomysły powodują, że mój stosunek to tego zespołu jest z roku na rok coraz bardziej ambiwalentny. Przy tej okazji rodzą mi się też refleksje natury ogólniejszej, z których najłagodniejsza jest taka, że nie zawsze znajomość tekstu oznacza jego zrozumienie. Obawiam się również, że dzisiaj artysta, który dorobił się sławy może pozwolić sobie na każdą błazenadę, a publiczność i tak będzie zachwycona, bo skoro jest sławny, to automatycznie znaczy, że dobry i mądry. Wystarczy podbudować swoją sztukę mniej lub bardziej karkołomną filozofią, gdzie szczególną rolę odgrywa dziś przymiotnik „dekonstruktywny” i to, o zgrozo, używany w pozytywnym znaczeniu, i już można sprzedać ludziom cokolwiek. W dzisiejszych czasach król bardzo często przechadza się nago, tylko śmiałków, by to głośno powiedzieć, jakby mniej. A wniosek najsmutniejszy jest taki, że talent, czasem wręcz genialny, niekoniecznie idzie w parze z głębią ducha. Ale mam nadzieję, że to nie jest ten przypadek.
PS Kontratenorino jest pochodzenia rosyjskiego, jak samo nazwisko wskazuje. :) Ponoć dziadek uciekając przed rewolucją do Francji, tak się przedstawił na granicy i tak już zostało.
Dobry wieczór!
Chciałam się najpierw ze wszystkimi przywitać, ponieważ piszę po raz pierwszy. Nie raz już zaglądałam na Pani stronę Pani Małgosiu, ale jakoś do tej pory nie włączałam się w komentarze czy wypowiedzi. Właśnie oddaję się lenistwu podczas końcówki (już niestety) moich ferii i regeneruję siły przed powrotem do moich uczniów – Czytanie Waszych wpisów niezmiernie w tym pomaga i napawa świeżym optymizmem. Próbowałam nadrobić wpisy przynajmniej te tutaj, ale to bardzo żmudne zadanie.
Najnowszy „Feblik” oczywiście przeczytany – zawsze czekam ze zniecierpliwieniem na Pani książki, ale zawsze też lektura sprawia mi tyle przyjemności i daje efekt katharsis – dziękuję! Czekam oczywiście na „Ciotkę Zgryzotkę”, choć tym razem może nie tak niecierpliwie, bo stos książek czekających na czytanie ostatnio znacznie urósł.
Widziałam gdzieś „po drodze”, że ktoś pytał o serial „Jeeves and Wooster” z Hugh Lauriem i Stephenem Fry’em – większość odcinków można znaleźć na YT. Uwielbiam! Uwielbiam P. G. Wodehouse’a, jego idylliczny nieco świat, slang, stroje, humor – moje lekarstwo na chandrę! Czytając parskam śmiechem, jak kończę jedną to kupuję następną (Jak dobrze, że Wodehouse tak dużo pisał :) ) Ach, co ja bym dała, żeby mieć takiego Jeevesa ;)
Wybaczcie mi, ale nie będę się zapoznawała ze wszystkimi wpisami od początku (a przynajmniej nie od razu i nie na raz :) ) Chciałam się zapytać czy zna Pani/znają KC ilustratorkę Yelenę Bryksenkovą – moje niedawne odkrycie; myślę, że mogłaby się spodobać :) Albo Florence Harrison prerafaelicką ilustratorkę tomów poezji i książek dla dzieci – cudo! I ostatnie (obiecuję) japoński malarz Ikenaga Yasunari, który maluje piękne portrety.
Pozdrawiam Wszystkich ciepło. Postaram się tu zaglądać – na pewno od czasu do czasu, żeby naładować się pozytywną energią :) Ponieważ jestem też melomanką, żegnam się muzycznie – łagodnymi włoskimi tonami kołysanki śpiewanej przez Cheta Bakera synkowi: Chetty’s Lullaby. Dobranoc!
Dobry wieczór! Była dziś i wzmianka o Camino! :)
O „Frere Jacques” też kiedyś gdzieś w sieci czytałam, że korzenie ma kanon na szlaku św. Jakuba właśnie. Melodia miała motywować pielgrzymów- śpiochów do dalszej wędrówki. :) Z drugiej strony- właśnie poszperałam- angielska, francuska i nawet hiszpańska Wikipedia na ten temat milczą. Ot, zagadka.
Ściskam Wszystkich i dobranoc!
Zosiu, wspaniałe wieści!
Gratuluję serdecznie!
Jestem też pewna, że obejdzie się bez kciuków, ale co tam, potrzymam.
Cześć wszystkim! Długo nie zaglądałam, ale byłam zajęta nauką. To teraz uwaga, będę się chwalić. Dostałam się do finału olimpiady z polskiego! Trzymajcie kciuki 29.02 kiedy będę się męczyć nad rozprawką i 01.03 kiedy zestresowana będę odpowiadać Szanownej Komisji na pytania dotyczące lektur, znajomości języka i zainteresowań czytelniczych :) :) :)
Ale się cieszę! Uściski dla wszystkich! :)
To ja na chwileczkę wpadnę w to siedlisko zarazy;))) Ściskam pozostałych zarażonych oraz nade wszystko Matkę Zadżumionych i lecę na próbę chóru;)))
Aha, ciekawe.;)
Dobry wieczór, Niezapominajko.
Czuję się prawie jak ojciec zadżumionych!
Ale i tak się cieszę.
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie całe zarażone grono!
Ciekawe, kim jest tajemnicza panna na okładce..
Witam serdecznie panią Małgosię i wszystkich Księgowych!
Miłością do Jeżycjady zaraziła mnie koleżanka ze szkoły. A ja zaraziłam swoją ciocię, która zaraziła moją kuzynkę,która zaraziła swoje przyjaciółki. Teraz wszystkie jesteśmy fankami Jeżycjady i z niecierpliwością czekamy na ,, Ciotkę Zgryzotkę’. Chcę podziękować Pani Małgosi za to, że stworzyła tak wspaniałą serię, a w szczególności ,, Szóstą klepkę”!
Ale i tak łacina najlepsza. „Resonant campanae”- któryż język lepiej to wyrazi?
Wersja czeska cudna! „Bratře Kubo” :)
Po polsku powinno byc zatem moze „Bracie Kubo”? Albo „Bracie Janie”…
We Wloszech z kolei spiewa sie „Fra Martino” (Bracie Marcinie).
Przekład angielski:
Are you sleeping, are you sleeping,
Brother John, brother John,
||: Morning bells are ringing, :||
Ding ding dong, ding ding dong.
Czeski:
Bratře Kubo, Bratře Kubo,
Ještě spíš, ještě spíš?
Venku slunce září, ty jsi na polštáři,
vstávej již, vstávej již.
Niderlandzki:
Broeder Jakob, broeder Jakob,
Slaapt gij nog, slaapt gij nog?
||: Hoor de klokken luiden, :||
Bim bam bom, bim bam bom!
Węgierski:
János bácsi, János bácsi
Keljen fel, keljen fel!
||: Húzza a harangot!:||
Bimm, bamm, bumm, Bimm, bamm, bumm.
etc.
Dzień dobry Wszystkim :) Co sądzicie o książce naszego polarnika – Marka Kamińskiego ” Odkryj, że biegun nosisz w sobie ” ? Bo mnie się podoba – budująca :):) Miłego dnia.
Mamo Isi, za Wikipedią:
Historia tego kanonu sięga najprawdopodobniej późnego średniowiecza i związana jest z historią szlaków pielgrzymkowych do grobu św. Jakuba Apostoła.
Być może pierwotna wersja powstała w języku łacińskim, który w tamtych czasach był językiem liturgicznym i międzynarodowym – społeczność pielgrzymów mówiła przecież bardzo różnymi językami. Być może pieśń powstała w którejś z grup pątniczych w jej ojczystym języku i wersja łacińska była jednym z pierwszych tłumaczeń.
Quare dormis, o Iacobe,
Etiam nunc, etiam nunc?
||: Resonant campanae, :||
Din din dan, din din dan.
:)
Motywowanie memloków manipulacją mentalną. Mniam, mniam. Miła Madziu, merci!
Dzień dobry.
Czytam sobie dalej, dawkując.
Fabuła „Feblika” fascynuje. Małgorzata Musierowicz ma mistrzowskie, mądre, malarskie metody motywowania młodzieży, mazgajów, memloków, miągw. Natomiast nigdy nie nudzi!
Krocie kalamburów korzystnie kształtuje klasyczną kolekcję.
Humor hartuje!
Jeżycjada – jednoczy!
:) :) ;)
Dziękuję, Starosto, dziękuję, Sowo P., jesteście kochane! Ach, Starosto i Helenko, dziękuję za komplementy:) Lubię komplementy:)))
Czyli jednak w XVII wieku nie nadużywano cierpliwości nieba, tak jak to czynią p. cynkista i p.skrzypek, już nie mówiąc o Philippe Jaroussky;) Chociaż z wdziękiem to czynią. Nb. czy ten ostatni jest polskiego pochodzenia (domniemywam tylko na podstawie nazwiska)?
Sowo P., kos śpiewa u nas co wieczór. Z piosneczek maleństwa bardzo lubią „The Animals went in Two by Two” aż do dziesięciu oraz „Frere Jacques”. Dopiero na stare lata do mnie dotarło, że ta ostatnia piosenka została niedopuszczalnie i bezsensownie ześwieczczona przy tłumaczeniu na język polski. Kto i kiedy to zrobił, Sowo? Przecież w oryginale zakonnik wzywa współbrata Jacka, żeby się obudził, bo dzwonią na jutrznię. Dlaczego nieszczęsny pan Jan ma wstać z powodu dzwonów, nikt nie wie, łącznie z najstarszymi góralami.
Sowa potrafi!
Jestem pod wrażeniem.
Dobranoc!
Rzeczywiście, to co sobie można wyobrazić, tam jest
I to, czego wyobrazić sobie nie można, też.
I to jest wszystko, o Muzo, co mogę powiedzieć,
A więc kończy się [mój] śpiew i kończy się śmiałość.
I tak dalej (jest jeszcze jedna zwrotka o tym, ze w piekle są nienawistnicy, pełni zła i, że stamtąd pragnie się jedynie uciec. Ostatnia zwrotka jest powtórzeniem pierwszej). Zasadniczo, mamo Isi, w tekście nie ma nic z komedii, to tylko (nad)interpretacja L’Arpeggiaty. W dodatku z wykorzystaniem dość już ogranych motywów – po pierwsze, że za śpiew biorą się ci, co do śpiewania nie byli kształceni (cynkiści, na przykład), a po drugie, że ci, co siedzą w niebie, tak naprawdę tęsknią do piekielnych rozrywek (o których ciaccona nic nie mówi). :)
Mamo Isi, ale nie wzywaj dziś przypadkiem słoni, po obejrzeniu piosenki „Hickory, dickory dock” Sowiątko bardzo je znielubiło. Gruby, niebieski słoń wlazł na zegar i ku przerażeniu dziecka zgniótł go w drobny mak. Dziecko wybuchnęło głośnym szlochem: „zepsiuuł! Chyba zawiesimy chwilowo early learning.
Trzecia i czwarta zwrotka ciaccony tłumaczone na bardzo szybko, więc nieszczególnie:
Tam, na górze, nigdy nie królują lód, wiatr czy upał
Klimat jest zawsze łagodny,
Pada deszcz, ale nie ma ulewy ni burzy,
A niebo zawsze jest pogodne.
Ogień, lód, tam, och, co za groza,
Przymrozek, burze i wielki upał,
W jednym miejscu wszystkie złe pogody,
Łączą się tam na dole, och, co za nieszczęście.
Lepiej, lepiej! O wiele lepiej!
Mama Isi jest jedyna w swoim rodzaju.
A ja, Mamo Isi, lubię Twoje wpisy. Śmieszą jak przedwojenne, polskie komedie.
Dobry wieczór, miła Bożenko!
Mamo Isi, na ogół te rzeczy się wie, więc nie wzywaj słoniocy. :)))
To ja tak lapidarnie: zajrzałam do KG, popędziłam na YT wysłuchać kilku piosenek Eugeniusza Bodo, wróciłam uśmiechnięta. Ileż tu zawsze inspiracji czytelniczych, ile miłych przypomnień. Dziękuję DUA, dziękuję Helenko :)
Dobrego wieczoru wszystkim!
Ale to ten Anonim, który to napisał w Mediolanie AD 1675 nie był lapidarny, nie ja!
Rozumiem, że po kolei na zmianę wychwalają raj i wyrażają grozę piekła. W raju widzi się Boga, w piekle na wieczność się Go nie widzi, w raju jest piękna pogoda i spokojne niebo, w piekle ogień i hałas, w raju dźwięczy harmonijna muzyka, w piekle jeno ryczą bestie, w raju jada się nektar, ambrozję i mannę niebieską, w piekle pojęcia nie mam co, jeżeli w ogóle, bo im dalej w las, tym mniej rozumiem;( Ratunku, słoniocy!
A zawsze mówię: lapidarność, lapidarność!
Pierwsza zwrotka wyraża zachwyt nad pobytem w raju, druga zaś – przerażenie pobytem w piekle. Okropnym.
Całość mogłaby pięknie przełożyć Kris lub też Ale z Piemontu.
Był za długi. Widzę go, Mamo Isi i spróbuję przenieść początek:
Oto on:
>Słucham sobie w wykonaniu L”Arpeggiaty madrygału „Ciaccona di paradiso, e d’inferno” i mam ogromną prośbę o przetłumaczenie tekstu, bo rozumiem piąte przez dziesiąte, a tak bym chciała móc się wczuć w tę komedię dell’arte, którą odgrywają śpiewający. Czy mogę prosić?
O che bel star è star in Paradiso
Dove si vive sempre in festi e riso
Vedendosi di Dio svelat’il viso
O che bel star è star in Paradiso.
Ohimè ch’orribil star giù nell’inferno
Ove si viv’in piant’e foco eterno
Senza veder mai Dio in sempiterno
Ahi, ahi, ch’orribil star giu nell’inferno.(…)<
Helenko, też bardzo lubię przedwojenne, polskie komedie:)
Znowu wcięło mój komentarz;( Ten formularz nie lubi języków obcych;(
Pani Małgosiu, dziękuję za miłe słowa.
Tak, to prawda, dawniej tak pisano i komponowani piosenki, że były one dobre na wszystko.
Beato S., cieszę się, że piosenka Ci się spodobała. Też lubię tak sobie podśpiewywać, a Szczepko i Tońko, odgrywający główne role w filmie „Będzie lepiej”, twierdzili, że śpiew to zdrowie.
Zuziu, jak miło, że zainteresowały cię stare filmy. To naprawdę dobra rzecz na poprawę humoru. Pamiętam, jak przed kilku laty w radiowej Jedynce w audycji „Mijają lata, zostają piosenki” Danuta Żelichowska i Jan Zagozda, wspominali premierę „Zapomnianej melodii” i uśmiechniętych widzów opuszczających kino. Poniżej zamieszczam tytuły, moim zdaniem, tych lepszych komedii: Jadzia, Czy Lucyna to dziewczyna?, Dwie Joasie, Niedorajda, Wacuś, Paweł i Gaweł (po obejrzeniu filmu warto dodatkowo wpisać do wyszukiwarki „Paweł i Gaweł zakończenie”, ponieważ tej akurat sceny brakuje w całości, a jest bardzo zabawna), Piętro wyżej, Zapomniana melodia, Ada! To nie wypada! Sportowiec mimo woli, Ja tu rządzę, Pani minister tańczy, Manewry miłosne, Włóczęgi, Dodek na froncie, Antek policmajster, Papa się żeni, Każdemu wolno kochać, Robert i Bertrand (niestety zachowało się tylko 37 min ale w pełni zrozumiały), Szczęśliwa trzynastka, Będzie lepiej, ABC miłości (zachowała się niecała godzina), Książątko, Królowa przedmieścia, Przez łzy do szczęścia.
Życzę miłego oglądania:)
Wprawdzie dzięcioł wiosny nie zwiastuje, ale ślicznie wygląda zza gałązek na lipie i stuka. Leśnej boginki jeszcze nie zlokalizowałam , smuteczek, ale dzielnie poszukuję. Za to czekam na Dicta, Pani Małgosiu, ukłon w Pani stronę.
Magdo Z. dziękuję za podpowiedź, przeczytam. Zuziu 12, wiwat magnesiki. Ubawiły mnie pysznie.
Dopiero dziś do mnie dotarła, Madziu, i już się cieszę na wieczorne czytanie.
Na popołudniowe mam Connie Willis „Księgę Sądu Ostatecznego”.
Dziękuję Ci za miłe słowa.
.
Może i nie do końca, ale trochę Pani wie, proszę przyznać. Zresztą, przypuszczam, że każda powieść np. Dickensa też by mi się bardziej podobała za drugim razem, tylko że jeszcze nie miałam czasu, żeby je dwa razy przeczytać (te powieści Dickensa). Myślę, że ma to związek z tym, że za pierwszym razem czytam łapczywie i pośpiesznie , ciekawa co-będzie-dalej, za drugim razem ta potrzeba odpada. Prawdę mówiąc, lubię sobie tak trochę naiwnie i szczerze poczytać, mimo znajomości pojęć: wirtualny odbiorca i konkretyzacje literackie, z którymi się zapoznałam w tekstach Ingardena na studiach. :)
„Feblik” podoba mi się szczególnie: może sprawiła to ta wiotka Agnieszka o wzroście przewyższającym nawet mój (o co raczej trudno, zwł. w moim otoczeniu). A może to, że wszystkie wydarzenia i epizody tak ładnie się z „Wnuczką” dopełniają. :) Tak czy tak, jestem zachwycona – i dawkuję sobie „Feblika” , czytając go na zmianę z czym innym. :) A jak się Pani spodobała „Leśna boginka”?
To jest bardzo dziwne, Madziu, ale nie do końca wiem, jak to robię. Naprawdę.
To jakoś samo się pisze.
Bardzo się cieszę, że „Feblik” Ci się podoba!
Jestem wprawiona już w tak dobry nastrój, że aż głośno się roześmiałam przeczytawszy o magnesiku.
„Feblik” jest super. :) Jak to się dzieje, że każda Pani książka podczas drugiej lektury podoba mi się jeszcze bardziej niż w trakcie pierwszej? A już przecież reagowałam żywiołowo , czytając przedpremierowo. :)
Jaki optymistyczny ten magnesik!
Hu, hu.
Dzień dobry!
Co do optymizmu, po pierwsze świat jest lepszy i mamy szczęśliwsze życie, a po drugie ostatnio usłyszałam w radiu, że ludzie myślący pozytywnie są zdrowsi i żyją dłużej.
Kiedyś kupiłam mojej koleżance magnes na lodówkę z napisem: Nie bierz życia zbyt poważnie i tak nikt nie ujdzie z życiem.
Pozdrawiam cieplutko i wiosennie!!
PS Ja mam w domu taką z napisem : Kurz nie rzuca się tak bardzo w oczy kiedy jest wszędzie.:))
PS2 Dzięki Helence od razu mam ochotę na oglądanie przedwojennych filmów.:)
Aaaa, Mamo Isi, też wczoraj słyszałam kosa. Ale uznałam, że mam omamy słuchowe.
Tylko niech nam Starosta nie słabnie, proszę! To ja już obiecuję, że więcej nie będę tych wizji roztaczać;)
A wczoraj wieczorem śpiewał kos. Znaczy, wiosna niedaleko.
A na smutki większego kalibru Fogga „Gwiżdżę na wszystko, śmieję się w słońce”. I tak dalej.
Dzień dobry!
Mamo Isi, aż osłabłam!:)))
Potężna wizja.
Helenko, popatrz, jak to piosenki kiedyś umiały popularyzować znane psychologiczne prawdy.
Ale widzę, że z Ciebie prawdziwa znawczyni przedwojennego filmu polskiego! Pożyteczny ten YT.
Dzień dobry!
Buczyno, „Haczyk” bardzo się Emilii udał, czytałam już tę ostateczną wersję, tuż przed oddaniem jej do redakcji. Niesłychanie ciekawe! – mówię to jako wytrawna i leciwa czytelniczka, nie jako matka. Tym razem to książka dla dzieci nieco starszych – 12 lat, powiedziałabym.
Pozdrawiam całą rodzinę i życzę zdrowia!
Pani Małgosiu, też uważam, że trzeba zachować optymizm mimo wszelkich przeciwności losu. I od razu przypomniały mi się słowa piosenki, którą kiedyś śpiewał Adolf Dymsza: „Gdybym wciąż stękał i przeklinał dolę podłą, to by na pewno mi się w życiu kiepsko wiodło” albo: „Najważniejsza rzecz humorek i na lekko wszystko brać, trzeba budzić się z uśmiechem i z uśmiechem kłaść się spać”.
Zapomniałam dodać, że owo wybicie do nogi wszystkich bohaterów nie może nastąpić wskutek byle kataklizmu; rodzina Borejko musi unicestwić się sama drogą straszliwych intryg i namiętności oraz przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Ewentualnie dopuszczalna byłaby też wersja waśni rodowej; dajmy na to rodzina Borejko i Szoppe walczy ze sobą do upadłego, aż zostanie na placu boju ostatni przedstawiciel którejś z rodzin. Ale i on zgodnie z kanonem literatury wysokiej nie powinien długo pożyć; jeżeli nie ma skłonności samobójczych, piorun, tramwaj, albo kawałek zielonej kiełbasy powinien załatwić problem. I dopiero wtedy zalany łzami czytelnik drżącą ręką odłoży nową wersję Jeżycjady na półkę, aby nigdy, przenigdy do niej nie wrócić;)))
Miałam tu zajrzeć tylko na moment, a zostałam na trzy godziny! Nadrabiając wpisy z trzech tygodni… B najpierw byliśmy wszyscy chorzy, a potem byliśmy na feriach… Zgoda z Alkiem, że robienie sobie zaległości jest niemądre. Ale jednak będę znów robić zaległości – przez Wielki Post.
Cieszę się z wyniku operacji Wannabe i ściskam Cię gorąco! Cieszę się z Haczyka – już nie mogę się doczekać. I już wiem co wypożyczę następnym razem w oddziale dziecięcym na Rajskiej – Leśną boginkę! Ostatnio zawisła mi nad nią ręka, a to był po prostu fluid!
Słówko do ani g. – ja po latach polowań kupiłam sobie wreszcie Rok ogrodnika w prezencie mikołajowym – na allegro. Od czasu do czasu pojawiają się tam egzemplarze, warto to monitorować :) Choć odnoszę wrażenie, że niektóre książki osiągają większy popyt właśnie dzięki tej stronie i znikają jak świeże bułeczki – do nich należy na pewno Rok ogrodnika :)
Uściski najwiosenniejsze dla DUA – niech już zima nie wraca, a ogród rozkwita!
Otz – Dziewczyno z Ogrodem, a nie myślałaś o uprawie kwiatków w dużych, dekoracyjnych donicach, dajmy na to – glinianych ?Jest to bardzo przyjemny ( jak zapewne wiesz ) widok. Za to m.in. kocham niektóre kraje śródziemnomorskie. Np. róże pienne bardzo ładnie wyglądają w takich donicach, a nie są jakoś bardzo wymagające :))
Helenko, dziś przez cały wieczór nucę (dzięki Tobie) „Odrobinę szczęścia w miłości”. Rodzina spogląda na mnie podejrzliwie, ale co mi tam. Kiedyś uwielbiałam człowieczka z parasolką, który przekraczał próg kina, a potem pan S. Janicki opowiadał niezwykle ciekawie o filmie, który będzie emitowany. Za dramatami nie przepadałam, bowiem miały one jeszcze naleciałości kina niemego. Komedie zaś były ciepłe i kochane . Pozdrawiam Wszystkich :):)
Ależ nie w pierwszej, Bartoszu miły. Pierwsza jest teraz.
Co do reszty roku – jeszcze nie wiem.
Pozdrawiam i dobranoc!
Pani Małgorzato, jeszcze jedno pytanie :)
Czy książki można się spodziewać w pierwszej czy drugiej połowie roku 2016?
A ja – „Boginkę”. :)
Dzięki Wójtowi!
Charlotko, racja.
To w takim razie, skończywszy Boginkę, przeczytam sobie jutro jeszcze raz „Feblika”.
Dobranoc. :)
Dziękuję za tropy książkowe. U mnie w bibliotece niestety tylko Svevo jest, ale poczułam się zmotywowana do szerszych poszukiwań.
A to, co najważniejsze trwa wiecznie, więc ja tam się nie martwię kresem.
Dobranoc!
Dzięki, Duśko, moja duszko.:)
Nikt z nas, śmiertelnych, nie ma sielankowego życia.
A jednak – nie musimy koniecznie przeklinać swego losu, ani nawet użalać się nad sobą. Możemy być dzielni.
Ja tam lubię się śmiać!
Bartosz się odezwał, lecz tak osobiście, że postanawiam zatrzymać jego wyznanie dla siebie.
Jasne, Bartoszu, że życie „dorosłe” nie przypomina powieści humorystycznych dla młodzieży. Jeśli chcesz znaleźć jego odzwierciedlenie w literaturze, musisz sięgnąć po Kafkę lub Dostojewskiego.
Ale jeśli chcesz po prostu spędzić mile czas – poczytaj coś dla rozweselenia i zaraz nabierzesz otuchy.
Pozdrawiam Cię serdecznie i zapewniam, że nasze smutki też przemijają. Jak wszystko.
P.S. Mamo Isi, mnie również przybyło zmarszczek:D Szacun!
Dobry wieczór, wiem, że uwaga nie do mnie skierowana, ale nigdy bym nie powiedziała, że w Jeżycjadzie panuje idylla… . Przykładowo z najnowszej powieści, czy życie Agnieszki, to rzeczywiście sielanka? Można by wymieniać i wymieniać… . Jak cudownie jednak, że mimo tych problemów, książki DUA sprawiają nam tak ogromną radość, skłaniają do refleksji, rozśmieszają, edukują…, aha i wywołują ogromny apetyt (mniam):). Pani Małgosiu, gdyby nie Pani powieści, byłoby trudniej i smutniej, a tak, jest łatwiej i lepiej:p.
Dobry wieczór! Nie martwmy się o kres, przecież istnieje nieskończoność- o czym po angielsku przypomniała mi Nutria. Odnalazłam w biurku 3 strony wstępnego tłumaczenia KK na angielski, które kilka latek temu DUA zamieściła we wpisie. Przyjemne, wciągające i aspekt edukacyjny też był (nowe słówka). Teraz marzę o całym kalafiorku. In English of course:).
Wczoraj spytałam Asieńki:
– Nie sądzisz, że mogłabyś włożyć ciepłe porteczki?
Na co Asieńka, doskonale rozumiejąc, że musiałaby przerwać w tym czasie lekturę, odparła nie mrugnąwszy okiem:
– Nie sądzę.
I dalej tkwiła w przygodach „Kubusia Puchatka”.
Mnie także cieszą te coraz bardziej widoczne oznaki wiosny, ale jednak wolałabym, żeby w lutym na całej połaci leżał śnieg, a do tego lekki mrozik, bo co to za zima, że prawie jej ni ma?
Beato S., chętnie przeczytałabym książkę o Mieczysławie Ćwiklińskiej. Była to bardzo utalentowana aktorka okresu międzywojnia, doskonale odtwarzająca role komiczne, dzięki czemu nawet dramaty, w których wystąpiła, zyskiwały szczyptę humoru. Ja mam biografię Toli Mankiewiczówny autorstwa Ryszarda Wolańskiego. Obie te postaci łączy to, że śpiewały w operach i operetkach. Bardzo mi się podoba, jak pani Tola śpiewa „Odrobinę szczęścia w miłości” – istny słowik.
Odpada.
Mamo Isi, znakomity tytuł! Czyżby 23 tom?
Chociaż nie-bohaterka bez charakterka w „Jeżycjadzie”?!
Pierwiosnek!
Otz, „bohaterka bez charakterka” – znakomity tytuł;)
Kwiatek na P!
Fluid!
Miałam odpowiedzieć Otz w tych samych słowach.;))))
Lubię charakterki;)))
Beato S.,przepraszam, że tak późno. Dziękuję za porady!
Moje marzenia o kwiatowym ogrodzie raczej się nie spełnią. Chyba, że ten ogród będzie się składał z jednej grządki. :) (Moja Mama zaplanowała już ogród warzywny). Dobra rzecz, zwłaszcza dla wegetarianki, ale nie dostarcza takich wrażeń estetycznych.
A bohaterka bez charakterka jest nudna. Wręcz irytująca.
Jeszcze nie wiem, czy pieroński, ale charakterek przecież mieć musi.
Cóż to za bohaterka bez charakterka?!
Czyżby Ciotka Zgryzotka miała mój pieroński charakterek?! Ach, cóż to musi być za nadzwyczajna istota;)))
Nie mogę się wprost książki doczekać. Jak ten Jaś.
Mamo Isi, uśmiałam się tak, że aż mi przybyło zmarszczek pod prawym okiem!
Ty Zgryzotko jedna!
Charlotko, Kris dobrze radzi. Guareschi będzie w sam raz. Krótkie to, miłe, śmieszne, mądre i ładnie napisane.
Alku, to ten czosnek, tak jest.
Dobry wieczór! Dawno się nie odzywałam, ostatnio ograniczyłam korzystanie z internetu… Za dużo na głowie…
Ale teraz chyba złapię trochę oddechu i nadrobię księgowe zaległości. Luty mami wiosną, wzięłam się za ogród. Oby już nam śnieg nie spadł, bo rośliny cebulowe rosną jak na drożdżach.
Pozdrawiam wszystkich ciepło.
Tak, też jestem zdania, że dopóki Starosta nie wybije absolutnie wszystkich bohaterów Jeżycjady do nogi, dopóty nie ma szansy na zostanie wszechświatowej sławy pisarką. Niestety, dzieła uważane za kanon literatury światowej, dużej szansy bohaterom na przeżycie nie dają. A właściwie żadnej. Słowacki próbował dość skutecznie pójść w ten trend w „Balladynie”, ale zapomniał od razu przetłumaczyć dzieło na francuski.
Starosta już jest przetłumaczony na różniste języki, ale bohaterowie Jeżycjady nie knują mrożących krew w żyłach intryg, nie próbują dojść do władzy po trupach, nie czytają Harry’ego Pottera, ani nawet (o horrendum!) rodzin patchworkowych nie zakładają. I jak tu żyć w tych okolicznościach przyrody, panie bdziejku, jak zyć?
Charlotko, moze Giovannino Guareschi? Italo Svevo?
Albo – z nieco innej beczki – Antonio Socci?
Zuziu, dzieki za wiesci o Czlowieku Jajek. Mozliwe, ze on pojawia sie tez u L. M. Montgomery, w oryginale… Slyszalam, ze w przekladach pominieto niektore rozdzialy.
Słusznie, UA. „Już kwitnie maciejka i czosnek”, jak zauważył pewien spostrzegawczy wieszcz.
Czosnkiem?!…!!!
Przebóg!
Chyba tylko na wiosnę.
Zuziu 12, wielkie brawo za dobrą pamięć czytelniczą!
Dzień dobry wszystkim. Droga UA, proszę nie sądzić, że jestem zwolennikiem rzezi bohaterów, ale uczciwość każe mi zwrócić uwagę, że taka Montgomery Lucy Maud stopniowo wybiła u siebie połowę oryginalnej obsady. A czytelnicy wciąż wierni i szczęśliwi. Ale z drugiej strony konwencja jednak się zmieniła, wiktorianie i post-wiktorianie unicestwiali swoich bohaterów bez większych zahamowań. Właściwie zachowanie samej Ani na chodzie aż do ostatniego tomu było nietypowe, powinna była dawno spoczywać pod gustowna płytą, a w kolejnych tomach sagi wnuki maiłyby ją maciejką i czosnkiem.
Dzień dobry!
Choć temat już minął, to ja powrócę. Faktycznie, w Ani nie było nic o Człowieku Jajek, lecz w książce „Droga do Zielonego Wzgórza” autorstwa Budge Wilson on tam jest. Ta książka opisuje losy Ani zanim dotarła do Maryli i Mateusza. Mnie się podobała(choć wiadomo, że Ani nie przebije nic), obejmuje całe życie Ani, od narodzin do rejsu statkiem na Wyspę Księcia Edwarda.
Tam jest o Człowieku Jajek. Według tej powieści to on nauczył Anię czytać i pisać, chyba jakoś tak, ale nie jestem całkowicie pewna, bo dawno to czytałam.
Pozdrawiam cieplutko!!:)))
Oj tak, pogoda bardzo wiosenna, chociaż przed chwilą u mnie był taki mały deszczyk. Ale nadal wiosenny:)
Ja to szukam aktualnie książek po włosku (włoskich), najlepiej takich, które będą w bibliotece filologicznej, a niekoniecznie będą od razu Dantem (to później). Może ktoś coś podpowie? Szukałam sama, ale ciężko ocenić po okładce czy nawet po opisie (rzadkim!) co będzie się miło i w miarę lekko czytało (czegoś takiego właśnie teraz szukam).
Bartoszu, trudno mi zrozumiec Twoje spostrzezenie, ze chyba „historia rodziny B. dobiegła kresu”! Przeciez rodzine tworza pokolenia, wciaz rodza sie nowe dzieci, dorastaja, zakladaja nowe rodziny… Jak tu mozna mowic o kresie?
W zyciu rodziny Borejkow (a takze innych bohaterow Jezycjady) bylo poza tym sporo trudnych momentow… „Idylla”, o ktorej wspominasz, laczy sie chyba ze sposobem, w jaki te postaci sie z nimi zmierzaja, a takze z polozeniem akcentu na to, co dobre i piekne – mimo tych chwil. To pewna konwencja, ale dzieki niej dla wielu czytelnikow Jezycjada jest swoistym „balsamem”. Bardzo potrzebnym, mysle.
Och !!!
Dzień dobry wszystkim !
Tak, rzeczywiście wiosna za oknem
Mimo ,że powinnam być teraz w górach jestem w domu , gdyż pogoda nie pozwoliła korzystać z zimy !
Szkoda…
Ale jest i plus tej sytuacji…
1. Czytanie książek , na które nie mam czasu w ciągu tygodnia
2. Jutro wsiadam w pociąg i … jestem w Poznaniu !
A za tydzień do szkoły, ale w tym roku z chęcią tam wrócę.
Miłego dnia !
P.s Pani Małgorzato , choć to było dawno , dziękuję za wyjaśnienie w sprawie ,, Małego księcia ” .
Pozdrawiam
A u nas szaro, buro, ponuro. Może dlatego nasuwają się niewesołe myśli, że zima może jeszcze zaskoczyć. Jak w pamiętną Wielkanoc nie tak dawno temu.
Moja noga chodzić daje, ale dokucza i to tak, że w takiej pracy jak moja nie na wiele bym się przydała. :(
Za to mogę sobie poczytać „Leśną boginkę”. Wójt miał rację: cudne. :)
Aha, Jesienna Ado, wspomnienia Szczepkowskiej warto, moim zdaniem. Bardzo nawet. :)
Dzień dobry mimo wszystko :)
O, i ja mam dziś ochotę posprzątać w ogródku, gałęzie przyciąć!
Do dzieła!
Powiedz tej nodze słówko ode mnie, Aniu!
Co to ma być?!
Wiosna, DUA, wiosna.
Psisko rwie się na spacer, ptaki świergocą, słońce świeci , niebo bezchmurne, kiełki zielone rosną, sąsiedzi sprzątają w ogródkach, a noga-paskuda nie daje chodzić.
Dobrze, że ręce sprawne i głowa, to chociaż w pracy się przydam.
Pa!
Dzień dobry wszystkim! Jak tam pogoda?
U nas wiosna na całego, słońce i rozkoszny wiatr!
Lecę do lasu!
Bartoszu, zamiar był celowy.
Zawsze jest.;)
Lecz – w istocie, dobre pytanie! – co dalej? Skoro przygnębia Cię „panująca idylla”, cóż będzie z Twoim nastrojem, gdy ktoś umrze?
Muszę to poważnie wziąć pod uwagę. Na szczęście już dawno obiecałam pewnej młodziutkiej czytelniczce, że do takich widowiskowych zgonów nie dopuszczę, i to nawet nie dlatego, że ona o to prosiła, lecz z powodu innego: gatunek literacki, który uprawiam, ma swoje reguły i wymogi.
Książki tego gatunku mają czytelnika bawić i cieszyć; to samo zresztą dotyczy autorki. A więc słusznie się boisz „ciągnięcia na siłę”, byłoby to działanie sprzeczne z obowiązującym mnie (a jestem obowiązkowa!) stylem i na pewno mnie samej nie sprawiłoby satysfakcji twórczej.
Nie martw się, historia rodziny B. nie dobiegła kresu, i nie tylko nie zatacza koła, ale przeciwnie, mknie po linii prostej.
Jak w życiu, jak w życiu…
PS
DWAJ antagoniści, nie dwoje, skoro piszesz (jak sądzę) o Józku i Ignacym..
Dobry wieczór,
Panie Małgorzato jestem właśnie po lekturze Feblika i dotarło do mnie jak daleko jesteśmy.
Córki Borejkówny są matkami/babciami, dwoje antagonistów są już pogodzeni ze sobą i ze światem.
Co dalej?
Oczywiście najważniejsze jest to że kreuje Pani świat w prozie ponieważ jest toś co sprawia Pani radość, jednak wewnętrznie odczuwam że dotarliśmy do jakiegoś kresu, Mila z Ignacym odgrywają już jedynie role stabilności(stabilizacji). Wydaje mi się że historia rodziny B. dobiegła kresu i teraz zaczyna zataczać koło. Z jednej strony chciałbym znać ciąg dalszy. ale z drugiej boję się ciągnięcia na siłę.
Czytając serię, przygnębia mnie czasami panująca idylla, jednak myślę że zamiar był celowy…
Bartosz
Tak, Alku, chodzi mi właśnie o tę wersję filmową. Nie wiem, czy jest jeszcze jakaś .Również uważam, że aktorzy świetnie dobrani, będę tropić dalej :)
Beata S. – czy chodzi o ten, w którym grają Hugh Laurie i Stephen Fry? Widziałem kiedyś kawałki w Anglii, Laurie pasuje do tej roli, a Fry jak zwykle pełen wdzięku.
Merynosie (wiad.pryw.), jakże mi miło, że się dzielisz radością.:)
Dobra robota.
Pozdrawiam serdecznie!
Wie ktoś może, czy można gdzieś obejrzeć serial „Jeeves and Wooster ” ? Byłabym wdzięczna.
Jeśli po takiej mordędze dalej się nie rozumie przeczytanego tekstu, to raczej powstaje niesmak.
Nie o komórkę mi chodziło (tej z bagażnika akurat odebrać i tak się nie da), ale o rozmowy, których nie chce się słyszeć.
Ale to jest sam smak, Sowo, ta mordęga.
Dlaczego: słyszenie kłopotliwe? Nie odbiera się komórki w czasie jazdy, i tyle. Żeby mi tego nie było!
Wielkie dzięki, Wójcie! O obrotowej głowie sowy wiem, dzięki temu sowa ma dużo szerszy kąt widzenia niż inne ptaki. Co do słuchu, chyba wolałabym go nie polepszać, i tak już słyszę dużo więcej niż inni śmiertelnicy (i nie mówię tu o również nienajgorszym słuchu muzycznym, ale o takich zjawiskach jak słyszenie dzwoniącej cicho komórki w bagażniku pędzącego, rozklekotanego samochodu), co nie raz bywa kłopotliwe.
Alku, masz rację. Spodziewam się jednak, że profesor uczyniłby też parę innych ciekawych odkryć.
DUA, w istocie, mam co czytać, a zważywszy, że Szancera zaczęłam w grudniu, to wystarczy mi go na bardzo długo. Co do książek czytanych w oryginale, rzeczywiście bardzo to poszerza znajomośc języka, ale gdy stężenie słów do sprawdzenia na jednej stronie jest zbyt duże, to jest to jednak mordęga. I jeszcze te mnogie phrasal verbs…
Szancer pierwsza klasa ! Siedzę z karteczką i notuję tytuły, które proponujecie. Dziękuję. Osobiście polecam też Sagę rodu Forsyte’ów. Może komuś przypadnie do gustu. Zastanawiam się od jakiegoś czasu nad autobiografią Szczepkowskiej,warto ? Zakwitły ranniki i kilka bazi na wierzbie. Dobrej nocy.
Skromny jak mały rycerz.
Też miałem trochę literatury fachowej w rosyjskich tłumaczeniach, specjalnie odwiedzało się w tym celu rosyjską księgarnię na Nowym Świecie i różne antykwariaty, które w tych wesołych czasach sprzedawały głównie książki nowe, ale za to po rynkowych cenach. W ogóle bywało śmiesznie, na przykład popularny w latach wczesnych 80. klucz do oznaczania ptaków Europy (tzw. „collins”) stoi na mojej półce w języku węgierskim, jako „Europa Madarai”. Tu akurat najistotniejsze były obrazki i łacińskie nazwy gatunków. Ale żeby w ten sposób czytać beletrystykę, niejako w podwójnym tłumaczeniu, trzeba być maniakiem.
Nic to.
Rany Julek, Zgredziku!
To było poczwórne salto mortale.
Podziwiam Cię bezgranicznie.
Alku, pyszne! :))))
To było normalne.
„The C Programming Language” Kernighana i Ritchiego też przeczytałem najpierw po rosyjsku.
To była przez lata bardzo ważna książka.
Tytuł brzmiał chyba „Pragramirowanije na jazykie C”.
Madziu, bardzo dziękuję, już Wójcik zareagował!
Wójciku, merci!
Alku, salto zachwycające.
Ago, profesor Raszewski zapewne ująłby to łagodniej. Był to człowiek wielkiej dobroci, bardzo wyrozumiały wobec bliźnich.
Dobry wieczór :) We wpisach przewinęło się parę książek biograficznych, chciałabym do nich dorzucić biografię Mieczysławy Ćwiklińskiej autorstwa M. Bojarskiej, a także (już nie biograficzny)”Tajemniczy Londyn ” A. Duncana – pieszy przewodnik po tym mieście , przybliżający mało znane jego klejnoty oraz moją ulubioną ” Nieobjętą ziemię ” Cz. Miłosza :)
Korekta: to był oczywiście film Davida Attenborough, a nie Richarda. Co prawda Richard wyreżyserował film o sowie, pod tytułem ” Szara Sowa”, ale to nie ten, który dziś oglądałam. Mój był przyrodniczy.
Sowo, już poszło, do usług :)
Dzisiaj oglądałam urywek filmu sir Richarda Attenborough, o sowach. Ciekawa jestem czy nasza Sowa też potrafi obrócić głowę o 270 stopni. To by było bardzo praktyczne, zwłaszcza gdy się ma małe dzieci. No i nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Sowo, ale podczas gdy nam wszystkim słuch z wiekiem tępieje, to Tobie się wyostrza. Byczo, co nie?
Aniu.g, ja dokonałem jeszcze dziwniejszego salta. W Polsce akurat wydawano po kolei, cykając od niechcenia po jednym tomie, „Kroniki Amberu” Rogera Zelaznego. Polskie wydanie zawiesiło się tak jakoś w połowie, a ja niedługo potem wyjechałem na miesiąc do Moskwy, gdzie w księgarni znienacka zobaczyłem całość. Kupiłem i przeczytałem te bodaj pięć ostatnich tomów. Po rosyjsku. Amerykańskiego pisarza. To się nazywa zaangażowany czytelnik.
Ha,ha,ha (gorzki śmiech) Alku… tak, ja też dosyć często przypominam sobie te słowa Lema-dosadne, krótkie i treściwe, no i , niestety, prawdziwe.
Autobiografia Szancera? Muszę poszukać i zakupić.
DUA, z ciekawością czytam Pani spostrzeżenia dotyczące lektur kryminalnych(uwielbiam te dobre), cieszę się, że co raz „podrzuca” Pani jakiś ciekawy tytuł. Na zimowe wieczory w sam raz!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Sowo, bardzo chętnie się podzielę, wrzuć no tylko na chwilę jakiś adres. :)
Desperacja motywacją.:)
Wiewióreczko, Szancer znakomity.
Utykając przesyłam siostrzane pozdrowienia istotom ze stawami.
DUA, w języku Szekspira przeczytałam jedną książkę, za to od deski do deski. Był to „Prince Caspian” S.C. Lewisa. A byłam w desperacji , bo na zagranicznym wyjeździe będąc, nie miałam nic do czytania.
Może znów powinnam znaleźć się w takiej sytuacji? :D
Też tak przypuszczam, Alku!
„A ja się czasem zastanawiam, jakich odkryć dokonywałby prof. Raszewski mając pod ręką Internet”
Sowo, jest obawa, że dokonałby takiego samego odkrycia, jakiego dokonał Lem. Dobry wieczór DUA, dobry wieczór Wszyscy.
Aniu, tośmy chyba towarzyszki w niedoli (te stawy, ja się zmagam z nimi już ponad 30 lat), ale trzeba sobie radzić, i książki w tej niedoli to prawdziwie słodka ulga.
Tyle tu ostatnio wspomnieniowych wątków – z rozrzewnieniem wspominam Polyannę, Anię, Małą Księzniczkę, znakomity też był cały Verne, London, i seria z Piaskoludkiem, a potem Wiktor Hugo, David Copperfield, Remarque, potem nawet Zola i nasz Witkacy (przeczytałam wszystkie dramaty) i jeszcze mnóstwo innych. Oczywiście nie będę już wspominać o Jeżycjadzie, bo ona jako jedyna, była, jest i będzie, i nie jest to żadne lizusostwo, a po prostu fakt.
A parę lat temu kupiłam wnuczce Miasteczko Mamoko – i pokochałam białą owieczkę.
Och, jaki byłby świat bez książek????? – dramat po prostu :)
Sowo, pomyśl też o profesorach innych gałęzi nauki.
Hakerom się nie całkiem udało i to nie była zagłada totalna, wszystko jest zarchiwizowane. Spróbujemy Ci jakoś ten spis dostarczyć.
Ale trzeba poczekać aż Adminek męski znajdzie chwilę czasu – a jest bardzo zapracowany.
Na szczęście, jak widzę, na razie masz co czytać, hu, hu.
Wójcie, Szancera przeczytałam dopiero dwie strony, a już mi się podoba.
Całusy przyjęte i oddane!
A ja się czasem zastanawiam, jakich odkryć dokonywałby prof. Raszewski mając pod ręką Internet.
Wójcie albo Madziu, a podzielicie się ze mną utraconym spisem? Bo ja go niestety nie skopiowałam przed zagładą.
A Woudhouse może był na cenzurowanym z powodu swoich politycznych wypowiedzi?
Przelotem::
U mnie na półeczce „Wielce zobowiązany, Jeeves”, „Dziękuję, Jeeves”, „Dewiza Woosterów”- wydała Książka i wiedza w latach 90-tych. Seria ‚humor amgielski’. Serdecznie całuję
Wannabe, uściski
Dziekuje DUA i czekam na rozwoj milosnych wypadkow! :-)
Gosiu M, po prostu lubię swoją pracę!
A dobre tempo pracy to podstawa.
Też lubię takie odkrycia.
Jak dobrze jest mieć internet! Tylko kliknąć i odkrycie gotowe.
Dzien dobry! Wracajac jeszcze do „Pippa’s Song” – gdy sprawdzi sie w anglojezycznej wikipedii (haslo „Pippa passes”), na koncu sa wymienione liczne dziela, w ktorych cytowano fragmenty utworu Browninga, zazwyczaj slowa „God’s in his heaven, all’s right with the world”. Cytowal je Thomas Hardy, Agatha Christie, wspomniana tu Connie Willis, Aldous Huxley… i wielu innych. L. M. Montgomery tez jest wymieniona!
Milo jest odkrywac takie rzeczy.
Pani Małgosia utrzymuje tempo. Niedawno ukazał się ,,Feblik”, a tu już projekt kolejnej książki! Super, czekam z niecierpliwością :)
Dzień dobry, miłej niedzieli.
Czytam sobie tutaj o różnych polecanych książkach i widzę, że niektóre tytuły się powtarzają, a niektóre są całkiem nowe i że w związku z tym powoli powstaje nam tutaj coś na kształt dawnego spisu zagadkowego ( na szczęście udało mi się go skopiować zanim przepadł). Zapisuję teraz wszystko w zeszyciku. Nie ma to jak papier. O ile nie zgubię zeszyciku :)
PS. Czy ciekawa ta autobiografia Szancera?
Dzień dobry.
Aniu.G łączę się w bólu, bo też mi się jakiś przedziwny obrzęk pojawił na nodze. Ale za to mogę zostać w domu i sobie poczytać! :) „Leśną boginkę” lub „Czas tajemnic” Pagnola (zaraz jak tylko skończę wspomnienia Wacława Szewielińskiego).
A „Alchemię” przeczytałam od razu, jak tylko Starosta zadał ją na zagadkach. :) Tak samo było z „Mitologią wspomnień” Piotra Parandowskiego. I ostatnio bardzo dobrze mi się czytało oba tomy wspomnień Joanny Szczepkowskiej. :)
Dobrej niedzieli życzę Wszystkim:)
Dzieńdoberek:)
Właśnie chciałam zaproponować pożyczanie, bo też mam, a tu się okazuje, że Adminka bratnia dusza i już się obłożyła Wodehouse’m;)
„Alchemia słowa”! – jak dobrze, że ktoś na tym świecie to czyta!
AniuG, ależ właśnie czytanie kryminałów w językach obcych daje tę oczekiwaną biegłość!
Ale tylko bardzo dobrych.
Muszą być tak dobre, że nie chcesz przepuścić ani słowa! Każde nieznane musisz sprawdzić w słowniku!
Na tym polega to ćwiczenie. Kij i marchewka.
Dzień dobry.
Fluiduję sobie z Ateną( Listy starego diabła do młodego). Mądry to był pan, ten C.S. Lewis. I poczucie humoru miał jak należy. Równocześnie w czytaniu biografia Zofii Stryjeńskiej , autobiografia Szancera, najnowszy Pamuk i „Alchemia słowa” Parandowskiego. A, i „Rozmowy o biblii” po raz setny. Ale korci mnie do kryminałów, o których piszecie. Niestety, brak językowej biegłości uniemożliwia mi to.
Trzeba czymś się zająć, gdy zapalenie stawów utrudnia chodzenie. Ale raz dziennie wlokę się na spacer z psem(o ile daję radę). Tylko do pracy zawsze dobrnę na czas, poczucie obowiązku plus niska chęć zysku, że sparafrazuję pana Antoniego via Monika Żeromska.
Miłej niedzieli.
Emilia ma wszystkie oryginały W.
Będę czytać!
Ilekroć Bertie czuje, że chwilowo nic mu nie zagraża, tylekroć, jako człowiek wykształcony, opisuje ten stan owym cytatem z Browninga. Tłumaczenie polskie „Wielce zobowiązany, Jeeves” jest bardzo udane, ale jednak zawsze wolę oryginał.
Sprawdziłam, co przetłumaczono Wodehouse’a i stwierdziłam ze zdumieniem, że po wojnie tylko trzy pozycje:
Pełnia księżyca (1992)
Tresowana pchła
Wielce zobowiązany, Jeeves (1978)
Reszta pozycji została przetłumaczona przed wojną i nigdy nie wznowiona po. Bardzo ciekawe. Któreś ze znacjonalizowanych po wojnie wydawnictw wykupiło copyright na 100 lat?
A ja, jak prawdziwy łakomczuch, „wszystko lubię” (to jest autocytat).
Helenko, „Rzymskie wakacje” to jeden z najbardziej uroczych filmów świata.
Komputera nie zmieniłam, problem istnieje i zjawiska nie rozumiem. Co gorsza, fachowcy komputerowi też nie rozumieją;(
Jestem w połowie „Leśnej boginki”. Urokliwa ta autobiografia i wciąga.
Lubię autobiografie, dzienniki, pamiętniki, wspomnienia, opisy zwyczajów i obyczajów z epoki i temu podobne rzeczy.
Isi-Maman, to fakt, żeby daleko nie szukać w „Wielce zobowiązany, Jeeves”
Mam nadzieję, że będę miała kiedyś okazję to porównać. Lubię poznawać nowe rzeczy, pozwala to poszerzać horyzonty. Dotychczas widziałam kilka amerykańskich filmów ale z lat 50-tych, np. „Zabawna buzia” i „Rzymskie wakacje” z Audrey Hepburn. Podobały mi się.
Dzisiaj oglądałam „Córkę generała Pankratowa” z 1934 r. – film traktujący o walce Polaków z caratem. Odważna była ta Aniuta.
Mamo Isi, czy zmieniłaś komputer, z którego piszesz? Od pewnego czasu Twoje wpisy znajduję oznaczone jako spam!
Ale spokojnie, teraz żadnego nie przeoczę, odkąd zauważyłam tam AnięG.
A! Więc i u Wodehouse’a!
Ciekawe.
Tak, licentia poetica… Ale chyba tlumaczka nie wiedziala, ze to cytat.
Errata: W poprzednim wpisie mialo byc: „A polscy czytelnicy „Ani” nie wiedza…”
Dwa razy próbowałam wczoraj umieścić ten bardzo popularny cytat z Browninga w temacie ślimaczków i skowronków i za każdym razem formularz komentarz odrzucił, więc zrezygnowałam. Dodam, że i u Wodehouse’a ten cytat występuje co i raz, choć w duchu nieco sardonicznym.
Też nie pamiętam tej postaci, Kris.
„Pippa’s Song” okazuje się ważnym wierszem w anglojęzycznej kulturze. Nie wiedziałam o tym.
Człowiek się uczy do końca życia!
A tłumaczka włoska po prostu skorzystała z licentia poetica, no i w pewnym sensie oddała myśl, zawartą w wierszu Browninga. Choć angielska (t.j. anglojęzyczna) Ania, przesiąknięta poezją i przywołująca ją na zawołanie, bardziej jest wiarygodna niż ta włoska, cytująca fragment modlitwy, i niż ta polska, wypowiadająca dzięki tłumaczce coś w rodzaju słodkiego ogólnika.
BeatoS, z przyjaźnią zwracam Ci uwagę, że przypisujesz księdzu Janowi stanowczo zbyt wiele wielokropków.
On bardzo skąpił znaków przestankowych.
:)
Alku, znalazłam Cordelię z mamą (i tatą) na rozdaniu nagród Nebula.
No, rzeczywiście!
Podobieństwo niebywałe.
Obie bardzo sympatyczne.
Dziekuje za informacje o slowach Ani!
„‚God’s in his heaven, all’s right with the world,’” whispered Anne softly.
A polscy czytelnicy „Ani”, ze takie slowa wypowiedziala i ze cytuje Browninga…
Widze jednak, ze wloska tlumaczka tez chyba o tym nie wiedziala, gdyz po wlosku ten fragment utworu Browninga tlumaczony jest „Dio è nel suo Paradiso – Tutto va bene con il mondo!”, a w ksiazce slowa Ani brzmia: „Sia gloria a Dio nel cielo e pace sulla terra agli uomini di buona volontà” – i sa to slowa, ktore wypowiada sie podczas mszy sw. (Hymn: „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.”)
Na tym nie koniec. Przeczytalam na jednej z wloskich stron internetowych, ze dla Ani Shirley utwor „Pippa’s Song” byl bardzo wazny, gdyz nauczyl ja go Robert Johnson, „Czlowiek Jajek” („Eggsman”). Mowa jest o tym w kontekscie japonskiego filmu animowanego (ktory znam – jest bardzo dobrze i wiernie zrobiony).
Przyznam sie jednak, ze nie pamietam postaci „Czlowieka Jajek” z ksiazki… (mimo wielokrotnej lektury, ale dawno temu). Czy Wy ja pamietacie? Czy, byc moze, pojawia sie wylacznie w filmie japonskim, a inspiracja byl koncowy cytat Ani, wlasnie slow z utworu „Pippa’s Song”?
Basiu, chyba daję się przekonać.
Ulubiona Autorko o oczach w kolorze niezabudek oraz mili Księgowi…….a tak oto o POŚCIE pisał Ks. Twardowski: „W piątek nie jeść mięsa, to grubo za mało, nie wystarczy spoważnieć, nie robić takich na przykład spostrzeżeń…….siostra Konsolata, bo kąsa i lata, w piątek …..nie wypada udawać Ludwika XIV, rządzić, patrzeć z góry, prowadzić siebie pod rękę, być dygnitarzem, osobną osobą, która w pierwszej osobie, mówi tylko o sobie…….w piątek…….w tym dniu, w którym Bóg …….opuścił Boga.”
Alku, przy czytaniu powieści kryminalnych jedynie w przypadku najlepszych autorów (Ellery Queen, Ngaio Marsh, Ellis Peters) nie odgaduję winowajcy od razu w pierwszym rozdziale (skaza zawodowa).
Jedno muśnięcie pióra wystarczy, by autor bezwiednie nacechował nam mordercę.
Pewnie masz tak samo czujne oczko, więc niezbyt dobrze byśmy się ubawili, he, he.
Zaraz sobie obejrzę Cordelię.
Helenko, tak, Stanisław Janicki prowadził przez całe lata program telewizyjny „W starym kinie” i był to program nadzwyczaj ciekawy.
Polskie filmy przedwojenne jednakże wypadają, moim zdaniem, słabiej w porównaniu z – na przykład – angielskimi lub amerykańskimi z tych samych lat.
Ale są miłe, to fakt.
To nie ten Browning.;)
„Wenn ich Kultur höre … entsichere ich meinen Browning!”
I tak długo wytrzymałem….
Dobry wieczór!
Pani Małgosiu, polskim kinem lat 30-tych interesuję się już od kilku lat i do tej pory obejrzałam prawie wszystkie filmy dostępne na YT – wiele z nich kilkakrotnie. Nie nudzą się. Zaczęłam od komedii, które w zasadzie są komediami romantycznymi, ale w przeciwieństwie do tych współczesnych w ogóle nie są głupawe. Jest w nich dużo radości życia, a ludzie śmieją się od serca. Gdy jest mi smutno, lubię nucić sobie piosenki z tych filmów, bo mają w sobie dużo optymizmu.
Ostatnio zainteresowałam się także dramatami i melodramatami. W większości zostały one nakręcone na podstawie powieści, np. T. Dołęgi-Mostowicza, i dają dużo do myślenia. Podoba mi się w nich także to, że wyraźnie pokazują, iż zło to zło i człowiek, który je czyni, prędzej czy później poniesie za to konsekwencje. Ale nie tylko treść filmów, także sama gra aktorska mnie zachwyca – kobiety są kobiece i pełne wdzięku, mężczyźni męscy i nawet kanalie mają swój urok. Natrafiłam na ciekawą stronę polskiekinolat30, gdzie można poczytać o aktorach, twórcach i samych filmach. Lubię też komentarze Stanisława Janickiego, dostępne na YT.
Niezła z nas para, łaskawa Pani. Może rozwiążemy jakąś zagadkę kryminalną, hę? Przy okazji: patrząc na zdjęcia C.Willis, popatrzyłem też na jej córkę, Cordelię (pani Willis chyba czytywała „Anię”). Otóż to coś niezwykłego, do jakiego stopnia córka może wyglądać identycznie jak matka. Coś pięknego.
Niemlodzi… Niemlodzi byli tez i Robrojek, i Grzegorz a jak im sie udalo! I Tunio tez nawet w gipsie bedac lekarke podrywal ;-) Licze na Pnia DUA!
Ja też…:)
„‚God’s in his heaven, all’s right with the world,'” whispered Anne softly.
Właśnie sprawdziłem „Anię”: „`God’s in his heaven, all’s right with the world,'” whispered Anne softly”
„”There were five of us – Carruthers and the new recruit and myself, and Mr. Spivens and the verger”
Browning:
The year’s at the spring,
And day’s at the morn;
Morning’s at seven;
The hill-side’s dew-pearled;
The lark’s on the wing;
The snail’s on the thorn;
God’s in His heaven—
All’s right with the world!
Czekam niecierpliwie na tego „Psa” Alku. Zdecydowanie dołączyłam do tłumu wielbicieli książek Connie Willis.
W dodatku, na zdjęciach ona ma bardzo sympatyczną twarz.
Mądra i miła, kpiąca pani.
Przy okazji sprawdzę , jak jest z tym Browningiem, ale myślę, że to prawdziwy cytat. Ania Shirley lubiła tak sobie cytować poezję.
„Charlotko, no więc Fluidy latają, jak to u nas: wyobraź sobie, że „Pippa’s song” Browninga występuje jako Faktor czyli Sprężyna w „Przewodniku stada” Connie Willis.
Ano tak, Madame, Szarlotka trafiła bezbłędnie. Natomiast w „Psie” zdecydowanie szlagwortem jest „Bóg jest w szczegółach”. Oraz oczywiście „trzeba zajrzeć pod każdy kamień”. Bohaterowie zdążyli serdecznie znielubić te dwa szlachetne motta. Przy okazji: ciekaw jestem, czy w oryginale „Ani” końcowe słowa pokrywają się z oryginalnym tekstem Browninga. To by nam wiele wyjaśniło, ale mam kłopot z „pochyleniem się w fotelu” a la Sandauer, żeby to sprawdzić. Umówmy się, że to wina mojego paskudnego kręgosłupa – taki drań z niego. Dobry wieczór obecnym.
Gaduła ze mnie, czy coś.;)
Z duńskiego nagle, Nicos!- jesteś niemożliwa.
Życzę powodzenia!
DUA! Jak Pani to robi, że ma Pani zawsze coś jeszcze, nowego do powiedzenia? :D książka za książką!! Jestem pod wrażeniem!!! :D:D:D Buziaki z duńskiego Erazmusa! :D
PS. Ja też już myślę walentynkowo.:)
Będą nowe e-kartki!
Lelujka:).
Ale oni już są niemłodzi, ci braciszkowie, Basiu.
No dobrze, może spróbuję coś wymyślić.
A pewnie, że o miłości. Czy jest coś od niej piękniejszego?
Ateno, naprawdę złe myśli zakwitły w Twojej pięknej i mądrej głowie?
Jakoś nie wierzę.
Ale wspaniała to lektura, chyba też ją wygrzebię.
Anito, Twój ogromny wpis przeczytałam z przyjemnością, ale szanowny Formularz uznał, że to znacznie za długie.
Bardzo prosimy o zwięzłość. Dużo nas tutaj!
Droga Pani Malgosiu, tak sobie teraz mysle walentynkowo i odkrylam po raz kolejny cos pieknego w Jezyciadzie… wszystkie te ksiazki sa o milosci… Cesi i Hajduka, Julii i Tola, Anieli i Pawelka, Gaby i Pyziaka, Idy, Macka i Kreski, Klamczuchy i Bernarda, Damba i Bebe, Tomka i Elki, Idy i Marka, Gaby i Grzesia, Pulpecji i Baltony, Nutri i Filipa, Ignacow, Aurelii i Kozia, Natalii i Robrojka, belli i Czarka, Rozy i Fryderyka, Laury, Lulejkow, Zaby i braci Zeromskich, Laury i Wolfiego, Jozinka, Ignasia, Trolli, wreszcie Adama, Dorotki i Agnieszki… ilez pieknych historii milosnych… ile milosci na drugim planie… i prawie wszystkie skonczyly sie szczesliwie, niektorzy bohaterowie uwiklani byli nawet podwojnie romantycznie… Moze w Ciotce Zgryzotce moglby powrocic choc jeden szczesliwy brat Lulejka?
Wygrzebalam ” Listy starego diabla do mlodego” w zwiazku z Postem. Ciezko mi walczyc z myslami, bo jak sie pozbyc tych zlych, skoro juz w glowie zakwitly. Moge zwalczyc lenistwo, ugryzc sie w jezyk ( czasem puchnie :) chyba jestem zlosliwa), ale jak sie pozbyc mysli;).
Tak serio to musze zadbac o przyjaciol i znajomych, na ktorych ” nie mam” czasu (czytam Momo).
Popieram!
Oto program dla Kobiety Czynu!
Dzien dobry!
Asiu, wlasnie dzisiaj przy zlewozmywaku rozmyslalam sobie nad zrezygnowaniem z czegos w Wielkim Poscie.
A potem przyszla ta prosta mysl, ze lepiej skupic sie na czynieniu jakiegos dobra (automatycznie zwalczanie lenistwa), niz na uciazliwej walce z jakas slabostka, bo latwo popasc w nadmierne skoncentrowanie sie na swojej osobie.
Helenko, widzę, że lubisz przedwojenne polskie filmy! Czy dużo ich oglądasz?
Ciekawe zainteresowanie u tak młodej osóbki.
Charlotko, no więc Fluidy latają, jak to u nas: wyobraź sobie, że „Pippa’s song” Browninga występuje jako Faktor czyli Sprężyna w „Przewodniku stada” Connie Willis.
Tak a propos sentencji „Dziecku należy się najwyższy szacunek” oraz Geniusi z „Opium w rosole” przypomniał mi się polski film z 1939 r. pt. „Przez łzy do szczęścia”, którego głównym bohaterem był pewnien doktor. Założył on sierociniec i bardzo kochał dzieci, a one też go uwielbiały. Zawsze w dniu jego imienin, 24 czerwca, urządzały przyjęcie na jego cześć. A pan Jan, zajmujący się dodatkowo badaniem schorzeń nerwowych u dzieci, powiedział kiedyś przed innymi lekarzami, że nie wystarczy zapewnić dziecku dobre warunki materialne, trzeba dać mu serce, ono musi kochać i być kochane.
Ja mam dwa tłumaczenia „Ani…” To, które kończy się zdaniem „Życie jest piękne” to tłumaczenie R. Bernsteinowej (i jest to tłumaczenie najbardziej znane), natomiast drugie (moim zdaniem ogólnie gorsze, ale chyba tylko raz je czytałam, więc nie pamiętam dokładnie) jest z roku 2002 i zdanie to brzmi „Bóg jest w niebie i dobrze dzieje się na świecie”. Kiedyś słyszałam, że ma to związek z komunizmem itd, ale nie sądzę, bo to pierwsze tłumaczenie jest przecież z 1912 roku.
W ogóle zdanie „God’s in his heaven, all’s right with the world” to cytat z „Pippa’s song” Browninga.
A ja czytanie po angielsku rozpoczynałam zdaje się od Kubusia Puchatka, na pewno wcześnie czytałam również „Opowieści z Narnii”, też bardzo przyjemne po angielsku. „Paddingtona” też się milutko czytało :)
I w zupełności się zgadzam, że nie ma to jak czytanie w oryginale! Jeśli chodzi o „Alicję z Krainie Czarów”, to polskie tłumaczenie (to które mam) nie jest w stanie oddać wszystkich tych gier słownych i nawiązań itp. O „Kubusiu Puchatku” Ireny Tuwim nie trzeba nawet wspominać, już przez samo tłumaczenie tytułu w ten sposób, niektóre fragmenty trzeba było zupełnie pominąć (najlepiej to widać w wydaniu dwujęzycznym).
Dla mnie na razie najpiękniejszą książką przeczytaną w oryginale po angielsku jest „Władca Pierścieni” – tu widać jaki język angielski jest piękny! Naprawdę! (Miałam nadzieję, że po francusku też będzie pięknie, ale niestety – język jest całkiem normalny, już po polsku jest ładniejszy).
Wannabe, cieszę się, że już po wszystkim. DUA ma rację leki to część naszego życia. Ja swoje biorę już 20 lat i oczywiście początkowo miałam wielkie obawy co do tzw. skutków ubocznych. Ale dzięki Bogu dotychczas takowe nie wystąpiły. A przez ten czas względnego zdrowia ile dobrego w moim życiu się wydarzyło!
Czego i Tobie serdecznie życzę.
Pozdrawiam cały Miły Lud Księgi i Panią Małgosię.
Podczytuję Św. Jana od Krzyża. Mój cytat na dziś, przed Wielkim Postem –
Lepsza powściągliwość języka niż post o chlebie i wodzie.
Dziękuję, moja miła Dziewczynko z Zapałkami!
Pa,pa, całusków 122, dobranoc!
Siedem sprawdzianów w ciągu pięciu dni???!!!
Jutro i pojutrze powinnaś wspaniale odpocząć. Miłego weekendu!
Dziekuje, Bozenko, za cytat z „Ani z Avonlea”. Dobrze wiedziec o „Projekcie Gutenberg”, czasem moze byc przydatny, choc tez wole papier. :)
Co za historia z tym „głąbem”!
Dodam jeszcze, ze „Przejezyczenie” Zaleskiej czytam dzieki naszej ksiegowej Gio.
Jak ja dawno nie pisałam! Dopiero widząc ogrom komentarzy widzę to. Ale cóż, przygotowania do testów gimnazjalnych i sprawdziany pochłonęły mnie w dużej mierze.
Uff! Cóż to był za tydzień. Aż siedem sprawdzianów w ciągu pięciu dni! Trzeba odpokutować to, ze przed balem nauczyciele byli łaskawi. Następny tydzień ma być podobny. Jedyną pociecha było mi wchodzenie na tę stronkę, czytanie komentarzy przemiłych księgowych i zerkanie na okładkę drogiej DUA (pomiędzy podręcznikami i zeszytami).
Okładka mianowicie prześliczna! <3
Ale, ale…moze coś źle rozumiem (cieżko nadrobić TAKIE zaległości) – wyczuwam fluid! Jestem na etapie którośkrotnego powtarzania serii "Ani…", a coś niecoś o niej tu wspominano.
Całusków 102. Dobrej nocki! :)
Dylemat biblioholika: kupić kolejne wydanie „Tajemniczego ogrodu” wyłącznie z powodu ilustracji? Bo tłumaczenie jest to samoco już mam, a Ingpen też piękny. Może poczekam, aż ktoś wyda kiedyś po polsku „O czym szumią wierzby” z ilustracjami Ingi Moore?
Ależ mam zaległości, próbowałam je nadrobić, ale podłe zmęczenie ostatnimi tygodniami zwyciężyło i tylko odnalazłam wpis Wannabe, który snuł się w ciepłych życzeniach od księgowych, – i ja cię ściskam dziecko kochane, medycyna, czego by jej nie zarzucać, robi każdego dnia gigantyczne postępy, za parę lat, następna twoja operacja może odbędzie się wirtualnie?, (z pewnością będą możliwe jakieś niewyobrażalne dziś cuda?), na pewno będzie dobrze :))))
Dobry wieczór! Czytam jedyna ksiażkę Christie, która mieli w bibliotece, ale już mam ochotę na inne. Nie jestem Wam w stanie wyrazić, jaka daje mi to frajdę, tzn, że przełamałam jakaś niemoc i niemożliwe stało się możliwe. Audiobook, z którego korzystam (wrrrr…), jest na YouTubie. Wolałabym ksiażkę, ale nie było. Za to w gdańskich bibliotekach jest „Przewodnik” i to cieszy.
Zdarza mi się – jak na rasowego czytelnika przystało :)
Pani Malgorzato i Alku, ja tez wtedy kwiknelam ze zgrozy, bo wyszlo na jaw, ze tlumacz po prostu opieral sie na google translate czy czyms podobnym, bezrefleksyjnie. Dobrze, ze pan redaktor swietnie czujacy jezyk polski- choc sam tlumaczem nie jest – od razu to wychwycil.
Jeśli chodzi o porównywanie przekładów, to ostatnio miałam okazję uczynić to z „Jane Eyre”, którą najpierw przeczytałam po niemiecku, a następnie po polsku (mam tu na myśli najnowszy przekład). I muszę stwierdzić, że obie wersje były do siebie zbliżone, a z tego wnioskuję, iż nie odbiegały zbytnio od oryginału, a więc odpowiadały raczej intencji autorki.
Co do „Ani z Zielonego Wzgórza” – moja też kończy się słowami: „Życie jest piękne”. Ale przy okazji przypomniało mi się, że gdy w czasie świąt przeglądałam sobie miesięczniki dla młodzieży pt. „magazyn 5 10 15”, które lubiłam kiedyś czytać, natrafiłam tam na rekomendację „Ani…” wydawnictwa ALGO z bardzo ciekawymi i zabawnymi ilustracjami, np. Ania zamiast włosów ma marchewki, a napis pod spodem głosi: Ania upokorzona przez Gilberta. Poniżej zaś widnieje głowa Gilberta opatrzona diablimi różkami. Jest też Ania zaplątana w duże drewniane trójkąty i podpis: Ania w sidłach geometrii.
Bożenko, zgadzam się całkowicie.
Czy Ty też najpierw obwąchujesz książkę?
Dobranoc, dzielna Kapucynko!
Dziękuję! Kiedy się dowiedziałam, tak mnie rozpierała pozytywna energia, że nie wiedziałam gdzie się wyszaleć (w końcu zrobiłam to na kartce papieru na matematyce…;)).
Dobranoc Kochanym Księgowym!
MagdoZ, dziękuję :-) Aż taki ze mnie świetny publicysta nie jest, ale ponieważ obecnie felietonistyka się bardzo zdewaluowała (na portalach uważanych za publicystyczne spotyka się obecnie na przykład teksty złożone z tytułu opatrzonego wykrzyknikiem, oraz linku do czegoś, co oburzyło autora), w obliczu tego spadku ambicji moja proza jakoś tam się broni. W każdym razie czytelnik dostaje więcej niż link.
Dziękuję, Ulubiona, w takim razie mam za czym rozglądać się w najbliższym czasie, bo znałem tylko dwie z tych książek. Przy okazji, ostatnio czytałem książkę K.T.Lewandowskiego. Nie mogę jego twórczości polecić z czystym sumieniem, ale z nieczystym niekiedy już mógłbym. Z książkami KTL jest jak z jabłkami z uprawy ekologicznej, z których dużo koślawych. Za dużo stylu fan-fiku. Ale podobały mi się jego „Anioły muszą odejść”, ze względu na tezę książki i jej rozwijanie i uzasadnianie. Ale ja mam gust niekiedy dość specyficzny i niekoniecznie warto się nim kierować. To trochę jak z Magdą, która seryjnie ogląda filmy o zombies, rzecz dla mnie nie do pojęcia. Chyba każdy człowiek z zainteresowaniami wykraczającymi poza pokarmowe ma jakiegoś swojego (jak by to zapewne powiedział Ludwik Stomma) z….a.
Z bohaterek najbardziej lubię Lucy Angkatell /”The Hollow”/
Idąc śladem Magdy, wyłapałam, w której bibliotece to mają i wypożyczyłam „Leśną boginkę”. A „Przewodnika stada” pożyczę w następnej kolejności. W końcu któraś z bibliotek Trójmiasta będzie to miała.
A teraz wracam do rodzinki Felse;)
O, papier jest niezastąpiony, nigdy bym nie śmiała temu przeczyć :) Książka zdigitalizowana jest po prostu praktyczna, a wielkie biblioteki online cenne ze względu na ogromny zasięg i łatwą techniczną dostępność; to chyba powszechne i zrozumiałe podejście. Zmysłowa przyjemność lektury, kontakt z Artystą poprzez jego dzieło – tylko dzięki indywidualnie branej w dłonie książce.
Sowo, lubię otwierać zbiory maksym w przypadkowym miejscu. Tak i z tą książką zrobiłam, jeszcze w księgarni. Pierwsza od góry po prawej stronie taka mi się ukazała:
” Maxima debetur puero reverentia”.
Dziecku należy się najwyższy szacunek.
A więc dr Janusz Korczak uczniem był Juwenalisa!
„Mens invicta manet”.
Mówiłam!
Alku, to było o zagubionych marzeniach (lubię takie tematy) i różnych cenach.
Ale wcześniej przypomniałam sobie o audiofilu i dżentelmenie i ten podobał mi się jeszcze bardziej.
Oba dowcipne. :)
;)
SowoP, był tam ksiądz Twardowski dla dzieci (opowiadanka i wiersze, nowe wydania), Ossendowski ( „Życie i przygody małpki”, „Mali zwycięzcy”) , a także „Lassie, wróć!”, Gałczyńskiego wiersze dla dzieci, Wiktora Zawady „Kaktusy z Zielonej Ulicy”, „Tajemnice dawnych cywilizacji”, a także „Tajemniczy ogród” z ilustracjami Ingi Moore.
Dla dużych : „Dzieła (prawie) wszystkie” Jeremiego Przybory, tom 1 (z wstępną niespodziewanką od mojego Braciszka) oraz grubaśne „Dicta – zbiór łacińskich sentencji, przysłów, zwrotów i powiedzeń”.
Alku, Fryderyk o tym mi nie doniósł, maruda jeden.
Oczywiście, że Tuppence (ulubiona!) i jej Tommy.
Tajemniczy przeciwnik – 1922
Śledztwo na cztery ręce- 1929
N czy M – 1941
Dom nad kanałem – 1968
Tajemnica Wawrzynów – 1973
Jest też serial z Francescą Annis jako Tuppence. Jest to aktorka piękna i urocza, ale do książkowej Tuppence całkiem niepodobna.
Mimo to serial („Partners in Crime”) ogląda się przyjemnie, a Francesca Annis nosi tam cudowne kapelusze i w ogóle ubiera się prześlicznie.
„Psa” już kupiłam ( w oryginale), teraz czekam, aż przybędzie.
Bardzo Ci jestem wdzięczna za to odkrycie.
Felieton: spokojnie. Na pewno jest dowcipny i ciekawy.:)
Wyrazy uznania dla Kręgosłupa.
Celestyna: „Osobiście zaś zetknęłam się (widziałam maszynopis) z takim oto przetłumaczeniem z języka polskiego na francuski. „Był głąbem”-„Il était profond” :)”
Kapuściany profond, w zasadzie.
Co do Siódmaka (Sowo): mam na ścianie jeden jego okropny obraz z czasów, kiedy jeszcze nie odkrył, że opłaca się malować jak S.Dali, tylko że w kosmosie. Obraz budzi moją niechęć, ale Magda go lubi, więc co mi tam.
MagdoZ: o rety, a co ja tam nasmarowałem??
IsiMaman: oczywiście, Tommy i Tuppence! Koniecznie. „N czy M” oraz książka poprzedzająca, której tytułu niestety nie pamiętam.
Droga UA: dziękuje za troskę. Nie, kręgosłup zachowuje się przyzwoicie, chociaż biegać mi jeszcze nie pozwala. Ale ostatnio szkoliłem moich aspirujących bandytów w tropieniu zwierząt na śniegu i przeszedłem już jakieś 6 km, więc są postępy. Co do książek Willis, to najbardziej jestem jednak przywiązany do „Psa”, pewnie ze względu na sentyment podobny do tego, jaki wykazuje narrator książki. Miło pomyśleć swoją drogą, że kolega Schoppe kroczy teraz po śladach Jowetta i Charlesa Dodgsona. (Ciekaw jestem, które konkretnie Kolegium zaszczycił nasz prymus?). Bo „tych z Balliol zawsze łatwo rozpoznać. To chyba wpływ Jowetta” (jak twierdzi Terence w N.L.P.).
Bożenko, wiem, jest i Ellery Queen.
Ale wolałam sobie kupić wszystkie jego książki, takie pożółkłe, podniszczone, często w pierwszych wydaniach (!).
Papier jest ważny.
Lady Grey, aaa, wielkie dzięki! Natychmiast lecę sprawdzać.
(Miło, że się odezwałaś! To już się nie chowaj, dobrze?)
Kapucynko! trzeci etap?!
To nie było, łatwe, jestem pewna. Wielkie brawo, Zuchu!
A zdradzi DUA co było jeszcze w tych trzech torbach oprócz „Tajemniczego Ogrodu”?
No i teraz sama buszuję na stronie projektu :) Jakież tam są nazwiska! Blake, siostry Brontë, Carroll, Doyle, Dumas, bracia Grimm, Hardy, Hawthorne, Hesse, Joyce, Kafka, Twain, Whitman, Wilde… W rankingu autorów Lucy Maud Montgomery plasuje się na 77. pozycji; F.H. Burnett nie widzę :( Za to Kant – pozycja 99., a Machiavelli – 49! A na czele „TOP 100” tytułów – „Pride and Prejudice” Jane Austen.
I jeszcze – spóźnione dzień dobry :)
I serdeczne pozdrowienia dla Wannabe.
No dobrze Madziu, tu mnie masz. ;)
Dzień dobry,
podczytuję Księgę regularnie, ale raczej się nie wypowiadam. Tym razem chciałam się podzielić moją ulubioną księgarnią internetową Book Depository, (wysyłka darmowa :-)) może się przyda Księgowym czytającym w oryginale, Connie Willis też jest :-)
Dołączam się również całym sercem do Kris polecającej „Przejęzyczenie” Zofii Zaleskiej. Warto!
Pani Małgosiu! Przyleciałam z radosna wiadomościa! Dostałam się do trzeciego etapu konkursu i się strasznie cieszę!
„Bellwether” , Justysiu.
Dzień Dobry Kochani!
Jaki jest tytuł „Przewodnika Stada” w oryginale?
W mojej bibliotece jest – „All Clear”, „Blackout” i „Doomsday Book”.
Pozdrawiam i uciekam. Zajrzę wieczorem.
Celestyno, kwiknęłam ze zgrozy!
Kris, w „Ani z Avonlea” jest napisane „Take your Testaments, please”. „Anię” w oryginale i dziesiątki tysięcy innych literackich skarbów (upraszczając – tych, do których wygasły prawa autorskie) mamy wszyscy pod ręką :) To Project Gutenberg, o którym właśnie przypomniała mi Córka, z którą – znowu synchronicznie! – przeglądałyśmy Księgę Gości :) Tak sobie często gwarzymy znad laptopów :)
Dzień dobry!
Jeśli chodzi o tłumaczenia, to całkiem niedawno obejrzałam na YT dyskusje pt.”Koszmar złych tłumaczeń. Krytyka przekładu w Polsce”. Sporo cennych obserwacji, choć to głownie punkt widzenia młodego pokolenia tłumaczy.
Padają tam najróżniejsze przykłady.
Osobiście zaś zetknęłam się (widziałam maszynopis) z takim oto przetłumaczeniem z języka polskiego na francuski. „Był głąbem”-„Il était profond” :)
Sowo, nie poddawajmy się frustracji ;) A książki Pani Małgosi? Nieraz i w niemałym nakładzie! A przecież są wartościowe. :)
;)
Dzień dobry!
Jeśli chodzi o łańcuchy, to u mnie mniej więcej tak było z „Brzechwa dzieciom”. Moja Mama w dzieciństwie marzyła o tej książce, ale nie miała dostępu do niej, więc obiecała sobie, że jak będzie mieć dzieci, to one muszą mieć. Tak więc mamy dwa, ja jeden, a brat drugi.
Na „Małej księżniczce” byłam kiedyś w teatrze. Spektakl był wspaniały!!
Brawa dla Wannebe!! To takie wspaniałe!
A ja sobie ostatnio kupiłam autobiografię Jana Marcina Szancera „Curriculum vitae”. Z jego ilustracjami, oczywiście.:))
Dziekuje za Anie!
Tez pomyslalam, ze to musialo miec zwiazek z ustrojem…
Sofia chcialaby kontynuowac lekture „Ani”, ale wydaje mi sie, ze „Ania na uniwersytecie” moze az tak bardzo nie zainteresowac osmiolatki (choc „Ania z Avonlea” badzo sie jej podobala, mimo iz Ania jest juz dorosla). Pomyslalam, ze moze lepiej podsunac Sofii teraz „Doline teczy”? (Ale jak na razie jest nie do dostania, mozna kupic tylko e-book, w bibliotekach tez nie ma).
Ciesze sie, ze moja Coreczka lubi te same powiesci, co ja – ksiazki Burnett, Kästnera, „Pollyanne”, „Alicje w krainie czarow” wrecz polknela i ciagle prosi o wiecej. :)
Usciski dla Wannabe.
Sciskam tez DUA i wszystkich gosci.
Przynajmniej potwierdzone!:)
Spóźniłam się z Anią. Przepraszam, ale komentarze czytam chronologicznie, od dołu i nie dostrzegłam, że oryginalne ostatnie zdanie już jest.
Służę droga Kris:
‚”God’s in his heaven, all’s right with the world”,’ whispered Anne softly.
Kaestnera uwielbiam „35 maja” – pierwszy powiew surrealizmu w moim życiu. Nigdy nie zapomnę dziewczynki w pepitkę o imieniu Pietruszka narysowanej przez Bohdana Butenkę. Jego też uwielbiam, choć we wczesnym dzieciństwie uważałam bezczelnie, że nie umie rysować.
Ja też bardzo Was lubię i pomimo natłoku obowiązków nie mogę się oprzeć, żeby nie zaglądać. Mój detektywistyczny głód zaspokajać muszę tropiąc, kto z Was niedaleko mnie mieszka. Podjęłam trop Jagiellonki. Trzymam kciuki za Wannabe, dobrze, że ma to szpitalne przeżycie za sobą. Reszta potem.
Kiedy myślę o tym postępie medycyny jakiego doświadczamy ostatnio, dziękuję Bogu, że urodziłam się w czasach w jakich się urodziłam. Wannabe, będzie dobrze, zobaczysz!
Ach, tyleż fantastycznych książek polecacie, a ja wciąż nie mam jak czytać innych rzeczy niż „Foń Tląbalski”! Lista mi puchnie, będzie na parę lat zapasu. Dopisuję właśnie do listy „Leśną boginkę”, „Przewodnika stada”, Zofię Zalewską. Jakoś tak dziwnie jest na świecie, że książki wartościowe wydaje się raz i w małym nakładzie. Potem szukaj wiatru w polu, jak się nie kupi od razu.
„Mała Księżniczka” z ilustracjami Uniechowskiego – książka mojego dzieciństwa. Miała ją ciocia, do której jeździłam co roku na wakacje. Każde lato obowiązkowo zaczynałam od jej lektury (książki, nie cioci). W końcu ciocia mi ją podarowała, jak już byłam pełnoletnia. :) Ale mam też oryginał.
Anito, zainteresowałaś mnie tym niewiernym tłumaczeniem Alicji. Ukazało się też niedawno nowe tłumaczenie „Don Kichota”, z świetnymi ilustracjami Wojciecha Siudmaka (Alek powinien się zainteresować). Trochę mnie korci, żeby kupić i sobie porównać z oryginałem i innymi tłumaczeniami polskimi, bo to tłumaczenie dokonane przez dobrego filologa, ale jednocześnie zostało językowo uwspółcześnione, co już mnie zniechęca do lektury (widziałam kilka fragmentów w Internecie).
Mamo Isi, nie wiem z jakiego drewna jest skrzynia, może z orzecha. Wielkość? Powiedziałabym, że małego kufra podróżnego.
Niezwykle ciekawe!
Jak to zaraz widać, w jakim ustroju przekład wydawano.
‚”God’s in his heaven, all’s right with the world”,’ whispered Anne softly.
Wannabe – imponujesz mi, jesteś bardzo dzielna. :)
Dzień dobry.
Pożyczyłam sobie „Leśną boginkę” – jak Wójt poleca, to wiadomo.
Pożyczę „Przewodnika stada” – mają w mojej bibliotece.
A ostatnio kupiłam czasopismo „Hi-Fi i muzyka” i przeczytałam felieton Alka.
Pozdrowienia
Przyłączam się do chmury dobrych myśli, słów otuchy, dopingujących okrzyków i zaciśniętych kciuków dla Wannabe. Trzymaj się, dzielna dziewczyno!!! :-)
Pozdrawiam DUA i Księgowych.
Wannabe – jesli mozna cos Ci poradzic. Kiedys przeczytalam zdanie B. Pawlikowskiej „Bedzie jak bedzie- wierze, ze bedzie dobrze”. Ciagle je sobie powtarzam. Kardiochirurgia robi postepy z roku na rok. Moj lekarz mowil mi przed 5 laty zupelnie cos innego (w sprawie roznych zabiegow) niz teraz. Zabiegi sa coraz mniej inwazyjne, coraz szybciej trwaja i wychodzi sie po 2 dniach! Dobrze, ze mozesz spokojnie zyc te 20 lat miedzy zabiegami. Nie mysl, co bedzie- po co? Nikt tego nie wie. Tak jak mowi moj syn parafrazujac znane przyslowie „Nie mow WOW, zanim sie nie zakochasz!”
Wannabe droga, jak wspaniale czytac wiesci od Ciebie! Ciesze sie, ze juz jest dobrze, trzymam kciuki i pozdrawiam cieplo. Jestes bardzo dzielna!
Kochana DUA, przeklady, ktore kupilam, wydaja mi sie niezle (a nie zawsze tak jest, bo kiedys zakupilam „Mala ksiezniczke” po wlosku i okazala sie skrocona wersja, do ktorej dodano to i owo, cos okropnego, szybko sie jej pozbylam). Nie czytalam tych ksiazek w calosci (z braku czasu, bo z przyjemnoscia bym to zrobila), ale podczytalam fragmenty. Intuicyjnie czuje, ze przeklad jest dosc dobry, gdy zgadzaja sie szczegoly i konstrukcja zdan (wiele z nich znam na pamiec). Pollyanna i ksiazki Kästnera brzmia po wlosku podobnie jak po polsku (nie doslownie, oczywiscie, ale w sensie rytmu, konstrukcji zdan, stopnia trudnosci jezyka). „Anie” trudniej mi ocenic, przeklady wydaja mi sie porzadnie zrobione (kazdy z tomow, ktore mam, tlumaczyl ktos inny), ale pewne fragmenty chetnie bym sprawdzila w oryginale, ktorego nie mam pod reka.
Na przyklad: pamietam, ze „Ania z Zielonego Wzgorza” konczy sie w polskiej wersji slowami: ” – Zycie jest piekne” – szepnela Ania z zachwytem”. A we wloskiej: „- Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli – szepnela Ania, chylac glowe”. Ktos pamieta, jak jest w oryginale?
Z kolei z „Ani z Avonlea” pamietam zdanie Ani pierwszego dnia w szkole, w ktorej uczyla: „Otworzcie ksiazke, prosze”, a we wloskiej jest „Otworzcie Biblie, prosze”.
Przeklad Ani na wloski? Ambitne zadanie, gdyz nie tlumacze z angielskiego (przynajmniej na razie!). Czytam to i owo po angielsku, ale przeklad (zwlaszcza powiesci) to jednak co innego.
À propos – jedna z moich najnowszych lektur to „Przejezyczenie. Rozmowy o przekladzie” Zofii Zaleskiej – bardzo ciekawe i pouczajace!
Wcięło mój komentarz;( Albo też coś sama zachachmęciłam, bo mam dziś swój dzień. Byłam przekonana, że jazdę mam na 10-ą, a o 9.02 instruktorka zadzwoniła pytając, dlaczego mnie jeszcze nie ma na maneżu. Nawet wytłumaczyć się jak człowiek nie umiałam, bo właściwie pojęcia nie mam, jak mi się to udało.
Wannabe, ale się cieszę, że już jesteś w domeczku:)
Sowo P., no i proszę, uległam złudzeniu aptecznemu! I jak tu wierzyć zmysłom?
A te skrzynie na pierniki są jakiej wielkości? I z jakiego drewna?
Chesterko, świetnie że zaczęłaś od Agathy! Najbardziej lubię te, w których w rolę detektywów wcielają się Tuppence i Tommy Beresfordowie, potem te z Miss Marple, a potem z Poirotem. Ale do wszystkich wracam.
Anito, Masz doskonały gust, jak widzę. E.H.Shepard!
Przepadam.
Burnett: tak, o tej książce mowa. Scoiattolo czytała i jest zachwycona. Podobnie jak, najwyraźniej, ogromna publiczność, bowiem książka jest wyczerpana do imentu.
I tu, Chesterko, wygrywają ci, którzy potrafią czytać w oryginale!
Alku, ucieszyłam się, że jesteś i że zdrów (już zaczynałam źle myśleć o Twoim kręgosłupie!). Bardzo dziękuję za wskazanie „Przewodnika stada” – nota bene, sam się kimś takim stałeś w przypadku tej książki, jak to już widać z naszych wpisów. Spiritus movens plus perednica.
Tak, bardzo udana książka, autorka musi być miłą osobą, z tą dociekliwą, przewrotną inteligencją i mnóstwem wdzięku.
Przekład jest błyskotliwy.
Natychmiast popadłam w fazę Willisowską i odstawiam Dorothy Sayers, jak tylko skończę „Five Red Herrings”, która to książka z lekka mnie znużyła z powodu drobiazgowego obliczania alibi dla jakiejś dziesiątki podejrzanych. Powieść utknęła na małej mieliźnie, aż zasnęłam przy lekturze i nie ciekawi mnie już dzisiaj, jak Lord Peter przeliczył te godziny odjazdu pociągów.
Zaraz sobie wyszukam informacje o filmie z błękitnookim Peterem O’Toole, którego lubię (ale tylko w młodej wersji, jako zły staruch zrobił się nieestetyczny).
A czy znasz stary film z Cary Grantem i Katherine Hepburn „Drapieżne maleństwo”? Też z życia naukowców. Podobnie jak „Małpia kuracja”.
Dzień dobry!
Miło pomyśleć, że Wannabe wraca w szybkim tempie do formy.
„Poboli i przestanie”, Wannabe, jak mówi mądrość ludowa.
Dzień dobry DUA , dzień dobry Wszystkim!
Wannabe, trzymaj się, uściski.
Lecę pracować.
Miłego piątku!
Pa!
PS. Lubię Was.
P.S. Próbowałem przebić się przez 750 komentarzy w tym wątku, ale umarłem. Robienie sobie zaległości w lekturze nie jest rzeczą rozsądną, w takich razach to wychodzi.
Dobranoc wszystkim obecnym ze szczególnym uwzględnieniem. (To chyba z grubsza odpowiednie powitanie na godzinę pierwszą w nocy?). Droga UA, cieszę się, że „Przewodnik” dał Pani trochę estetycznej satysfakcji. Z powodu uprawianego zawodu jest to dla mnie książka o życiu (razem z „Poniedziałkiem” Strugackich). „Jeden inżynier jest agentem wywiadu, jeden agentem kontrwywiadu… Szara codzienność świata nauki”, jak to słusznie napisał znany poeta Stanisław B. Lubię też oglądać filmy o szalonych naukowcach, knujących w celu zapanowania nad światem. Skrzywienie zawodowe, albo szukam inspiracji. Dużo radości dał mi film z Peterem O’Toole’em i Mariel Hemingway, w którym O’Toole pracował nad Obrazem Całości, w międzyczasie dokładając starań, aby Mariel urodziła jego żonę. Na szczęście z czasem nabrał rozumu i był happy end. Nauka to potęga.
Zaguzdrałam się z moim poprzednim wpisem i tyle się w tym czasie wydarzyło!
Chesterko, w czyim tłumaczeniu jest ten audiobook? Nie wydaje mi się, żeby takie skracanie stosowano powszechnie w tłumaczeniach Christie. Ja polecam tłumaczenia Tadeusza Dehnela – są zupełnie odmienne od pozostałych (potwierdzone naukowo! :)) i bogate językowo, że tak powiem.
Mnie też wzruszyło to zdanie „Myślę, że to miłość sprawia”. Przeglądanie tej Księgi jest dla mnie często przedłużeniem Jeżycjady, właśnie ze względu na pojawiające się znienacka podobne stwierdzenia. Dające do myślenia, podnoszące na duchu, budujące – zupełnie jakby wyjęte spomiędzy ukochanych stron.
I jeszcze słóweczko o nowych tłumaczeniach klasyków (Sowa P. wspomniała o Alicji). Polecam tłumaczenie Alicji autorstwa Grzegorza Wasowskiego. Chociaż tłumaczenie to złe słowo – sam autor (tłumaczenia, rzecz jasna) używa sformułowania „niewierny przekład”. Myślę, że tytuł – „Perypetie Alicji na Czarytorium” – mówi sam za siebie. Bardzo interesujące przedsięwzięcie, być może raczej dla tych już znających treść, ale może niekoniecznie, do tego z pięknymi, dawnymi ilustracjami. Do zdobycia głównie na stronie Państwa Wasowskich.
Dla chcącego nic trudnego! Myślę, że tak można najlepiej podsumować zarówno Pani informacje, DUA, o odważnej parze sunącej przez świat wadliwym wehikułem, jak i rozważania o dążeniu do wiedzy :)
Droga DUA – „The One I Knew the Best of All” (do chyba tę książkę Burnett chciała Pani upolować?) można znaleźć na stronie gigant.pl, ale za astronomiczną kwotę. Czy to wydanie „Tajemniczego ogrodu” zakupione przez Panią jest właśnie wydawnictwa Zysk? Dla mnie aura wciąż jak najbardziej tajemniczo ogrodowa. Tylko czekam, aż spotkam na swej drodze jakiegoś gila :) A co do filmu z Shirley Temple – mam go na kasecie VHS i oglądałam go na okrągło, dziecięciem będąc :)
A propos ilustracji klasyków literatury angielskiej – bardzo podoba mi się wydanie „O czym szumią wierzby” z ilustracjami E. H. Sheparda. Teraz na Wikipedii wypatrzyłam, że zilustrował też „Tajemniczy ogród”. Co za niespodzianka! Kiedyś na amazonie wypatrzyłam przepięknie ilustrowaną autobiografię pana Ernesta, ale jeszcze nie zakupiłam :)
Chciałam też dorzucić parę słów o „Ciotce Zgryzotce”. Wydaje mi się, że na jej twarzy widać przekorny „uśmieszek”, jakby spłatała jakiegoś niewinnego figla. A ponadto wygląda na bardzo rozemocjonowaną (to pewnie przez te rumieńce) i… zakochaną.
DUA, ja się cieszę szaleńczo z takiego czytania synchronicznego! Pełna zgoda: wdzięczna, inteligentna, zastanawiająca lektura. I z humorem!
Dobranoc!
Google Translate tłumaczy to jako „Zawsze pod opieką”.
Pasuje.
Bożenko, jesteś kochana dziewczyna!
Aaa! To wydanie z ilustracjami Uniechowskiego?! (Mistrz, mistrz!). Gratuluję.
Blablubo, a właśnie, świetne, co? Fajnie, żeśmy razem czytały.
Ściskam mocno i mówię DOBRANOC!
Kochana Wannabe! Jesteś! Mam nadzieję, że czułaś, jak do Ciebie płyną nasze myśli. Dobrze, że ból już minął – wiesz, on ma to do siebie, że mija i potem się go nie pamięta. Ale jakże warto było przez to przejść! Sama to już widzisz.
Nie martw się tym, że będziesz go przeżywać co jakiś czas – bo wszyscy tak mamy. Leki także towarzyszą większości z nas, nawet małym dzieciom się je aplikuje.
Jesteś bardzo dzielna, brawo za decyzję i za wytrzymałość, a mądrość Twoją podziwiam od dawna!
Tak jest, medycyna przywróciła Ci młodość i ostatecznie przywróci Ci zdrowie – choćby nawet nie stuprocentowe. Ale jakże swobodnie teraz pofruniesz do Japonii!
A właśnie: co znaczą te Twoje japońskie słowa?
Ściskam Cię czule, dzieciaczku!
Mamo Isi, potwierdzam ninejszym, że wszystkie formy na wystawie są wklęsłe. To JEST złudzenie optyczne! Złudzenie wkęsłej maski, ponoć tak się to nazywa. Ciekawe, że pojawia się ono już w momencie przyłożenia wizjera aparatu do oka. Ale, Beatuszka nie nadmieniła jeszcze, że na wystawie są piękne, zabytkowe ule figuralne z Lwówka Śląskiego, skrzynie piernikowe i pieczęcie cechowe. A zatem, kto jeszcze nie był, niech idzie zwiedzać.
Duśko, a jutro jeden Przewodnik będzie zwrócony do Jagiellonki:) Skończyłam. Mniam.
Chesterko, to nie jest normalna praktyka, to jest zwykły rozbój!!!
Tak, lady Agatha jest znakomita na takie pierwsze czytanie.
Zobaczysz, niebawem dojdziesz do Ellis Peters.:)))
Nie masz jak czytanie w oryginale (Connie Willis też sobie taką kupiłam, będzie miła w konsumpcji).
Sowo, już Ci nie powiem teraz, czyje są te ilustracje w „Tajemniczym ogrodzie” (wiem tylko, że angielskie i że prześliczne), a to dlatego, że książkę – wraz z większością dzisiejszych zdobyczy – od razu wręczyłam pewnej istotce. Ale jutro się dowiem.
Kris, Sowo, no mówię Wam, z tymi przekładami bywa marnie.
Może Twoją życiową rolą, Kris, będzie przełożenie całej „Ani” na włoski?
O, nie wiedziałam, że czekała tu na mnie słodka nagroda :) Kochane, dziękuję! Helenko, Magda.leno, Wasze miłe słowa sprawiły mi tyle radości! ESD – no, no :) A słowa Pani Małgorzaty – tu popełniam plagiat z Helenki – to tym razem dla mnie – niczym order :)
Księga Gości rzeczywiście ma wpisany w swą istotę dar łączenia; to już niezwykły talent MM. Jestem przecież jeszcze wśród Księgowych „zielona”, a tak mi już tutaj dobrze.
Ciekawe – a może oczywiste – jak wiele jest podobieństw wśród „ludzi znających Józefa”. Wspomniana przez Helenkę „Mała księżniczka” należy do najulubieńszych książek mego dzieciństwa. I ona także była przekazywana w łańcuchu pokoleń. Zauroczona nią moja Mama kupiła mi ją – właśnie sprawdziłam rok wydania – kiedy miałam cztery lata; teraz ten zaczytany egzemplarz, z pełnymi czaru ilustracjami Antoniego Uniechowskiego, stoi na półce mojej Córki.
Czytałam tu sobie z uśmiechem o tych rodzinnych łańcuchach, o dziedziczeniu upodobań – i nagle moment wzruszenia. Jedno zdanie MM: „Myślę, że to miłość sprawia”.
Nieoczekiwanie wskazane, wprost nazwane, uświadomione innym obecne w codzienności rzeczy wielkie.
Dzień dobry. Itsumo osewa ni natte orimasu.
Rzecz potoczyła się niezwykle sprawnie i już od wczorajszego wieczora jestem w domu. Udało się przeskórnie wstawić do serca stent, co pozwoli na wstawienie zastawki tym samym sposobem za 2 miesiące i uchroni mnie przed bardziej inwazyjną operacją. Można powiedzieć, że w pewnym sensie spełniły się moje najskrytsze marzenia.
Wczoraj, kiedy nie było miejsca, które by mnie nie bolało, nagle bardzo mocno uświadomiłam sobie, że wszystkie operacje wad serca są tylko tymczasowe i odraczają dalsze interwencje może na kilka-, kilkanaście lat i że najprawdopodobniej już zawsze przez moje życie będą przewijać się niewbijalne wenflony i różnej formy środki przeciwzakrzepowe, co bardzo załamało i zasmuciło mnie. Ale dziś, kiedy czuję się lepiej, zrozumiałam, że najważniejsze to znajdować się w takiej sytuacji, w której ból mija i że taki stan rzeczy, (przywracający młodość stan rzeczy), jest cudem.
Zgredziku, szybka decyzja to dobra decyzja!;)
A ja właśnie kupiłam inne książki Connie Willis na Allegro.
Jest dobrze.
„Tajemniczy Ogród” z ilustracjami Ingpena, może? A ja kupiłam wczoraj kilka obiecujących adaptacji popularnych baśni (Kopciuszek, Aladyn, Królewna Śnieżka…) z bardzo ładnie wydanej serii, z pięknymi ilustracjami Francesci Rossi, z wyd. Olesiejuk. W dodatku po bardzo przyjemnej cenie, mam tylko nadzieję, że tłumaczenie mnie nie rozczaruje. Darowałam sobie jednak zakup adaptacji klasyki literatury dziecięcej („Pinokio”, „Piotruś Pan”, „Alicja”), bo wydaje mi się, że ich upraszczanie jest zbędne. I jeszcze kupiłam nowe wydanie „żółtych miałów”, niestety bez ilustracji (nie licząc tej na okładce, raczej mało udanej).
Dobry wieczor! A propos ksiazek Burnett (i nie tylko) – w ostatnich miesiacach kupilam Pociechom sporo moich ulubionych powiesci z dziecinstwa po wlosku, daje mi to duzo radosci. Sa to m.in. „Tajemniczy ogrod”, „Mala ksiezniczka”, „Pollyanna”, „Ania czy Mania” (po wlosku „Podwojna Carlotta” :) ), „Emil i detektywi” i inne pozycje Kästnera… I oczywiscie „Ania z Zielonego Wzgorza” oraz „Ania z Avonlea”. Znalezienie tej ostatniej pozycji bylo nielatwe (a Sofia juz sie bardzo niecierpliwila), we Wloszech bardzo znany jest pierwszy tom przygod Ani, a dalszych nie wznawiano od dawna… Dziwne. W koncu znalazlam wloska wersje „Ani z Avonlea” w USA! A przesylka szla prawie miesiac, moze dlatego, ze byl to okres swiateczny.
Daniel z kolei przepada za Sherlockiem Holmesem i opowiadaniami Poe.
Lubie podczytywac wloskie wersje ksiazek znajomych z dziecinstwa, zabawne uczucie. Milo tez sobie porownac wloski przeklad z polskim.
Hop, hop, Connie Willis odnalazła się w Bibliotece Jagiellońskiej:). Kto pierwszy, ten lepszy:p. Niektórzy już jednak co nieco zarezerwowali, he, he.
Dobry wieczór! Kochana DUA! Czytam po angielsku! A już myślałam, że wyjatkowy tępak ze mnie w tej materii. Mama Isi poradziła mi rozpoczać od Agaty Christie i to był strzał w dziesiatkę!(dziękuję:D!). Do tej pory inne lektury szybko mnie zniechęcały.
Po przeczytaniu rozdziału (Zabóstwo Rogera Ackroyda), porównuję z tłumaczeniem na audiobooku. I tu rozczarowanie – tłumaczenie jest okrutnie skrócone!!:( Czy to normalna praktyka, jeśli chodzi o przekłady Christie, czy też wina audiobooka?
Zgredziku, pożyczę. Powiedz tylko, czy i jak.
Wszystkie książki Connie Willis są wyczerpane, właśnie to stwierdziłam.
Może poszukam w bibliotekach.
Nie mogę znaleźć Przewodnika Stada.
Prawie jak pan Jourdaine – nawet nie wiem, że mówię prozą!
Oj, nie wiedziałam, że to tego typu strona, trafiłam na nią przypadkiem. Ale skoro teraz już wiem, nie będę tam zaglądać, a film znajdę gdzie indziej:)
Rozważania o przypadku i przeznaczeniu są już w Opium w Rosole.
Z elementami matematycznej teorii chaosu.
Dziękuję, Anette. Dobrze, że to dostrzegłaś. Sama mam w rodzinie takie Łańcuchy, z dziedziczeniem upodobań włącznie. Myślę, że to miłość sprawia.
Helenko, warto oglądać stare filmy. Ale muszę chyba wycofać podany przez ciebie adres, bo to zdaje się piracka strona.
Blablubo, a to ci dopiero!
Miłego czytania!
Nawiązując do wątku trzech pokoleń kobiet czytających Jeżycjadę wśród Księgowych. U mnie w rodzinie owe pokolenia są dwa – oczywiście moja (nasza) Mama, Siostra numer 1 w wieku zbliżonym do mojego tj. 28-29 lat oraz tegoroczna 19-letnia maturzystka (którą od czasu do czasu napominam, aby się uczyła pilnie, bo podzieli los Pulpecji!). Natomiast chciałam się podzielić inną refleksją – piękne jest, że identyczny łańcuch pokoleń występuje w Jeżycjadzie. P. Zuzanna Makowska wspomina o „Krystynie…” Gizeli, ta przekazuje miłość do książki Mili, ta – Gabrieli itd. dochodząc do Agi. Wzrusza mnie bardzo, że Mila Borejko „odziedziczyła” po swojej Mamie miłość do dwóch rzeczy: książki – „Krystyny” i kwiatów – groszków pachnących. Proste, piękne i wzruszające.
A w Jedynce Dzieciom w Programie I Polskiego Radia są właśnie czytane fragmenty „Małej księżniczki”. Zawsze imponowała mi postawa Sary, ta jej godność i dobroć. To właśnie wtedy, gdy została zmuszona do chodzenia w łachmanach i była bardzo źle traktowana przez pannę Minchin, pokazała, że jest prawdziwą księżniczką, ponieważ okazywała szacunek nawet tym, którzy go dla w ogóle nie mieli i nigdy nie odpłacała złem za zło.
Dzisiaj przypadkowo odkryłam też, że na stronie (…) można obejrzeć film o takim tytule z 1939 r. z Shirley Temple w roli głównej. Muszę go koniecznie obejrzeć.
A to fluidy! Ja jestem właśnie za połową „Przewodnika stada”. Nieszczęsna Flip gubi formularz. No, wracam do lektury. Wciągająca.
Dzień dobry, dzień dobry!
Dobrze masz, Justysiu, z tymi Robinami! Też bym takiego chciała w ogródku!
Duśko, ach, pączki z Różą! Dzięki, dzięki!
Skończyłam czytać „Przewodnika stada” Connie Willis i spieszę powiadomić o tym Alka (jeśli tu jeszcze zagląda), oraz Was wszystkich. Ciekawa książka, świeża, z wdziękiem, bardzo inteligentnie poprowadzona, zabawna przy tym i dająca do myślenia. Głównym tematem jest zagadka, która i mnie od dawna frapuje (patrz: „Sprężyna”), mianowicie: co powoduje takie, a nie inne wydarzenia, jaki to zbieg okoliczności – przypadkowych, a może wręcz przeciwnie? – powoduje takie a nie inne konsekwencje, zachowania, a nawet trendy.
Bardzo to zgrabne i miłe w czytaniu. Alku, dziękuję za trop!
Co do tropu od Wiewiórki: autobiografia Frances H. Burnett już od dawna wyczerpana, nigdzie jej nie ma, nawet w antykwariatach.
Za to dziś w Poznaniu (tak, musiałam jechać, niestety, do miasta) kupiłam ze trzy torby pięknych książek, w tym – nowe, ślicznie ilustrowane wydanie „Tajemniczego ogrodu”, i zgrabnego „Małego lorda” plus dwie inne książki dla dzieci z przyjemnej serii wyd. Zysk.
Dzień Dobry!
U nas wczoraj było 16 C, a w ogródku pojawił się robin (drozd amerykański), który zwykle przylatuje z ciepłych krajów końcem marca.
Tak, słoneczniczek jest łatwą byliną dla początkujących, ja też od niego zaczynałam. To znaczy nakupiłam masę różnych bylin (wszystko co było na przecenie końcem wiosny, bo kieszenie świeciły pustkami po zakupie i urządzeniu domu), posadziłam zgodnie z instrukcjami, a teraz po 13 latach „ogródkowania”, widzę, że z tych pierwszych posadzonych bylin, tylko słoneczniczek pozostał. Inne gdzieś zaginęły, przemarzły, coś je zjadło, itp. Tylko etykietki mi po nich pozostały. Później na ich miejscu stopniowo sadziłam inne rośliny, które odkrywałam i poznawałam. Te już nie przepadły.
Słoneczniczek kwitnie od końca lipca do przymrozków, a jeszcze bardziej go polubiłam, gdy zobaczyłam, że nasiona są lubiane przez szczygły – American goldfinch (Spinus tristis).
Pozdrawiam ciepło i przedwiosennie.
Kochana DUA i Księgowi, z okazji Tłustego Czwartku, wraz z córeczką Różą, przynoszę Wszystkim pyszne pączki z różą! Smacznego:)
Dobranoc!
Choć nie jestem wielką znawczynią, to może i ja się przydam miła Otz …..Wspomniane przez DUA liliowce postrzegam jako wdzięczne w uprawie i bardzo dekoracyjne rośliny. Lub choćby poczciwe i piękne jak kawałki nieba które spadły na ziemię : niezapominajki. No i jest bylina, która kocha słońce i jest bardzo wytrzymała, a mianowicie tzw. słoneczniczek :) Pozdrawiam i dobrej nocy wszystkim życzę.
Dziękuję za pozdrowienia.
I za rady. :)
Jutro poczytam w internecie o bylinach:).
Ano bez.
Spokojny podziw.:)
A pejzaze Van Gogha, kochany Starosto? Cezanne’a?
Tez bez emocji?
:)
Pozdrawiam wieczorna pora!
Namawiam Cię wobec tego na byliny, Otz. Łatwo jest wypatrzyć w najróżniejszych poradach, także w internecie, które z bylin lubią słońce i łatwe są w hodowli (floksy! margerytki! ostróżki!).
Wszystkie razem zresztą tworzą piękne grupy.
Pozdrawiam czytające kobiety trzech pokoleń!
Magda.lenie gratuluję!
A Bożence dziękuję!
Dzięki, Helenko. Właśnie miałam prosić Księgowych o pomoc. Problem w tym, że mój ogródek zacieniony nie jest:).
Znowu mam ochotę przeczytać „Jeżycjadę” od początku. Czekam tylko na zwrot „Szóstej klepki”. W mojej rodzinie tę serię czytają trzy pokolenia kobiet, a ja ją im udostępniam.;)
Otz, może wybierz na dobry początek pierwiosnki. Lubią one lekko zacienione miejsca, nie są zbyt skomplikowane w uprawie, można kupić gotowe sadzonki, a kolory mają przeróżne i pięknie prezentują się wiosną ich tęczowe łany.
To ja też dołączę do podziękowań Bożenie :) Konkurs zakończyłam poza podium, ale również dostałam dyplom, przypinkę i zakładki oraz ręcznie skreślone jeżycjadowe pozdrowienia :)
Jest to dla mnie bardzo miła niespodzianka i dowód, że ESD nadal działa. Bożena jest pierwszą, ale mam nadzieję nie ostatnią, osobą z Księgi, z którą nawiązałam kontakt.
Lubię Was czytać, bardzo! I cały czas podziwiam Waszą wiedzę w tak wielu dziedzinach.
Grypa przesłoniła mi oznaki zbliżającej się wiosny. Padłam jej ofiarą (grypy, nie wiosny) i pozarażałam kogo się dało, chociaż, Bóg mi świadkiem, pragnęłam zatrzymać swoje zarazki dla siebie. Odczuwam spadek nastroju i ratuję się zaglądając tutaj, gdzie pesymizm nie ma wstępu. Dobrze, że jesteście!
O rety!
Wspaniała Bożeno, jestem przejęta wdzięcznością!
Helenko, gratuluję i cieszę się bardzo!
Otz, nie ośmielę się udzielać rad, bo sama niedawno dopiero się uczyłam (na własnych błędach). Od róż nie zaczynaj, tyle wiem.;)
A ja, Pani Małgosiu i Drodzy Księgowi, chciałabym tu zamieścić dobre słowo o Bożenie – Bibliotekarce z Pasją. W poniedziałek przyszła moja nagroda, a złożyły się na nią: dyplom, dwie śliczne zakładki z oryginalnym wzorem, przypinka z napisem „Superznawca Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz”, która jest dla mnie niczym order:), miły liścik z pozdrowieniami oraz „Całuski pani Darling” i „Listy do M.M.” Książki te mam już wprawdzie w swojej biblioteczce, ale to nic, podaruję je mojej kuzynce, która też jest wielką fanką Borejków i ich przyjaciół, więc na pewno bardzo się ucieszy. Gdy zajrzałam na stronę biblioteki w Bytomiu, dowiedziałam się, że w marcu planowany jest kolejny konkurs – tym razem będzie on dotyczyć „Feblika”. Jak widać nasza Bożena pomysłów ma bez liku na propagowanie Pani twórczości.
Dzień dobry!
Opisy pracy w ogrodzie brzmią tak zachęcająco! Postanowiłam więc wykorzystać kawałeczek ziemi, który posiadam. Pani Małgosiu, wie pani jakie kwiaty będą dobre dla początkującej ogrodniczki? Mile widziane będą podpowiedzi co do odpowiedniej lektury :).
Nie omieszkam, Sowo luba.
Minerwo, dziś przeczytałam, że nieoczekiwanie obudziły się bieszczadzkie niedźwiedzie!
Niewyspane, pewnie będą rozdrażnione.
Ech, wiosna.
Liliowce mi w ogrodzie wyrastają. Dużo zielonych listków.
Cóż, gdyby były robione ręcznie, to by kosztowały majątek. Rękodzielnicy bardzo się dziś cenią, co samo w sobie jest dobrą postawą, ale niestety często ich wyroby nie są na kieszeń przeciętnego pracownika umysłowego. Czekam zatem na wieści, jak się powiedzie z foremkami pana Słowika.
Po spacerku widzę, że wiosna zbliża się wielkimi krokami. Pączki (nie chodzi mi o te na Tłusty Czwartek ;)) pęcznieją, a leszczyna ma już te dyndające ,,kotki”. I – uwaga! – widziałam żabę! Niezbyt ruchliwą, ale już rozobudzoną!
Prawda, Sowo.
Ale bez emocji.
Dzięki za wiad. pryw.- cacuszka te foremeczki. Ale wyraźnie maszynowej roboty.
Przedkładam nad nie te ręczne, panasłowikowe. Zdaje się, że je zdobędę!
Niektóre pejzaże też są cudem.
Aniu.G, proszę bardzo, trzymaj sobie, ile tylko masz ochotę:)
A to jest w ogóle bardzo szczęśliwe połączenie, Duśko.
Te nierozważne a przyziemne mają gorzej.
Kochana DUA, z portretu bije również rozwaga. Rozważna i romantyczna jest zatem ta nasza dziewczynka:).
P.S. Szczęśliwi ci, którzy widzą słońce! U nas wszystko przesłania drogi smog krakowski… .
Mamo Isi (wiad.pryw.)- „Może Ci się też spodobać” – pod okienkiem z rejestracją.
Dzień dobry wszystkim!
Dzień mamy pełen słońca!
Mamo Isi może nie pal tego drewna czereśniowego. D.H.Lawrence ładnie malował, tylko, że to takie mocno osobiste. Nie mogę jakoś znaleźć w internecie żadnego pejzażu.
Na dobranoc….. dzielę się z Wami swoim zachwytem nad utworem w wykonaniu Szymona Zychowicza pt.” Anna od cokołów „….Dobre myśli dla Wannabe :):)
Portret!
Ulubiony gatunek.
W muzeach biegam od portretu do portretu, obojętnie mijając pejzaże.
Twarz ludzka jest istnym cudem. Pośród innych cudów, oczywiście.
Dobranoc, Celestyno!
Dobranoc wszystkim!
Jest i sliczna, i romantyczna. Te oczy! Rozmarzone i blyszczace. I odrobinke roztrzepana chyba tez.
Ależ nie przepraszaj, Jaśku miły, tu obecność nie jest obowiązkowa!
Jasne, że szkoła pochłania większość Twojego czasu. Wiadomo.
Na pytania Twoje na razie nie odpowiem, ale się cieszę, że uważasz bohaterkę „Ciotki” za śliczną. Chciałam też, żeby była troszkę zabawna, troszkę sprytna i troszkę romantyczna. Czy to widać?
Pozdrawiam cała Rodzinę wesołą!
Rety, ale dawno tu nie byłem u patrząc a te wszystkie komentarze szczerze żałuję! ale przybyłem tu by poczuć dobrą energię i rzecz jasna spróbować zgadnąć tożsamość naszej ślicznej dziewczynki. Czy to Ania bądź Nora? A może dzieciątko Belii? Chociaż raczej nie… no to może na początku zapytam się czy ją znamy?
Gorąca Wszystkich pozdrawiam ,tak aby można było ubierać już krótki rękaw :)() i przepraszam za nieobecność!
Mamo Isi, do pejzazy sie nie dokopalam, ale moze je Lawrence malowal…
(Choc zdecydowanie lepiej pisal niz malowal.)
Milego wieczoru!
Dobry wieczór!
Mamo Isi, bardzo nam miło, że mogliśmy się podzielić zdjęciami z wystawy :-)
Dzisiaj ślę szczególnie ciepłe myśli i dobre życzenia w stronę Wannabe. Dzisiaj i zawsze!
Trzymaj się dzielnie, Kochana!
U nas też sztorm; leje, duje i huczy w kominie. Ciśnienie na wpół do jedenastej i spada.
Kris, skoro dokopałaś się do malarstwa D.H.Lawrence, napisz, czy malował pejzaże, proszę?
Beatuszko, wielkie, wielkie dzięki za możliwość obejrzenia wystawy piernikowej. Wspaniała!
Też cierpliwie czekam na wieści od Wannabe nie tracąc ducha, bo wiadomo życie szpitalne za wielu okazji do wchodzenia w net nie daje.
Patrzę też tęsknie co dzień na ogród, ale na szczęście jest sporo drewna do porąbania, liści do pograbienia, więc może na razie jeszcze zostawię ziemię w spokoju.
Na razie siadam do kryminalnych przygód insp.Felse i jego rodziny:) Idealne zajęcie na długie, zimowe wieczory.
I my z córcią wybrałyśmy się dzisiaj zobaczyć owe formy do pierników. Och, cóż za cudeńka i jaka precyzja w wykonaniu. Mnie najbardziej podobała się Prządka, Abecadło i Lokomotywa. Poza tym formy do masła, cudne. Cieszę się , że są ferie i można trochę nadrobić zaległości. Córka zapytała mnie, czy na tłusty czwartek można upiec pierniczki, bo jej ta wystawa pachnie. No to będą pierniczki. Miłego wieczoru wszystkim.
Tak, Sowo luba, pachnie wiosną! Wiatr przywiał do nas ciepło, las mile ożywiony.
U nas słońca nie było, ale czuć w powietrzu wyraźną zmianę. I, uwaga, uwaga, odkryłam dziś w swoim ogrodzie kwitnące ranniki!. A więc wiosna tuż, tuż. Tylko czekać jak wyjdą przebiśniegi.
Ha!
A to się cieszę, Marysiu!
Jak to miło jest – się przydawać!
To ja dziękuję.
I życzę Ci pomyślności, studia to fraszka w porównaniu ze szkołą: więcej wolności! A to takie ważne.
Ściskam serdecznie!
Pani Małgosiu!
Rok temu zostawiłam tutaj swój komentarz. Byłam tuż przed maturą, stres ogromny… ale pamiętam, że w momencie największego napięcia, po raz kolejny (nie potrafię już zliczyć który!!) sięgnęłam po ,,Szóstą klepkę” i dalej już poszłooo :) W tej chwili jestem już studentką, trwa sesja, znowu natłok pracy i myśli jak to będzie! I własnie teraz znowu trzymam w dłoniach pierwszą część Jeżycjady :) Czuję, że znowu wciągnie mnie to bez reszty. Cudowne jest to, że w każdej chwili mogę wrócić do tych książek i, że zawsze tak samo mnie cieszą, nieważne na jakim etapie życia jestem! Dziękuję <3
Ale piękne foremki do pierników, ale faktycznie pana Slavika ładniejsze i staranniej wyrzeźbione. Za to na polskiej stronie wiewiórka. Oj zachciało mi się podłubać w drewnie czereśniowym( nie umiem). Może jednak kupię dłutko i spróbuję. Klocek drewna w piwnicy się znajdzie.
U nas też rosołek( żydowska penicylina;))
Jutro dynia piżmowa w zapiekance SowyP. Można dostać nie mrożoną( dynię, nie sowę) w dużych sklepach warzywniczych.
Oj, jak mi się chce posiać, pokopać, pograbić. Za wcześnie Capka przeczytałam. Może chociaż kaktusy przesadzę.
A może chociaż szczypiorek na oknie posieję…
MadziuZ, książkę potrzymam jeszcze, dobrze?
Wszyscy myślimy serdecznie o Wannabe i oczywiście czekamy (cierpliwie) na pierwsze dobre wiadomości!
witam Wszystkich Miłych,
uśmiałam się i wzruszyłam czytając Księgę po przerwie. Dziękuję! I jeszcze – wiele nauczyłam, jak zwykle.
Dziś moje serdeczne myśli są przy Wannabe.
A dziewczę na okładkowym portreciku ma coś znajomy uśmiech. Tylko czy ja go znam z natury, czy z literatury…;)
A u nas ….ulewa, a w garnku….”ROSOŁEK MAMY BOREJKO” – dobry na każdą zimową pogodę .Miłego dnia :)
U nas wichura, las huczy. Ale jest słońce!
Królewski z całą pewnością. Tak jest!
Ale śliczna pogoda nam się zrobiła, mam nadzieję, że gdzie indziej też macie tak słonecznie:)
Z ciekawosci sprawdzilam – i Lawrence calkiem sporo malowal, ale dlugo jego obrazow nie wystawiano, ze wzgledu na tematyke… No coz, byl skandalista. A pierwszy jego wiekszy obraz powstal wlasnie w Italii. Jednak.
Usmialam sie z tej izabelowej koszuli!
Charlotko, jest to po prostu kolor królewski. I tego się trzymajmy.
Zdaje się, Charlotko, że nikt naprawdę nie wie, jak dokładnie prezentowała się ta koszula. Tego sobie nie można wyobrazić, tego trzeba by doświadczyć, ale ja się nie kwapię.
No wiecie, muszę teraz koniecznie przekazać dziadkom, żeby jak coś się stanie z czereśnią broń Boże nie spalać drewna! (nie życzę jednak źle tej czereśni)
Ależ ten kolor izabelowaty jest wciągający! Zwłaszcza gdy pomyślałam od strony językowej. Ciekawe jest też jak różnorodnie jest on opisywany w słownikach – bladożółty, jasnożółty, jasnobrązowy, kolor kawy z mlekiem, kolor pośredni pomiędzy białym a brązowym, a także kolor pośredni między białym i żółtym, gdzie dominuje żółty.
A po francusku ten kolor brzmi bardzo ładnie, wcale nie ohydnie: isabelle
O! A to ciekawe!
W zeszlym roku powstal film dokumentalny inspirowany ksiazka Lawrence’a „Sea and Sardinia”, jego rezyserem jest Irlandczyk Mark Cousins. Film nosi tytul „6 Desires: DH Lawrence and Sardinia”. Na YT mozna obejrzec tylko trailer. Film to podobno rodzaj dialogu z Lawrence’m.
Witam, wczoraj chyba zbyt skrotowo i przenosnie odpowiedzialam – chodzilo mi oczywiscie o pejzaze namalowane przez Lawrence’a piorem, jak to Mama Isi tez ujela. Ale kto wie, moze nie tylko takie?
:)
Obrazy Chagalla odnaleziono po latach w małej mieścinie na Costa Brava, Tossa del Mar. Sporo malarzy lubiło spędzać czas nad Morzem Śródziemnym, z zasady byli niewypłacalni, a sławę osiągali po śmierci (jeżeli w ogóle);) D.H.Lawrence w swojej epoce znany był głównie jako pisarz skandalista; obecnie wszyscy o nim zapomnieli. Niestety, chyba wiele on nie malował i to głównie w Anglii, skąd zresztą jego obrazy wypędzono.
Tak więc koncepcja Starosty była jak najbardziej sensowna.
Z tego, co pamiętam z „Sagi”, wydaje mi się, że kolekcja stryja Swithina budziła w reszcie rodziny Forsyte’ów raczej podziw. Natomiast mocno mieszane uczucia odczuł na widok najnowszego nabytku (owej grupy trzech dam z brązu) Bossiney.
Czymkolwiek by malował, i tak by się nie uchowały.:)
Sowo, P., w istocie qui pro quo nam wyszło jak bum cyk cyk;)))
Spytałam się Chris, czy wciąż widuje takie pejzaże,jak te namalowane piórem Lawrence’a, czy łuna miast to uniemożliwia . Odpowiedziała, że i owszem bywają, ale w małych, nadbrzeżnych miasteczkach.
A ponieważ w międzyczasie wyszło na jaw, że Lawrence malował oleje, Starosta ze zdumieniem zauważył, ze to chyba niemożliwe, aby gdziekolwiek się one uchowały przed kolekcjonerami;)
Profesor Raszewski mawiał: „Lubię wiedzieć”.
Wielkie dzięki Ann za wyjaśnienia i za ksiązkowe rekomendację! Lubię historię strojów. Przyjmuję zatem, że to kolor skóry lwa/konia.
Wiesz, Anito, ta dociekliwość wynika z pragnienia poznania prawdy, doprecyzowania rzeczywostości. To jest dokładnie to, o czym mówi Agnieszce Ignacy Grzegorz w „Febliku”. Przywykliśmy myśleć, o kolorze izabelowym jako brudnym i ohydnym, a tu proszę, może jednak jest on kolorem lwiej skóry albo kolorem renesansowego arrasu? Czyż to nie o wiele piękniejsze?
Dzięki, Ann!
(Z dłutownicą racja).
I jeszcze drobiazg, dla bawiących się historią ubiorów polecam szczerze wspaniałe prace Ireny Turnau, niedawno ukazały się też świetne książki Anny Drążkowskiej – proszę choćby spojrzeć na okładkę „Odzieży dziecięcej w Polsce w XVII i XVIII wieku”. Miłego wieczoru, raz jeszcze :-)
Dzień dobry, wpadam przelotem, na sekundkę odpocząć, a tu takie dyskusje się toczą!
Chesterko, pogłaszcz ode mnie Tesię, moje mruczą w podziękowaniu :-) Uśmiecham się do Zuzi!
Sowo, co do cytaciku, był tam: „kontusik izabelowy grodetorowy czarnemi piesakami podszyty”. Kolorem izabelowym w XVII i XVIII wieku nazywano kolor płowy, brudnożółty, ale jednak ciągle odcień żółtego. Kontusik damy był więc całkiem przyjemny – uszyty z żółtawego, ciężkiego jedwabiu bardzo dobrej jakości (grodetur, od gros de Tour), podszyty ciemnym, czarnym futrem. Choć osobiście wolałabym zdecydowanie bez futra, li i jedynie.
Tak coś mi się wydaje, że DUA właśnie poważnie rozpatruje kupno dłutownicy :-) Nie mogę się doczekać!
Dobrego wieczoru, lecę dalej…
Tak, tak, to po to wynaleziono pachnidła.
Potem nieco zmieniono im przeznaczenie.
Nieco.
Muszę zdradzić, że dziś oglądałam ilustracje, które właśnie robi obiecująca autorka Emilia Kiereś, do swojej nowej książki („Haczyk”). No! Powiem Wam! Rozwija mi się córka z książki na książkę.
Książka będzie piękna!
Tak jest, Wójciku.
Ale skąd my wiemy, że ona się nie myła?
Tego legenda nie głosi.
Anito, wczoraj oglądałam sobie w sieci zdjęcia pewnej miłej polskiej pary, która ruszyła w świat wyremontowanym starym busikiem, śpiąc w nim lub też w namiocie i jedząc to, co da się samemu ugotować na palniczku. Ależ zwiedzili!!!
Zdradzają jednak, że samochód im się często psuł.
Ale też poznali wielu miłych i życzliwych ludzi.
Zuziu, ona podobno lubiła zlewać się obficie wodą kolońską.
Oglądam właśnie piękne tapiserie Williama Sheldona, to ponoć przykład na kolor izabeliński. Z takiej tkaniny sama bym chętnie zrobiła sobie suknię.
Myć się w koszuli! Co za proste a genialne rozwiązanie! I ślub zachowany i czystość zachowana. Tylko koloru izabelowego już by nie było :)
Sowo P., jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej dociekliwości! Istna rozprawa doktorska :)
DUA – to, co Pani napisała o Profesorze Raszewskim czuć w każdym słowie tych listów. Niezwykły umysł i wielkie serce. Dziękuję, że podzieliła się Pani tą wyjątkową korespondencją. Ciekawie jest też domyślać się, co było między listami.
W takim razie chapeau bas przed Panią Sayers! Taka rekomendacja wystarczy, żeby poświęcić jej swój czas :)
Co do ohydnych upałów – wstydziłyby się krzyżować takie zachwycające plany. Aura powinna to Państwu zrekompensować :)
Z moim wczorajszym wpisem były pewne problemy i to pewnie dlatego. Najpierw pojawił się komunikat, że za szybko chcę wysłać mój post, ale za drugim „wysłaniem” nie było już żadnych sprzeciwów. Pewnie wtedy wkradł się jakiś błąd. Nieistotne, widać komputer sam orzekł, że post niewarty był publikowania :)
Wątek piernikowych foremek kwitnie w najlepsze, a przecież najwyższy czas zainteresować się pączkami.
Dziękuję, dziękuję, pozdrowienia przekażę.
Tak , to jest wspaniałe.
Ja na przykład tak bardzo pokochałam Anię z Zielonego Wzgórza, ponieważ Babcia mi wiele o niej opowiadała, tak wiec mając sześć lat, byłam już po lekturze pierwszych dwóch.
A Jeżycjadą zaraziła mnie Mama. Choć to bardzo pozytywne zarażenie.
:)
Sowo, dzięki za trop. W rzeczy samej, oszczędniejsze te formy i bardziej uproszczone niż tamte czeskie. Wydają się też trochę zbyt płytko cięte.
Ale i tak podoba mi się aniołek i ptaszek też.
Kochana Zuziu, to ja Ci życzę najmilszych ferii! (Jasne, że to są te z ulubioną książką).
Wszystkie wspaniałe kobiety lubią „Krystynę”, to rzecz sprawdzona.
Przekaż, proszę, moje pozdrowienia Babci i Mamie!
Miło, jak się tak łączą lekturami pokolenia kobiece.
Dzień dobry!
Tak sobie myślę, że właściwie to Izabela mogła się myć w koszuli. Nie zdjęłaby jej, a zachowałaby czystość.
Poszłam dzisiaj z babcią na spacer, ja do biblioteki( po biografii Astrid Lindgren musiałam przeczytać resztę jej powieści), a babcia do apteki. I dopiero teraz dowiedziałam się, że moja babcia uwielbia „Krystynę, córkę Lavransa”. Jak ja mogłam tego nie wiedzieć?!
Moja mama ostatnio przeczytała „Feblik”…i nie wiem jak mam opisać jej zachwyt. Mówi, że przypomniała sobie uczucia, które towarzyszyły jej, gdy czytała Jeżycjadę, jako nastoletnia dziewczyna.:))
Nareszcie mam ferie i mogę czytać do woli. :)
A jeszcze mam nowe odkrycia w temacie koloru izabelowego/izabelowatego: Władysław Kopaliński („Słownik mitów”) podaje hipotezę, że kolor maści konia pochodzi od arabskiego słowa hizah, czyli lew. Byłby to więc kolor lwiej skóry. I jeszcze inna hipoteza, ze słownika kolorów wyd. Akal, color isabelino/elisabetano – kolorystyka charakterystyczna dla sztuki czasów panowania angielskiej Elżbiety I (1558-1603). Wymienieni tam są różni artyści tej epoki, jak widzę, ich kolorystyka była ciemna. I tu widzę genezę dla staropolskiej sukni Ann. :)
Z bukszpanu też się robi cynki, tylko pewnie musi być to bardzo wybujały okaz. Można też z klonu cukrowego i grabu.
Jest jedna pani w Polsce, która robi drewniane foremki piernikowe, można zobaczyć na stronie Agnusek kropka i tak dalej, ale droższe i oszczędniejsze w formie niż te czeskie.
Mamo Isi, majaczy mi się, że rzeźba stryja Swithina oburzała innych członków klanu. Może posiadał w domu też oleje, nie pamiętam. A tak w ogóle to mam wrażenie, że w sprawie obrazów Lawrence’a w Waszej rozmowie powstało maleńkie qui pro quo. Chyba, że to ja źle zrozumiałam, co jest bardzo możliwe ;)
Miedzy innymi, Rozmarynie miły.
A trochę też miały mówić o odbiorcach.
I dużo – o profesorze.
I znów przeczytałam „McDusię”. Czy te książki wybrane przez profesora Dmuchawca dla jego podopiecznych to ulubione lektury DUA?
Przepraszam, że się powtarzam, ale lubię wracać do TAMTEGO CZASU :)
Ach, prawda.:)))
Zakaz jest o wiele skuteczniejszy;)
To raczej im nakaż, maleństwom niewinnym. Niechaj kopią.:))
BeatoS, pamiętam, pisałaś kiedyś o tym, żeśmy z jednej gałęzi ptaszynami.
Widzę, że czekają mnie dzieła na miarę Heraklesa;) Chyba muszę stanowczo zakazać maleństwom kopania wokół czereśni. Efekt murowany, a czereśnia wykopana wraz z korzeniami w parę dni;)
Och, DUA :) Jam też tam swego czasu nauki pobierała i wiele razy bywało , że człowiek chodził z głową niczym dynia usiłując sensownie wybrnąć z jakiegoś trudnego zadania……dajmy na to :”OPAKOWANIE NA GŁOWĘ „,
albo formę przestrzenną z papieru, na której można stanąć i nie zawali się itp. Był to jednak ciekawy czas, który sprawił m.in. , że jestem tym kim jestem.. niezależnie od tego, czy to dobrze, czy zle :-)
Tak! Kopiowałam drzeworyt!
Brawo, Jas!
Co do dłutownicy: pewnie, że łatwiej będzie niż dziubać ręcznie.
Drewno czereśniowe jest piękne, z lekka różowawe. Dlatego go nie spaliliśmy po wycięciu – szkoda było takiego cuda.
A teraz, po tylu latach leżakowania, jeszcze nabrało odcienia brązowawego.
A swoją drogą, najładniej się starzeje drewno jesionowe: początkowo jasne, z wiekiem nabiera ciepłego koloru miodowego. Mam takie regały i komódki, więc wiem.
Docenia się najbardziej dzieło, jak spróbuje się je skopiować, albo namalować podobne, wtedy można zobaczyć mistrzostwo. A czy „Czterech jeźdźców Apokalipsy” to nie jest drzeworyt? Te, co widziałam to były akwaforty czy miedzioryty, jeden z nich to „Rycerz, Śmierć i Diabeł” (245 x 188 mm), ale w internecie nie widać co dzieje się z kreską i igłą, jeszcze czegoś takiego nie widziałam, bo właściwie nie widziałam jego oryginalnych akwafort zwłaszcza z odległości ok. 5 cm.
Ta dłutownica jest firmy Proxxon, to dobra firma, są i inne. Z dłutownicą rzeźbienie od strony technicznej nie jest chyba takie trudne. Ciekawe jak wygląda rzeźbienie w różnych gatunkach drewna. Mąż robił zabudowę drewnianą do naszego mieszkania, prosiłam go, by nie używał już sosny, przecież takie drewno z owocowego drzewa to już jest dzieło sztuki i ozdoba.
You’re welcome. Właśnie wymieniłam się wrażeniami z wystawy ze znajomą, trzeba się będzie spotkać, by czegoś się jeszcze dowiedzieć. Znajoma jest po osiemdziesiątce i świetnie maluje, starzy artyści są jak dobre obrazy im starszy tym cenniejszy.
Racja, to cuda.
A my na studiach mieliśmy zadanie: skopiować (w powiększeniu) za pomocą piórka i tuszu wybrany fragment miedziorytu Dürera. Wybrałam wycinek z „Czterech jeźdźców Apokalipsy” z tkaniną powiewającą na tle obłoków. O rety! To było bardzo trudne. I dlatego mi się podobało.
Jas, dzięki za wiadomość o istnieniu dłutownicy. Jestem coraz bliżej tych foremek piernikowych. Drewno już mam.
Widziałam na ostatniej wystawie w Gdańsku rzeźbiony obraz, chyba z XV w., rzeźbę z bukszpanu, nie wiedziałam, że ma takie ładny kolor, tylko nie wiem czy to z korzenia tego bukszpanu, czy z pnia. Mamo Isi wykop może też korzeń tej czereśni, może być jeszcze bardziej interesujący niż pień.
Mąż ma w pracy dłuto elektryczne (dłutownica), zastępuje dłuto. Skuszę się i wypróbuję! W ogóle kocham drewno, mam nawet kawałek stołu z imadłem, kiedyś wyrzeźbiłam sobie gałkę do szuflady w kształcie rączki (każdy kto ją chwyta robi duże oczy ze zdziwienia), a teraz widzę, że jest ona podobna do reki córki. Niedługo nie będzie podobna, bo za mała…
Na wspomnianej wystawie były takie cudne obrazy, ojej! Właściwie każdy z XV-XII w. to pod jakimś względem istny cud. Nie widziałam dotąd miedziorytów Durera, czy Rembrandta z tak bliska, trudno uwierzyć w to, że je zrobili ludzie, tak delikatna, a zarazem precyzyjna ręka, a co to za narzędzia, nie pojmuję.
Te talenty to taka piękna rzecz! A ile ich jest!
To prawda, Anito. Cudowna lektura. Bo też był to cudowny, dobry i mądry człowiek o wielkiej wiedzy i niezwykłej niezależności ducha. A w dodatku – obdarzony był wyjątkowym poczuciem humoru.
Anito, niczego tu wczorajszego nie widzę. No, nie wiem!
Co do Dorothy Sayers: nie, jej zagadki kryminalne nie są szczególnie frapujące, są raczej bez wigoru. Frapujący jest za to właśnie jej styl. Wydaje się, że sama nie była szczególnie zafascynowana zbrodniami, a zajmowali ją przede wszystkim ludzie – ich natura, ich słabości i wady, ich zalety i chwile wielkości, ich śmiesznostki. Pisze o nich z dystansem i wspaniałą biegłością. To jest znakomita powieściopisarka, po prostu, która zajęła się akurat powieścią kryminalną. Była wybitną kobietą – jedną z pierwszych absolwentek Oxfordu, przetłumaczyła Dantego.
Ciekawie się czyta!
Co do podróży: tak, była zaplanowana przez nasze kochane dzieci, ale daleko z panem Musierowiczem nie ujechaliśmy. Upały skutecznie nas przyhamowały.
„Ciotka Zgryzotka” ma szanse!
I jeszcze w temacie lektur chciałam dodać, że po przeczytaniu „Feblika” utrzymuję się w klimacie Jeżycjady i czytam sobie po kawałeczku listy prof. Raszewskiego do Pani. Dopiero niedawno dowiedziałam się o tej książce i to całkiem przez przypadek. CU-DO-WNA lektura. Brakuje mi słów, żeby ją odpowiednio zachwalić :)
Dzień dobry wszystkim! Duże wewnętrznego słońca w ten pochmurny (przynajmniej tutaj) dzień :)
Mój wczorajszy komentarz zaginął gdzieś na łączach, ale to żadna strata dla świata. Chciałam tylko podziękować K8 za (p)odpowiedź :)
Droga DUA, widzę że jest Pani stworzeniem nocnym :) Czy Pani zdaniem kryminały Dorothy Sayers poza wspaniałym stylem zawierają wystarczająco frapującą zagadkę?
Podróż dookoła Europy, a nawet świata?! Aż się zakręciło w głowie :) Cóż za wspaniałe i śmiałe plany. Wobec takich planów nawet „Ciotka Zgryzotka” musi ustąpić. W naszym interesie, tj. niecierpliwych czytelników, byłoby jak najpóźniejsze nadejście wiosny, żeby ogród nie wzywał DUA zbyt prędko. Z drugiej strony nie wiadomo, jakie inspirujące myśli czyhają w grządkach, więc może warto poczekać :)
Tymczasem w moje okolice wraz z nastaniem lutego powróciła zima, ale zmroziła tylko okoliczne pola i lekko je przyprószyła. Pewnie tylko się droczy.
Legendy jeszcze dokładają postać kolejnej Izabeli, Izabeli II Burbońskiej (przełom wieków XIX i XX). Ta ponoć generalnie stroniła od mycia i kołnierzyki jej koszul po pewnym czasie przybierały kolor brudnozielonkawy. To jest właśnie ta postać, z którą zwykło się identyfikować kolor izabelowy w Polsce. Zajrzałam też do źródeł hiszpańskich, ale tam wszelkie te odmiany koloru przyjęło się określać tym samym przymiotnikiem, isabelino lub isabelo. Co ciekawe, słownik Królewskiej Akademii podaje, że jest to kolor perłowy (ten maści końskiej), choć w rzeczywistości konie izabelowate mają przeróżne kolory, od jasnobrązowego do kremowego. Zastanawia mnie zatem ta suknia opisana u Ann, rzekomo ciemna! Bo nie wydaje się, żeby miała być jasnobrązowa, perłowa, ani tym bardziej brudnozielona. Co Ty na to, Ann?
A, jeszcze takie uściślenie w sprawie kolorów: maść izabelowata to nie to samo co kolor izabelowy! Nazwa końskiej maści wzięła się od królowej Izabeli Portugalskiej, a nie tej z Habsburgów. Była królową Castilla y León i żyła w XV wieku. Jako miłośniczka koni o złotej (brązowawej) maści, dała początek ich nowej nazwie – ysabellas. Podobno podarowała kilka egzemplarzy Cortezowi i tak zawędrowały do Ameryki. Kolor izabelowy natomiast, choć przypisuje się wspomnianej wcześniej Izabeli Habsburskiej, podobno pojawił się w literaturze dużo wcześniej, stąd hipoteza, że jednak powstał za przyczyną Izabeli Katolickiej, ślubującej brak higieny w oblężonej Grenadzie. Ot, legendy.
Dobranoc.
O, Dziadek, tak! – to byłoby cudo!
Hej, to miała być podróż dookoła świata, Sowo. :)))
Lecz to jak ziarno na kamień rzucać. Nie zakiełkuje.
Dobranoc! Czytać idę. Alka nie ma, to chyłkiem odkładam „Przewodnika stada” na potem i ruszam z nową Dorothy Sayers („Five Red Herrings”).
Jak ona elegancko, świetnie pisze!
Reszta potem.
A potem przyjdzie upalne lato i DUA znowu wyjedzie w podróż po Europie. ;)
Sovickę zaraz sobie upatrzyłam, ale zastanawiam się, czy nie dałoby się zamówić u pana Słowika czegoś spoza katalogu. Norymberskiego Dziadka do Orzechów, na ten przykład.
Munro nie, to była książka europejska.
Chyba się już nie przypomni, za dużo czasu upłynęło, ale może jeszcze na nią wpadnę.
Dziękuję za odpowiedź, dobranoc :)
Może Munro, Madziu?
Strzelam, bo nie pamiętam czegoś takiego.
Machnij ręką właściwie. Samo się przypomni za jakiś czas.
Agato Karolino, dobry wieczór i dziękuję za pochwałę!
Jak ładnie napisałaś o porach roku! („A ja lubię wszystkie cztery pory roku, bo – każda z nich – wiosna, lato, jesień, zima przypomina mi – cie-e-ebie”! – była kiedyś taka piosenka).
„Jesienną dziewczynę” Przybory i Wasowskiego też nadzwyczajnie lubię, tak więc jest oczywiste, że mamy wspólne upodobania. Co jak najlepiej rokuje dla „Ciotki Zgryzotki”!
Dobrze by było zdążyć z powieścią na najbliższą jesień. Ale zobaczymy. (Przyjdzie wiosna i znowu mnie wciągnie do ogrodu).
Dobry wieczór!
Pani Małgosiu!
Widziałam kiedyś w księgarni książkę: żółta, twarda oprawa (z brązowym elementem na środku: drewniane drzwi, ew. okiennica),względnie nowe wydanie, tytuł znany z zagadek. Nie kupiłam jej wtedy, bo zrobiłam takie zakupy, że brakło mi środków. Miałam wrócić, ale niestety zapomniałam, co to za książka (nie wiem jak to się mogło stać). Dręczy mnie ta okładka od dwóch miesięcy, ale blokada nie ustępuje, a księgarz nie umiał pomóc. Czy Pani może wie, co to mógł być za tytuł? Albo ktoś z Księgowych?
Książka pisana najprawdopodobniej przez kobietę, niepolską. Wiem, że to dziwne, ale proszę o podpowiedź :)
Jaka piękna okładka! Na jej widok natychmiast zaczęłam śpiewać „Jesienną dziewczynę” Jeremiego.
Jesień to jedna z moich czterech ulubionych pór roku…
Ścinaj i przesusz w piwnicy, Mamo Isi. Pan Piotruś na pewno da radę beranka wyrzezać. I cynka.
Racja, Bożenko, jeszcze i sowa śliczna tam jest!
Dwa lata temu uschła nam stara czereśnia. Zapewne drewno już solidnie wyschło i gdyby ktoś chciał z niego ten cynk wyrzezać, to bym przestała się smucić, że uschło, bo w zbożnym celu to uczyniło;) Tylko jeszcze trzeba by je wyciąć i już można brać. Mam nadzieję, że żaden robal w nie nie wlazł, ale to się dopiero okaże, jak zostanie ścięte.
Dobry wieczór, DUA i wszystkie Miłe Panie; dzięki za foremkową przygodę! Obejrzałam wszystko, co się dało :) Myślę, że pan Slavik wyrzeźbił sovicke specjalnie dla Sowy P. :) A jakież on robi rozkoszne radełka do ciasta, ech!
Przekazałam prośbę Adamowi, Sowo, popatrzył i zapytał tylko: co to cynk.
Myślę, że jak już się wyrobi w foremkach, to cynk już pójdzie jak z płatka.
Beranek jest cudny. I konicek. I holoubicka też. Wszystkie mi się podobają.
Nie wytrzymałam: formeki amerykańskie są właśnie z drzewa czereśniowego. Z czereśni też wyrabiano kiedyś instrumenty dęte drewniane. Beatuszko, a Adam nie wydłubałby mi cynku? Skoro DUA ma odleżakowane drewno na zbyciu… :D
O, świetnie! Jak przejdę z fazy namów do fazy realizacji to dam znać :-D
Tak słyszałam, że grusza najlepsza.
Śliczne te formy. Zarówno Beatuszkowe (tzn. muzealne) jak i Slavikowe :)
Co do sennej herbatki, to raczej była to ta marokańska, uwielbiam takie ciekawe smaki!
A narciarką to bym siebie nie nazwała, jeśli już, to bardzo początkującą – to taki drugi wypad w życiu. Ale narty bardzo mi się spodobały :)
Powinna być grusza. Miękka jest.
A ja mam, wyobraź sobie, w piwnicy, kilkunastoletnie już suche kłody z pnia starej czereśni. Jakby co, to Ci dam.:)
A to go namówię!
Niech się chłopak wykaże. Tylko skąd wziąć klocki z drzew owocowych dobrze wysuszone?
Same ciekawe wiadomości!
Sowo, dzięki.
Wiewiórko, wielki mam apetyt na tę książkę.
I właśnie, Mamo Isi, te formy, co widzisz jako wypukłe, to są te dwuczęściowe, składane. Sklejane pierniczki wieszano w ramach ozdoby na choince. I to już naprawdę mój ostatni wpis dzisiaj.
Ach i zapomniałam odpowiedzieć na pytanie Starosty, a to niegrzecznie. Więc odpowiadam teraz. Tak, zgadza się, że jak coś jest bardzo angielskie, to jest równocześnie urocze. Mamy na myśli oczywiście tę klasyczną angielskość, prawda? Bo współczesna Anglia już mi się tak bardzo nie podoba.
Ale w ” Leśnej bogince” jest właśnie stara, dobra angielskość. Na przykład: „A ponieważ rodzice Dzieci z Placu bardzo dbali o to, by wyrażały się one poprawnie, jako że w Anglii poprawny sposób mówienia jest oznaką dobrych manier, … itd.” Nadal bardzo polecam, szczególnie naszym księgowym dziewczynkom, bo to literatura dziecięca. Ale ja bardzo lubię literaturę dziecięcą, więc czytam z rozkoszą. Najwspanialszy jest rozdział, gdy Osóbka ( główna postać) odkrywa Sekreterę! „- To dziecko znów czyta książkę! – wołały zewsząd oburzone głosy, kiedy Osóbka – wysłana na dół albo na górę po jakiś drobiazg – natrafiała na książkę i nie potrafiła się oprzeć pokusie. Zapominając o poleceniu, przysiadała gdzieś na schodku, żeby przejrzeć parę stron. Przeżycie było niezwykłe; aż serce zatrzymywało się na chwilę w dziecięcej piersi, a potem waliło głucho w poczuciu winy, kiedy przyłapana na gorącym uczynku… ..To było jak nałóg, którego nie można przezwyciężyć.” Osóbką jest oczywiście sama Burnett, gdyż jest to książka autobiograficzna.
Dziecko zniknęło na dłużej w pokoju babci, to jeszcze dopowiem, że te duże, ponad metrowe formy, były formami jakie wykonywali czeladnicy na egzaminie, bo rzezanie form należało do ich obowiązku. Wypiekano też z nich pierniki, które można było wygrać na jarmarkowej strzelnicy. Natomiast te przestrzenne, to tzw. deski tragantowe, pierwotnie służyły do robienia figurek cukrowych lub z krochmalu (!), ozdabiano nimi stoły na ucztach dworskich. Dopiero później trafiły do kichlarzy, wypiekano każdą połowę piernika oddzielnie, a potem sklejano je lukrem.
Kris, naprawdę?!
To byłby rarytasik. Ale nie chce mi się wierzyć, żeby już ich historycy sztuki (i handlarze) nie wytropili.
Zdaje się, że za parę lat wszystko, co oryginalne, ręcznej roboty etc, będzie bezcenne.
SowoP., (wiad.pryw.), a nie, to pozostańmy przy słowiańskich foremkach. Tańsze, a równie piekne.
Mamo Isi, mysle, ze nadal mozna tu odnalezc obrazy Lawrence’a, zwlaszcza w malych nadmorskich miejscowosciach.
Piernikowa wystawa bardzo ciekawa.
Co do herbatek, bardzo lubie pomaranczowo-cynamonowa Twinings. Pieknie pachnie!
A! To fakt, Beato!
:)
Helenko, musi to być piękna foremka.
Moim zdaniem te foremki to pomysł na złoty interes. sama bym kupiła wszystkie możliwe. Beatuszko, namów Adama. On by wyciosał ręką mocarną, a zarazem precyzyjną.
Pierniki – piernikami, a u nas dzisiaj na podwieczorek były „Małdrzyki Kreski „one są pyyyszne !:)
Sowo (wiad.pryw), na stronie pana snycerza jest cena wszystkich foremek: za jedną zawsze 400 koron.
Ale dam Ci znać, jak mi poszło.
Konik w ofercie jest, ale prostszy niż ten przy tytule.
Ten Mikołajowy piękny, pewnie, że sobie kup.
A ja mam taką rzeźbioną w drewnie foremkę. Przedstawia ona św. Mikołaja z choinką i kupiłam ją od pewnego rzemieślnika we Freiburgu. Właściwie jest ona przeznaczona do wypieku ciasteczek o nazwie Spekulatius i nawet dostałam przepis, jak je wykonać, ale można jej też użyć do wykrawania pierniczków. A skoro już mowa o tych korzennych delikatesach, to piekłam je wczoraj. Oprócz mąki, masła, miodu, przyprawy korzennej oraz proszku do pieczenia dodałam także zmielone migdały, olejek pomarańczowy i rodzynki, i wyszły niczego sobie – takie bursztynowe talarki z rodzynkowymi piegami.
Agnieszko, ależ zapraszam, będzie nam tu bardzo miło z poetką pogawędzić.
Oj, no nie wiem, Wójciku. Bardzo lubię marcypany. I muszę się ich wyrzekać.
Ślub Wiewióreczki zachwycający realizmem!
Ale marcypany, Starosto, to już nie byłoby takie wyrzeczenie. Zwłaszcza, jeśli Izabela przywiązywała dużą wagę do higieny osobistej, a z kolei nieczęsto miała okazję jeść marcypany. Myślę, że dla Starosty, taki ślub byłby podobny do tego, jaki uczyniła dawno temu w Wielkim Poście jedna z moich wiewiórek. Wyrzekła się, mianowicie, przybywania do przedszkola samolotem. Przez cały Wielki Post!!!
Jestem bardzo wdzięczna za odpowiedź. Czy możemy w takim razie podtrzymywać kontakt w taki sposób? Wydaje mi się, ze byłaby to cenna i twórcza wymiana myśli.
Z poważaniem
Agnieszka Mąkinia
Pamiętajmy, że to tylko legenda, a te jak wiadomo trudne są do zweryfikowania. A co gorsza, do wykorzenienia jej z globalnej świadomości. Żadna to przyjemność zapisać się w historii jako brudna królewna.
Mamo Isi, po namyśle stwierdzam, że one jednak nie są wypukłe z drugiej strony. Pomyliło mi się z tymi metalowymi. Ale przejdę się jeszcze w tygodniu na wystawę i sprawdzę to specjalnie dla Ciebie.
A ja już widzę kontakt do pana Slavika, snycerza foremek, i myślę, że czescy znajomi mogą mi je zamówić!
Kupiłabym sobie tego koniczka.
Na stronie Wrocławia , pod hasłem KULTURA można również obejrzeć filmik o PIERNIKOWEJ WYSTAWIE :)
Trzy lata koszuli nie zdjęła.
Królową będąc!
Ja bym na jej miejscu ślubowała coś innego. Np. że nie będę jadła marcypanów.
Chesterko, takiej księżniczki nie pomnę.
Aaaa, oczywiście chodzi mi o tytuł i autora.
Przy okazji moja kotka Tesia macha łapka do kotów Ann (tzn ja macham za nia):)
Dzień dobry! Prześladuje mnie wspomnienie jakiejś bajki z dzieciństwa, której bohaterka była księżniczka jedzaca figi. Google mi nie pomogły. A może DUA i Lud Księgi?:)
Jeszcze raz wpatrzyłam się jak sroka w gnat w owe formy! Wypukłe! Chyba że mam omamy?
Izabela Klara Eugenia Habsburg (1566-1633) – infantka hiszpańska i portugalska, arcyksiężna austriacka, królowa Niderlandów Hiszpańskich.
Podczas trwającego w latach 1601-1604 oblężenia Ostendy Izabela ślubowała Najświętszej Maryi Pannie, że nie zdejmie koszuli, dopóki miasto nie padnie. Kiedy Ostenda w końcu skapitulowała koszula arcyksiężnej była właśnie „koloru izabelowego”.
Niby od hszpańskiej infantki Izabeli habsburżanki albo od Izabeli Katolickiej. Jedna z nich ślubowała nie ściągać koszuli na czas oblężenia miasta.
Może tam się wrzucało obierki i resztki, Beatuszko. Dla świnek.
Aha, a szuflada bardzo pomysłowa, w środku było miejsce na sporą miednicę. Do mycia naczyń, do przygotowywania posiłków, nie wiem.
Dzięki, Sowo, za informację o dwustronnej formie:) Czyli ta zewnętrzna, wypukła forma była tak starannie wyrobiona li tylko dla samej radości tworzenia. Gdzie te czasy..
Gdzieś czytałam, że kolor izabelowaty wziął się z określania barwy bielizny pewnej władczyni, która nie słynęła ze schludności…
Pewnie to skomplikowana szarość, a co do domieszek, wolę się nie zastanawiać.
Ann, rozkoszne są Twoje zajęcia. a jeszcze utyskujesz i odwlekasz!;)
Sowo P., kolor izabelowaty jest oficjalną maścią końską i niewykluczone, że ściśle oddaje kolor niedojrzałych bananów w supermarkecie, chociaż brak jej tego specyficznego, nieapetycznego odcienia zieleni;)
A może raczej maść jelenia?
Trzeba wejść na te tam www, potem kropka, potem końskiemaści i przy każdej pojawia się bliższa informacja wraz ze zdjęciem zwierzątka odpowiedniej maści. Bardzom ciekawa, jaki kolor w końcu ten banan ma;)
Dzień dobry! W ramach odraczania jak tylko się da tej chwili kiedy to już naprawdę muszę zabrać się do stosu rzeczy do zrobienia zerknęłam sobie tutaj :-) A jak tu miło i niedzielnie!
Przepadłam ostatnio na punkcie podarowanej herbatki miętowej z lukrecją. Pycha.
Uśmiecham się i tutaj do Kris i Beatuszki (a Jej własne pierniczki!…)
Przesyłam same dobre myśli dla Wannabe!
A jak miło kolorystycznie tutaj:-) Przyznam się, że przepadam za staropolskimi nazwami kolorów. Kolor izabelowy jak najbardziej prawomocny, od XVII wieku wszędzie bywał. Tak fluidowo wczoraj zajmowałam się Panią, która miała: „dwie pary sukien, jedną materialną ciemną, drugą materialną także ciemną wyrabianą w kwiaty, […] kontusik izabelowy grodetorowy czarnemi piesakami podszyty” ;-)
Dobrego popołudnia:-)
Ach, bo ja grzecznie słucham formularza i jak przesyłam linki to prywatnie :-D
Zapraszam wszystkich do obejrzenia zdjęć, a jeszcze bardziej do Muzeum Etnograficznego, jeśli ktoś może.
Mamo Isi, wszystkie formy są wklęsłe, to tylko aparat fotograficzny albo nasze oczy płatają nam figle. Też widzę większość form jako wypukłe.
Może to i lis na tylnych łapach, ale my od razu zobaczyliśmy w nim wiewiórkę. Wiadomo dlaczego :-D
DUA, to nie to samo. O, i jest w beatuszkowej galerii przepis na pierniki norymberskie, właśnie takie będę robić w tym tygodniu. Od Świąt się za to zabieram, do tegorocznego Galpieru miały być, ale nie zdążyłam. Opłatki i nałuskane orzechy laskowe wysychają od miesiąca, Post się zbliża, czas je wreszcie zrobić!
Tu – żeby oszukać Pana Formularza- niepełny adres strony, zalinkowanej rzez Beatuszkę. Cudeńka!
slavik-rezbarstvi.cz
Beatuszko (wiad.pryw.), dziękuję za snycerskie linki, zaraz pooglądam.
Tak, wykonanie takiej formy musi być dosyć trudne dla damskich rączek. Ale doprawdy – aż człowieka korci!
Inna sprawa, że trudno by naśladować taką uroczą a misterną prostotę.
A widziałyście tę tabliczkę z alfabetem? Co za pomysłowy prezent dla dziecka!
SowoP, na szczęście można kupić nowoczesne, bardzo wyszukane formy babkowe ze specjalnego żeliwa – nawet o wzorze gwiazdki śniegu.
Kris, czy obrazy namalowane piórem D.H.Lawrance (w temacie rejsu po Morzu Jońskim) wciąż są takie same, czy też łuna miejska przyćmiewa gwiazdy?
Mamo Isi, one są wypukłę z jednej strony, a wklęsłe z drugiej. Do tej wklęsłej upycha się ciasto, uprzednio wysmarowawszy formę olejem, albo podsypując mąką, bo ciężko jest potem wyjąć wycisnięty wzór bez uszkadzania go. Ciasto musi być z tych twardszych, oczywiście.
Sprawdzam właśnie, czy kolor izabelowy też jest już oficjalny. Mamo Isi, a jaki kolor wg Was mają niedojrzałe banany zalegające w supermarketach? Bo chyba nie bananowy? ;)
Co do piernikowych form snycerskich- przyznam, że posiadanie takiej formy jest od dawna moim marzeniem i już długo rozglądam się po Internecie za takimi. Trudno w Polsce je znaleźć, bo to musi być ręczna robota, a z konieczności, droga. Ale znalazłam już jednego artystę w Stanach, który sprzedaje zachwycające formy. Kiedyś sobie zafunduję jedną, z okazji jakiejś grubszej rocznicy, by się przed rodziną usprawiedliwić z niepotrzebnego wydatku.
Witajcie Dua i KG! Herbatka roiboos to moja ulubiona, szczególnie ta z dodatkiem cytryny. Doskonała o każdej porze dnia.
Anomalie meteorologiczne odczuwa się i w Rzymie, brak deszczu i podwyższone temperatury powoduja smog i duże straty dla rolników.
Pozdrawiam Was niedzielnie!
Tez jestem ciekawa tych piernikowych form :)
A! Dopiero teraz widzę, że niechcący ujawniłam wiadomość prywatną Beatuszki. Ale chyba dobrze się stało, jest – niepełny, ale jest! – adres do form piernikowych.
Kris, to widocznie dlatego, że w nocy czytałam „Sea and Sardinia”.:)
Obejrzałam wystawę i kwiczę z zachwytu:) Co za cudeńka! Żołnierz na koniu, dama z bukiecikiem, smok skrzydełkowy, baba z koszem, św.Urban, Matka Boska z Dzieciątkiem, trębacz, żandarm, ptasznik, dzidziuś w powijakach, alfabet, rękawiczki i nie wiadomo co jeszcze!
Czy to jest przerośnięty wiewiórek, czy lis na tylnych łapach, Beatuszko?
I powiedz, kochana, co to za przedziwna trójkątna szuflada w stole w piernikarni?
Zastanawiam się, jak oni z wypukłej formy robili piernik? Czy gdzieś to zostało wyjaśnione?
Beatuszko wraz z Rodziną – jesteście wielcy:) Dziękuję:)
Ciesze sie bardzo, kochana DUA!
(A dzis w nocy mi sie Pani snila :) )
O, Ludu luby, ja już zajrzałam na stronę Beatuszki! Ojej, ojej, jakie cudowne formy! Fajka z cybuchem! A jakie śliczne dwie damy!
A może by tak zacząć rzeźbić w drewnie formy piernikowe? Muszę o tym pomyśleć.
Agnieszko, dzień dobry, dziękuję za miłe słowa i miłe zaproszenie. Nie jeżdżę już jednak na spotkania, wychodząc z założenia, że kiedyś w końcu trzeba odpocząć i zostawić miejsce młodszym autorkom. Sądzę też, że tak naprawdę spotkanie z samymi książkami zupełnie wystarczy!:)
Życzę powodzenia i wielu sukcesów na obu drogach – twórczej i zawodowej!
Pozdrawiam serdecznie.
Nie pozwolił, Beatuszko. Nie lubi pełnych linków. Ale wiecie, tam było trochę „h” i trochę”t” i trochę „p” i kropka i trzy razy „w”, no rozumiecie, a potem ciąg dalszy.:)))
Dzięki, kochana Beatuszko.
Latem, Kris, wszyscy mamy go dość.
Raz jeszcze dziękuję za książkę! Piękna!
Witam niedzielnie!
Tak, u nas juz wiosna! Choc rozmaicie bywa w roznych latach, zazwyczaj styczen i luty sa tutaj najzimniejszymi miesiacami w roku (za to grudzien jest cieply, czesto temperatura wynosi 15-18 stopni). Temperatura jednak nawet noca nie schodzi zazwyczaj ponizej zera. Teraz jest ok. 14-15 stopni i slonce. W tutejszym klimacie najbardziej lubie to, ze slonce swieci wlasciwie codziennie – nawet jak rano pada deszcz, to po poludniu zazwyczaj sloneczko sie pokazuje.
(Choc latem czasem ma sie go troche dosc… ;)
Mam już przygotowane zdjęcia, tylko nie wiem, czy formularz na to pozwoli:
beatuszka.pl/piernikiwystawa
Pomyślałam sobie, że te podwójne składane formy wcale nie musiały służyć do pierników, to mogły być formy do figurek z marcepana. Pierniki z drewnianych form odciśnięte i wykrojone piecze się na blasze. A może mieli na nie inny sposób, w końcu to jest wystawa pierników ;-)
Uściski od nas i Wiktorki.
Szanowna Pani Małgorzato,
Nazywam się Agnieszka Mąkinia. Jestem nauczycielem bibliotekarzem i anglistą w Szkole Podstawowej nr 54 im. J. Kasprowicza w Poznaniu oraz poetką, autorką 4 książek poetyckich w tym jednej wydanej pod auspicjami Związku Literatów Polskich Oddział Poznań. Ponadto jestem też bratanicą św. p. Księdza Franciszka Mąkini, który był znajomym Pani Brata, a z tego co wiem z Panią też miał kontakt.
Od lat interesuję się Pani książkami, a część kolekcji Jeżycjady towarzyszyła mi od czasów nastoletnich.
Pozycje te były nam rodzinnie bliskie choć długo mieszkaliśmy wszyscy w Koszalinie, gdyż moja Mama pochodziła ze Środy Wielkopolskiej i dla Niej spacery z Pani bohaterami był pięknym powrotem do przeszłości.
Obecnie Pani pozycje towarzyszą dorastaniu moich wychowanków i stanowią wspaniały materiał do lekcji bibliotecznych. Nawet bardzo młodzi czytelnicy rozumieją przesłanie czytanych im fragmentów i potrafią o nich dyskutować.
I tu pozwolę sobie przejść do sedna. Otóż, piszę do Pani tą drogą, bo tylko taką znalazłam, celem nawiązania kontaktu, ale też w perspektywie chcielibyśmy zaprosić Panią na spotkanie do naszej szkoły. Na pewno dla naszych dzieci taka żywa „lekcja” byłaby cennym doświadczeniem. Czy to w ogóle byłoby możliwe?
Liczę na odpowiedź
Z poważaniem
Agnieszka Mąkinia
Sowo P…….dobrze, że jesteś :) Z „Awanturą o Basię ” miałam bardzo podobnie. Pozdrawiam.
Super, Beatuszko, Adminka się odezwie!
Uściski dla Was! I Skrzacika!
Tak, mam dużo zdjęć. Pstrykaliśmy z Adamem na cztery ręce. W zachwycie :-)
Beatuszko kochana, co za cuda opisujesz! Jeśli je robiłaś, podeślij, bardzo proszę, zdjęcia z wystawy!
Słońce i do nas doszło! O wszyscy święci, muszę umyć okna, bo świata przez nie nie widać.
A czy zrobiłaś może zdjęcia, Beatuszko?
Aaa, zapomniałam dodać do obrazu ginącego w dali brzegu Kalabrii płynących po niebie tłustych obłoczków podrumienionych od dołu na różowo;)
Pokopałam w necie i widzę, że malował, a jakże! Oleje uznane przez wiktoriańską Anglię za niemoralne.
A swoją drogą pamiętam jak wiktoriański stryj Swithin zakupił do swych zbiorów jakąś rzeźbę z brązu przedstawiającą, bodajże, sąd Parysa. Składała się ona z trzech nagich kobiet, z których jedna była z siebie bardzo zadowolona, a dwie nieszczególnie, bo nie zostały wybrane.
To dlaczego ich tak zirytował D.H.Lawrance?
Dzień dobry, i u nas słońce od rana, jest pięknie!
Sowo, co za fluid. Wczoraj byliśmy z mężem na tej wystawie. Nie mogłam się oderwać od rzeźbionych drewnianych form piernikowych, jakie bogactwo kształtów. Od maleńkich kilkucentymetrowych figurek po niemal metrowej wielkości figury tak misternie rzeźbione. Niektóre formy były składane (miały przód i tył, po złożeniu formy otrzymywało się trójwymiarowe pierniczki, tylko jak oni je wypiekali, przecież nie w formach, może na stojąco ;-))
Piękna wystawa, również bardzo polecam (i jeszcze tylko do dzisiaj wystawę szopek wykonanych przez dzieci – co za wyobraźnia – cudo!).
Miłego dnia, Ludu kochany!
Dzień dobry.
Po wczorajszej wichurze i deszczu w mojej okolicy,tzn. na Dolnym Śląsku, nie tak znów daleko od Wrocławia,świeci piękne słońc tulipanów niestety jeszcze nie widać,ale ogród wydaje się jakoś dziwnie wiosenny.Czy to aby nie za wcześnie?
Jutro wyjeżdżam na kilka dni w Tatry, do zaprzyjaźnionych górali,cudownej rodziny,za którą przepadam.A tam podobno,poza wysokimi partiami gór,śniegu też jak na lekarstwo.
Z powodu ostatnich wpisów wracam do „Autobiografii” lady Agathy, mam ochotę na Dorothy Sayers, której twórczości nie znam, ale wygląda, że jej książki są póki co trudno dostępne.Ale jeszcze poszperam.Jakby ktoś wiedział gdzie, będę wdzięczna za informację.
Sowo, domyśliłam się, że chodzi o rozróżnianie literek, ale to i tak bardzo dużo.
Śmietankowa z truskawką bardzo dobra, polecam też poziomkową, a rooibos dobrze smakuje z dodatkiem cynamonu i soku z pomarańczy, a także paru goździków.Ma wtedy cudnie zimowy smak.
Na pewno malował, mamo Isi. W jego czasach, jak i we wcześniejszych, angielski dżentelmen bez trudu posługiwał się akwarelą.
Do karmnika przyleciało stadko czyży! Zazwyczaj migrują w marcu, więc czyżby jednak wcześniejsza wiosna?
P.S.Sikory są oburzone najazdem.
U nas śladu słońca. A nawet jakby śnieżek pada;(
Ciekawe czy D.H.Lawrance malował? Bo widział świat obrazami. Najpierw ginący w dali skalisty brzeg Kalabrii w kolorze płomienistego opalu (bo pewnie zachód słońca pomalował klify ognisto). A potem w nocy tę świetlistą smugę idących po morzu ławą ogarów i górującą nad nimi postać kroczącego myśliwego.
Sowo nadzwyczajna, my kolory przyrównujemy do czegoś, co maleństwa znają: bananowy, buraczkowy, bursztynowy, cytrynowy, turkusowy, czekoladowy, groszkowy, malinowy, marchewkowy, mleczny etc.
Według listy kolorów w wiki szarych kolorów mamy dwanaście: platynowy, siwy,popielaty,mysi,gołębi, srebrny, stalowy,szary, marengo, grafitowy, feldgrau,antracytowy.
Ze zdumieniem stwierdziłam, że róż majtkowy jest nazwą oficjalną koloru;) Zawsze sądziłam, że to dowcip.
Byle nie albumy, byle nie albumy.
Wywiad z Suchetem oczywiście widziałam już dawno, porwana jego kreacją HP. Podziwiam go, zresztą, w każdej roli.
Dzień dobry!
Słońce wylazło!
Sowo, na czas zmywania naczyń najlepiej wybierać o dużym formacie – wtedy jest więcej tekstu naraz i przewracać kartki można rzadziej. Ewentualnie sposób mamy Żakowej zastosować, ale wtedy można skończyć książkę zanim garnki zostaną umyte ;)
Gdzie to ja czytałam o „wynalazku” pozwalającym przewracać kartki książki czytanej podczas zmywania naczyń…
Pieczątka, rzecz święta. Szczególnie ta z Urzędu Powiatowego. No trudno, będę dalej dużo pisać, ale żebyście tego potem nie żałowali! Odpowiem teraz hurtem na kilka wątków, bo mało mam ostatnio czasu na pisanie.
Joanno, gwoli ścisłości, moje dziecko nie umie alfabetu, ono po prostu rozpoznaje wszystkie literki polskie i te, których w polskim alfabecie nie ma (q,x,y,v). Teraz już umie nazywać je samodzielnie, ale na początku odbywało się to tak jak u Mamy Isi, na zasadzie skojarzeń z osobami, rzeczami i markami samochodów (!), bo moje genialne Sowiątko rozpoznaje też po znaczkach wszystkie popularne auta. W naturze i z rysunku. Obecnie nasz główny cel spacerów to określanie kolorów stojących na parkingach osiedlowych „leno”, „pezio”, „selatów”, „tsumibisi”, „adi” i innych „mendedezów”. Całkiem nieźle już radzi sobie z kolorami, a ja za to zauważyłam u siebie mocne braki w tym względzie. Nie wiem np., kiedy kończy się kolor szary, a zaczyna srebrny. I czy jasno-czarny to już szary, czy jeszcze nie.
Herbatka rooibos nieszczególna, ale bardzo zdrowa. Zalecana ciężarnym, matkom karmiącym i dzieciom, podobno bogata jest w magnez i żelazo. Aktualnie głównie taką pijam, już nawet nawykłam do jej smaku. Ale nabyłam też dla urozmaicenia zieloną „truskawka ze śmietaną”, z suszonymi owocami – jako przedsmak lata.
David Suchet – wspaniały, niezrównany! Jest na YT do obejrzenia program-wywiad z nim o tym, jak przygotowywał się do roli Poirota. Ale pewnie widzieliście go. Miss Marple Joan Hickson to mój numer jeden.
Instrumenty historyczne – nigdy nie poznamy prawdy, jak brzmiały w rzeczywistości. Możemy się tylko do pewnego stopnia przybliżyć do oryginalnego brzmiena, które nota bene istnieje wyłącznie w naszej wyobraźni. Podobnie nie odpowiemy sobie nigdy na pytanie, czy gdyby dawni mistrzowie dożyli do naszych czasów, czy nie woleliby jednak naszych współczesnych instrumentów, o większych możliwościach technicznych i głośniejszym brzmieniu. Ale to dobrze, że mamy i takie i takie instrumenty. Im więcej kolorystyki, tym bogatsze są nasze wrażenia.
Z interesujących atrakcji na czas ferii, dostępnych dla mieszkańców Dolnego Śląska, polecam wystawę historycznych form piernikowych we wrocławskim Muzeum Etnograficznym. Pierniki kojarzą nam się głównie z Toruniem, ale Śląsk też ma w tym względzie znaczne zasługi!
Potencjalny koniec Jeżycjady czy odejście Ignacego i Mili nie są mi straszne. Właściwie to nawet wolę jak literatura odzwierciedla naturalną kolej rzeczy. Zwykle trudno jest mi pogodzić się z odejściem bohaterów nagłym i tragicznym, szczególnie, gdy w efekcie jakieś dziecko pozostają bez rodziców. Ale odkąd zaakceptowałam odejście Mateusza Cuthberta i ojca Sary Crew, raczej akceptuję wszystkie inne, z jednym wyjątkiem – „Awantura o Basię” jest moją czytelniczą traumą dzieciństwa, nie wracam do niej nigdy.
A jakże!
Pod wpływem książki i ja spróbowałam herbaty rooibos.
Ale nie porwała mnie jakoś. Może to nie była prawdziwa afrykańska.
Justysia pije herbatkę mma Ramotswe!:) mam nadzieję, że poprawnie napisałam nazwisko uroczej detektyw z Botswany?
Cześć, Justysiu miła!
Nie, smakuje mniej miętowo niż zwykła miętowa. Ale ma jeszcze jakiś ciekawy posmaczek – w tej mieszance są i listki herbaty zielonej.
Marokańska herbata miętowa? O, to coś nowego, Pani Małgosiu! Nie znałam. Czy samkuje inaczej niż zwykła miętowa? Bardziej miętowo?
A ja dziś odkryłam Rooibos (redbush tea). Domyślam się, że chyba jest już dobrze znana w Polsce, bo to właśnie Europa jest jej głównym odbiorcą z Południowej Afryki. Ta, którą znalazłam (pochodzi z Afryki, ale importowana jest z Anglii) jest wzbogacona cynamonem. Właśnie popijam pierwszy raz. Smakuje mi jak czekolada z cynamonem.
A gdzie szczegóły?!- dla tych, co nie szaleli…
A ja właśnie wróciłam z balu gimnazjalnego. Dawno tak nie szalałam :-)
Myślę, że to dosłownie obłoki bożonarodzeniowe, bo po paru stronach już czytamy, że : ” At any rate, one must go: and at once. After having come back only at the end of October, already one must dash away. And it is only the third of January.”
Męczą mnie te Christmas clouds, ale chyba chodzi o te bożonarodzeniowe puchate obłoczki z reniferami ciągnącymi św.Mikołaja?
Jesienna Ado, dziękuję za komplementy;) Też bym już sobie poryła w ogrodzie; aż mnie palce świerzbią. Ale boję się, że jednak to nie koniec zimy.
Sowo, jestem pod wrażeniem geniuszu Sowiątka!
Nasze maleństwa kojarzą litery, od których zaczynają się członkowie rodziny. Czyli M jak Mama, T jak Tata, A jak Asia, Z jak Zosia, B jak Babcia, D jak Dziadek, O jak Ola, E jak Ewa, K jak Kuba, G jak Gosia etc. Ale z nieznanych przyczyn rozpoznają też X i Ygrek.
Air de cour przepiękne! Dzięki:)
Na to nam musi odpowiedzieć Kris.
Ładny przekładzik.
Dzięki, kochany Starosto:)
„(…)słoneczne Morze Jońskie, Kalabria jak migocący, płomienny opal; Italia i panorama wielokształtnych obłoczków; noc, kiedy psia gwiazda kładzie na powierzchni morza długą, świetlistą smugę jak grająca myśliwska sfora, podczas gdy Orion kroczy górą(…)”
Ech, Morze Śródziemne i to pewnie w podobnej porze, skoro Orion i Syriusz są na niebie!
Tam to już pewno wiosna cała gębą.
Dla Anity: Droga Ulubiona Autorko= DUA.
Aa! Ada na plebanii!
Wspaniale.
Nie martw się, cebulowe roślinki sobie poradzą.
Ech, nie masz to jak w sobotę wieczorem dołączyć do tak miłego grona. Mamo Isi uwielbiam Twoje wpisy, jak również Sowy P. Dzięki Wam poznaję cudowną muzykę, lekturę.Piszcie, kochane, piszcie. Rano pobiegłam do mego ogródeczka i proszę bardzo, sztyleciki krokusów w ogromnych ilościach, tylko czy jak wróci mróz poradzą sobie? Tulipanów jeszcze nie widać. Powietrze i wiatr bardzo wiosenne, już mam ochotę rzucić się na kolana i coś poskubać, przesadzić. Miłego wieczoru wszystkim życzę, wracam na plebanię w Haworth.
Podzielność uwagi to zwykle skutek wielodzietności.;)
Wynika z konieczności ścisłego zorganizowania sobie czasu. Człowiek sobie z ciężkim trudem wypracuje tę cechę – i w nagrodę mu ona zostaje!
Dziś od rana na przykład czytałam sprezentowaną mi przez KC Kris książkę D.H. Lawrence’a („Synowie i kochankowie”) – „Sea and Sardinia”. Jest to piękna i kunsztowna refleksja z podróży do Włoch i na Sardynię właśnie.
Zaczyna się w Palermo:
” …the sunny lonian sea, the changing jewel of Calabria, like a fire-opal moved on the light; Italy and the panorama of Christmas clouds, night with the dog-star laying a long luminous gleam across the sea, as if baying at us, Orion marching above.”
(cytat dla Mamy Isi, oczywiście).
:) Cóż za podzielność uwagi! A jak musi smakować taki literacko przyprawiony obiadek! Na pewno często i chętnie wpada na niego Genowefa :) O ile mnie pamięć nie myli, to podobną umiejętność posiadła Dorotka Rumianek? Tzn. jednoczesnego obierania ziemniaków i czytania.
A czy mogłaby Pani zdradzić, jakie są te poranne lektury? :)
Anito, obiecuję sobie wobec tego, że przeczytam Mary Westmacott. Tak, w całości i chronologicznie – to mój system. W ten sposób buduję sobie pogląd na całość człowieka-pisarza. A jest to istota fascynująca, jeśli oczywiście dobrze pisze.
Chwalę się tu czytaniem dawnych powieści kryminalnych ze złotego okresu – ale to tylko wieczorne moje lektury. Przy śniadanku czytam sobie zwykle coś poważniejszego, a ta lektura trwa przy gotowaniu obiadu. Tzn. on się gotuje, a ja sobie czytam. Umiem nawet obierać ziemniaki, czytając.
Wspaniała jest lektura tej Księgi! Uśmiać się można i tyle dowiedzieć :) Chociaż nieraz czuję się jak niedouczony ignorant i tuman, to działa to na mnie wyłącznie motywująco :) Chciwie chłonę wszystkie cenne czytelnicze sugestie, a lista lektur tylko rośnie.
Wracając jeszcze do Mary Westmacott – te książki rzeczywiście są przeważnie klasyfikowane jako romansidła, ale podobno niesłusznie. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale nawet szata graficzna „Westmacottów” w niektórych wydaniach sugeruje, że czytelnik ma do czynienia z literaturą typu Danielle Steel, nie obrażając nikogo :) Tymczasem jeden ze znawców twórczości Christie (oczywiście niestety nie pamiętam nazwiska) sprzeciwiał się takiemu szufladkowaniu i pisał, że jest to literatura kobieca w takim samym stopniu, co twórczość Jane Austen, tzn. pisana przez kobietę, ale jej walory są zdecydowanie uniwersalne. Na pewno przeinaczyłam ten cytat, bo moimi słowami nie brzmi on już tak mocno, ani przekonująco :)
Mamo Isi – bardzo interesujące porównanie! I jakie trafne spostrzeżenie :) Myślę, że wielbiciele kryminałów mogą być rozczarowani „Wesmacottami”, bo zapewne znajdą w inne wrażenia, niż te, do których przywykli. Dziękuję za podzielenie się swoim zdaniem, Jas. W życiu Christie istotną rolę odegrały silne kobiety, zwłaszcza jej mama, ale też, podobnie jak u Dorotki Rumianek babcia i ciocia-babcia, które również miały odmienne charaktery :) Myślałam, że ten komentarz będzie nawiązaniem do Twojej wypowiedzi, Jas, ale teraz widzę, że jednak nie jest :) W każdym razie w „Westmacottach” jest wiele wątków biograficznych, zwłaszcza jeżeli chodzi o sferę uczuć i relacji międzyludzkich. Christie pisząc pod pseudonimem czuła, że może się bardziej odsłonić (sprawa wyszła na jaw dopiero po parunastu latach). Te powieści od kryminałów różni też to, że podobno pisała je dlatego, że czuła taką wewnętrzną potrzebę. Pomysł na „Absent in the Spring” dojrzewał w niej jakiś czas, aż poczuła, że musi go z siebie „wydusić” i napisała książkę „ciurkiem” w parę dni, o ile mnie pamięć nie myli :) Zmierzam do tego, że jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć o Christie nieco więcej, niż zechciała ujawnić w autobiografii, to w tych powieściach również może wytropić takie wątki. Muszę w końcu zabrać się za ich lekturę, bo myślę, że podobnie jak Tobie, Jas, przypadną mi do gustu :)
Przepraszam, że znowu się rozpisałam, a to jeszcze nie wszystko, co chciałam powiedzieć! :)
Bardzo się cieszę, droga Pani Małgorzato, że mogłam Panią czymś zaskoczyć (to a propos Margaret Rutherford). To dla mnie zaszczyt! :) Bardzo zaciekawił mnie wpis o Pani aktualnych lekturach i przypomniało mi się, że zastanawiałam się, czy to, co Gabrysia mówi o Ellerym Queenie – że lubi poznawać autorów chronologicznie i w całości – to uchylenie rąbka tajemnicy o Pani własnych metodach czytelniczych? :) I jeszcze jedno pytanie – wiele osób zwraca się tu do Pani „DUA”. Czy ktoś mógłby rozwinąć dla mnie ten skrót? :)
Ciekawy wątek z Burnett, bo myślałam sobie, żeby napisać, że takie zgniłozielone, wietrzne przedwiośnie, z ćwierkającymi ptakami kojarzy mi się zawsze z „Tajemniczym ogrodem”. Piękna ta wiosenna pogoda, ale odczuwam w związku z nią pewien niepokój, bo patrzę na kalendarz i obawiam się, że to jeszcze nie pora na wiosnę :) Tak czy siak, aura zachęca do długich spacerów i obserwacji. Zazdroszczę Borejkom i Rumiankom tych przepastnych lasów, rezerwatów i jezior tuż za progiem :)
Miłego wiosennego wieczoru wszystkim, z zimowym Orionem na nieboskłonie :)
Indeed, DUA. :)
Być może brzmią właśnie tak, jak powinny, prawda, k8?
Dzień dobry! Tak, lubimy muzyczne inspiracje naszej Sowy! Ponieważ Wrocław w tym roku obfituje w muzyczne wydarzenia, wykorzystam te inspirację w praktyce słuchacza.
Nie masz jak posłuchać na żywo orkiestry barokowej NFM grającej na instrumentach historycznych. Nawet tak popularne Cztery pory roku Vivaldiego, w wykonaniu tego zespołu brzmią ciekawiej, niż zazwyczaj.
Dziękuję za namiary na herbatki Pani Małgosiu Miła…..Lubię eksperymenty herbaciane :):)
O! Jakie optymistyczne spojrzenie.
Te czubeczki tulipanów to żywy dowód na to, że optymizm jako postawa życiowa zdecydowanie ma sens.
Apel do Sowy podbijam pieczątką.
Sowo, pisz!
Dzień dobry:)
Nie zaglądałam parę dni, a tu tyle ciekawych wpisów.Mam sporo do nadrobienia i nie omieszkam tego zrobić, ale wieczorem, bo teraz przede mną pracowity dzionek,m.in. biegnę sprawdzić, czy moje tulipany nie wychynęły z zimowej ziemi jak w ogrodzie DUA.
Pozdrawiam wszystkich, którzy rozpoczynają ferie, a tym, którzy je kończą, przypominam, że wakacje już całkiem blisko, a po drodze jeszcze cudna wiosna.:)
DUA, melduję,że jeszcze ciągle mi ciężko i w domu pusto, ale staram się być dzielna. Jeżycjada jak zwykle działa jak opatrunek.
Sowo P.,pisz proszę jak najwięcej ,nie musisz się ograniczać, bo lektura Twoich wpisów to przyjemność.A Sowiątko ma wyraźne zadatki na geniusza (alfabet polski i angielski,ho,ho,to jest coś w tym wieku). Gratulacje.
Dzień dobry!
Charlotko, ależ nie wiedziałam, że jesteś w dodatku narciarką, renesansowa dziewczyno!
Co do herbatki: czy była to moja ulubiona English Afternoon, czy też ta, którą niedawno z radością odkryłam, mianowicie marokańska herbata miętowa?
Ściskam serdecznie!
Dzień dobry!
Pozdrawiam cieplutko po powrocie z narciarskiego wypadu. To znaczy, mówiąc ściślej, wróciłam już wczoraj i już wczoraj myślałam o wpadnięciu tutaj i w związku z tym w nocy śniło mi się, że spotkałam się z obiema Autorkami na pysznej herbatce :)
Dzięki za cornetto. Tak, jeszcze nie śpię, ani nawet nie czytam, tzn. książki.
Dobra, Air de cour.
Bonne nuit.
Cieszę się razem z K8! A mi się marzy koncert z udziałem mutetu. Bo wg mojej hipotezy, mutet jest to renesansowy cornetto muto, czyli słodsza i łagodniejsza odmiana cynku. Coś jak to:
YT: „Air de cour” – Cornetto Renaissance.
Miłej lektury tym, co czytać mogą. Dobranoc, ulubieni.
O!
Wspaniały miałaś wieczór, K8.
Sowo, uciesz się!
Z wnukami racja wszak. Nie upadajmy na duchu.
Dobranoc naprawdę!
Dobry wieczór, DUA. Dobry wieczór, Ludu. Dzisiaj byłam na koncercie, na którym przekonałam się własnousznie, ży cynk ma piękne brzmienie. I można na nim zagrać wszystko! I Händla i Beatlesów.
Wnuków zawsze może przybyć.
Dobranoc.
Zdolna dziatwa.
Im wcześniej, tym lepiej.
Ech, dobrze macie, młode mamusie. A mnie już nawet wnuki wyrosły z najsłodszego wieku.
Przesyłam całusa dla Sowiątka.
Dobranoc!
Dla swoich czytelniczek i czytelników, DUA. :)
Muszę się zatem rozejrzeć za mrożoną dynią. A, wspomnę jeszcze, że zjadłam w końcu podsychającego granata, ale solo, nie w sałatce. Myślałam dotąd, że nie ma nic bardziej męczącego niż jedzenie arbuza z pestkami. Myliłam się jednak! Granat przebija arbuza. Ciekawe, czy da się wyhodować jakiś gatunek bezpestkowy, he, he. W każdym razie, na ozdobienie mazurka tahini poszukam zastępstwa, żeby nie narazić rodziny na zbytnią „kątemplwację” wypieku.
Mamo Isi, a wiesz, że Sowiątko rozpoznaje już wszystkie możliwe literki alfabetu polskiego i angielskiego? Umie to w sumie już od dobrego pół roku, chociaż nie nazwałabym tego jeszcze czytaniem. Z braku nowych literek, zaczęliśmy naukę rozróżniania drukowanych dużych od małych. Teraz ma ulubioną zabawę, pt. „mama lysuje itelki”. I mama siedzi pół dnia i zapisuje kartkę za kartką alfabetem… Niestety, na polu gry na fortepianie nie osiąga równie fascynujących rezultatów, co prawda umie powiedzieć już do-le-mi-fa-sol, ale grać nie chce. Także z „Wlazkotka” na drugie urodziny nici.
Sowo luba, pocieszam Cię z całego serca: JEST DYNIA mrożona w zgrabnych kostkach. Przejrzyj sklepowe zamrażarki.
Nawet nasz wiejski sklepik posiada.
Oj, lubię ci ja literackie dania.
Jarzębinowa? A pewnie, że nastoletnia. A dla kogo ja niby książki piszę?!
Niektórym chuda i długa szyja pozostaje na lata dojrzałe. ;) Anette, też czujnie zwróciłam na to uwagę, ale wiesz, od długiego czasu już rozmyślam oglądając ilustrację, w jakim wieku może być Jarzębinowa Panna i wychodzi mi, że w dowolnym nastoletnim. Buzia niby dziecięca, ale oczy już nie tak bardzo. A czasem wydaje mi się, że odwrotnie! Trudno to uchwycić i opisać.
DUA, gran padano jest świetny w każdej postaci, nic dziwnego, że przypasował Cinderelli. W oryginalnym przepisie była mowa jedynie o serach pleśniowych, a ja myślę, że do dyni pasuje każdy ser o ostrym, wyrazistym smaku. Ech, czuję się teraz jak biblijna panna głupia, co nie zachowała sobie oliwy (dyni) na zapas. Też bym sobie teraz powariowała przepis, a muszę obejsć się smakiem. Ale co zrobić, gdy rodzina zapchała latem całą zamrażarkę po same brzegi, jakby się na wojnę szykowała. Nie weszłaby tam już ani jedna kosteczka dyni!
Dziękuję DUA za wyrozumiałość dla mojej logorrei, ale co do bujnej artystki muszę jednak zaprzeczyć. Daleko mi do niej, oj daleko. Dziwna rzecz, ale w mowie jestem zwykle tak oszczędna jak Zgred, a w piśmie – rozgadana. Musi to być jakaś kompensacja.
Parapetówka, a raczej kominkówka to dopiero będzie, jak zainstalujemy kominek jotula typu koza;)
Ale niewątpliwie coś jest na rzeczy, żeby użyć rusycyzmu;) Ta podświadomość:)))
Zaraz ostrej…Parapetówkę wspomniałaś.
Znaczy, perypatetycznie. Udzielam sobie ostrej nagany.
Bez dziatek, jeno z psiapsiółką, bośmy musiały porobić porządki w polityce światowej;) A porządki w jw. najlepiej się robi parapetytycznie i co pewien czas przerywając sobie celem popatrzenia na zwierzątka.
Ale cały czas namawiam dzieci, żebyśmy się wybrali wespół w zespół, póki zima, bo potem będą 1/dzikie tłumy 2/lwy wyjdą na wybieg i będzie je można obserwować tylko przez lunetę, jeżeli wychylą nos z krzaków.
Wiewiórku, dziękuję za podrzucenie informacji o autobiografii M.H.Burnett. Zaraz rozpocznę polowanie;)
1893 „The One I knew the Best of All: A Memory of the Mind of the Child”
Sayers i Allingham dopiero przede mną.
Kończę zabawnego Edmunda Crispina. („Holy Disorders”, choć przy „Love Lies Bleeding” bardziej się śmiałam.)
Mamo Isi, jako to: sam na sam? Poszłaś do Zoo bez dziatek?
A to, jeśli można, się o cóś do czytania przymilam;) Choćby Dorothy Sayers, bo czujemy z Isią niedosyt. Albo Margaret Allingham, bo jej zupełnie nie znamy. Albo Ellis Peters, bo miło wrócić do starych znajomych.
Najbardziej lubię nawiedzać nasze ZOO zimą, kiedy nie ma dzikich tłumów. Spędziłam dobrą godzinę sam na sam z lwią rodziną. Za szybą, dosłownie o pół metra ode mnie lwiątko obgryzało śpiącego tatusia depcząc po rodzeństwie. Mamusia przemyślnie spała wyżej na skałce poza zasięgiem maleństw.
A ja mam jeszcze, Mamo Isi, ho-ho!- jaki stosik smakołyków do czytania, m.in. Ellis Peters (pod prawdziwym nazwiskiem Edith Pargeter), mniam.
I całą prawie Dorothy Sayers.
I całą Margaret Allingham.
Miłe, systematyczne czytanie do poduszki.
Co do maleństw: ładnie zaczynają!
On ci to w istocie! Dzięki za przypomnienie:) Chyba sięgnę sobie po coś Makuszyńskiego, bo skoro na niebie Orion, to znaczy, że wciąż zima. Zapaść w sen zimowy mi się nie uda, więc trzeba kombinować, jak przetrwać;)
Maleństwa też czytają „MITOLOGIĘ GREKÓW I RZYMIAN” Kubiaka. A ściśle rzecz biorąc literki „M”, „T” i „O” w „mitologii”, „E” i „K” w „Greków” oraz „Z”, „M” i „A” w „Rzymian”;)
„Siłaczom, jak wiadomo, siła nie dana jest w głowie”- (Makuszyński). Wpisałam sobie tę myśl do pamiętniczka, kiedy byłam nastolatką. I zapamiętałam na zawsze.
Bardzo krzepiąca.
Polowanie na zające to była ulubione zajęcie Oriona. Ech, jak to powiadali starożytni: siła atlety nie mieści się w głowie. Syriusz i Procjon to były jego dwa najszybsze ogary. A Zając przycupnął skulony u stóp Oriona i liczy na to, że go ogary nie przyuważą.
I uszy mają za długie. Jak tu uciekać?
Ale fluid! Ach, Starosto kochany, zaszczyt to dla mnie współuczestniczyć we fluidzie twórczym:)
Wczoraj gwiazdy obsiały niebo jak mak; na wprost okna mam Oriona z Syriuszem.
Psy myśliwskie Oriona, jeden duży, drugi mały, ścigają po niebie biednego Zająca.
Zające nigdy nie miały lekko, ot co.
Tak Eviku, ale pod warunkiem, że na spacerach można się koncentrować na niebie, a nie na piesku. Mój niewielkich rozmiarów piesek, w poprzednim wcieleniu był chyba zającem, z czego pozostały mu długie uszy ,a oprócz tego jego zachowanie, to swoista mieszanka strachu i nonszalancji. Idąc z nim i gapiąc się w niebo bardzo szybko wylądowałabym na pierwszym lepszym drzewie :) Pozdrawiam serdecznie.
Olaboga, Anette. :)!
Eviku, miło mi pomyśleć o Twoim piesku.
Dobrze, że go masz.
Attention, SowoP.! – innowacja kopciuszkowa: w braku wskazanych serów na zapiekankę wrzuciłam gran padano oraz fetę. Znakomite!
Ha! Czyli dziewczynka a nie dziewczyna! Czyli myślimy dalej…
Beato S., spacery z pieskiem sprzyjają obserwacji rozgwieżdżonego nieba :)
Pozdrawiam wszystkich.
To nie jest pani. To jest dziewczynka.
Proporcje ciała u dziecka są inne niż u osoby dorosłej.
A poza tym – no, jakby to w miarę subtelnie powiedzieć… wiesz, mogę sobie malować, co mi się tylko podoba.:)
Proszę pani, jesli mogę zwrócić uwagę, to owa pani na obrazku ma jakąś za chudą szyję :)
Powinnaś pohasać jesienią po rezerwacie bukowym, Biedronko!
Ja hasam na rowerze.
Dzień dobry! DUA przemyśliwuje o stajni! Hurra! :)
Właśnie jutro wybieram sie pohasać konno po lesie, po tych idealnych okolicach, no i mam nadzieję także poczuć wiosenny wiatr. I słońce, i ciepło. :)
Przyszedł mi do głowy taki oto wiosenny limeryk (nie potrafię tylko odpowiednio graficznie go zapisać):…Razu pewnego , w miejscowości Brzoza, w mini po rynku chodziła KOZA, lecz się z pyszna miała, bo ją gawiedź cała , palcami wytykała…….Dodam tylko, że wszystkie kozy darzę szacunkiem.
Celestyno, a ja pozdrawiam Ciebie w imieniu nas wszystkich. Twój wpis jest taki ciepły i pogodny. Miłego dnia :):)
Ja też się cieszę. Z Celestyny również!:)
A więc w Lozannie już stokrotki kwitną? Ha!
Dzien dobry!
U nas tez wiosna. Paki na magnoliach grubasne, krzewy ozdobne przed bloczkiem tez wypuscily jakies biale kwiatuszki, a trawnik usiany stokrotkami (ale te zawsze tutaj niezawodne).
Sowo P., wyznam ci, ze i mnie imponuje zwiezlosc wypowiedzi Zgreda. Wpadnie raz na tydzien, powie jedno krotkie zdanie (lub rownowaznik zdania), a zawsze wywoluje zywa reakcje:)
Pozdrawiam serdecznie zwiezlych, jak i rozwkleklych, od ktorych wielu ciekawych rzeczy zawsze sie dowiaduje.
Ciesze sie, ze jestescie tutaj wszyscy. Milego dnia!
„Znaaszli ten kraaj, gdzie cytryyna dojrzeeewa na jednym oddechu, na jednym oddechu!” – moje wspomnienie z chóru szkolnego. Drugi sopran.
Sowo, ależ na Jowisza, nie poskramiaj, nie rób mi tego! Piszesz tak pięknie i ciekawie!
Nasz Zgredzik jest umysłem genialnym na wskroś ścisłym, który precyzuje wypowiedzi w sposób naturalny; Ty jesteś bujną artystką.
Styl to człowiek, remember.
Pająk, Zgredzie, zdecydowanie pająk. Klasyczny Ohrwurm, DUA.
Mam do „Prząśniczki” stosunek sentymentalno-nieznośny. Jest to skutek posiadania jej w stałym repertuarze przez sześć lat z rzędu, w czasach, gdy śpiewałam jeszcze w chórze szkolnym. Każda zwrotka na jednym oddechu.
Nie zachorzałam, nic z tych rzeczy, trzymam się dzielnie całą jesień i zimę. Milczę, bo dużo się ostatnio u nas dzieje. A poza tym, staram się poskramiać moje księgowe gadulstwo. Gdy osiągnę wreszcie lapidarność wypowiedzi cechującą wpisy Zgreda, będę usatysfakcjonowana.
Dobranoc wszystkim.
:))))
Trafne!
Dobranoc, Zgredziki z dziatwą!
Dobranoc wszystkim.
Prząśniczka Moniuszka – to pewnie jakiś owad.
Smacznie się będzie spało pod gwiazdami.
Wójciku, dzięki za drogowskaz na leśną boginkę (prawda, że jak bardzo angielskie, to miłe?) i za wiarę w wiosnę.
No i miejmy nadzieję, że luty nas nie zmrozi.
Pięknie rozgwieżdżone niebo dziś ……..:)
Do wiosny niestety jeszcze daleko, ale i ja dzisiaj miałam wiosenne przeczucie, tak to nazywam. Jechałam na drugą zmianę zajęć, na 17.00 ( czyli wyjeżdżałam o 16.30, żeby było jasne) i nie było już tak całkiem ciemno! A nawet, powiedziałabym, tylko szarawo. W każdym razie mały kościółek, na przeciwko którego stoję na światłach, nie był już tylko czarnym kształtem na tle granatowego nieba, lecz budynkiem zbudowanym z brązowych desek. To jest ogromna różnica! A niebo na zachodzie to nawet miało całkiem jasne pasma. Poczułam, a raczej ogarnęło mnie przeczucie, że wiosna już gdzieś tam do nas wyruszyła. Fajnie tak! Lubię, gdy dzień się wydłuża.
Czy była tu kiedykolwiek mowa o ” Leśnej bogince” F.H. Burnett? Polecam. Bardzo angielskie i bardzo miłe. Jak mogłam to przegapić? Moja Akwarelka znalazła w bibliotece.
Czekam na to z utęsknieniem. Może już w tym roku rzeczywiście doczekamy się kwiatków. Byłoby cudownie! :)
Aha, Helena Grossówna, tak? :)
Aleksandro, to zupełnie jak z tym miastem Wrepotyczka!
No, ciekawe, czy nam jabłonki z Berżenik w tym roku zakwitną.
Dziękuję za nowe słowo do mojego wokabularzyka. Jeśli o mnie chodzi, to, idąc za przyładem mojej ulubionej aktorki, która w jednym z filmów śpiewała: „Gdy mi los dokuczy czasem i mam losu tego dość, wtedy tańczę, tańczę, tańczę mu na złość. Cały świat wiruje ze mną, jakby się szampanem pił, widzę cały świat różo i na każdej twarzy śmiech…”, też lubię sobie potańczyć, choć oczywście nie tak cudnie jak ona.
A na dobry sen czytałam Brulion Bebe B.
Dobrej nocy wszystkim:)
U mnie też już są zielone czubeczki, choć słoneczka dzisiaj nie było. Pozdrawiam wieczorową porą :)
PS Bardzo lubię „Prząśniczkę”. W dzieciństwie myślałam, że to są „uprząśniczki”, które siedzą i dziwiłam się, co tam jeszcze robią dzieweczki. ;)
To się nazywa ognisko zastoinowe w mózgu, Zuziu.
Miewam to często, zwłaszcza melodie tak się chwytają naszych szarych komórek. Ciekawe, co SowaP na to (A! Czy Sowa nie zapadła na grypę? Oto jest pytanie; milczy ostatnio.)
Mamo Isi, a wyobraź sobie, że ja właśnie przemyśliwam o tej stajni.
I masz rację co do mistrzostwa. I zabawne to spostrzeżenie co do tych dwojga i ich samooceny. He, he.
Tak, Helenko, spacerować trzeba.
Jestem perypatetykiem. W czasie spaceru (rowerowego też) przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły.
Dlatego lubię spacerować sama.
Otz, a więc jesteś jeszcze bardzo młoda!:)
Dzień dobry! Dzień dobry!
I do mnie wiosna zawiała, prawda, że pięknie?
Tak dziwnie się poczułam wczoraj rano, gdy szłam do szkoły, a wokół pryskał delikatny, wiosenny deszczyk (och, ten zapach!), a ja byłam w wełnianej czapce i rękawiczka. Tak, dziwne uczucie. Z dnia na dzień, z zimy wiosna. Niespodziewana ta Natura.
Dzisiaj na muzyce uczyliśmy się Prząśniczki Moniuszki, nie mogę przez cały dzień pozbyć się tej pieśni.:)
Przesyłam cieplutkie, wiosenne uśmiechy.:)
Po trzecim przeczytaniu „Feblika” marzę o lecie. I żeby było słonecznie i zielono;)
Poza tym odezwała się moja natura koniary;) Jak to jest, że w gospodarstwie Patrycji i Floriana jest siedem koni, a wszyscy rozjeżdżają się po okolicy na rowerach? Szczególnie że okolice idealne do jazdy konnej, jak powiada Biedronka!
Jeszcze rozumiem starszych, ale dzieci i młodzież? Na ich miejscu nie wychodziłabym ze stajni;)
A jeszcze słówko w sprawie Mary Westmacott. Agatha Christie w powieści kryminalnej osiągnęła absolutne mistrzostwo świata; jednak rzadko tak się zdarza, aby ktoś mógł równie mistrzowsko operować w innym gatunku. Pawlikowska-Jasnorzewska była cudowną poetką; natomiast jej dramaty są niestrawne. Król Henryk VIII pisał całkiem niezłe liryki miłosne, jednak jako król był do niczego.
A co ciekawe; oboje uważali, że są świetni w dziedzinie, w której się nie sprawdzili. Natomiast tę, w której byli świetni, mieli za nic;)
Miała Pani rację,DUA, żeby wybrać się na spacer do lasu. Zima chwilowo przestała ziębić i gnębić, nawet słyszałam dzisiaj sikorkę, a jej śpiew zawsze kojarzy mi się z wiosną.
Dzielą nas trzy, może cztery lata (ja jestem młodsza). Ostatnio Łusia była dzieckiem, prawda? Nie licząc oczywiście tych wzmianek w e-mailach. Chciałabym zobaczyć jej spojrzenie na to „piekło zwane młodością”. :)
Nie wiem dlaczego, ale właśnie taka pogoda jest dla mnie najbardziej polska. :)
A… nie, nie klekotała. Nie usiedziałam w domu.
Byłam w lesie, na pięknym spacerze. Słońce! Ciepło! Wiosenny wiatr!
A w ogrodzie podziwiałam małe zielone czubeczki tulipanów i lilii! Już są!
Tak, Otz, rzeczywiście, Łusia powinna się już pokazać, prawda? Czy jesteście rówieśniczkami może?
DUA od 14:56 milczy. Czy klawiatura od tamtej pory klekocze? :)
Dzień dobry!
Już mam swoją teorię. :) Ciekawe, czy się potwierdzi. Dodam tylko, że podejrzewam, iż bohaterka na okładce będzie z klanu Borejków i wcale nie musi być tytułową ciotką…
Wyrażam nadzieję, że w „Ciotce Zgryzotce” spotkamy się z Łucją. Trochę się z nią utożsamiam i nie ukrywam, że za nią tęsknię. :)
Dzień dobry!
Marysiu (wiad.pryw.)- bardzo dziękuję za tyle dobrych nowin i serdecznie gratuluję! Niech Ci ten nowy rok przyniesie nie tylko wspaniale zdaną maturę, ale i sukcesy we wszystkim innym!
Co do „Ciotki Zgryzotki”- będzie, kiedy będzie. Jak dobrze pójdzie, to w tym roku (?). Ale nic jeszcze nie obiecuję (jak zwykle). Życie lubi płatać figle.
U nas było 70-lecie ASP, ale ciekawe rzeczy można dowiedzieć się o tzw. szkole sopockiej. Grupa artystów min. związana z kapistami i miała to być filia szkoły paryskiej. Przyjechał Cybis, Nacht-Samborski, Potworowski, Studniccy i inni związani z Krakowem. Niestety wszystko się pogmatwało, komuna, nastał socrealizm, zagubienie i poplątanie powojenne, jakieś gry, ojej… i się skończyło. Ktoś tam ze starych artystów jeszcze mieszka w starej willi Bergera i nie daje się wykurzyć (znajomi opiekują się staruszkiem).
Zawsze zastanawiałam się, czemu u nas jest raczej tradycja trochę kolorystyczna, rysunki jakby pokręcone, nie jak z Krakowa takie rzetelne i trochę matejkowskie. To wszystko ciekawe, ale jak to u nas zagmatwane i nie sposób opisać w paru zdaniach, część wyjaśnia cienki album wydany w związku z rocznicą.
Jedynie trochę dobrej sztuki pozostało, ale jakoś tak dużo tego nie ma, podobnie jak z pracami Kobro.
W Gdańsku jest wystawa sztuki XV-XXw pt.: „Grzech”, podobno dobrych, jakieś grafiki Durera i jedna Rembrandta. A tu dziecko chore…
A mnie, bardzo podobają się powieści Mary Westmacott, czuje się w nich iskierkę prawdziwości (to pióro). Ciekawe obrazy z życia angielskiej klasy średniej, najbardziej zaciekawiło mnie sposób wychowania kobiet, wszystko od środka i ze szczegółami. No i nie ma tych trupów, tak, dla każdego coś miłego u Pani Agaty.
A brzydota Margaret Rutherford to jest typowa angielska uroda (byłam kiedyś na zebraniu starszych konserwatystek, panie były bardzo podobne do MR, tylko wyższe) i ten typ tam się bardzo podoba. Ja lubię rysy bardziej delikatne, pewnie dlatego, że wychowałam się w stronach, gdzie króluje inny typ urody, ale wzrost mi odpowiada, bo u nas kobiety takie małe.
A skoro już jesteśmy w klimacie angielskim, to wspomnę iż moja córka – przyszła artystka ,wraz ze swoją przyjaciółką, w ramach ciekawych zajęć podczas ferii , kręcą właśnie autorski film kryminalny, którego akcja rozgrywa się w XIX – wiecznej Anglii. Zważywszy, że to zdolne bestyjki film zapowiada się obiecująco. Widziałam już zapowiedz i jestem pod wrażeniem. Dodam, że to nie jest pierwsze ich dzieło. Pozdrowionka dla Wszystkich :)
Dobry wieczór :) Joan Hickson jako panna Marple ……w porządku. Teraz mam dylemacik. Tymczasem widziałam zdjęcie przedstawiające Joan (prywatnie) w gąszczu powojników przy wejściu do swojego domu…..bardzo urokliwe. Od razu postanowiłam , że przy swoich drzwiach wejściowych też je posadzę. Lubię powojniki. Są takie skromne i eleganckie i takie angielskie …jak róże. A tak nawiasem mówiąc „Róża”, to mój znak firmowy:)
Warto :)
A to zawsze warto, prawda?
Oj, tak wrażeń będzie nie mało. Na razie horror…
Cóż, ostatnio takie ogłoszenia dotyczyły też Wyspiańskiego i Baczyńskiego. Sam Mozart nie wiem co by powiedział, ale ja zawsze się cieszę, gdy mogę przeczytać o czyichś urodzinach, bo, niestety, w telewizorkach dominują informacje smutne. A tak, można pomyśleć o czymś miłym :)
Swoją drogą…telewizja tramwajowa ogłasza urodziny Mozarta!
Co by Mozart o tym powiedział?!
Right, Mamo Isi,. Muszę to przemyśleć.
Jadziu, jakże przemiłe pomieszanie wrażeń Cię dzisiaj czeka!
Czytałam te powieści psychologiczne Mary Westmacott i to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Jednak nic tak nie ożywia powieści (przynajmniej Agathy Christie) jak jeden czy dwa trupy;)
Dobry wieczór :)
Widzę, że wątek Agathy Christie rozwija się w najlepsze, a mi udało się w bibliotece dostać „Tajemnicę świętych relikwii” Ellis Peters :) Już niedługo zacznę czytać :)
A z telewizji tramwajowej dowiedziałam się, że dziś jest 260 rocznica urodzin Wolfganga Amadeusza Mozarta. Z tej okazji dziś będę miała wieczór z jego twórczością, tylko najpierw mecz… ;)
Rzadko się zdarza na tym świecie, Anito, żeby literatura wielka była popularna.
Wiedząc to, popularne autorki (i autorzy) zachowują skromność, którą zawdzięczają zdrowemu rozsądkowi i błogosławionej autoironii.
Jak to się mówi: „wyżej siebie nie podskoczysz!”.
Ciekawa wiadomość o Margaret Rutheford i dedykacji. Nie wiedziałam o niej.
A książek MW nie czytałam – chyba zniechęciły mnie jakieś recenzje (że to niby takie romansidła). Ale właściwie, może należałoby samej się przekonać?
Duśko, a jakże, a jakże! Sama radość.
Kochana DUA, jakże się cieszę! Dziękuję:).
Dobry wieczór wszystkim :)
Bardzo cieszy mnie ta dyskusja na temat Agathy Christie, która się tu „na boku” wywiązała. Też dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy Wielkimi Autorkami :) Mam wrażenie, że obie Panie cechuje duża skromność. Kolejne podobieństwo, które dostrzegam dotyczy twórczości, która bywa niedoceniana i, o zgrozo!, lekceważona. Jak gdyby teksty, przy czytaniu których czytelnikowi nie pęka i nie paruje głowa nie zasługiwały na miano wielkiej literatury. Ale wszyscy goście tej Księgi wiedzą swoje i dobrze wiedzą, że z twórczości Pani Musierowicz można czerpać…koparkami :)
Jeżeli chodzi o filmy z Margaret Rutherford – oczywiście ma Pani absolutną rację. Któż inny mógłby wiedzieć lepiej, jak bardzo należy strzec własnego dzieła :) Z tego, co mi wiadomo, Christie wyraziła zgodę na przekazanie praw do ekranizacji wytwórni MGM pod wpływem nietrafionych decyzji swych doradców. Sprawy jej finansów były wtedy dość zagmatwane – chodziło o skomplikowane sprawy podatkowe, których nie jestem w stanie zrozumieć. Pieniądze z adaptacji miały temu zaradzić. Poza tym przedstawiciel MGM zapewniał rzekomo, że adaptacje nie odbiegną zbyt daleko od treści książek. Christie oczywiście bardzo żałowała swej decyzji. Od początku miała obawy, a kolejne części coraz bardziej różniące się od świata wykreowanego przez Nią, dowiodły, że nie było warto. Jej żal nie przeniósł się jednak na Margaret Rutherford, której zadedykowała „Zwierciadło pęka w odłamków stos” :)
Przepraszam za te przydługie wywody i jeśli brzmi to, jakbym się wymądrzała :)Po prostu tak się składa, że Agatha Christie i jej kryminały to mój mały „konik”. Korzystając z okazji – czy czytała może Pani powieści, które Christie napisała jako Mary Westmacott? A może ktoś z szanownych Gości czytał i chciałby się wypowiedzieć? :) Od razu napiszę, że ja niestety jeszcze nie czytałam i obiecuję sobie stale, że to nadrobię.
Duśko, właśnie obejrzałam wskazane reportaże. Ha! Ha! Co za fantastyczna osóbka!
Jaka energia i stanowczość!
Uśmiechałam się przez cały czas, bezwiednie.
A więc synek będzie miał krew krakowsko-poznańską!
Będzie to ciekawy coctail.
Trzymam kciuki, miła imienniczko!
Eviku, dzięki za wiadomość o Kitty. Nic nie wiedziałam!
Pani Małgorzato, tak się cieszę, że wreszcie mogę przeczytać wszystkie Pani książki. Od kilku lat mieszkam pod Krakowem ale w żyłach płynie mi całkowicie poznańska krew. Tam się wychowałam, wykształciłam. Pech chciał, że tu znalazłam pracę i spotkałam męża, wspaniałego co prawda ale to przekreśliło szanse na powrót do Poznania. Jak mówią, nie można mieć wszystkiego:)
Jeżycjada jest dla mnie swoistym mostem, literaturą ku pokrzepieniu serc:)Bardzo Pani za nią dziękuję. Choć nie mogę tam teraz być, Poznań i cała zielona Wielkopolska jest ze mną za każdy razem gdy sięgam po Pani książki.
Mogę powiedzieć, że nic tak mnie nie wycisza i nie nastraja pozytywnie jak Jeżycjada. A szczególnie teraz gdy razem z mężem oczekujemy synka.
Pani Małgorzato jeszcze raz bardzo dziękuję.
Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie.
Dzień dobry!
Strona Lubimy czytać obwieściła, że ukaże się nowa opowieść Beatrix Potter – „Kitty-in-Boots“.
Pogoda u mnie niezbyt przyjemna – śnieg się roztopił i jest bardzo mokro. A Kropce bardzo śnieg się podobał. Cóż ona wyczyniała! ;)
PS. Państwu Borejkom oczywiście życzę 100 lat.
Jaki ciepły!
Od razu śniegi stopniały.
Dzień dobry!
Bardzo dziękuję i przesyłam uśmiech na dzień dobry :)
Bożenko, przesyłam uśmiech na dobranoc.:)
Dobranoc wszystkim!
Dodam jeszcze, że Agatha Christie, wobec ogromnej popularności Poirota wśród czytelników, podeszła do wieku głównego bohatera dość swobodnie: „Uświadomiłam sobie teraz, że popełniłam okropny błąd, robiąc z Hercule’a Poirota człowieka tak starego. Musiałam rozstać się z nim po trzech lub czterech pierwszych książkach i zaczynać od nowa z kimś o wiele młodszym”. I czytelnicy ją za to pokochali! „Tajemnicza historia w Styles” to 1920 rok, mistrzowsko opadająca „Kurtyna” – 1975. 55 lat z Poirotem. Licentia poetica pozwala Mistrzom na wiele :)
Cieszą się więc wierni czytelnicy „Jeżycjady”, że mogą na razie spać spokojnie :) Przed Milą i Ignacym, młodniejącym w kontakcie z Naturą, z pewnością jeszcze wiele pięknych chwil.
Racja, Bożenko!
Zgadzam się z Tobą całkowicie.
Także co do maestrii Davida Sucheta. On JEST Poirotem, podobnie jak Jeremy Brett JEST Sherlockiem.
Ale to oczywiście nie znaczy, że nie możemy się cieszyć kreacjami innych aktorów. Oraz aktorek.
Duśko, tak mi miło, że lubisz Gizelę. Ja też ją lubię.
Co do wiad.pryw.- przypomnę Admince.
Mądra, odważna, pozbawiona złudzeń co do natury ludzkiej, a przecież pełna delikatnego ciepła i wyrozumiałości panna Marple, połączenie wnikliwego umysłu i kruchego ciała, Nemezis w puszystym, różowym szalu – żadne z jej filmowych wcieleń nie oddaje mi pełni tej postaci. Można by rzec – naturalna przewaga dzieła literackiego z nieskończonymi miejscami niedookreślenia… A jednak bywa, że kreacja aktorska sięga ideału: David Suchet jako Poirot – ach, majstersztyk! Pannę Marple mam własną w swojej wyobraźni, ale Poirota – filmowego. To JEST Herkules Poirot :)
Przy okazji, ciekawa zbieżność z dziedziny warsztatu pisarskiego Wielkich Autorek :) W swej „Autobiografii” Agatha Christie porusza m.in. kwestię wieku swoich bohaterów: [panna Marple] „Przyszła na świat w wieku sześćdziesięciu pięciu, siedemdziesięciu lat, co – vide Poirot – okazało się nader niefortunne, zważywszy, na jak długo zagości w moim życiu. Gdybym to ja miała dar jasnowidzenia, w roli pierwszego detektywa wystąpiłby jakiś słodki uczniak”.
A my, proszę, mamy dzięki „Kalamburce” uczniaka Ignacego :) Że o maleńkiej Mili nie wspomnę :)
Dobry wieczór DUA i Księgowi! Fluid z „Kalamburką”, którą sobie właśnie powtarzam. To najbardziej wzruszająca część „Jeżycjady”. Gizela jest zaś po prostu wspaniała!
Anito, tak, można zrozumieć, że seria filmów z M. Rutheford nie wydała się Agacie Christie udaną adaptacją. To raczej była zabawa z jej dziełem, rodzaj – życzliwego, ale jednak – pastiszu. Zapewne, wyrażając zgodę na adaptację i czytając scenariusz, nie wiedziała jeszcze, jaki ton nada filmom reżyser. Stąd niezadowolenie. Ba! Trzeba się było nie godzić.
Borejkowie: jeszcze pociągną, spokojnie. Obietnic dotrzymuję.:)
Minerwo, odpowiedź nie przysparza mi trudu: tak! – ponieważ każdy kolejny tom „Jeżycjady” jest oczywiście kontynuacją poprzedniego (poprzednich).
Ale więcej nic już nie zdradzę, także dlatego, że po drodze, czyli w trakcie pisania, wszystko może się nagle i w jednej chwili zmienić i – na przykład – wyrzucę to, co napisałam, by zacząć całkiem od nowa.
Stąd to moje tajemnicze milczenie.
Pani Małgosiu, czy ,,Ciotka Zgryzotka” będzie kontynuować wydarzenia z ,,Feblika”?
Czy może to tajemnica?
Dziękuję bardzo za miłe i ciepłe przywitanie. Aż dusza się uśmiecha :)
Nieraz zastanawiałam się nad nieuniknionym losem seniorów Borejków. Trudno było mi wyobrazić sobie, żeby tak bolesne i trudne doświadczenie miało miejsce w Jeżycjadzie. Z drugiej jednak strony, miałam wrażenie, że przygotowuje Pani nas powolutku na… no właśnie… na nieuniknione, zwłaszcza w Febliku. Rozmowy o przemijaniu, o tym, że wszystko jest po coś i przede wszystkim, jak dla mnie, fragment, w którym Ignacy Senior mówi Mili o miłości, którą dzięki niej nowsi w sobie cały klan. Poza tym odejście Profesora Dmuchawca też było trudnym przeżyciem, a jednak ukazała je Pani oczywiście w piękny i wartościowy sposób i nawet ten smutek… był po coś.
Cieszę się jednak z tej uroczystej obietnicy! :) Oczywiście przed Borejkami jeszcze wiele wspólnie przeżytych lat. Wystarczy spojrzeć na Dziarskiego Dziadka, o Pani Szaflarskiej nie wspominając :)
Chciałam też dorzucić swoją cegiełkę o pannie Marple. Zanim przeczytałam części z panną Marple w roli głównej, obejrzałam filmy z Margaret Rutherford w roli głównej i od tej pory panna Marple ma dla mnie zawsze jej twarz. Uwielbiam te filmy za klimat i oczywiście za Jej grę i charakter, ale rozumiem dlaczego Lady Agacie nie przypadły do gustu. Najoględniej mówiąc, nie podobało jej się to, że wykorzystywano owoce jej pracy w sposób sprzeczny z jej oczekiwaniami. Dlatego wolała osobiście zajmować się adaptacją swoich powieści :)
Dobrej nocy!
Obecna jest ta twórczość w moim życiu od „Teatrzyku Eterek”, słuchanego z zachwytem przez radio.
Trąciła we mnie zapewne jakieś istotne struny.:)
U mnie profesor Pęduszko też ma duże szanse. Właśnie czytam „Dzieła (niemal) wszystkie” i się zachwycam. W twórczości pana Przybory jest, podobnie jak w Jeżycjadzie, dużo ciepła i radości.
Myślę i myślę, i nie mogę nie ulec urokowi myśli, że „Ciotka Zgryzotka” będzie chyba moim ulubionym jeżycjadowym tytułem. I tak oto zdetronizuje „Kwiat kalafiora”.
To chyba temu, że sama chlubię się tytułem „ciotki”, a i „zgryzotki” jakoś za mną łażą i łażą.
Helenko, profesor Pęduszko to mój idol od lat.:)
Zuziu, ależ spokojnie, przyszłość przed nami.
Obecnie tkwimy w”Ciotce Zgryzotce”. Co dalej – pomyślimy.
Dobry wieczór!
Ostatnio zmarł ostatni brat mojej prababci, miał 90 lat. Jednak ludzie dożywają takiego wieku. A śmierć jest nierozłącznym etapem życia, choć to takie smutne. Mam nadzieję jednak, że Mila i Ignacy pobiją największy rekord Guinessa!:)
Jak Pani powiedziała o zakończeniu Jeżycjady, to aż mi się zimno zrobiło i ciarki po plecach przeszły. Jakoś wiedziałam, że to kiedyś może nastąpić, ale to było takie odległe, a tu, Pani tak się dużo wypowiedziała. Tak, tak, wiem, to jeszcze nie teraz.:))
Chaos, ale zorganizowany;)! I to starannie.
Dzięki za przyjazne słówko, miły Rozmarynie.
Beato, Miss Marple w wykonaniu Margaret Rutheford to jeszcze jedna, całkiem odrębna rola. To była genialna aktorka charakterystyczna, prześmieszna, znakomita w każdej roli. Odważnie nosiła swoją brzydotę (wręcz robiła z niej atut) i zmuszała do myślenia o wewnętrznym swoim pięknie.
Angielscy aktorzy są najlepsi na świecie.
Pani Małgosiu, a ja też mieszkam na wsi i lubię las. Najczęściej w niedzielę chodzę tam na spacer, żeby się zrelaksować. W soboty zaś, w Radiu Lublin, z przyjemnością słucham leśnej audycji, z której można dowiedzieć się mnóstwa ciekawostek o tym uroczym miejscu.
„Przez pachnący las
tak wesoło, lekko iść.
Kto tu zajrzał raz,
ten nie będzie chciał stąd wyjść” – pozwolę sobie powtórzyć za profesorem Pęduszką i Mundziem z Teatru Eterek.
Też jestem za, żeby Mila i Ignacy często tam zachodzili i dłuuuuugo żyli:)
Też właśnie skończyłam „Sprężynę”. Tym razem zwróciłam uwagę na panujące w tej części wrażenie chaosu, tak dobrze pasujące do wypadku Gabrysi i wyłuszczonej przez Pulpę teorii tegoż chaosu. Coraz bardziej podziwiam kunszt formalny, bo przesłanie treści zadziwia mnie już od dawna, Droga Autorko! Czekamy, czekamy!
Dobry wieczór wszystkim!
Mila seniorka i Ignacy senior mogą przecież żyć jeszcze wiele wiele lat! Coraz więcej ludzi dożywa dziewięćdziesiątki i nawet setki! Jeszcze wiele tomów Jeżycjady przed nami, a narybek młodzieży „do wykorzystania” w powieściach bardzo liczny. Wszak tyle dzieci tam się rodzi…
To rzeczywiście ciekawe……Ja w grze aktorskiej Geraldine widzę momentami zachowania Margaret :)
Już jestem. Uuuu… jak dobrze wrócić pod las.
Asiu, dzięki za dobre słowo.
Jeszcze w sprawie Miss Marple. Pomyliłam odtwórczynie! Oprócz Geraldine McEwan i Julii McKenzie była jeszcze w BBC trzecia odtwórczyni i to o niej właśnie myślałam, wychwalając ją w poprzednich wpisach. To Joan Hickson! Ona jest u mnie panną Marple nr 1.
Potem dopiero Julia McKenzie, a Geraldine ma zaszczytne trzecie miejsce.
Miss Marple Joan Hickson jest właśnie na wskroś angielską, słodką staruszką, na oko bezbronną i naiwną, a w gruncie rzeczy mądrą, dociekliwą i stanowczą. Ma doskonałe maniery.
Miss Marple Juliii McKenzie jest mocna, rzeczowa i szczera.
A znów Miss Marple Geraldine McEwan nie budzi zaufania, a raczej każe się mieć na baczności. Jest sprytna i bywa podstępna. I jest po plebejsku wścibska.
Ciekawe, czy te różnice są efektem zaplanowanej w całości kreacji aktorskiej, czy też osobowość każdej z aktorek miała większy wpływ na role.
Feblik został przeczytany po raz drugi. Teraz bardziej uważnie, nie tak niecierpliwie. I chyba złożę reklamację, nie potrafię jeść przy lekturze tej książki (a bardzo to lubię!). Wciąż się zamyślam i kontempluję te piękne obrazy. Cudna, mądra… zresztą sami wiecie, co tu gadać po próżnicy…
Idę robić obiad- gołąbki.
Pierwszy tom już przeczytany i rzeczywiście spodobał mi się, tylko czekam żeby wrócić do domu i czytać dalej.
Och, to prawda……różne, czasem zadziwiające wręcz rzeczy :)
BeatoS, czegóż się nie robi dla zdrowia!
Kasiu, książka jest wspaniała, zobaczysz.
Dzień dobry wszystkim!
Z pewną przykrością udaję się do miasta. Ech.
Dzień dobry, po przeczytaniu po raz drugi Feblika nabrałam ochoty na lekturę Krystyny,początek był trudny ze względu na ilość obcobrzmiących imion , zawsze sprawia mi trudność połapanie się w koneksjach rodzinnych jeśli imiona nie są polskie-tak już mam.Niby akcja nie jest zbyt wartka a mimo to nie mogę się oderwać , oj ciężko miały dziewczyny w tamtych czasach.
Może złego określenia użyłam ( też nie lubię złośliwych osób). Z lekka sarkastyczna? Beata S ma rację- miks obu pań.
Tylko, że to jakby ……zupełnie nie jest w ICH stylu.
Chesterko, specjalnie ich przeniosłam na świeże powietrze, na wieś. Będą zdrowo się odżywiać i chodzić na spacery do lasu.
Dobranoc!
Ideałem byłoby połączenie gry aktorskiej J. McKenzie z wyglądem Geraldine ( w roli panny Marple oczywiście ) :)
Kochana DUA! Mila i Ignacy moga bić rekordy Guinnessa. Jestem pewna, że zgodza się ze mna wszyscy KC. Ale do takich rekordów jeszcze daleko.
Anito, dobry wieczór, dobrze, że wychynęłaś na wieczorne światło!
Dziękuję za miłe słowa, które zarazem są zachętą do pracy. Z tym zakończeniem Jeżycjady coraz większy kłopot: jakiś czas temu złożyłam młodziutkiej czytelniczce uroczystą obietnicę, że żadnego z głównych bohaterów nie uśmiercę („bo co by to było?!”). Ale oni się starzeją… to rzecz nieuchronna. A więc trzeba będzie jednak napisać ostatni tom serii zanim nadejdzie pora pożegnań.
No, rzecz jest otwarta. Na razie, t.j. w roku 2016, Ignacy i Mila B. przekroczyli osiemdziesiątkę. Trzymają się nieźle.
Pozdrawiam serdecznie, Anito, i zachęcam do przebywania poza regałem!
Aniu, ale czy panna Marple w literackim oryginale była złośliwa?
Mam wrażenie, że nie.
Ekranizacje BBC bardzo lubię, ze względu na urok angielskiej prowincji. Te wszystkie śliczne domy i ogrody!
Geraldine, zdecydowanie. Przekorna, złośliwa, niemająca złudzeń co do natury ludzkiej. I fizycznie podobna- chudziutka, drobniutka, pastelowa. Idealnie wpasowała mi się w wyobrażoną na podstawie książek postać :)
W rodzinie kochamy pannę Marple, szczególnie moja siostra, fanatyczna wielbicielka Agaty. Myślę, że mogłaby iść w zawody z naszą BG. Ale ekranizacji nie lubi, zbyt przywiązana do wersji kanonicznej.
Od jakiegoś czasu śledzę tę przemiłą i pełną inspiracji księgę i wciąż zbierałam się do pierwszego wpisu, ale obok ostatniego komentarza Wspaniałej Autorki nie mogłam już przejść obojętnie. Jakie „zakończenie”? To słowo w odniesieniu do Jeżycjady nawet nie chce przejść przez palce. Aż ciarki przechodzą na myśl o czymś tak definitywnym! Cieszę się ogromnie, że najwyraźniej na razie na to się nie zanosi :)
Przesyłam wyrazy najszczerszego uznania i uwielbienia dla Pani oraz podziękowania za liczne lata spędzone z Jeżycjadą :)
O!- chyba będziesz musiała poradzić sobie bez „Silva Rerum”. Ta książka miała być napisana na zakończenie Jeżycjady – a tu się na koniec nie zanosi…Co napiszę powieść, dobrą na zakończenie serii, to Wydawca mnie prosi o okładkę kolejnej. Najpierw się wykręcam, potem ulegam – i ostatecznie jestem zadowolona, ze znów mam coś ciekawego do roboty! (Lubię wyzwania).
Franiu, co fakt, to fakt. Przychodzą tu bardzo miłe osoby.
Dzień dobry! :) oczywiście Ciotkę Zgryzotkę kupię przedpremierowo, jak zawsze Pani książki :) Tymczasem pytam o Silva Rerum, kiedy będzie wydane? o Jeżycjadzie piszę pracę magisterską i bardzo bym się cieszyła, wykorzystując w niej Silva Rerum. Pozdrawiam serdecznie :)
A tak w ogóle – nie miałam pojęcia i nie wyobrażałam sobie nawet, że tak Miłe Towarzystwo tak żywo czas sobie tutaj rozmową umila. Zaczytałam się właśnie w te rozmowy…
Ta korespondencja dotyczy właściwie tylko życia osobistego Sary, miała 13 lat, gdy napisała pierwszy list – zresztą strasznie bezczelny, aż mnie wbił w fotel! – a Astrid jej odpisała i tak to się zaczęło.
Jak natknęłam się na tę książkę, to pomyślałam sobie: ojejku, znów jakaś korespondencja, to nie do wytrzymania, bo nawet już nikt nie przestrzega starej dobrej zasady odczekania tych 50 czy 80 lat, czy ile to tam kiedyś było. No i zresztą niczego ona nie wniosła nowego do mojej wiedzy o samej pisarce. Nawet nie jest to książka, którą chciałabym mieć na półce. Powiem więcej – właśnie tej książki bym nie chciała mieć ;)
Ojej, aż nabrałam ochoty na Pannę Marple z Julią McKenzie :)
Dzień dobry DUA i Księgowi :)…..Nie wiedziałam, że lady Agatha preferowała Geraldine, ale ja nie znając jeszcze tej aktorki, dokładnie tak wyobrażałam sobie pannę Marple…..i nie mam tutaj na myśli gry aktorskiej, ale jej wygląd. Dodam jeszcze, iż marzyłoby mi się obejrzenie jakiejś sztuczki teatralnej (polskiej) z panną Marple w roli głównej :):)
Też mam opory, by czytać cudzą korespondencję, szczególnie, gdy ktoś prosił bliskich o jej spalenie po śmierci. A tu zamiast tego, publikacja. Z drugiej strony, listy to zwykle najbardziej szczery obraz autora, dlatego tak ciekawy. O ile nie są też kreacją autorską, bo bywa i tak, gdy pisarz jest świadomy, że jego listy i dzienniki kiedyś mogą zostać opublikowane. Być może właśnie tak należy zawsze pisać, z myślą, że scripta manent. Albo, jak napisała Sara Schwardt, „wszystko na światło dzienne!”. Nie czytałam (jeszcze) korespondencji Astrid, ale podejrzewam (po opisie książki), że bardziej osobiste są tu zwierzenia Sary, nie Astrid. Tym samym, skoro Sara zdecydowała się je opublikować, uznała, że warto. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.
W lutym nakładem NK mają się ukazać „Dzienniki z lat wojny” Astrid Lindgren. Był też swego czasu piękny album ze zdjęciami Astrid, oczywiście dawno już wyprzedany.
Dzień dobry!
Przy tej scenie również się turlałam ze śmiechu, DUA. Bardzo dobra. Szanuję jeszcze wiele innych motywów zaprezentowanych w tym odcinku, m.in. ekliptykę, zakład braci, konwencję horroru. Lubię odcinki, na które inaczej patrzy się po obejrzeniu niż w czasie oglądania.
Serdecznie pozdrawiam!
PS Po śniegu ani śladu!
Była Agnieszka, była!:) Cały czas rosła sobie gdzieś w tle.
A nikt się nie domyślił, że to ona dorosła do roli głównej bohaterki „Feblika”!
Tej książki o Astrid Lindgren jeszcze nie czytałam, ale nie wiem, czy chcę. Zawsze mam odruchowy opór wobec zagłębiania się w czyjeś życie osobiste.
Wyjątek: listy kuzynów Manny’ego i Danny’ego, czyli dwóch autorów, składających się na Ellery’ego Queena. Nie mogłam się od nich oderwać – ale one dotyczyły właśnie tego wspólnego pisania, dlatego były tak fascynujące.
Julia McKenzie jest i moją idealną panną Marple, Mamo Isi. A Geraldine McEwan- nie! (zbyt wścibska i ma w sobie jakiś rys złośliwości). Zdziwiłam się tą opinią autorki o aktorce.
JuliaMcKenzie jest bardzo angielska, doskonałe ma maniery, a także jakąś szlachetność i ciepło.
Dzień dobry!
Czytam sobie powolutku „Sprężynę” i nie mogę się nadziwić, ile w niej jest napomknięć o Agnieszce. To aż nieprawdopodobne. A przy tym śmieszne te sny Ingasia :) I to jak Józinek pociesza Gabrysię w szpitalu: „a ja się dziś topiłem…”
Czytałam niedawno „Twoje listy chowam pod materacem”. Wstrząsnęły mną. Do końca się bałam, czy ta Sara nie zmarnuje sobie życia. Astrid Lindgren w listach bardzo, bardzo kochana.
A z rzeczy dla dzieci – wpadły mi ostatnio w ręce dwie książeczki wietnamskiej autorki, Khoa Le. Bardzo spodobały nam się z Kniżką jej ilustracje.
Niedawno w rozmowie z naszym Maluszkiem zaczęliśmy sobie bleblać, a Kniżka na to z oburzeniem: „Czy ty go uczysz języka ble-ble?” :)
Dzieńdoberek:)
Bardzo lubię Miss Marple. To jedna z tych postaci, z którymi chętnie bym się zaprzyjaźniła. A moją ulubioną odtwórczynią tej roli jest Julia McKenzie. niestety też już nie żyjąca.
A jak tak pomyślę, to sporo jest bohaterów, z którymi by się człowiek chętnie zaprzyjaźnił.
Dzień dobry!
Sosno, dziękuję za wiad.pryw.- niesłychane! Gratuluję Małgosi!
BeatoS. przepadam za panną Marple, a także za aktorką Margaret Rutheford – potężna vis comica! W każdej roli.
Co do Geraldine McEwan – podobno sama lady Agatha widziała w niej idealną odtwórczynię swojej bohaterki.
Droga Autorko :), a czy Jane Marple znajduje się wśród lubianych przez Panią bohaterów?….bo ja za nią przepadam. Jeżeli zaś chodzi o odtwórczynie tej roli, to moimi ulubionymi są : niesamowita Margaret Rutherford oraz zmarła niedawno niestety Geraldine McEwan…..Pozdrawiam wszystkich i życzę miłych snów:)
Najnowszego Sherlocka oglądałam w kinie o północy. Jasiek zakupił bilety( wie, ze matka szaleje za Watsonem, a Holmsa uwielbia) i w środku tygodnia podreptaliśmy do multipleksu, nie wiedząc, że za kilka dni będzie emisja w tv.
Ooo! Witamy Jasia Gwiazdkowego!
Ado7, jakie piękne lata teraz przed Tobą.
I jakie trudne!
Wszystkiego NAJlepszego!
Anusiu_123, otóż cytat ten brzmi w oryginale następująco:
„Le langage est source de malentendus”.
Le langage – to znaczy: język. Nie język- organ, tylko język- mowa ludzka.
Otóż, gdyby przełożyć to na: ” Język jest źródłem nieporozumień”, byłoby to właśnie, he, he, źródłem nieporozumień!
Dosłownie znaczy to więc: „Mowa jest źródłem nieporozumień”.
Ale, podobnie jak Ty, skłaniam się do wersji równie prawidłowej, a za to – tak, zdecydowanie! – piękniejszej:
„Słowa są źródłem nieporozumień”.
I tego się trzymajmy.:)
Lubię.
Ten nowy serial BBC jest po prostu inną, nową i świeżą, dowcipną wersją opowiadań Conan Doyle’a. Nie zastanawiam się, czy dorównuje, bo nie tego się po nim spodziewam.
Ale przepadam też za tą starą, świetną adaptacją, za tym klasycznym serialem z Jeremym Brettem w roli Sherlocka. Wspaniały! (I on dorównuje…)
Franiu, te „Apokryfy” świadczą, że Čapek , oprócz tego, że poczciwy, był także wielkim, bardzo wielkim pisarzem.
Miło pomyśleć, że brałaś udział w tym przedstawieniu.
DUA, mój Synek Jaś nie przyszedł na świat 1-go stycznia jak wyliczył pan doktor. Urodził się, w niemniej znaczącym czasie, bo w wigilijny poranek:) Nie mogę uwierzyć we własne szczęście :) Odzywam się a propos inspirujących, silnych kobiet – bardzo polecam książkę „Czesałam ciepłe króliki”. Pozdrawiam serdecznie :) Ps. Wannabe, jako wierna fanka Twoich wpisów, obserwacji i poczynań jestem z Tobą myślami w tym całym leczeniu. 3maj się Mała:)
Zuziu – a mój kot nie jest rudy, na drzewo nigdy jeszcze nie wszedł, z psami jest za pan brat, jednak rekompensuje te wiewiórcze braki miłością do orzechów. Docenia przede wszystkim ich walory rozrywkowe. Ale niech tylko pies mu tego orzeszka rozłupie, to zje z przyjemnością :)
To DUA lubi Sherlocka BBC? Uważa Pani, że dorównuje oryginałowi?
Dobry wieczór,
wspomnienie Karela Čapka przypomniało mi, jak na zajęciach teatralnych udramatyzowałyśmy z koleżankami (w celu uzyskania zaliczenia) jego apokryf o Marteczce i Łazarzu.
Zapadło w pamięć, bo trzeba mi było się wcielić w kurę na Martowym podwórku (i już zawsze poczciwy Čapek z tym mi się będzie kojarzył).
Serdeczności!
Sprawdzę to dla Ciebie, Anusiu. Mam bowiem oryginał „Małego Księcia”.
Helenko, tak. Piękna postać.
Ostatnio czytałam ,, małego księcia ” pamietam cytat przytoczony w kwiecie kalafiora z tej książki czyli. ,, słowa sa źrodłem nieporozumień ” w mojej książce było ,, mowa jest źrodłem …” Czy to wynika z przekładu książki ? Bo ja wole słowa sa … Ale nie wiem czy tak tez moze byc czy tylko mowa ?
A dla mnie wzorem Silnej Kobiety jest m.in. przedwojenna aktorka Helena Grossówna. Była to niezwykle ciepła, serdeczna osoba, potrafiąca łagodzić spory między skłóconymi osobami i do tego piękna kobieta – nazywano ją Najpiękniejszym Uśmiechem Warszawy. Podczas Powstania Warszawskiego – pod pseudonimem „Bystra” – dowodziła batalionem kobiecym. Po upadku powstania była więziona w obozie jenieckim, gdzie opiekowała się rannymi. Mimo tych wszystkich przykrych doświadczeń do końca życia – a żyła 90 lat – zachowała pogodę ducha. Niestety jeszcze nie udało mi się natrafić na biografię o niej, ale za to na YT można obejrzeć wspomnienie o tej niezwykłej aktorce.
Tak, pisałam o niej (jeśli to ta sama;)).
A ja czytam sobie po raz dziesiąty ulubionego Karela Čapka („Marsjasz czyli na marginesie literatury). Pyszna lektura. Oto fragmencik:
„Wyobraźcie sobie, jakie czarujące zdziwienie musiało w ludziach wywołać to, gdy (po tysiącleciu mówienia i gadania) stwierdzili, że ze słów można uczynić coś więcej niż tylko relację o tym, co zaszło wczoraj złego albo co dzieje się właśnie teraz; że opowiadając o pewnych sprawach można je tworzyć niezależnie od tego, co kiedyś było albo jest, można kształtować zdarzenia, które równocześnie są i nie są. Sądzę, że to odkrycie kulturalne jest prawie tak dawne jak ludzki język, po dzień dzisiejszy nie nacieszyliśmy się jeszcze dosyć jego używaniem. My literaci żyjemy zeń do tej pory, chociaż nad swoimi papierami zapomnieliśmy już o plemiennym ognisku, z którego się zrodziła oderwana, magiczna i nieograniczona wolność słowa.”
(„Z teorii bajki”)
Dobry wieczór!
Ja zaś czytam biografię Astrid Lindgren. Ostatnio gdy przeglądałam Frywolitki, chyba 2, to coś mi mignęło przed oczami o tej książce. Wspaniała, nie mogę się oderwać.
:))
Oj, śmigają, śmigają.
Tak, to TA Wanda Romeyko! Ilustratorka m.in.książek Marii Buyno-Arctowej. Widziałam te zapowiedzi już dawno. Najwidoczniej wciąż jeszcze nie zdobyto się na wydanie tych wspomnień. Jaka szkoda!
U nas Kilar był pod choinką. I „Feblik” też był, dla mnie, hi, hi.
Ja znalazłam za to inny ciekawy trop książkowy – „Dzienniki wojenne” Wandy Romeyko-Hurko, oczywiście z ilustracjami autorki. Książka zapowiadana już dziewięć lat temu, a wygląda na to, że wciąz in spe.
Dzień dobry!
Niesamowite, jakie fluidy śmigają na tej stronie! Również zamówiłam Kilara! Była jeszcze jedna książka o jego życiu i twórczości, ale najpierw wybrałam autorstwa Gruszki-Zych. Wybrałam jeszcze” Twoje listy chowam pod materacem” korespondencja z A.Lindgren. Przyjemnie tu zaglądać:))))Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Tak, Nutko, widziałam już. Przewracałam się ze śmiechu przy scenie rozmowy migowej. Reszta filmu już nie tak boska, ale może być.
Gratuluję udanej sesji!
Joanno, dzięki za ciekawy trop książkowy. Zaraz kupię!
Zuziu, już lubię Twojego kota, który myśli, że jest wiewiórką :) Bardzo mi się spodobał!
Życzę wszystkim pięknej niedzieli!
Dzień dobry!
U mnie odwilż, ale i tak chyba wyjdę na spacer. Trochę korzystam z niedzieli i odpoczywam, tym bardziej, że jestem po wyczerpującym przedsesyjnym maratonie. Dzięki Panu Bogu wszystko wskazuje na to, że idę nadal z tarczą i pozostanie mi tylko jeden egzamin w sesji. Hurrra!
Czy widziała Pani, DUA, najnowszy odcinek Sherlocka? Wydaje mi się, że przeczytałam kiedyś na Stronie, że ogląda Pani ten serial. Ciekawa jestem Pani zdania po tym swoistym „powrocie do źródeł”, który miał miejsce w tym odcinku.
Serdecznie pozdrawiam i przesyłam ukłony.
Nutka
Dziękuję za miły uśmiech.
:-)
Przeurocza pochwała (podziękowała promieniejąca)
DUA ,potrafi podgrzać atmosferę,oj potrafi.:)
Nawet już nie próbuję dociekań w kwestii Ciotki, bo podejrzewam, że zaskoczenie będzie wielkie.
A co do lektur- ośmielam się polecić piękną biografię Wojciecha Killara autorstwa Barbary Gruszki-Zych zatytułowaną „Takie piękne życie”.Czyta się cudnie.Autorka znała Kompozytora osobiście, więc to raczej zapis spotkań i rozmów z nim oraz wspomnienia osób z jego najbliższego otoczenia. Niezwykły portret niezwykłego człowieka i kolejny dowód na to,że piękne życie rodzi się z pięknego wnętrza.
To także piękna opowieść o miłości, takiej,którą czas, choroba i śmierć jedynie wzmacniają.Żona kompozytora, Barbara była właśnie taką Silną Kobietą, prawdziwą opoką dla artysty.Umiała mądrze mu towarzyszyć, nie tracąc swej indywidualności i niezależności.Gorąco polecam.
Mała Mila to kuzynka. Fakt. :)
(Pięknie przeobrażasz przymiotniki, przysłówki, przyimki i podmioty, Przemiła Pani!)
Czytam ja sobie nieśpiesznie „Feblika”, teraz to tak, rzekłabym, relaksacyjno-degustacyjnie. I nagle – przeskoczył piorun prosto z wielkopolskiej burzy!
Na Jowisza! Trop realistyczny był do niczego! Mila – jaka Mila?! Mila to kuzynka, Tygrysiątka cioteczna siostra! Zresztą, czy córka Róży w ogóle mogłaby być Zgryzotką???
Och, DUA, DUA (z wyrzutem), do czegóż Ty doprowadzasz, ku swej okrutnej uciesze Demiurga, rozgorączkowanych, snujących najdziksze przypuszczenia, czytelników…
(Pochlipując, posypana popiołem, pozgarniawszy potrzaskane pierwsze płoche projekty przyćmionego pośpiechem pomyślunku, porzuciła paskudztwo pod pochyłym płotem).
Sama jestem ciekawa, Joanno, co też ten Amburka wypisuje.
Dzięki za dobre słowa o moich bohaterkach. Mam wielkie szczęście: od urodzenia otaczały mnie wspaniałe, silne, mądre kobiety – stare, młodsze i całkiem młode. Przypuszczam, że coś ważnego we mnie zbudowały. A na pewno dzięki nim wiem, jak powinna wyglądać Silna Kobieta!
Otóż przede wszystkim powinna być spokojna.
Spokój jest dowodem siły ducha, tak jak histeria pomieszana z agresją jest symptomem beznadziejnej słabości.
Damo em-Pikowa, z uśmiechem dziękuję za gratulacje! Powiadomiono mnie już o nominacji, bardzo się cieszę. Wydawcy mówią, że „Feblik” idzie jak burza.To dzięki Wam!:)
Dzień dobry!Życzę pięknej niedzieli.U mnie śnieg właśnie spływa, temperatura na plusie,szarawo i mglisto.Korzystajcie więc póki można.
Po nocy przeczytałam komentarz Zgreda i sięgnęłam po Kalamburkę, która jest jedną z moich ulubionych części (nota bene ciągle mam problem z tym rankingiem).
Kocham Milę Borejko, im jestem starsza ,tym bardziej.I jak ona ostatnio w kółko czytam „Krystynę”.
DUA, zawsze marzyłam o tym, żeby poznać kawalątek twórczości Kala Amburki. Jaki charakter mają jej sztuki?Na pewno są niezwkłe.
I postać Gizeli piękna.Zawsze mam mokre oczy, kiedy czytam list,który zostawiła Mili.”Ludzie odchodzą, miłość pozostaje”.Nieustanne źródło pociechy w kryzysach egzystencjalnych.
Kochana Pani Małgosiu, spieszę z gratulacjami! Wczoraj wyczytałam w internecie, że „Feblik” jest nominowany do nagrody „Bestseller Empiku”! Gratuluję jak najbardziej zasłużonej nominacji i trzymam kciuki za nagrodę! Należy się „Feblikowi”, zdecydowanie!
Dzięki, Jadziu! I nawzajem!
U nas też napadało: ogród zasypany, cichy i biały.
Miłej niedzieli życzę wszystkim! Zwłaszcza dzieciom z sankami!
Zgredzie, przeczytałam Twój komentarz wczoraj późno w nocy i od razu przesłałam Ci uśmiech przez te śnieżne obszary. Odczułeś?
Dzień dobry.
Dziś w nocy napadało sporo śniegu, już prawie trawa spod niego nie wystaje. Pługi odśnieżają drogi. Jest pięknie :D
Pozdrawiam serdecznie, życzę wspaniałej niedzieli i udanego odpoczynku :)
Mnie w Kalamburce wiele scen porusza. Na przykład 1956 lub recytacja.
Jest dużo celnych spostrzeżeń, realiów i konceptów.
Zresztą to epopeja, która jest częścią większej epopei.
Była chyba pisana z poczuciem, że to może być ostatnia część.
Gdybym miał zabrać kilka części Jeżycjady na bezludną wyspę,
to byłaby wśród nich Kalamburka.
Dziękuję, kochana Kris!
AniuG, a to się uspokoiłam. Nie było innego przekładu (ten Haliny Janaszek-Ivaničkovej jest taki uroczy).
Dobranoc wszystkim.
Tez bardzo lubie i cenie „Kalamburke”, czesto do niej wracam.
Zakonczenie zawsze mnie wzrusza.
*zawstydzona* Pomyłka, DUA, Rok ogrodnika rzecz jasna.
Te słowa (po polsku) napisał polski poeta Julian Ejsmond.:)
Madziu, i mnie jest przyjemnie, że ogrodowa AniaG czyta dzięki Tobie „Rok ogrodnika”.
A ciekawe, dlaczego pisze o „Roku w ogrodzie”? Pomyłka, czy też ma Ania inny przekład (jaki?).
Dobry wieczór.
Nauczyłam się z „Noelki” w dzieciństwie (co prawda po polsku, a nie po łacinie), że „nie ten ptak gniazdo kala, co je kala, lecz ten, co o kalaniu mówić nie pozwala” i kiedy na studiach na zajęciach z emisji głosu ćwiczyliśmy łamańce językowe i różne takie, szybciutko zacytowałam. Nikt nie umiał powtórzyć! ;)
Aniu.G – cała przyjemność po mojej stronie :) (a w każdym razie spora jej część, bo liczę , że dobrze Ci się czyta) :))))
O! Coś wspaniałego!
Bardzo się cieszę.
Tę łacińską sentencję przekazał nam w podstawówce nasz ksiądz od religii i tak mi została w głowie, choć tyle lat już od tego czasu upłynęło. A gdy zaczęłam czytać Pani książki, notowałam sobie przy okazji w notesiku wszystkie łacińskie cytaty, jakie w nich znalazłam i starałam się je zapamiętać.
Tak, napisz, proszę, tutaj, tylko poprzedź list uwagą: TO JEST WIADOMOŚĆ PRYWATNA!
Na pewno przeczytam ją tylko ja i postaram się odpowiedzieć.
Rozmarynie, bardzo Ci dziękuję. Jesteś kochana!
Kochana Autorko!
Czy byłaby możliwość napisnia do pani listu lub e-mailu?
Teraz czytam „Język Trolli”. Jaka piękna ta scena rozmowy Dziadka Borejko z panem Oracabessą i ta „cichcem” przemycana wiedza o różnych zjawiskach tego świata, tym razem o rastafarianizmie. No i ta nauka tolerancji i uczciwości i potępienie donosicielstwa! Chce się żyć!
Również gratuluję Kapucynce i Patrycji F. :)
Też kiedyś brałam udział w olimpiadach przedmiotowych i wiem, że dużo czasu trzeba poświęcić na przygotowania. I chociaż nie zawsze udaje się wygrać, to satysfakcja z nabytej wiedzy jest nie do przecenienia (takie podejście mam od niedawna, więc tym większy jest mój podziw dla Was) ;)
O, jaka sympatyczna panienka! Kolorystycznie – nostalgiczna. Coś mi nie wygląda na tytułową bohaterkę.
Makaroniki brzmią pysznie, w ilu st. wypiekać? :)
Brawo za łacinę, Helenko!:)
A mój kotek, Mimi, którego czasem nazywam pieszczotliwie Kiciulejką, najwyraźniej nie wie, co to lęk wysokości, gdyż często wspina się po przymocowanym do zewnętrznej ściany domu drewnianym kwietniku, następnie wspina się na daszek nad drzwiami wejściowymi, a stamtąd wskakuje na parapet mojego okna i zagląda mi do pokoju.
Też uważam, że non scholae sed vitae discimus, a jeszcze ważniejsze jest chyba to, żeby taką wiedzę życiową, jak dobre i złe doświadczenia,
przekuwać na swoją korzyść
Brawo dla Patrycji F.!
Brawo też dla Madzi Z.!
Anette i Aniu, dzięki za dobre słowo o „Kalamburce”.
Mojej Mamie też się bardzo podobała. A ja byłam z tego dumna!
To ja też się przy okazji pochwalę. Półtora miesiąca temu miałam podobną sytuację do Kapucynki, tyle że z polskiego. Niestety nie przeszłam do ostatniego etapu(malutko zabrakło), ale najważniejsze jest to, że się przy okazji mnóstwo nauczyłam. Poza tym w końcu pani nauczycielka od polskiego zdecydowała się poprowadzić kółko polonistyczne! Uwielbiam polski.
Dzięki dobremu serduszku Madzi.Z czytam ci ja sobie Capka „Rok w ogrodzie”.
Publicznie dziękuję :))
Uwielbiam Kalamburkę, zawsze spłaczę się jak bóbr przy scenie zapisów do szkoły ( wnuczek z dziadkiem). I wspólnota losów repatriantów(ze strony Mamy z Pokalniszek my, spod Wilna). Dużo by mówić..
W temacie kota na drzewie( za Młynarskim , kot zamiast Marioli), w Wigilię mieliśmy tego typu akcję. Rudy koci włóczęga penetrował taras z wystawionymi wiktuałami, Burza dopadła go z jazgotem i chwyciła za ogon. Babcia kocinę obroniła, ale ta, zamiast rozsądnie się ewakuować, wlazła na ogromną brzozę i nie chciała zejść. Po upływie wielu godzin i różnych prób( zamkniecie psów plus wabienie) wezwano straż pożarną. Trochę kręcili nosem, że to kocur, a nie zraniony ptaszek( oparło się o dowódcę), ale w końcu przyjechali wielkim czerwonym wozem. Atrakcja dla dzieci z całej ulicy. Pan strażak po wysokiej drabinie wdrapał się na wysokość 5 m i fachowym chwytem za kark unieruchomił przerażonego futrzaka z mnóstwem zębów i pazurów. Zniósł na dół, wypuścił, a kot smyrgnął jak ruda błyskawica i tyle go widzieliśmy.
Dzięki temu mogliśmy spokojnie siąść do wieczerzy, inaczej stalibyśmy pod drzewem w ogródku, nawołując rozpaczliwie kici-kici.
To widać, że „Kalamburka” jest efektem żmudnej pracy. Gizela jest wspaniała – jako całokształt i w poszczególnych scenach – np. podczas obrony Stefanii Majewskiej u dyrektora szkoły, jak rozmawia z chłopcem w Merkurym w dniu pielgrzymki Jana Pawła II, kiedy wzrusza się i płacze, bo p. Makowska napaliła jej w piecu. Bardzo ją lubię.
Rozmarynie, dzięki za dobre słowo.
Niewątpliwie: wielki wpływ na powstanie „Kalamburki” miała moja Mama i jej wielotomowe wspomnienia (w maszynopisie).
A także jej siostra (czyli Ciocia Lucia), której gospodarskie zapiski domowe pozwoliły mi podać bez wahania ceny detaliczne towarów spożywczych!:)))
Nie można też zapomnieć o całych stosach tzw. „bibuły” zalegających na regałach, a także o drobiazgowych opracowaniach typu „PRL dla początkujących” (mnóstwo cennych realiów). Plus, oczywiście, wspomnienia własne i prasa z odpowiednich lat (czytelnia czasopism Biblioteki Uniwersyteckiej).
Napracowałam się nad tą „Kalamburką”, to fakt.
A ja miałam takiego kota, który, kiedy miał prawie 3 miesiace, wlazł wysoko na drzewo, a potem miauczał przeraźliwie, bo nie mógł zejść. Nie mogłam mu pomóc, ponieważ w odróżnieniu do kota nie potrafiłam wejść. Wreszcie zdesperowany kocurek zlazł głowa w dół, obejmujac pień rozczapierzonymi łapkami. Był to prawdziwie uroczy widok :).
Najmilsza DUA!
Znów czytam po kolei całą Jeżycjadę (po przerwie trzyletniej). Odkrywam za każdym razem coś nowego dla siebie i utwierdzam się w zachwycie nad Pani mądrością i erudycją.
Mam dużo podziwu dla wspaniałej Babci – Kalamburki – Mili Borejko. Lubię jej nieużalanie się nad sobą i obawę, aby na starość nie popadać w sentymentalizm. Mila zawsze stawia mnie do pionu, gdy mam trudne chwile.
W „Kalamburce” jest dużo pasjonujących historii i sporo Historii. Czy nie będzie niedyskretnym pytanie, co posłużyło jako źródła historyczne przy tworzeniu tej powieści? Ja mam jeszcze to szczęście, że moim najbliższym „źródłem historycznym” jest moja Mama urodzona w 1929 roku i staram się jak najwięcej Jej słuchać, aby przekazać tę wiedzę następnym pokoleniom.
Święta Babci i Dziadka to dobra okazja do takich wspomnień…
Och! Jeśli lubi orzechy, to już prawdziwy świr, nie tylko świrek.
Masz rację, Zuziu, w kwestii podejścia do nauki. To nie oceny są najważniejsze. Jak zawsze, jak we wszystkim, liczy się istota rzeczy.
Dobry wieczór!
Najgorzej to jak się ktoś uczy tylko dla ocen. Mam w klasie takie dwie koleżanki.
Podejście do czytania też mają słabe, przynajmniej jedna. Czyta dużo i z zabójczą prędkością, teraz już wiem dlaczego. Ona czyta, ale tylko przebiega wzrokiem po literach. Nie próbuje zrozumieć i wgłębić się w tekst, docenić mądrości. To smutne.
Mój kot ostatnio w strachu przed psem wszedł na ogromny świrek. Podejrzewam, że myśli, że jest wiewiórką, po pierwsze jest rudy, po drugie łazi po drzewach, nie wiem tylko czy lubi orzechy. Muszę sprawdzić…
Dziękuję i wysyłam ciepłe uśmiechy :)!
O, brawo, moja Kapucynko miła!
Znakomite podejście do sprawy – a więc już jest się czym pochwalić!
Jeszcze nie wiem czy przystroi, bo był to drugi etap. Jest jeszcze trzeci i dopiero 5. lutego dowiem się, czy do niego przeszłam. (Jest to konkurs kuratoryjny z biologii <3 ).Nawet jeśli odpadnę, to się nie załamię, bo najważniejsze jest to, że się wiele nauczyłam! Jeszcze mi się kiedyś przyda ta wiedza.
Ha!
Ależ się uśmiałam, Kapucynko!
A cóż to za konkurs przystroił Twe blade skronie laurem? Pochwal się!
Dzień dobry! Wpadam tylko na chwilkę, aby pochwalić DUA za okładkę. Ostatnio musiałam się duużo uczyć i dopiero w środę zwieńczyłam tę naukę konkursem. Do dzisiaj odpoczywałam.
Nie mam odwagi zgadywać kim jest postać z liśćmi na głowie, bo i tak nie trafię, a znajac Pania, ta dziewczynka nawet nie musi być biologiczna ciocia. Okładka jest faktycznie jesienna i już nie mogę się doczekać ksiażki.
Pozdrawiam wszystkich zimowo!
Grace, dzień dobry! Właśnie odczytałam Twoją wiadomość prywatną.
BARDZO, bardzo się ucieszyłam!
Oj, jak dobrze jest – się przydawać!
Ściskam Cię serdecznie!
Tak, sowa śnieżna ma taka miłą twarzyczkę.
Halo, Alku, czy wszystko z Tobą OK?
Zdrowie na przykład?
Zaniepokoiłam się.
Dziś ruszam z lekturą „Przewodnika stada”. Zamelduję, co i jak.
Sowi bałwan? To już może lepiej Sowa Śnieżna.
Pełnia w niedzielę, Zgredzie.
Aniu, Aniu, pozdrawiamy kujonka!
Taaki był mały, a tu proszę!:)
Mario_Crespo, dziękuję.
Aaa, a więc mamy przynajmniej dwie Aleksandry! To jedna , ta nasza stała, musi być Malinówką.
Starsze dziecko kuje do egzaminu z biofizyki, rozwiązuje testy, a telefon się grzeje.
Już przerobiłam teorię szczególną względności Einsteina, optykę( bliską sercu) i promieniowanie elektromagnetyczne ( w aspekcie wpływu na tkanki). Z drżeniem czekam na kolejny telefon alarmowy. Będę wiedziała czy kompromitacja( jedyny umysł ścisły w tej rodzinie, poza genialną Babcią rzecz jasna).
Widziałam w czeluściach internetu wiewiórkę polującą na sikorkę. Tak przynajmniej głosił podpis. Czy ja się mylę? Wiewiórki to chyba wegetarianki. Ale faktycznie minę miała zawziętą i wyraźnie zmierzała w kierunku ptaszka.
Chyba pełnia.
Lub blisko.
Och, cóż ja widzę? Czy to okładka „Ciotki Zgryzotki”, nad którą tak długo się zastanawiałam? ;)
Któż to może być??? No cóż… Pożyjemy, zobaczymy.
Na razie życzę przyjemnego pisania :)
Co prawda to nie było do mnie (nie próbuję zgadnąć tożsamości Jesiennej Dziewczyny – wolę mieć zupełną niespodziankę), ale widzę i w pełnej rozciągłości popieram to milczenie :) Pozdrawiam serdecznie i jabłkowo :)
Wiktorio, masz takie piękne imię – Zwycięstwo! To coś znaczy!
Dobry wieczór!
Sowo, ja bym się nie upierała przy szczególnym rodzaju fasoli, rzecz gustu. Smacznego!
Miałam lat 11, kiedy, odkrywszy gniazdo wiewiórek na sośnie, wdrapałam się, by koniecznie je pogłaskać. Zaledwie dotknęłam palcem gniazda, jak za naciśnięciem guziczka, wypadło z niego stadko cudnych rudych maleństw. Wrażenie było duże, dobrze, ze nie spadłam z drzewa. Widzac ich strach, nie śmialam ich tknać.
Aleksandro, czy widzisz, jak milczę na temat „Ciotki Zgryzotki”?
O!
Dzięki, Milu!
Wiktorio_98, jeśli chcesz napisać do mnie list, zrób to tutaj. Tylko na początku napisz: To jest wiadomość prywatna! – a wtedy przeczytam ją tylko ja.
Bardzo się cieszę, że książki moje Ci pomagają. Tak jest, koniec z wyniszczaniem siebie! Brawo! Uszka do góry i śmiało naprzód. Wiedz o tym, że wraz z dorastaniem nabieramy dystansu do samych siebie i to – o dziwo – bardzo pomaga!
W czym?
Ano, w zrozumieniu, że słowa „panuję nad sobą” znaczą tak naprawdę: „jestem panem siebie”.
Powodzenia, ściskam Cię serdecznie!
A moja jamniczka Frytka wlozyla wielka kosc od zupy do mojej szafy i starannie owinela w jedwabna bluzeczke. Rzecz sie wydala po tygodniu- po zapachu.
Ale świetna okładka! tylko więcej takich
Można prosić o maila do pani Musierowicz? Naprawdę bardzo mi na tym zależy… Nawiasem mówiąc, „Feblik” ratuje mi życie (w dosłownym tego znaczeniu) oraz przeraźliwie pomaga podczas walki z zaburzeniami odżywiania. Temat już wydaje się nieobcy, a tak mało się o nim mówi. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to właśnie dzięki tej książce pogodnie rozpoczęłam ferie. Mimo tego, iż większość Was nie zwracała uwagi na wątki z lodami i ciastkami cynamonowymi – ja nie potrafię tego nie robić. Wyniszczając siebie, zniszczyłam swoją głowę… Koncentrację… Pamięć. Jeżycjada przywraca mnie do żywych! Dla mnie Pani Małgorzata stała się bohaterką. Zdecydowanie Pani książki zawierają coś więcej niż tylko litery :)
Dalej się zastanawiam dlaczego to wszystko napisałam… Ale wydaje mi się, że powinna Pani wiedzieć o ocaleniu jednej ze swoich stałych czytelniczek :) Jestem niezmiernie wdzięczna… Nie da się tego wyrazić słowami.
A to ci kotek-psotek. Nasz Rocky, owczarek niemiecki czarny, nie tylko sierść ma czarną, ale i charakter. Kiedyś, korzystając z tego, że drzwi do spiżarki były uchylone, porwał stamtąd i pożarł ok. 2 kg domowej wędzonej kiełbasy.
Może to mała Mila?
Przyuczyć do zabierania pieniędzy? Starosto, jesteś genialny;))) Kot będzie na nas zarabiał, a my opływając w dostatki będziemy wieść próżniaczy żywot.
Po prostu trzeba ją przyuczyć.
Bo ja jestem taka osoba co duzo mysli. :) A Wannabe to moja kolezanka OD SERCA (podobienstwo losu).
Dlatego wiem, co sie czuje w takich sytuacjach. Pewne rzeczy mozna zrozumiec do konca, jak je sie przezylo. Ale wazne sa te wszystkie krzepiace slowa od ksiegowych! I od Naczelnej Ksiegowej!
A teraz wyjdzie gorsza strona mojej osobowosci- bardzo zazdroszcze Admince wiewiorek, BARDZO.
Dzisiaj na francuskich polach widzialam tylko pare bazantow- pana i pania!
Nie ma za co:) Też nadrobiłam sporo braków w wykształceniu dzięki temu puzlowi;)
A propos zwierzątka zamieszkującego Europę.
Mamy koteczkę, Gacię Melacię (zdrobnienie od kondotiera Gattamelaty, który też miał zbójeckie zacięcie i szczególne poczucie humoru, skoro nazwał się „słodką kotką”). Wczoraj wywróciła dużą lampę stojącą, zrzuciła na komputer mojego ulubionego konika na biegunach oraz zawaliła podwójną wieżę, którą maleństwa puszczają szklane kulki.
Takoż wybebeszyła górną szafkę i wywaliła stamtąd dwa śpiwory i jedną karimatę. Namiot się zablokował w poprzek i jego nie dała rady ruszyć. Co nie znaczy, że nie próbowała. Na tym ją zastałam.
Kiedy zaś wróciwszy z zakupów dotargałam na ganek cztery siaty i sięgnęłam do torby po klucze, błyskawicznie zanurkowała do jednej z nich i wywlokła w zębach parówki mini delikatesowe sztuk dwanaście.
Poza tym napada na ludzi i zwierzęta. Właściwie jedyne, czym się różni od powyższego kondotiera, to to, że póki co, nie zabiera pieniędzy.
Dzięki za info, Mamo Isi.:)))
Za Uralem występują dzięcioły, kuny, niedźwiedzie polarne i brunatne.
To jest 60-kawałkowa układanka, więc sporo zwierzątek tam ujęto;)
Maćku i Marto, niestety nasz formularz nie przepuszcza żadnych linków. Ale nazwa szkoły wystarczy.
W przypadku Maćka chodzi o filmik na YT -: „Jesteś super! Warszawa 2015”. Rzeczywiście bardzo miły.
Okładka jest prześliczna – skojarzyło mi się z filmikiem, który ostatnio widziałem i który Pani oraz wszystkim dedykuję – tam jest bardziej wiosennie, ale jesienny kapelusz też jest super :) pozdrawiam
Pani Małgorzato, dziękuję w swoim i uczniów imieniu, za przesłaną książkę ze wzruszającą dedykacją. Otrzymaliśmy również Książkę od Pani córki. Pozdrawiam serdecznie z Przeworska i zapraszam na stronę Biblioteki Szkolnej Szkoły Podstawowej im Jana Pawła II w Przeworsku.
A zaraz za Uralem?
A, pardon, przyjrzałam się puzlowi baczniej; w okolicach Paryża Europa jest jeszcze reprezentowana przez barana i borsuka, natomiast na Uralu występują wyłącznie jeże.
„Oświadczam, że u Adminki na strychu zamieszkały wiewiórki!”
No, to jest oświadczenie, co się zowie:)
Maleństwa mają układankę, gdzie mieszkają na kuli ziemskiej jakie zwierzątka. Europa jest reprezentowana przez łaciatą krowę i wiewiórkę.
Co prawda ośmiornica wypada tamże gdzieś w okolicach Kamczatki, ale mówi się trudno.
Sowiątko miało bałwanka w formie sowy?
Ha!
A jak się przydało, co?
BeataV była tą, która o Tobie najbardziej myślała!
Dobrze, drugiego lutego (imieniny Marii!) trzymamy za Ciebie kciuki, to już pewne.
No, a teraz śpij, dzieciaku miły, i niczym się nie martw. Lekarze fajni są, widzisz?
22 lutego zeszłego roku ukazał się Księdze Gości wpis o galanthusie. To już tylko miesiąc, kochani, niebawem wiosna! Ja tam zimy zasadniczo nie lubię, ale jak próbowałam sobie przypomnieć, kiedy w swoim mieście widziałam ostatnio śnieg na Święta, albo kiedy lepiłam bałwana i jeździłam na sankach, to wyszło mi, że w latach osiemdziesiątych. Tak więc, nawet się cieszę z opadów śniegu.
Chesterko, fasola biała, czy czerwona?
Dzień dobry Wszystkim :) Bardzo dziękuję za kciuki i za niesłychaną internetową opiekę! To naprawdę niesamowite!!
Przepraszam również za zmyłkę. Ostatecznie całe wydarzenie zostało w środę przełożone na drugi dzień lutego.
Mój poprzedni wpis był skutkiem wielkiego załamania i zdenerwowania, bo też do ostatniej chwili myślałam, że będę musiała przyjąć na siebie odpowiedzialność za błędy z lekami i nie dam rady obronić siebie przed wiedzą medyczną wykorzystaną w rozmowie w specyficzny sposób i także przed wzrokiem mamy, która oceniałaby, jak zachowuję się wobec lekarzy. Na szczęście od razu przyznano, że popełniono błąd i zostałam przeproszona! Dzięki temu wszystkie negatywne wrażenia minęły, a także poznałam trochę lepiej moich lekarzy i bardziej im ufam. Posiadłam też nowe spojrzenie na to, co dotąd spotykało mnie w kwestii codziennej komunikacji międzyludzkiej… Byłam a b s o l u t n i e pewna, że w przypadku rozmowy z lekarzami wina spadnie na mnie i w nocy obiecywałam sobie w półśnie, że gdy usłyszę: „To nie wiesz, że tych leków się nie bierze? Nie czytasz ulotek? Przy takich lekach to trzeba wiedzieć, co się bierze!”, będę bardzo pewna siebie, nieustępliwa i bardzo podkreślę, jak niesamowicie uważnie czytam ulotki :)
Uff. Na razie to tyle. Wyspałam się o własnych siłach – dokładnie tak, jak DUA mówiła:) I cieszę się bardzo, bo mój sposób myślenia okazuje się bardzo podobny do interpretacji zdarzeń Beaty V.
„A więc to nie miał być mój dzień na operację! Inny jednak był plan!” – dokładnie tak pomyślałam. Ale potem w sumie jeszcze pomyślałam: „Przynajmniej spotkałam tego miłego, młodego doktora, co już tu nie pracuje, a wygląda, jakby trochę mnie lubił”:)
Jeszcze raz dziękuję za wsparcie :) <3
Cieszę się z tej weny, bardzo, bardzo. Za wiewiórkami też przepadam, chyba od czasów nastolatkowych, gdy pisała o nich Magdalena Samozwaniec w mojej ulubionej „Marii i Magdalenie”, i uwielbiam kucnąć i czekać z wyciągniętą ręką aż delikatnie wyjmie orzeszek z dłoni albo wspina się po nodze, szukając kieszeni (z orzechami oczywiście) – bardzo to bystre zwierzątka.
Zajrzę, oczywiście, że zajrzę (wyszeptała zawstydzona).
W moim już całkiem dorosłym domu do dziś mieszka pluszowy Pan Wiówiór (to imię, bynajmniej nie błąd :). Do jego licznych zalet należało aktywne uczestnictwo w podchodach, organizowanych w wakacje dla dzieciaków w górach. To były czasy! Wiwat Wiewióry i Wiewióreczki :)
Oświadczam, że u Adminki na strychu zamieszkały wiewiórki!
I dobrze im tam!
A my się cieszymy!
Bożenko, a bo trzeba wszystko zapisywać i archiwizować. Wtedy kwadrans wystarczy, żeby zakusy łobuzów poszły na marne.
Aha, zajrzyj na stronę kieres.net. Przekonasz się, że autorka „Srebrnego dzwoneczka” napisała nieco więcej!
Bogno, dzięki, przepadam i za orzechami, i za wiewiórkami! To jest, za rodzynkami.
Ale wena dobrze się ma i bez tego.
Mamo Isi, nie masz to jak dziatwę staropolszczyzną raczyć!:)))
Po pierwsze: Wszystkiego najlepszego dla wszystkich Babć i Dziadków ( dla Dziadków już na jutro)!
Po drugie: „Haczyk”, hura, hura, „Haczyk”! Oraz gratulacje dla Adminki.
Po trzecie: Fluid i kciuki dla Wannabe. I mam nadzieję, że szybko się odezwie nasze Wannabe i da nam znać, że wszystko ok.
Po czwarte: czy wiecie, że dzisiaj jest ” Squirrel Appreciation Day?” :) W tym dniu należy się cieszyć z tego, że wiewiórki istnieją na świecie. Ja tam się cieszę :)
Z tej okazji na stronie British Museum zamieszczono nawet zdjęcia różnych dzieł z wiewiórkami. Jedno z nich to bardzo stara podłogowa płytka ceramiczna! Z wiewiórką! A inne to meksykańskie kolczyki. Z wiewiórkami!
Przede wszystkim serdeczne myśli dla Wannabe, tyle nas wysyła te fluidy, że muszą być pomocne, wszystko się ułoży, zobaczysz :)
Dziękuję za życzenia dla babć, bo i ja się załapuję, bardzo miło być babcią.
Aaa, i dla dobrej weny naszej DUA – ponoć dobrze robią orzechy włoskie i rodzynki, ja co prawda, zajadam się nimi ostatnio w dużych ilościach i jeszcze nie widzę żadnych efektów, ale może jestem oporna.
Jak mi miło zaglądać to wieczorkami po każdym ciężkim dniu :)
Tak, „bliźniętaśmy w zgrozie”. Atak hakerski to niedowierzanie, gniew, frustrująca bezsiła. Ktoś niszczy bezkarnie czyjąś pracę – tak po prostu. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Ale mają. I obawiam się, że dalej będą miały.
Na pociechę – biblioteka zakupiła „Srebrny dzwoneczek”. Zauroczył mnie zwiastun, naszła chętka na przeczytanie; zresztą jestem po prostu nieprzyzwoicie ciekawa dzieła Adminki :) Trzeba będzie polecić książkę rodzicom i nauczycielom – a tu już na horyzoncie „Haczyk”!
Nie nadążam :)
Sprawdziłam, co to takiego ta krambambula – jest to starobiałoruska nalewka, posiadająca wiele wersji. Podstawą jednak zawsze są zioła (np. cynamon, pieprz, kminek, anyż, jałowiec) i miód. Znane są przepisy dodające np. migdały lub skórki pomarańczy.
A to dodam kolejny kawałek z Kitowicza. Przy takich zwyczajach łatwo było zostać opojem, nie tylko senatorowi Borejce;)
Trunki wielkim Panom były zwyczajne: rano herbata, czasem z mlekiem, czasem bez mleka, zawsze z cukrem, potém wódka gdańska, persico, cynamonka, dubelt-anyż, ratafia, krambambuła, i te dwie ostatnie były najdroższe, płacono kieliszek pół ćwierci kwaterki trzymający, po tynfie jednym. Napiwszy się po kieliszku, przejedli konfitur albo piernika toruńskiego, po tych chleba z masłem lub sucharków cukrowych, i znowu powtórzyli raz i drugi po kieliszku wódki. Jeżeli śniadanie miało poprzedzić obiad, jak bywało w zapusty; to się składało z kapłona pieczonego jednego i drugiego podług proporcyi osób, z zrazów pieczeni z pieprzem i masłem albo z surowego mięsa smażonych w maśle z imbirem, z kiełbasy i bigosu hultajskiego; po czém ochłodził się jaki taki szklenicą piwa albo wody, niekiedy zalali to wszystko kielichem wina i czekano obiadu zabawiając się rozmowami, to graniem kart, warcabów, szachów lub przechadzką.
Nie wycofuj się, Mamo Isi. Na dziś skończyłam.
Aleksandro, ściskam Cię!
Moja ulubiona odpowiedź:)))
To ja się wycofuję na paluszkach, żeby nie płoszyć Muzy;)
„Haczyk” skończony? Hurra!!! Moja radość jest wielka!
Piskam: piszę!:)
A jak tam „Ciotka Zgryzotka”? Piśnij choć słówko, kochany Starosto, żebyśmy się mogli paść nadzieją;)
Dobrywieczorek :)
Co ja widzę! Adminka skończyła pisać „Haczyk”! Hip, hip, hurra!
Wannabe, kochane dziecko, zdrowiej nam, proszę:) Zapewniam o modlitwie w tej intencji.
Zasypało świat na biało. Z jednej strony radość, bo panienki nareszcie zjeżdżały na sankach z górki i ulepiły w ogrodzie pięknego bałwana, ale z drugiej strony rąk nie czuję od odgarniania śniegu z chodnika (co przejedzie pług, to zasypie), a samochód jest nie do użycia, bo stoi w charakterze sporej zaspy. Może jutro w przystępie energii zbiorę się w sobie i go odkopię. A może i nie, jeśli dojdzie następna półmetrowa warstwa.
Byle do wiosny!
Dobry wieczór miłej Zuzi!
Oczywiście wyściskałaś swoje wspaniałe Babcie, prawda?:)))
Ja też składam wszystkim Babciom swoje najlepsze życzenia.
Tak, nasza dzielna Emilia Kiereś skończyła „Haczyk”, jest zadowolona, a teraz jeszcze przez tydzień musi się książka odleżeć, zanim ją autorka ostatecznie poprawi.(Jakieś zupełne drobiazgi, więc to chwila).
Ale ja już dostałam wydruk do czytania i wyznam, że w dwu miejscach miałam dreszcze na plecach z zachwytu i przejęcia, bowiem akcja jest groźna i zawrotna! Aaa!
Ale fajna książka, mówię Wam!
Dzień dobry!
Wszystkiego najlepszego wszystkim wspaniałym Babciom. Jakie one są wspaniałe, bez nich świat byłby uboższy.
Trzymam kciuki, Wannebe. Jak mawiała Babcia kochanej Pani Małgosi, wszystko jest po coś. Będzie dobrze!
Pozdrawiam wszystkich bardzo ciepło, mimo zimnej pogody. Jest tak pięknie! A i ptaki się odzywają, nieśmiało, ale jednak. Ostatnio spotkałam za to bardzo śmiałego dzięcioła, który z tak wielką mocą stukał w drzewo, tak, że prawie się całe ruszało!:))
PS „Haczyk” ukończony. Hip, hip, huraaa!!
Jaka miła niespodzianka, okładka Ciotki Zgryzotki! No to mi Pani teraz zrobiła smaka na następną książkę, a ja właśnie weszłam zameldować, że przeczytałam wreszcie Feblika (już jakiś czas temu, ale życie mnie pochłonęło i nie zameldowałam od razu). Jak zawsze książka smaczna, wręcz wyśmienita. Dziękuję za takie cudne twory :) Czekam z niecierpliwością na Ciotkę. Pozdrawiam ciepło!
Wannabe, trzymaj się dziecino. Będzie dobrze, ba, będzie o wiele lepiej.
Zdrowe serduszko jest potrzebne jak tlen.
Uściski.
Jako dumna babcia wspaniałych małych ludzi przyjmuję mile Twoje życzenia, Charlotko!
Dostałam dziś w prezencie (jak dotąd) miniaturową świnkę z plasteliny i – również z plasteliny – udatnie wyrzeźbioną kartę asa karo! (jako subtelną aluzję do naszych niekończących się partyjek garibaldki).
Jeszcze dodam, że granat ciekawy jest też po wysuszeniu – taka grzechotka powstaje :)
Myślę o Wannabe również.
Patrzcie, patrzcie, a ja ostatnio też jadłam sałatkę z granatem – tylko taką bardziej owocową, z bananem i kiwi do tego. Ciekawy owoc.
Miłego dnia wszystkim, a już zwłaszcza wszystkim babciom :)
Wannabe ślę ciepłe myśli. Wszystko będzie dobrze dziewczynko kochana.
Bożeno, jeszcze raz dziękuję za gratulacje, lubię zabawę w detektywa. Na co dzień zajmuję się tłumaczeniem różnych tekstów z polskiego na niemiecki i odwrotnie, muszę przy tym często dobrze się naszukać w Internecie, żeby znaleźć tłumaczenie jakiegoś słowa, którego akurat nie ma w słowniku, więc takie szperanie mam już trochę wyćwiczone.
Ja również życzę Wannabe duuuuuużo zdrowia:)
A pasta Tahini jest bardzo zdrowa, też ją polecam.
Wannabe jest nadzwyczaj dzielna. Podziwiam ją nieustannie.
Bożenko, dzięki. Ach, więc także mieliście ataczek? Ciekawe.
Sowo (wiad.pryw.) jezioro łabędzie bardzo jest oczekiwane!
Tahini już do mnie jedzie.
Wannabe, a te leki to zamiast operacji, czy oprócz? Musisz być dzielna, nie ma innej rady.
Tez mysle o Wannabe i trzymam kciuki!
Wannabe, widocznie ten termin nie byl dla Ciebie dobry. Moi zdaniem nie ma przypadkow! Ktos tam w gorze troche poplatal, zebys poszla na operacje kiedy trzeba!
Dodam jeszcze dla porządku, ze strona jest dopiero w odbudowie po ataku hakerskim :(
Z przyjemnością :)
Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Katowicach Filia w Bytomiu :)
Ostatecznie to ja powinnam dziękować!
Bożenko, a podaj nam, proszę, raz jeszcze, która to biblioteka. Nie z linkiem!- sama nazwa wystarczy.
O, bardzo dziękuję, Pani Małgorzato. Ale to Pani teksty – same inspirują :)
Helenko, raz jeszcze gratuluję znakomitego wyniku. Tak się zanurzyć w osiemnaście tomów Jeżycjady to wyczyn nie lada :) Dziękuję Ci za wspólną zabawę, dziękuję Magda.lenie i – jak podejrzewam, jeszcze innym, niezidentyfikowanym przeze mnie Księgowym :) W poniedziałek oficjalne ogłoszenie wyników konkursu na stronie internetowej biblioteki i na Facebooku, ale oto już dziś laur największy – ciepłe słowo MM :)
Kiedy gawędziłyśmy sobie mailowo z Helenką przyszło do głowy, że choć odległość nie pozwala się spotkać, to gdy zagląda się do Księgi Gości, jakby się razem przy herbatce siadało.
Wannabe, siedzimy z Tobą przy jeżycjadowej herbatce. Życzę opieki samych doktorów Kowalików :)
Ja też, kochana Ateno. Od rana.
No, ale musi minąć trochę czasu, nim się nasza Wannabe zamelduje.
Mozna sobie zrobic hummus ( dodajac tahini).
Wciaz mysle o Wannabe.
Mysle sprobowac wybuchowego mazurka.
„Le bon Dieu est dans le detail” – jak mój mąż to przeczytał to stwierdził, że to odkrycie i to wszystko zmienia.
To ja pomyślę, Ewciu.:)
Na razie wydawca woli dostawać powieści.
Jadziu, ach, ach, ileż odkryć jeszcze przede mną!
Sympatycznie.
Oczywiście że w Internecie przepisów mnóstwo, ale mało kto potrafi pisać tak jak Pani. No i przede wszystkim Pani pisze przepisy z historią, komentarzami, wplata nasze ukochane postacie. A my mamy pewność że przygotujemy dokładnie TO. W dobie Internetu potrzeba właśnie takich książek kucharskich – z sercem :)
Kiedyś moja siostra zrobiła sernik z pastą tahini. Pyszniutki był… :D
Nie wiem, czy Pani wie, że tę pastę można zrobić w domu, trzeba tylko mieć dość dobry blender, żeby poradził sobie z sezamem. W każdym razie polecam domową pastę tahini :)
Ach, Ewo!
Maszynkę do lodów mam. Miła zabawka. Można zaszaleć!
O książeczce z przepisami można by pomyśleć, ale właściwie po co? To już nie te czasy: w internecie są miliony świetnych przepisów, i to z pięknymi zdjęciami. Aha! – znalazłam ów mazurek z granatami, o którym pisała SowaP. Natychmiast zamówiłam pastę Tahini. Nigdy jej jeszcze nie próbowałam.
Pani Małgorzato!
Widziałam w komentarzach dyskusję o granatach i sałatkach i przypomniałam sobie jak bardzo już od dłuższego czasu marzę o książeczce z nowymi przepisami. Z sentymentem wracam do „Łasucha”, ale przecież już się trochę nowszych przepisów nazbierało, szczególnie po tych wakacjach u Pulpy. Mój plan na lato – koniecznie kupić maszynkę do lodów! Takiego mi smaka narobiła :)
Pozdrawiam serdeczenie!
Na Jowisza!! Znad morza, znad.
A szkoda, szkoda. Australijczyków, oczywiście.
Ciekawam, ile kosztuje przesyłka na druga półkulę. Trzeba będzie słać. Oby dotarła.
Wanabe polecam Instancji Wyższej i czekam na wieści. Macham serdecznie z nad wreszcie trochę ośnieżonego morza.
Wannabe jesteś wyjątkowa :):):):)Pozdrawiam cieplutko.
Tak. przetrzymano mi Wnuczke, a to z powodu banalnego bledu w adresie. Zamiast numeru budynku przy nazwie ulicy, siostrunia umiescila numer kodu, i pewnie urzednicy sprawdzali po nazwisku cala nasza dosc dluga aleje, zeby do mnie dotrzec:)
Chesterko, w Australii nie!
Celestyno, a pamiętam, że też Ci tak przetrzymywano bez potrzeby „Wnuczkę”, a może „McDusię”?
Ateno, jestem oburzona przepadaniem książek w drodze.
Rozpoczęłabym poszukiwania, na kodzie paskowym paczek jest zapisana historia przesyłki.
Dygresyjka. Kiedyś zaginęła „paczka żywnościowa” od mojej mamy z polskimi wiktuałami, mama chciała mi sprawić przyjemność, ale po tym doświadczeniu zrezygnowaliśmy z ponowienia eksperymentu. W końcu paczka dotarła po wielu dniach, ale część produktów była „nadgryziona zębem czasu”. Mieszkałam wówczas na jednym pietrze z panią pracującą na poczcie, zapytałam jak to jest z tymi przesyłkami, ona zaproponowała ze weźmie karton i odczytają tam co to się z nią działo. Okazało się, ze obowiązkowi Szwajcarzy prześwietlając jej zawartość, zatrzymali ja na długie kontrole graniczne.
Rozumiem: „krakowska podsuszana”…ale żeby książka Zofii Kossak?
Dzien dobry! Dołączam do Was, trzymających kciuki za Wannabe.
Będzie dobrze, czuję to :))
Dzień dobry! Kochana DUA, czy Pani ksiażki zostały wydane w Australii? Pytam, bo chciałam zachęcić krewna do czytania.
A to serdecznie Ci gratuluję, Helenko! A Bożenie dziękuję po raz kolejny za takie pyszne pomysły.
Ateno, a więc razem trzymajmy za zdrowie Wannabe nasze niezawodne kciuki.
Wspomnienia Zofii Kossak bardzo ciekawe.
Dzien dobry!
Nie, nie. Nie stalowe te oczka sa. Jasne, lecz ile w nich ciepla!
Bardzo cieplo pozdrawiam Pania Malgorzate i Wszystkie Kochane Dziewczyny, ktore odezwaly sie po spotkaniu na moja specjalna skrzynke:) Sciskam Was bardzo mocno.
I duuuzo dobrych mysli dla Wannabee:)
P.S. Odnawiam sobie (a corka odkrywa) Dziecko Piatku. Jaka piekna jest Babcia Jedwabinska. Bardzo sie wzruszalysmy nocna scena.
Dzień dobry.
Postanowiłam znowu się odezwać, z tym że pod nowym pseudonimem. Helenka to na cześć Heleny Grossówny – mojej ulubionej aktorki okresu międzywojnia i nie tylko. Uwielbiam tamto kino, moim zdaniem nie umywa się do dzisiejszego. Często tu zaglądam i czytam te przemiłe wpisy na dobry humorek, którego nigdy nie za wiele. Jeśli Pani, Pani Małgosiu, sobie przypomina, pisałam tu przed paroma miesiącami o Jacobowskym, Franzu Werflu i ludziach muzycznych. To tylko tak, żeby mogła mnie Pani ewentualnie skojarzyć. A odzywam się teraz znowu za sprawą Księgowej Bożeny i konkursu „Zakładki Ignacego Borejki”, w którym udało mi się zdobyć drugie miejsce. Bardzo się cieszę, bo, jak wszyscy Pani Goście, uwielbiam Jeżycjadę:)
Życzę wszystkim miłego dnia
Wannabe, myslalm o tobie dzisiaj. Jutro tez pomysle.
Wszedzie sie tak zdarza. Dziecku znajomych dali na pogotowiu lek na zbicie goraczki, po czym powiedzieli, ze jej nie moga przyjac do szpitalu z powodu braku goraczki.
Dostalam paczke z ksiazkami z Polski (siostra) i kilka zniknelo. Nie wspominalabym o tym, ale zastanawiac mnie fakt, ze po raz drugi zniknela ta sama ksiazka ” Wspomnienia z Kornwalii” Z. Kossak. Pewnie jest w tej ksiazce cos, czego nie powinnam wiedziec.
Chilli w Miami :) Lepiej smakuje w zimnym klimacie.
Paczko Chusteczek, dzięki za miłe wieści.
Spokojnej nocy i dobranoc!
Wannabe, mój biedulku.
Ale chociaż wyśpisz się o własnych siłach (zastosowałam metodę Pollyanny).
Pozdrawiam Cię z całych sił!
A jutro od rana trzymam kciuki!
a ja dzisiaj, jesiennie, skorzystałam z „Całusków…” i przygotowałam smakowite jabłka pana Newtona. są naprawdę pycha! to nic, że na noc się nie powinno i to jeszcze ciepłego, i to jeszcze ciasta… takie pyszne nie może szkodzić, prawda? :)
i jeszcze mały p.s. o tym jak się szerzy Jeżycjada: wracając z zajęć jechałam tramwajem, kawałek przede mną siedziała pani z książką na kolanach. Na pierwszy rzut oka (mimo, że daleko) powiedziałabym, że czcionka jakby znajoma, że numerki podrozdziałów jakby takie same – i cóż się okazało?! To była Szósta Klepka, tak jak przypuszczałam, upewniłam się, gdy zobaczyłam na całej stronie rysunek Cesi w płaszczu po siostrze! Swój swego zawsze pozna :)
Mroźne i skrzypiące uściski!
„Sałatka ze szpitalu”, przepis dla złaknionych uczucia rezygnacji:
– wyznaczyć pacjentowi termin operacji
– przyjąć go do szpitala
– zalecić wzięcie leku
– odwołać operację z powodu wzięcia leku
Taka sałatka dziś mi się przytrafia:< O, żeby tylko nikomu nie przyszło do głowy dosmaczyć ją czymś jutro!
Pozdrawiam Was, Olu i Rybko!
Będzie co będzie, prawda? ;)
PS. Nie powiedziałabym, że bardzo stalowe…
Stalowe oczy?
:-) ;-) :-D ♥
Oh! Ta okładka (jak wszystkie pozostałe) jest śliczna!
Czekam z niecierpliwością na nowy tomik.
Kiedy się ukaże? Kim jest postać z okładki?
Ciekawość mnie zżera.
Pozdrawiam Panią Małgorzatę Musierowicz!
X
Sałatka ze szpitalu, do tego jeszcze w Miami! Mniam! Nie, to chili jest mniam. Też lubię chili w taką zimniutką pogodę.
U nas zimno (jak zwykle, ale nie tak bardzo, – 12), ale za to pięknie, bialutko i z ostro świecącym słońcem odbijajacym się w śniegu. Podoba mi się, że tak co noc śnieg poprószy troszeczkę i przez to, co dzień jest swieża warstwa. I nie trzeba się namachać łopatą.
Okładka ciekawa, choć wyobrażałam sobie więcej zieleni. No tak, przecież to ma być jesień! Zielony ustępuje żółtemu, wszystko się zgadza.
Już lecę do poczty. Dzięki Madziu.
Dzień dobry.
Aniu.G wysłałam Ci maila w sprawie „Roku ogrodnika”. Chętnie pomogę :)
Dzień dobry! Sowo, u nas bardzo lubiana sałatka z granatu:
2 średnie granaty
Puszka fasolki
szczypiorek
Majonez
sól
DUA :)))
Dobranoc, Alku!
Dobranoc, AniuG!
Może Ci kiedyś zeskanuję tę książeczkę. Musisz ją mieć.
Zresztą, Alek też powinien. Ma magnolię.
Dobranoc, DUA.
Owocem granatu, jak sama nazwa wskazuje, można rzucić.
Cicho tam, mądralo jeden.
No, dobrze, nie zawsze, niech ci będzie.
Idź, wyśpij się.
Dobranoc!
No przecież już przynajmniej nie zawsze poprawiam.
Dobry wieczór.
U nas też na obiad była zapiekanka Kopciuszka, w modyfikacji- bez ciasta i boczku. Fluid kulinarny z DUA;)) Od kilu tygodni usiłuję zakupić „Rok ogrodnika” Capka, niestety nie do zdobycia. A taką mam ochotę poczytać czekając na wiosnę. Można ktoś widział. Będę wdzięczna Ludowi za wskazówki. Przepraszam za prywatę, literacką, ale jednak prywatę.
Denerwujący jest, to fakt. Trzeba na niego stale uważać.
To rzekłszy, dorzucam jeszcze: dobranoc!
(Nie będzie pisania po nocach, bo mróz!)
Szpinaku:):):)Tak madrala jeden poprawia.
To mądrala autokorektor w komputerze tak poprawia, a człowiek, kiedy szybko pisze (Atena pewno z pracy tu zagląda), nie zważa na szczegóły.
Pewnie to sałatka ze szpinaku miała być jednak.
A, literówki. Już do mnie dotarło, hi, hi.
Sałatka ze szpitalu?? Niedouczona jestem, więc musiałam sprawdzić, co to. Wyskoczyło mi w googlu: „co dostaniesz do jedzenia w szpitalu?”. Domyślam się, że nie o to chodzi.
Sałatka ze szpitalu, w mojej opinii, chyba biała być powinna…:).
Sałatka ze szpitalu też chyba taka zielona, Ateno?:)))
O, dzięki Nini, wygląda smacznie. Znalazłam też przepis na mazurek z pastą sezamową tahini, mascarpone i granatem. Już niebawem będzie okazja wypróbować.
owoc granatu, a ściślej wydłubane z niego koraliczki (nie mam pomysłu jak lepiej nazwać to coś czerwonego) cudnie wyglądają na cieście szpinakowym. A samo ciasto bardzo smaczne :)
i chyba pasuje to okładki, bo kolor ma taki jakby omszały
Sowo, ja lubię granat z jogurtem greckim, tak po prostu ;)
Sowo, dodaj do salatki ze szpitalu, z serem feta i orzechami np, pomieszaj oliwe, lub olej z octem winnym i sypnij w to granatem. Pewnie bedzie dobre.
U nas zimno, a na zimno dobre jest chili. Miami.
Sowo, nie pamiętam autora (wstyd!), ale ponoć świeżo wyciśnięty sok jest pyszny.
Mi sprawia przyjemność dodany do rukoli, mozzarelli, czerwonej cebulki poszatkowanej w kosteczkę i pomidorów. I polany sosem z miodu, cytryny i oliwy. Amiyami! :o)
Uwaga: ma tendencję do chlapania po wszystkim wokół i wypadania z ręki prosto na podłogę.
A to nie.
A coś bardziej jadalnego?
Charlotko, no, jest to jakiś klucz.
Na takiej zasadzie dobieraliśmy kiedyś zagadki.:)
Jesienna Ado (wiad.pryw.) – cieszę się i za wszystkie dobre myśli dziękuję!
Namalować go.
Cheddar podpiekany dobrze komponuje się też z awokado.
A czy ktoś ma jakiś przyjemny pomysł na owoc granatu?
Ellery’ego też bym poczytała, już od dawna o tym myślę, bo taki rozczytywany przez Gabrysię zwłaszcza.
Teraz wymyśliłam nową metodę doboru lektury, na razie wszystko, co ma w tytule „król” (to tak samo wyszło i dało początek serii), więc aktualnie na przykład Szekspir mocno na czasie ;) Potem mam jeszcze w zapasie tytuły z kolorami i z liczbami. Tak mi jakoś przyszło do głowy (czego się nie robi, kiedy powinno się pisać pracę…).
Miłego wieczoru! :)
Tak jest, prawdziwy cheddar to prawdziwy przysmak. Krajowy – nie.
Biedne grzybki.
Magdo, ta nasza Ann to prawdziwy odkrywca skarbów! To jej zawdzięczam Crispina. I wiele innych tropów.
Ma dziewczyna oko naukowca, ma.
Joanno, a jakże. Nadal przytulam.
To ja też zapalę sobie fajkę, mam akurat pod ręką piankową astlejkę. Co do cheddara: faktycznie, też zetknąłem się raz z wyrobem pod tą nazwą, który był po prostu serem per se, na tej samej zasadzie, na jakiej istniało wino marki wino. Natomiast z prawdziwego cheddara można robić wszystko, co wymaga dobrze topiącego się sera o mocnym smaku. Czasem dodaję nim smaku pieczarkom: obrywam biednym nóżki, układam na blasze do góry miejscem po tych nogach, solę, po czym na każdą kładę plasterek cheddara. I całość do 200 stopni do piekarnika. Wyjąć jak ser się zacznie już trochę przysmażać. Bardzo bezpretensjonalna przystawka, przypuszczam zresztą, że mocno popularna, w każdym razie ja toto gdzieś podpatrzyłem.
Się pomyśli za jakiś czas. Szkoda, że noce nie są dłuższe o parę godzin.;)
Dobry wieczór.
A do mnie dotarł Ellery Queen! („The New Adventures of E.Q” i „The Last Score”) Jestem dozgonnie wdzięczna Ann. :)
Ale niestety mam dwie przetrzymane książki z biblioteki i będę czytać te, bo jak się już wypożyczyło, to jakaś odpowiedzialność musi być. :)
Gdzie są te czasy, kiedy nie wiedziałam , co czytać? Chyba minęły, gdy nastały zagadki. :)
Właśnie wróciłam z Wrocławia (trzy ćwierci dnia w podróży), ale okropnie lubię to miasto :)
Pozdrowienia poniedziałkowe :)
Pozdrawiam serdecznie ,DUA. Okładka cudna. Będę czekać na tę jesienną opowieść.:)
I dziękuję za wsparcie.
A nawet nie mazdamer.
Co do wiad.pryw. Sowo luba : widocznie odpadł, bo się więcej nie odezwał.
Tak że tego. Chyba zrób to sama.
Cała przyjemność po mojej stronie. Ja za to wreszcie nabyłam drogą kupna sos Worchester, w wiadomym celu. A polski cheddar to nie cheddar, raczej mazdamer.
Just, w istocie nie tylko;). U nas na obiad była Zapiekanka Kopciuszka z dynią, nieco zmodyfikowana. Zamiast mozzarelli- polski cheddar (raczej mało cheddarowy, ale spełnił zadanie).
SowaP. była mile wspominana.
Miło się bedzie czytało, Alku.
Ale dziś jeszcze ulubiony Edmund Crispin, dowcipny i przenikliwy Brytyjczyk – „Love Lies Bleeding”.
Erudyta. Spodobałby Ci się.
Profesor Gervase Fen pali fajkę z wiśniowego drewna…:)
Ulubiona Autorko, gratuluję przybycia! „Ślimak w igłach sosny, w trzepocie skowronek”. Pozdrowienia dla Flip.
Witajcie w ten mroźny dzionek!
Na obiad wymyśliłam rozgrzewające danie z dyni i mieszanki zbóż. Wyszło wspaniałe, a to dzięki dodatku czosnku i odrobiny pieprzu :)
Wierzę, ze nasze spotkania z Jezycjada wywarły spory wpływ na nasze postawy społeczne i nie tylko.
Miłego tworzenia DUA !
Za oknem ….bajka. Zasypało nas. Na tę okoliczność przyrody nie znalazłam lepszych, niż te zacytowane dalej słowa „Człowiek czuł się aż niepewnie, dostając za darmo coś tak świeżego, czystego i bezinteresownie pięknego – w tak dużej przy tym ilości”( „Opium w rosole” str.6)- jak zapewne wiecie. Miłego dnia :):)
Tak:))To zupełnie jak z moim ogrodem. Szumnie nazywany, a metraż …. kiepściutki, hi,hi:)
Ha! Alku! Przybył „Przewodnik stada”!
Dzień dobry, Ewo! Dziękuję za miłe słowa, ale coś muszę wyjaśnić.
„Tamte czasy” bynajmniej nie obfitowały w serdeczność i otwartość na drugiego człowieka. Przeciwnie!
Książki moje miały na celu przebudzenie w ludziach tego, co tak skutecznie, latami, tłumiono. I teraz widzę, czytając Wasze dorosłe już listy, maile, komentarze, że to się w dużej mierze udało – i mam wielką z tego satysfakcję.
Oddaję serdeczne uściski i dziękuję za dobre życzenia!
Pani Małgorzato!
Śliczna okładka, tak myślę że „Ciotka” byłaby w sam raz na jesienne wieczory, choć i tak pewne pochłonę ją w jeden, a pokocham tak jak wszystkie jej poprzedniczki. Praca magisterska jakoś nie chce się pisać, bo postanowiłam sobie „Jeżycjadę” odświeżyć i znów się czuję jakbym miała kilkanaście lat, choć teraz jeszcze bardziej niż wtedy żałuję, że nie przyszło mi żyć w tamtych czasach, bo choć nie były łatwe, to mam wrażenie że było w nich więcej miłości i otwartości na drugiego człowieka. Chyba żadna inna lektura, a przeczytałam ich niemało, nie dała mi tyle radości co Pani seria. Życzę Pani (a przy tym i sobie) jeszcze wielu wspaniałych książek i ściskam mocno w podziękowaniu za te wszystkie chwile czytelniczych przyjemności.
Jeśli dobrze pamiętam, Stumilowy Las w rzeczywistości składał się z kilku zaledwie sosen.
Ale i tak był piękny, jasne!
Pozdrawiam, Hanusiu!
Dzień dobry!
W takim razie ja pozdrawiam z lasów pomorskich:)) Tak się składa, że dzisiaj jest dzień Kubusia Puchatka! Jego Stumilowy las też musiał być niezwykły:)
Duśko! (wiad.pryw.)- zamieść tu, także jako wiadomość prywatną, swój adres mailowy. Odezwiemy się!
Dzień dobry !
Na samą myśl od mazurskim lesie uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
Przesyłam pozdrowienia z lasów wielkopolskich – też pięknych, ale nie aż tak.
Piękna, taka jesienna! Jestem zauroczona :) Ciepło pozdrawiam z mazurskiego lasu :)
Zgredziku, chyba tak.
Kasyu, jaka szkoda, że skansen w Lednogórze nieczynny zimą.
Ale z wiosną się otworzy! Wtedy – koniecznie! Urocze, bardzo interesujące miejsce.
Polecam też szlak wielkopolskich kościołów drewnianych. Ignaś chce zwiedzić je wszystkie, jak zapewne pamiętasz. A i ja mam takie plany.
Dobry wieczór Pani Malgorzato ! Bylam dzisiaj na rodzinnym spacerze na zamarzniętych taflach jezior w okolicach Pobiedzisk i Tulc .Pieknie to wszysto wyglądało zwłaszcza przy dużym czerwonym zachodzącym słońcu. Razem z córką rozmawiałyśmy o tym ze prawie na żywo możemy przezywać historie a zwłaszcza krajobrazy z jezycjady
Czy to o relacji Kitowicza było we Frywolitkach?
Dziękuję, Aniu!
Miłe wieści o Panu Tadeuszu.:)
I dziękuję też za życzenia. To prawda, zawsze mam wiele uciechy z tego pisania. Często, pisząc, sama się śmieję.
Kris (wiad.pryw.) – masz rację: tylko spokojnie.
Po czym następuje upadek Rzeczypospolitej.
Alibo inszy smakowity szczegół:
Od połowy lat panowania Augusta III. miękkość i wygody dawnym Polakom nieznane, poczęły zagęszczać między paniętami spodki, pierzynki i beciki puchowe przeszywane, a potém rozszerzyły je po wszystkiéj młodzieży, témbardziéj po podeszlejszych i starcach. Już potém obyczajem na inną stronę przewróconym, było wstydem dworzaninowi, palestrantowi i towarzyszowi hussarskiemu albo pancernemu niemieć porządnéj pościeli, spodka, beta, poduszek wstęgami szamerowanych, i duchenki to jest: czapki nocnéj, jedwabną, złotą i srebrną nicią w różne wzory haftowanéj, płótnem od potu obszywanéj, która duchenka bywała pospolicie podarunkiem kawalerowi od damy, albo bratu od siostry, albo pokrewnemu od jakiéj pokrewnéj najczęściéj od zakonnicy w klasztorze zamkniętéj.
Od razu widzę towarzysza hussarskiego, jak nasadziwszy na łeb obszywaną złotą nicią duchenkę, co to ją dostał od ode damy serca, kładzie tak okrytą głowę na oną poduszkę wstęgą szamrowaną i okrywa się betami;)
Dobry wieczór :)
Jak miło ujrzeć okładkę Ciotki Zgryzotki. Ach nie mogę się jej doczekać :)
Czytam teraz po raz drugi Pana Tadeusza i czytając wynajduje różne cytaty, które słyszałam wcześniej :) I to w Jeżycjadzie :D Przy fragmencie „Takie były zabawy, spory tego lata” odleciałam myślami i zobaczyłam Gabrysię Strybę stojącą w drzwiach na weselu Laury :)
Pozdrawiam i życzę miłej zabawy i wielu radości przy tworzeniu fabuły Ciotki
Ania
Melduję, że pierwsza próba ciasteczkowa – przeprowadzona :)Zostały one również wykonane ze składników, które aktualnie znajdowały się w mojej kuchni. A ponieważ nie było tam niestety mąki migdałowej, zastąpiłam ją wiórkami kokosowymi , no i nie dodałam proszku do pieczenia. Miały to być po prostu ciasteczka kokosowe, ale ……nie obyło się bez przygód,bowiem użyte do masy kokosowej białka nie chciały się ubić (a tam rodzina słania się, czekając na coś słodkiego ), pomyślałam więc – cóż się może stać jeżeli dodam do masy mąki pszennej…..i udało się. Honor piekarski został uratowany, a autorytet maminy nie doznał uszczerbku ….Uff, kiedy to piszę zostało już tylko kilka. Aha, posypałam je cukrem pudrem :):)
Otóż ja przepadam za czytaniem Kitowicza.
To u niego znalazłam postać kasztelana zawichojskiego Borejki, który był straszliwym opojem.
Siedzę w „Opisie obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III” ks.Jędrzeja Kitowicza i mam z tego mnóstwo radości. Nb.rzecz jest w pdf w necie, gdyby kto chciał też;)
Rozdział XVI
O zabawach domowych
§. 1.Zatrudnienia płci pięknéj.
Biała płeć szlacheckiej kondycyi zabawiała się szyciem, haftowaniem na bembenku i krosienkach, tudzież robieniem pończoch. Damy wysokiego urodzenia, najwięcéj zabawiały się wiązaniem siatki z cienkiéj nici białéj, któréj do stroju swego na głowę zamiast koronek i na fartuchy używały; oprócz tego niektóre pobożne robiły do kościołów: alby, tuwalnie i ornaty. Taż sama zabawa była dam miejskiéj kondycyi majętnych.
Z 45-dniowym jarmarkiem w Scarborough;)
Ciekawe z czym kojarzy się celtycka pieśń: Scarborough Fair
Dzięki Sowo.P zachwyciły mnie te kołysanki. Posłuchałam sobie oczywiście Suo Gan w wersji Amy Nuttall- taka zwyczajna, ale fajna. Miałam kolegę Walijczyka, który nocowała w ogrodach Kensingtońskich. Też chciałam, ale odradzał mi, bo trzeba schować się najpierw, gdy teren sprawdza strażnik, a potem na ławeczkę…
Nie wiem, czy powinnam to pisać, bo młodzież czyta…. A Celtowie do Wielkiej Brytanii ponoć przywędrowali z Hiszpanii. To wszystko wyjaśnia!
A ja niemądra zostawiłam swój wpis w komentarzach z grudnia 2014!
Okładka prezentuje się bardzo zachęcająco! Z kubkiem herbaty na jesienny wieczór! Ach ach!
Nie mogę się doczekać! Pozdrawiam ciepło :)
Można by tak optymistycznie założyć, Minerwo, ale przecież życie lubi zastawiać na nas sidła, więc chwilowo niczego nie obiecuję.
I oczywiście niczego nie zdradzę.
Merynosku, stawiałabym na bezwładność szarych komórek u tych, co władni są wypełniać papiery. Zwłaszcza papiery o dotację.
Minerwa usiadła dziś z kubkiem kakao i kotem, i rozmyślała nad tym, kim jest ta osóbka na okładce? Nawojka (kot) upierała się, że to Ania albo Nora, ale czy to nie jakaś nowa postać?
Ech, DUA i tak nic nie zdradzi przed czasem… I to jest też jedna z przyjemności oczekiwania na następną część.
P.S. – Czy to już tej jesieni?!
A ta ciotunia to ona tak jakby dzióbek robiła czy cosik,urokliwa wielce jesienna kobieta i te kolory najpiękniejsze! A w ogóle, jak się tytuł pojawił po raz pierwszy, to sobie pomyślałam, że to może być ciotka jakiegoś Zgryzotka. Teraz już wiem oczywiście, że nie, ale mi się przypomniało, że mamy niedaleko Poznania Puszczę Zielonka. Nie mam bladego pojęcia, kim był ów Zielonek, ale jak dopytywałam u odpowiednich służb z puszczą związanych, czemu jeździmy do Puszczy Zielonka, a nie Puszczy Zielonki, to mi powiedziano, że tak ktoś w papierach o dotację wypełnił i tak musi być. O mowo polska kochana, potrzeba dotacji Cię zniekształca nieco! A może jest jakieś inne wyjaśnienie? Dobrego popołudnia wszystkim!
Otóż, to……roztargnienie jakieś, dziękuję :)
Sosno (wiad.pryw.) powiedz Małgosi, że można rzecz rozważyć.
Fajnie się tam bawicie!
Przesyłam uśmiech.
Beato, nie chochlik to, po prostu zapominasz o wpisaniu swojego imienia!:)
Och ! Znów ten ANONIM mi wyskoczył…..Chochlik jakiś :)Dzień dobry.
Zapachniało tu dzisiaj migdałami, a opis jest tak plastyczny, że poczuło się ciepło piekarnika. No i zamiast kuchni Borejków , za którą tęsknię jak wspomniałam niżej mam na osłodę KUCHNIĘ MUSIEROWICZÓW :), to teraz mogę spać spokojnie ,czego i Wam życzę. Dobranoc :):). P.S. Moja młodzież właśnie rozpoczęła ferie, a więc pieczenie ciasteczek odbędzie się obowiązkowo!:D
Grace, były już propozycje. lecz dosyć zbójeckie, powiedziałabym.
Ale przyszłość przed nami!
Joanno (wiad.pryw.) też mamy psa, i także bardzo się z nim przyjaźnimy.
Więc rozumiem.
Maryś (wiad.pryw.) – gratuluję z gigantycznym podziwem!
Fizyką teoretyczną!!!! Aaa!!!!
Moje KC są najlepsze na świecie!
Dumna z nich jestem.
Nie mogę uwierzyć w brak angielskojęzycznego przekładu Jeżycjady! Byłam święcie przekonana, że skoro istnieje Japoński, to na pewno istnieje też angielski. Mam nadzieję, że Pani książki pewnego dnia pojawią się w księgarniach takich jak Waterstone’s – Jeżycjada jest przecież wprost idealna w połączeniu z herbatą.
Okładka jest wprost przecudowna, kojarzy mi się z takim ciepłym, złotym popołudniem jesiennym. Nie mogę się doczekać!
O, Maryś! Jak miło Cię widzieć!
Jak tam, wciąż jesteś w krainie brata Cadfaela?
PS. TRZY RAZY?!!! Hura!
Droga DUA,
nie wiem wprost, co napisać, tyle radości! – przede wszystkim: ogromnie dziękuję za „Feblika”!!! (Przeczytałam już trzy razy, za każdym razem żywe emocje, okrzyki, niekontrolowane parsknięcia śmiechem.) Po drugie – za Jesienną Panienkę, która ze swoimi srebrzystymi, blond kosmykami przypomina mi troszeczkę jakąś dobrą wróżkę (ten błysk w oku, ten półuśmiech!). I jeszcze za Galerię Piernika i wszystkie ciekawe rozmowy w Księdze, którą czytam pasjami i regularnie, choć rzadko wyglądam spod regału. Jeszcze raz dziękuję!:)))
Tysiące uśmiechów dla wszystkich w ten filifionkowy, miły dzień!
Tak sie cieszę że jest ciotka!!!
Bardzo !
Anonimku, to pewnie zależy od sytuacji, w jakiej życie dziewczynę postawi.
O, i to jest właśnie najlepszy pomysł, Cezary! A to dlatego, że jeszcze nie wiem, kiedy będzie premiera!:)
Zaglądaj.
Lecz na pewno wpadnę tu podczas premiery i wtedy dokładnie z Panią się umówię. Dziękuję Serdecznie!
Włosy blond? Głowa w liściach? A cóż to za sympatyczna osóbka? Na zgryzotkę to ona nie wygląda.
Pozdrawiam!!
Dobry wieczór!
To wspaniały pomysł Pani Małgorzato! Wywiad ukazałby się w szkolnej gazetce, a jeśli Pani zgodziłaby się również w Internecie. Zdradziłaby Pani mniej więcej czas ukazania nowej książki?
Pozdrawiam
Dobry wieczór, Cezary.
Może umówmy się, że wpadniesz tu w tej sprawie przy okazji premiery „Ciotki Zgryzotki”- dobrze?
Czy słusznie się domyślam, że wywiad miałby się ukazać w szkolnej gazetce, czy raczej w internecie?
Pani Małgorzato!
Nazywam się Cezary, mam 15 lat oraz interesuję się dziennikarstwem, uwielbiam przeprowadzać wywiady i kocham Pani książki. Czy byłaby szansa na wywiad z Panią? Byłby to dla mnie wielki zaszczyt.
Makaroniki, makaroniki. Dobra rzecz na ponurość.
PS. Już ich nie ma.
Ludwiku, bardzo mi miło.
Adresu, który podałeś w drugim wpisie, oczywiście nie pokażę. Ale odpowiem Ci tu: łatwo stwierdzić, która była pierwsza, zawsze na końcu każdej z nich jest dokładny spis moich książek.
Także i na tej stronie, w dziale „Książki”, znajdziesz odpowiedź.
W pogodę taką jak dziś, nagle zaczynam w pełni rozumieć kulturę skandynawską. Zaraz budzi się we mnie Filifionka. A to oznacza, że należy niezwłocznie udać się do kuchni i zajrzeć do spiżarki. Albo upiec jakieś makaroniki.
Kilka dyskretnych kropli! :D
Dobry wieczór.
Za to Lublin zasypało dziś śniegiem, jak widzę na zdjęciach. Szkoda, że mnie tam nie ma – bo najbardziej lubię to miasto w śniegu.
A Wrocław dzisiaj też raczej posępny. Ale miałam okazję zobaczyć obraz Witolda Wojtkiewicza („Korowód dziecięcy”) we wrocławskim muzeum. :)
Senekę też sobie kupiłam w końcu, ale czytam „Rozmyślania” Marka Aureliusza.
Ale najbardziej to chcę napisać , że te makaroniki są bardzo zachęcające. :) Upiekę je chyba. Jakem piekarka od wielkiego dzwonu, tak mam na to chęć! ;) Dziękuję za przepis :)